środa, 18 maja 2016

Baśń Ursuli Le Guin jest bardziej realistyczna od jej naukowej fantazji

Stanisław Lem z Posłowia do Czarnoksiężnika z Archipelagu


Czarnoksiężnik pochodzi z dużo wcześniejszego okresu pisarstwa Ursuli Le Guin. Krytyka zapomniała o nim prawie, uznawszy Wydziedziczonych za najwybitniejszy dotąd utwór autorki. Jak sądzę, niesłusznie. Sąd krytyki idzie po części stąd, że niewątpliwa jest aktualność polityczna Wydziedziczonych, a po części bodaj i stąd, że fantastyka baśniowa w rodzaju Czarnoksiężnika uchodzi za podgatunek mniej poważny, bardziej rozrywkowy od fantastyki naukowej. To rozgraniczenie: fantasy i science fiction, mam za systematyczny błąd krytyki amerykańskiej, któremu ulega na ogół też europejska. Podług Amerykanów, jeśli ktoś lata w utworze na dywanie, chodzi o fantastykę baśniową, a jeśli na stołku antygrawitacyjnym, znajdujemy się w fantastyce naukowej. Z zastosowania analogicznie płytkich kryteriów wynikałoby w zoologii, że nietoperze są ściślej spokrewnione z turkawkami niż z myszami, bo myszy nie latają. Ani nietoperz, nawet przybrany w cudze piórka, nie jest ptakiem, ani baśń, przetkana naukopochodnymi terminami, nie jest fantazją naukową. Ciężar gatunkowy dzieła nie zależy od "naukowości" pojawiających się w nim nazw, lecz od użytku, jakie utwór z nich robi. W posłowiu do Opowieści niesamowitych Grabińskiego wspomniałem o służbach, jakie fantastyka niesamowita mogłaby pełnić pozarozrywkowo.

Czarnoksiężnik z Archipelagu jest znakomitym przykładem takich właśnie służb. Jest to opowieść o naukach, pobieranych przez młodzieńca z wymyślonej krainy u fikcyjnych mędrców władających fantastycznym kunsztem czarnoksięskim. Zarazem jest to opowieść realistyczna – o kształtowaniu się osobowości, o dorastaniu wśród przeciwieństw, o tym, jak zapalczywa lekkomyślność staje się dojrzałością. Jest to wreszcie figuralna przypowieść o tym, jak można dorosnąć do sprostania własnej śmierci, nie popadając ani w nędzny strach, ani w głupią butę. Narracja toczy się czysto i spokojnie, w kameralnym ściszeniu. Zachowała swoje brzmienie w przekładzie, za który należy się wdzięczność Stanisławowi Barańczakowi, bo nie uronił ani krzty poetyckości Czarnoksiężnika. Sugestywny jest w nim nastrój przymglonego Archipelagu wśród burzliwych wód Północy, a wręcz znakomita – naturalność przejść od skromnego mozołu żeglarzy i rybaków do pojawień zaświatowego żywiołu. Żywioł ten nie jest tylko tradycyjnym sztafażem baśni, stanowi bowiem przebraną w niesamowity strój, alegorycznie potraktowaną potęgę odpowiadającą rzeczywistym potęgom, jakie człowiek wyzwala w Naturze. Czary okazują się równie ułomne, wątpliwe i obusieczne, jak naukowe odkrycia. Przypomnę zbawczą przemianę młodego Geda w ptaka, która wyzwala go wprawdzie z opresji, ale sama staje się dlań nowym zagrożeniem. Toż to wręcz modelowa sytuacja ludzkiego poznania, bo i nauka, obdarzając nas nowymi swobodami, jednocześnie wprowadza nas w nowe zagrożenia. Tym właśnie obojnaczym stosunkiem do wyzwalanych mocy zdobywa Czarnoksiężnik doskonalszą jednolitość i większą wiarygodność od Wydziedziczonych. Polityczna. problematyka przyćmiewa w Wydziedziczonych osobę i dzieło bohatera. Jego odkrycie, pożądane przez możnych, upodabnia się do magicznego skarbu ukrytego w jego umyśle.

Czyżbym chciał oświadczyć, że baśń Ursuli Le Guin jest bardziej realistyczna od jej naukowej fantazji? Tak, to właśnie chcę powiedzieć. Zdarzają się w literaturze takie paradoksy, jak ten – że roli pełnionej przez czary w jednej książce można przypisać więcej realizmu aniżeli roli odkrycia naukowego – w innej. Ale paradoks jest pozorny. Rzecz w tym, że utwór konstytuuje świat, rządzący się własnymi prawami, jako suwerenną całość, i o tym, czy utwór jest wierny rzeczywistości, decyduje owa całość a nie jej fragmenty, na przykład – nazwy brane ze słownika nauki.

Toteż nie słowniki mogą poręczać prawdonośność rzeczy występujących w tekście, lecz tylko świat utworu. On jeden może być poręczycielem problemowej autentyczności takich rzeczy. Zachodzące stosunki odda może taki przykład.

Gdy budujemy most, jego konstrukcja całościowa jest ważniejsza od wyglądu jego części. Jeśli most jest stalowy, mogą sobie jego łuki być wymodelowane na kształt smoczych ogonów. W niczym nie naruszy to jego udźwigu, a może nawet ta oryginalność konstrukcji technicznej, wykonanej z elementów o egzotycznym kształcie, nada mu dodatkowy walor. Jeśli natomiast most jest rzetelnie stalowy, lecz jedno przęsło ma z papieru doskonale imitującego wyglądem stal, nie będzie wiele wart. Co z tego, że wszystkie inne przęsła są mocne, jeśli po tym nie można przejść.

W niniejszej powieści czarnoksięstwo stanowi przewodni motyw duchowego życia bohatera. Czarnoksięstwo to, w ukazanej postaci, nie jest wymierne na nic innego. Gdyby czary, jakich uczy się Ged, były niezawodne i wszechmocne, powieść runęłaby od razu. Równie marny byłby efekt, gdyby tych czarów mógł się młodzieniec nauczyć lekko, niczym tabliczki mnożenia, bez wszelkich "kosztów własnych". Natomiast epokowe odkrycie, z jakim nosi się uczony bohater Wydziedziczonych, stanowi wymienny pretekst mający uzasadnić jego postępki. Chodzi o nową teorię czasu, ale mógłby ją zastąpić każdy inny rodzaj teorii czy hipotezy, a także jakiś wynalazek techniczny, sam bohater wreszcie mógłby być nie uczonym, lecz na przykład artystą. To też w niczym nie zmieniłoby utworu, ponieważ idzie w nim o konfrontację dwóch systemów politycznych, a bohater pełni w tym procesie rolę obiektywu, przez który patrzymy. To jest główna bodaj słabość Wydziedziczonych. Genialny uczony mógłby oczywiście optować na rzecz rewolucji, ale nie przestałby wszak od tego być genialnym uczonym, zachowałby świadomość swego dzieła, które nie może tym samym być zewnętrznym niejako, przypadkowym, wymiennym dodatkiem do jego osoby i do jego losu. Znakomita koncepcja, z jaką Le Guin przystąpiła do pisania Wydziedziczonych, stworzyła szansę nowej wersji Fausta, lecz szansa ta nie ziściła się, ponieważ kandydat na Fausta schodzi do roli obserwatora najpierw, a potem sympatyka – politycznej opozycji w kapitalizmie. Tak jak on, mógłby się zaangażować w polityczna walkę każdy człowiek. Ponieważ jednak nie każdy, jako byle kto, mógł przekroczyć bariery dzielące skłócone światy, bohater musiał być indywidualnością niezwykłą. Autorka zdecydowała się uczynić tym człowiekiem – genialnego uczonego. Lecz taki wybór zobowiązuje. A ponieważ wielkość uczonego jest pochodną wielkości jego dokonań w ich treści i w społecznych konsekwencjach, nie można wypełnić tak otwartego zadania -półtorastronicowymi ogólnikami.

Właśnie przez to magiczne praktyki i zaklęcia w Czarnoksiężniku okazują się – przez ich nierozerwalny zrost z całością utworu, przez ich naczelne miejsce w życiu bohatera, a też przez ich dwuznaczność, zawodność i ułomność – bliższe prawdy ludzkiego działania, czyli bardziej realistyczne aniżeli wspaniałe odkrycie naukowe bohatera Wydziedziczonych.

–Wzięło się to, myślę, stąd, że Ursula Le Guin, córka słynnego antropologa amerykańskiego Kroebera, czuła się w sferze obyczajowej egzotyki, folkloru, rytuałów inicjacyjnych i praktyk magicznych – bardziej swojsko niż na terenie nauki i jej twórców.

Na koniec uwaga osobista.. Żywię dla Czarnoksiężnika szczególny sentyment. Jest to jedyna pozycja amerykańskiej fantasy, która wzbudziła mój szacunek. Zarazem pocieszyła mnie po lekturze (znanej i u nas) powieści Tolkiena Władca Pierścieni. To głośne dzieło pozostawiło mnie obojętnym, a nawet znudzonym. Toteż gdyby nie Czarnoksiężnik z Archipelagu, uznałbym się – wobec współczesnej fantastyki bajeczno-magicznej – za ślepego, wobec kolorów. Ursula Le Guin pomogła mi swoją powieścią odzyskać wiarę zarówno w żywotność fantastyki amerykańskiej, jak i w moją wrażliwość na jej – rzadkie niestety – uroki.

Marzec 1976

Stanisław Lem

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.