Staruszek zasypiający w pustym
mieszkaniu, przed włączonym telewizorem. Zduszony krzyk kobiety w
wyłożonej kafelkami, jaskrawo oświetlonej sali oddziału
położniczego. Kiwający się na swym łóżeczku maleńki
pensjonariusz domu dziecka.
Charakterystykę samotności
wyznaczają dwa skrajne przypadki. Przypadek pierwszy: sytuacja
rozbitka na bezludnej wyspie, samotność przypadkowa.
Robinson Crusoe zamienił swoją wyspę w dobrze
prosperujące gospodarstwo, oswoił dzikie kozy, otoczył się
mnóstwem przedmiotów codziennego użytku, zamienił dzikie polany w
falujące zbożem pola. Wszystko nieprawda. Oświeceniowa bajeczka,
racjonalistyczno-empiryczna fikcja jednoosobowej cywilizacji.
Warunkiem cywilizacji jest
zbiorowość, działanie społeczne. Wszystkie realne historie
samotnych rozbitków są historiami dziczenia, wiodącego do
bezmyślnej wegetacji.
Przypadek drugi: sytuacja pustelnika,
samotność z wyboru. Anachoreta w wyruszający w podróż w głąb
siebie, w poszukiwaniu Boga. Święty Antoni
zmagający się z tłumem bestii – ucieleśnionych pokus. Chiński
taoistyczny mędrzec, który, nie widząc nic prócz czterech ścian
swojej izdebki, poznaje prawdę o całym świecie. Irlandzki
dramaturg Samuel Beckett, szesnaście lat izolacji w
swoim gabinecie. Amerykańska poetka Emily Dickinson,
rozmawiająca z gośćmi przez szparę w drzwiach. Tylko że to wcale
nie samotność. Raczej wysokie wymagania towarzyskie. Dusza sama
wybiera sobie towarzystwo, najlepsze towarzystwo – swoje własne
lub Boże. I jak najgłębiej komunikuje się ze światem, używając
najbardziej intymnych języków – twórczości, poezji, modlitwy.
Samotność, taka jak ją dzisiaj
rozumiemy, stała się możliwa dopiero u progu historii ludzkości,
kiedy przestaliśmy żyć w stadzie, a zaczęliśmy – w
społeczeństwie. Jest jej tym więcej, im bardziej społeczeństwo
jest nowoczesne. Znany polityk Jacques Attali
nakreślił wizję społeczeństwa niedalekiej przyszłości. Ma to
być globalna zbiorowość koczowników, wyposażonych w
informatyczne gadżety i plastykowe karty z zakodowanymi protezami
tożsamości, w nieustannej podróży, bez związków i zobowiązań,
hołdujących narcyzmowi – namiętnej miłości do samych siebie,
która zastąpi religię. Rozproszkowana ludzkość, którą tym
łatwiej kontrolować, im bardziej się składa z osobników
samotnych.
Są takie sytuacje, wobec których
samotność jest nieunikniona: tylko mój ból, tylko moje sumienie,
tylko moja śmierć – sytuacje graniczne, bo wyznaczają granice
tego, co najważniejsze. A skoro w tym, co najważniejsze, jesteśmy
samotni, to zawsze jesteśmy samotni. I zawsze potrzebujemy
pośrednictwa: dotyku, rozmowy, Boga. Współtworzenia. Jednoczesnego
wybuchu śmiechem, kiedy patrzymy sobie w oczy lub kiedy patrzymy w
tym samym kierunku. To stąd, z tej potrzeby bierze się to moje
zniecierpliwienie, kiedy żona nie może przestać krzątać się po
kuchni, a tu zaraz Małysz ma skakać. No skończ
wreszcie, chodź razem ze mną popatrzeć!
Na przykład
Witold Gombrowicz głosi, że to, co międzyludzkie,
zawsze jest nieautentyczne. A Jean-Paul Sartre
powiada: „piekło to inni”. Ktoś pracuje nad tym, komuś na tym
zależy. W najnowocześniejszych społeczeństwach nieprzyzwoitością
staje się rozmowa inna niż zdawkowe przerzucanie się aktualnie
obowiązującymi komunałami. Powszechnie wyznawana tolerancja staje
się maską obojętności. Coraz bardziej asertywni, śliscy i
szczelni, obrastamy w samotność. Wobec pandemii choroby sierocej,
pomału zostaje nam już tylko jeden sposób na nawiązanie bliskiego
kontaktu: przemoc.
Wojciech Czaplewski
Źródło portal LM,
Źródło portal LM,
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.