Villon uprawia balladę z mistrzostwem.
Pod jego piórem staje się ona na przemian poważną, dworną,
rzewną, lekką, wesołą: przyjmuje wszystkie odcienie ruchliwej
jego myśli. A myśl ta, mimo iż skacze z przedmiotu na przedmiot,
krąży uparcie koło jednego obrazu. Obrazem tym Śmierć; temat
dla pisarzy średnich wieków szczególnie bliski, a dla Villona
bardziej niż dla kogo bądź innego. Cechą średniowiecza jest
poufałe współżycie ze śmiercią, która też czyhała na
ówczesnego człowieka w tysiącznych formach na każdym kroku. W
gęsto zabudowanych miastach cmentarze stanowiły prawie jedyne
szersze przestrzenie; były ogrodem publicznym, miejscem zebrań,
zabaw, handlu przy kramikach. Od czasu do czasu, z powodu
przepełnienia, wykopywano zbutwiałe szczątki trumien i zsypywano
kości na jedną kupę, aby je pogrześć wspólnie dla oszczędzenia
miejsca. Kiedy Villon kreśli w wymownych strofach ten obraz i snuje
zeń refleksje, kreśli je wprost z natury, z codziennego widoku. W
ustach dzisiejszego poety, wysmażona przy biurku, byłaby może ta
refleksja zimną i banalną; w ustach tego straconego dziecka,
igrającego bez przerwy z szubienicą, jest ona na wskroś przejmująca i odczuta. Kiedy nazajutrz
po odczytaniu wyroku skazaniec maluje we wstrząsającej grozą
plastyki, a nienagannej co do formy balladzie obraz siebie i swoich
kompanów dziobanych przez kruki, ach, to nie literatura! Villon jest
jednym z największych poetów śmierci i wszystkiego, co z nią się
wiąże: owej przenikliwej melancholii, a zarazem wszystkich
obrzydliwości mijania, owego niedosytu rozkoszy, jaki z gorącego
zmysłowego serca tego dziecka paryskiego bruku wydziera tak naiwne
westchnienie; owego głodu miłości, niemal bez przedmiotu, jakim
natura buntuje się w nim przeciw zniszczeniu ciała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.