Spędziłem wieczór
w wielkim mieście, czytając i rozprawiając o poezji i filozofii z
dwoma przyjaciółmi. Rozeszliśmy się o północy. Do domu
musiałem jechać dość długo dorożką. Mój umysł (pod
głębokim wpływem myśli, obrazów i wzruszeń wywołanych przez
czytanie i rozmowę) był spokojny. Byłem w stanie biernej radości,
nie myśląc naprawdę lecz pozwalając myślom, wyobrażeniom i
wzruszeniom swobodnie płynąć przez umysł. Wtem bez jakiegokolwiek
ostrzeżenia znalazłem się owinięty w chmurę koloru płomiennego.
Przez jedną chwilę pomyślałem o ogniu, wnet przekonałem się
jednak, że ogień był w moim wnętrzu. Bezpośrednio po tym naszło
mnie poczucie uniesienia, jakiejś radości przeogromnej, za którą
natychmiast przyszło niemożliwe do opisania rozjaśnienie
zrozumienia. Pomiędzy innymi rzeczami - nie doszedłem do
przekonania, lecz - zobaczyłem, że wszechświat, nie jest złożony
z martwej materii, lecz przeciwnie, jest żywą obecnością:
uświadomiłem sobie własną nieśmiertelność. Nie było to
przekonanie, że będę miał życie wieczne, lecz świadomość, że
je już mam. Zobaczyłem, że wszyscy ludzie są nieśmiertelni, że
porządek wszechświata jest taki, iż bez najmniejszego przeskoku
wszystkie rzeczy pracują wspólnie dla dobra każdej i wszystkich,
że podstawową zasadą świata i wszystkich światów jest to co
nazywamy miłością i że szczęście każdego i wszystkich w dużych
okresach jest bezwzględnie pewne. Dosięgłem takiego punktu
postrzegania, z którego zobaczyłem, że to musi być prawdą. Tego
widoku - tego przekonania nie straciłem nigdy, nawet w okresach
najgłębszej depresji".
R. M. Bucke
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.