...Co pewien czas doznaję wstrząsu
widząc siebie cudzymi oczami. W
ostatnim numerze „Partisan
Review” autor omawiając „Naszego wspólnego przyjaciela”
pisze: „Być może kwestia zgodności z rzeczywistością w
ogóle
nie powstała i współcześni Dickensowi nie kwestionowali czarnego
obrazu Londynu i Anglii, tak samo jak i my dzisiaj bez sprzeciwu
akceptujemy Kalifornię Raymonda Chandlera z jej patologicznie
brutalną bandą
morderców i detektywów prywatnych...”. Inny
autor w tym samym awangardowym piśmie nazywa mnie „Katonem
okrucieństwa”. Jest to oczywiście wielka uprzejmość, że w
ogóle dostrzegli mnie wyrafinowani intelektualiści, którzy piszą
do takich pism (a powinienem ich dobrze rozumieć,
bo przez długie
lata byłem jednym z nich), nie mogę jednak pojąć, co się
stało
z ich poczuciem humoru. Ujmę to inaczej: dlaczego Amerykanie,
którzy ze wszystkich ludzi najłatwiej i najprędzej ulegają
zmianom nastroju, nie dostrzegają w moim pisaniu wyraźnego elementu
burleski...
Mówi Chandler
tłumaczenie: Ewa Budrewicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.