Pokochanie innej osoby dowodzi zmęczenia samotnością: jest więc tchórzostwem i zdradą wobec samego siebie (jest rzeczą najwyższej wagi, abyśmy nikogo nie kochali). Fernando Pessoa
wtorek, 11 marca 2014
Cyganka Ossendowskiego
Nie pamiętam już kto, kilkanaście lat temu, opowiedział mi historię o Cygance Ossendowskiego. Musiał to być ktoś z Milanówka lub z Żółwina. Teraz ta historia mi się przypomniała, bo w tomie Przemysława Dakowicza (zatytułowanym „Łączka”) przeczytałem wiersz o ekshumacji zwłok Ossendowskiego. Z wiersza wynika, że autor „Łączki” historii z Cyganką nie zna, więc muszę mu ją opowiedzieć. Było to tak. Gdzieś w latach trzydziestych do Ossendowskiego podeszła w Alejach Ujazdowskich Cyganka i powiedziała, że chce mu powróżyć – nawet za darmo. Pisarz chętnie się na to zgodził. Cyganka wprzód mówiła różne głupstwa, a na koniec powiedziała: – Umrze pan, panie Ferdynandzie, dopiero wtedy, kiedy zjawi się u pana baron von Ungern Sternberg. – No to ja – powiedział na to Ossendowski – nigdy nie umrę, bo baron od dawna nie żyje. – Ale Cyganka tego nie usłyszała, bo nagle zniknęła. Tu trzeba wyjaśnić, że w latach rewolucji bolszewickiej Ossendowski walczył z bolszewikami w oddziałach barona Sternberga – był jego adiutantem. Dopiero wtedy, kiedy Cyganka zniknęła za Pomarańczarnią, pisarz zrozumiał, że nie uzyskał od niej odpowiedzi na dwa pytania. Po pierwsze, skąd ta Cyganka wiedziała, że on ma na imię Ferdynand. Po drugie, skąd ona wiedziała, że istniał kiedyś baron Sternberg. Pierwszego dnia nowego roku 1945 w drzwiach willi w Żółwinie, gdzie mieszkał wtedy Ossendowski (zatrudniony fikcyjnie w milanowskiej fabryce krówek ciągutek), pojawił się młody esesman. Mówi się, że był piękny, wysoki, elegancki – jak to esesmani. Przestraszona właścicielka żółwińskiej willi przybiegła do pokoju pisarza: – Tam jest Niemiec, który chce z panem mówić. – Ossendowski zszedł na dół, a młody oficer, ujrzawszy go, zdjął esesmańską czapkę, stuknął obcasami i grzecznie się przedstawił – był to syn barona von Ungern Sternberga. Uciekając przed Rosjanami, znalazł się przypadkiem w Milanówku i korzystając z okazji, postanowił złożyć hołd staremu przyjacielowi swego ojca. – Ale skąd ta Cyganka wiedziała – pomyślał Ossendowski – że ja mam na drugie imię Ferdynand. – I w tej samej chwili, kiedy zdał sobie sprawę, że Cyganka nie była Cyganką, przedśmiertny strach żelazną dłonią chwycił go za gardło. Ale opanował się i zaprosił esesmana na herbatkę i krówki ciągutki. Po krótkiej pogawędce młody baron udał się w dalszą drogę, a Ossendowski położył się na tapczanie i umarł. Jest to prawdziwa historia, która kończy się na tym, że po kilkunastu dniach przed willą w Żółwinie zatrzymuje się łazik i wysiadają z niego dwaj enkawudziści w czapkach z niebieskim otokiem. Mają rozkaz dostarczyć Ossendowskiego do Pruszkowa, gdzie generał Iwan Sierow, który właśnie instaluje się tam ze swoim sztabem, chciałby z nim porozmawiać.
Jarosław Marek Rymkiewicz
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.