środa, 12 marca 2014

Jak palec


Staruszek zasypiający w pustym mieszkaniu, przed włączonym telewizorem. Zduszony krzyk kobiety w wyłożonej kafelkami, jaskrawo oświetlonej sali oddziału położniczego. Kiwający się na swym łóżeczku maleńki pensjonariusz domu dziecka.
Charakterystykę samotności wyznaczają dwa skrajne przypadki. Przypadek pierwszy: sytuacja rozbitka na bezludnej wyspie, samotność przypadkowa. Robinson Crusoe zamienił swoją wyspę w dobrze prosperujące gospodarstwo, oswoił dzikie kozy, otoczył się mnóstwem przedmiotów codziennego użytku, zamienił dzikie polany w falujące zbożem pola. Wszystko nieprawda. Oświeceniowa bajeczka, racjonalistyczno-empiryczna fikcja jednoosobowej cywilizacji.
Warunkiem cywilizacji jest zbiorowość, działanie społeczne. Wszystkie realne historie samotnych rozbitków są historiami dziczenia, wiodącego do bezmyślnej wegetacji.
Przypadek drugi: sytuacja pustelnika, samotność z wyboru. Anachoreta w wyruszający w podróż w głąb siebie, w poszukiwaniu Boga. Święty Antoni zmagający się z tłumem bestii – ucieleśnionych pokus. Chiński taoistyczny mędrzec, który, nie widząc nic prócz czterech ścian swojej izdebki, poznaje prawdę o całym świecie. Irlandzki dramaturg Samuel Beckett, szesnaście lat izolacji w swoim gabinecie. Amerykańska poetka Emily Dickinson, rozmawiająca z gośćmi przez szparę w drzwiach. Tylko że to wcale nie samotność. Raczej wysokie wymagania towarzyskie. Dusza sama wybiera sobie towarzystwo, najlepsze towarzystwo – swoje własne lub Boże. I jak najgłębiej komunikuje się ze światem, używając najbardziej intymnych języków – twórczości, poezji, modlitwy.
Samotność, taka jak ją dzisiaj rozumiemy, stała się możliwa dopiero u progu historii ludzkości, kiedy przestaliśmy żyć w stadzie, a zaczęliśmy – w społeczeństwie. Jest jej tym więcej, im bardziej społeczeństwo jest nowoczesne. Znany polityk Jacques Attali nakreślił wizję społeczeństwa niedalekiej przyszłości. Ma to być globalna zbiorowość koczowników, wyposażonych w informatyczne gadżety i plastykowe karty z zakodowanymi protezami tożsamości, w nieustannej podróży, bez związków i zobowiązań, hołdujących narcyzmowi – namiętnej miłości do samych siebie, która zastąpi religię. Rozproszkowana ludzkość, którą tym łatwiej kontrolować, im bardziej się składa z osobników samotnych.
Są takie sytuacje, wobec których samotność jest nieunikniona: tylko mój ból, tylko moje sumienie, tylko moja śmierć – sytuacje graniczne, bo wyznaczają granice tego, co najważniejsze. A skoro w tym, co najważniejsze, jesteśmy samotni, to zawsze jesteśmy samotni. I zawsze potrzebujemy pośrednictwa: dotyku, rozmowy, Boga. Współtworzenia. Jednoczesnego wybuchu śmiechem, kiedy patrzymy sobie w oczy lub kiedy patrzymy w tym samym kierunku. To stąd, z tej potrzeby bierze się to moje zniecierpliwienie, kiedy żona nie może przestać krzątać się po kuchni, a tu zaraz Małysz ma skakać. No skończ wreszcie, chodź razem ze mną popatrzeć!
 Na przykład Witold Gombrowicz głosi, że to, co międzyludzkie, zawsze jest nieautentyczne. A Jean-Paul Sartre powiada: „piekło to inni”. Ktoś pracuje nad tym, komuś na tym zależy. W najnowocześniejszych społeczeństwach nieprzyzwoitością staje się rozmowa inna niż zdawkowe przerzucanie się aktualnie obowiązującymi komunałami. Powszechnie wyznawana tolerancja staje się maską obojętności. Coraz bardziej asertywni, śliscy i szczelni, obrastamy w samotność. Wobec pandemii choroby sierocej, pomału zostaje nam już tylko jeden sposób na nawiązanie bliskiego kontaktu: przemoc.
Wojciech Czaplewski
Źródło
portal LM,

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.