Gwidon Miklaszewski, oglądając w muzeum obraz Jerzego Kossaka, głośno się zastanawiał, czy przedstawia wschód, czy zachód słońca. Magdalena, słysząc to, kategorycznie stwierdziła:
– Gwidonie, na pewno zachód.
– Dlaczego? – zapytał zdziwiony tą stanowczością Miklaszewski.
– Znam brata. On nigdy tak wcześnie nie wstaje.
Bogdan Brzeziński, dziennikarz i satyryk, spotkał się z Magdaleną Samozwaniec na jej prośbę w jednej z krakowskich kawiarni. Pisarka szybko się przywitała i jeszcze szybciej przeszła do rzeczy.
– Panie Bogdanie – mówi. – Tu chodzi o komedię.
– Rozumiem – odparł Brzeziński.
– A właściwie tytuł komedii. Może pan wymyśli jakiś chwytliwy?
– A jaka jest treść komedii? – zapytał rzeczowo rozmówca.
– Nie wiem – odparła Samozwaniec – komedii jeszcze nie ma, ale kiedy będziemy mieli dobry tytuł, to i sztukę w mig się dopisze.
W 1946 roku przed wyborami poproszono Magdalenę, by wymyśliła hasło, które spowoduje, że do głosowania pójdą ludzie z jej pokolenia. Jeśli hasło zostanie wykorzystane w kampanii, miała zarobić spore pieniążki. Pisarka długo myślała, po czym przedstawiła pomysł. Nie przypadł on jednak do gustu. Wściekła Samozwaniec, by się uspokoić, usiadła w pobliskiej kawiarence. Pisarkę zobaczył Józef Prutkowski:
– Madzia, coś taka zła?
– Nie wzięli mojego hasła na wybory! Podobno było zbyt dosłowne.
– A coś zaproponowała?
– STARZY DO URN.
Do Magdaleny do Warszawy często przyjeżdżała jej szwagierka Irena Skonieczna. Panie bardzo się lubiły i wzajemnie wspierały. Pewnego wieczoru, korzystając z tego, że nie było w domu Zygmusia, obie usiadły przy lampce wina.
– Wiesz Madzia – pożaliła się pisarce szwagierka – mój to zaraz po ślubie nazywał mnie swoją „królową”, swoją „księżniczką”, a teraz.
Madzia popatrzyła na załamaną szwagierkę i poklepując ją po ramieniu, rzekła:
– Irenko, teraz mu nie wypada… Mamy przecież Polskę Ludową.
Zygmunt Niewidowski, wróciwszy do domu z pracy, był świadkiem następującej sytuacji. Magdalena klęczała na podłodze i pokazywała psu, jak przynosi się kapcie.
– Kruczek, przynieś pani pantofle – uczyła aportować czworonoga. Pies jednak nie był zainteresowany edukacją. Zygmunt, widząc, że nauka krnąbrnego Kruczka idzie bardzo opornie, rzekł:
– Madzia, daj spokój. Widzisz, że nic z tego nie będzie.
– Przestań! – fuknęła zdenerwowana pisarka. – Z tobą na początku było tak samo!
Zaraz po wojnie Jarosław Iwaszkiewicz spotyka Magdalenę Samozwaniec na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie:
– Madziu, słyszałem, że wyszłaś ponownie za mąż?
– No tak – odparła przeszczęśliwa pisarka.
– I jak ci w tym małżeństwie?
– No wiesz. Prawie jak w teatrze – same sceny.
Pewnego grudniowego dnia do Magdaleny i Zygmunta Niewidowskich przyszedł ksiądz po kolędzie. Usiadł wygodnie w fotelu, popatrzył na małżonków i rzekł:
– Pani Magdaleno, a dzieci?… Ile ma pani dzieci?
– Ja wcale, a ksiądz to nie wiem – odparła szorstko pisarka.
Pisarka wróciła z wizyty u lekarza. Zdejmując w przedpokoju kapelusz i buty, rzekła przymilnie do męża, który pomagał jej ściągnąć płaszcz:
– Wiesz, Zygmuś, doktor Janicki zalecił mi wyjazd na południe, w ciepłe kraje. Co mi radzisz: francuska Riwiera, Nicea czy Monte Carlo?…
Pan Zygmunt popatrzył na żonę, odwiesił płaszcz na wieszak i rzekł z troską:
– Madziu, radzę ci zmienić lekarza.
Magdalena nie lubiła żony Jerzego Putramenta. Wielkim zdziwieniem był więc jej nagły przypływ uczuć wobec Zofii Bystrzyckiej w Domu Pracy Twórczej w Oborach. Samozwaniec na powitanie prawie zacałowała ją na śmierć.
– A co ty się tak całujesz z Bystrzycką?! – fuknęła Hanna Ożogowska. Magdalena popatrzyła na przyjaciółkę srogim wzrokiem:
– Przecież nie wypada mi jej przy ludziach pogryźć…
– Ale z ciebie seksbomba! – krzyknął Juliusz Lubicz-Lisowski na widok Magdaleny, kiedy pojawiła się na raucie w pięknej sukni.
– Nie przesadzaj – ostudziła jego zachwyt pisarka – seks dawno uleciał… Została bomba.
Siostry Kossakówny kochały się miłością wielką. Pewnego ranka Magdalena, wierząca bezgranicznie w sny, zbudziła się przerażona. Miała sen, że widzi martwą siostrę unoszącą się na wodze. Natychmiast nadała do Marii, która była na wczasach w Gdyni, telegram: „LILKA ZŁY SEN. CO SIĘ STAŁO”.
Maria, znana z poczucia humoru, choć nieczęsto okazywanego, gdyż „śmiech to zmarszczki”, odtelegrafowała: „NIC. BYŁOBY W GAZETACH”.
Irena Kwiatkowska w Polskim Radiu czytała kolejne rozdziały debiutanckiej książki Samozwaniec Na ustach grzechu. Pewnego dnia w radiowym bufecie nastąpiło spotkanie obu pań. Kwiatkowska, zawsze dbająca o siebie, za wszelką cenę chciała poznać sekret urody pisarki. Dopadła ją i miłym głosem zapytała:
– Pani Madziu, proszę mi powiedzieć, co pani robi, że tak się dobrze trzyma?
Pisarka spojrzała na aktorkę i w wielkiej konspiracji wyszeptała:
– Kochana, trzymam się, trzymam, bo puścić się już nie mogę.
Zaraz po wojnie Magdalena odkryła w sobie żyłkę bizneswoman i postanowiła założyć hodowlę rasowych kotów. Kiedy więc jej syjamka dostała rui, postanowiła z koleżanką, właścicielką kocura tej samej rasy, zadbać o potomstwo kociej pary. Kot został na Kossakówkę przywieziony. Niestety, nie miał ochoty na amory. Wypił mleko, poprychał na niedoszłą matkę swych dzieci i poszedł spać. Wściekła Magdalena, której plany hodowli zaczęły się walić w gruzy, wybiegła do kawiarni U Noworola, gdzie był ogólnodostępny telefon. Dopadła słuchawki i wykrzyczała przyjaciółce, nie zważając na zasłuchane w jej rozmowę klientki kawiarni:
– Coś ty mi za samca przysłała?! Pochodził, wypił mleko, poprychał i poszedł spać!
Nieszczęsna nie dodała, że chodzi o kota. Na drugi dzień cały Kraków huczał, że Samozwaniec sprawiła sobie o wiele lat młodszego męża, ale beznadziejnego w alkowie.
W latach sześćdziesiątych Magdalena Samozwaniec parokrotnie bywała w Wielkiej Brytanii. Podczas jednej z wizyt zaproponowano jej spotkanie autorskie z londyńską Polonią. Przybyli na nie przedstawiciele arystokratycznych rodów, za którymi Magdalena nie przepadała. Kiedy nobliwe towarzystwo się zebrało, Madzia na cały głos zaczęła wychwalać nową Polskę.
– Pani hrabino – zwróciła się z wymuszonym uśmiechem do hrabiny Potockiej. – W tym pani pałacyku pod Warszawą otworzyli piękne przedszkole.
Szmer oburzenia przeszedł przez salę.
– O! – wbijała kolejną szpilkę zgromadzonym – pani hrabina Tyszkiewiczowa. W pani rezydencji otworzyli sklep mięsny.
Po kolejnej igiełce Madzi wstaje księżna Radziwiłł i sycząc przez zęby, pyta pisarkę:
– A ileż to w tej waszej nowej Polsce traktor kosztuje?
Magdalena, udając zakłopotanie i patrząc w oczy księżnej, rzekła:
– Moja droga księżno, nie wiem. Ostatnio nie kupowałam.
W czasie wojny Magdalena wpadła w ręce patrolu niemieckiego. Niemcy zatrzymali ją, myśląc, że mają do czynienia z Żydówką. Długo trwała sprawa ustalenia pochodzenia pisarki. W końcu ta, zmęczona procedurami, rzekła:
– Żal, że nie jestem mężczyzną. Swoją aryjskość wykazałabym panom natychmiast!
Pewnej letniej niedzieli jak co tydzień Magdalena poszła na obiad do swojej ulubionej restauracji „Pod Samsonem”.
Usiadła przy stoliku. Wtedy niepewnym krokiem podeszła do niej kelnerka i nim przyjęła zamówienie, proszącym i podekscytowanym głosikiem wyszeptała:
– Czy mogłabym dostać od pani autograf?…
Magdalena uśmiechnęła się do dziewczęcia i z miną królowej Anglii wyraziła zgodę. Dziewczyna pobiegła na zaplecze po kartkę i długopis. Po chwili Magdalena dokonywała efektownego wpisu. Rozanielona kelnerka wzięła kartkę do ręki i w jednej chwili osłupiała:
– To pani nie jest Ćwiklińska?!
Janusz Minkiewicz, wściekły z jakiegoś powodu na Artura Marię Swinarskiego, rzekł ostro na zebraniu literatów:
– Temu pisarzynie zdaje się, że jest najlepszym satyrykiem w Polsce!
Obecna przy tym Magdalena, serdeczna przyjaciółka Swinarskiego, patrząc Minkiewiczowi w oczy, wycedziła:
– W każdym razie nie jest ostatnim. To miejsce jest już zajęte.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.