piątek, 14 lutego 2014

Tadeusz Boy Żeleński o Villonie


Villon uprawia balladę z mistrzostwem. Pod jego piórem staje się ona na przemian poważną, dworną, rzewną, lekką, wesołą: przyjmuje wszystkie odcienie ruchliwej jego myśli. A myśl ta, mimo iż skacze z przedmiotu na przedmiot, krąży uparcie koło jednego obrazu. Obrazem tym Śmierć; temat dla pisarzy średnich wieków szczególnie bliski, a dla Villona bardziej niż dla kogo bądź innego. Cechą średniowiecza jest poufałe współżycie ze śmiercią, która też czyhała na ówczesnego człowieka w tysiącznych formach na każdym kroku. W gęsto zabudowanych miastach cmentarze stanowiły prawie jedyne szersze przestrzenie; były ogrodem publicznym, miejscem zebrań, zabaw, handlu przy kramikach. Od czasu do czasu, z powodu przepełnienia, wykopywano zbutwiałe szczątki trumien i zsypywano kości na jedną kupę, aby je pogrześć wspólnie dla oszczędzenia miejsca. Kiedy Villon kreśli w wymownych strofach ten obraz i snuje zeń refleksje, kreśli je wprost z natury, z codziennego widoku. W ustach dzisiejszego poety, wysmażona przy biurku, byłaby może ta refleksja zimną i banalną; w ustach tego straconego dziecka, igrającego bez przerwy z szubienicą, jest ona na wskroś przejmująca i odczuta. Kiedy nazajutrz po odczytaniu wyroku skazaniec maluje we wstrząsającej grozą plastyki, a nienagannej co do formy balladzie obraz siebie i swoich kompanów dziobanych przez kruki, ach, to nie literatura! Villon jest jednym z największych poetów śmierci i wszystkiego, co z nią się wiąże: owej przenikliwej melancholii, a zarazem wszystkich obrzydliwości mijania, owego niedosytu rozkoszy, jaki z gorącego zmysłowego serca tego dziecka paryskiego bruku wydziera tak naiwne westchnienie; owego głodu miłości, niemal bez przedmiotu, jakim natura buntuje się w nim przeciw zniszczeniu ciała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.