piątek, 14 lutego 2014

W każdej armii są łajdaki


W każdej armii są łajdaki, którzy nie chcą służyć. Wolą być znowu najzwyklejszymi cywilami-łazikami. Takie sprytne gagatki uskarżają się, że mają na przykład wadę serca, aczkolwiek, jak się okazuje przy sekcji, mają tylko, przypuśćmy, zapalenie ślepej kiszki. W taki czy inny sposób starają się wykręcić od służby wojskowej. Ale biada im! Istnieje jeszcze komisja superarbitracyjna, która im diabelnie zaleje sadła za skórę. Gagatek oskarża się, że ma „platfus”. Lekarz wojskowy zapisuje mu sól glauberską i lewatywę, „platfus czy nie platfus” biega jak kot z pęcherzem, a rano już go zamkną.

Inny łotr narzeka znów, że ma raka żołądka. Kładą go więc na stół operacyjny i powiadają: „Otworzyć żołądek bez żadnych znieczuleń”. Nie dokończą jeszcze zdania, a raka już ani śladu. Cudownie uzdrowiony wędruje do paki.

Komisja superarbitracyjna to dobrodziejstwo dla armii. Gdyby nie to, każdy poborowy czułby się chory i niezdolny do noszenia tornistra.

Superarbitracja to słowo łacińskiego pochodzenia. Super – znaczy nad, arbitrare – znaczy badać, obserwować. Superarbitracja jest więc „nadbadaniem”.

Dobrze to określił pewien lekarz wojskowy: ,,Ilekrość badam marudera, robię to z przeświadczeniem, że nie powinno się mówić superarbitrare (nadbadanie), lecz superdubitare (nadpowątpiewanie), bo taki chory nad wszelką wątpliwość jest zdrów jak ryba. Z tego też założenia wychodzę. Zapisuję chininę i dietę. Po trzech dniach rzekomo chory błaga na kolanach, żeby go wypuścić ze szpitala. A jeśli tymczasem taki symulant umrze, robi to umyślnie, żeby nam dokuczyć i żeby tego oszukaństwa nie odsiadywać. A więc: superdubitare, a nie superarbitrare. Nie ufać nikomu do ostatniego tchu!”.

Kiedy więc dobrego wojaka Szwejka chciano superarbitrować, zazdrościły mu tego wszystkie kompanie.

Dozorca więzienny, przynosząc mu do więzienia obiad, powiedział: – Masz szczęście, ty łajdaku. Pójdziesz z wojska do domu, będziesz superarbitrowany jak ta lala.

Ale dobry wojak Szwejk powiedział mu to samo, co wielebnemu kapelanowi Augustynowi Kleinschrodtowi:

- Melduję posłusznie, że to jest niemożliwe. Jestem zdrów jak ryba i chcę służyć cesarzowi panu do ostatniego tchu.
I z błogim uśmiechem legł na pryczy. Dozorca powtórzył odpowiedż Szwejka oficerowi służbowemu, Müllerowi.

Müller zazgrzytał zębami.

- Już my tego łobuza nauczymy – krzyczał – niech on sobie nie myśli, że mu się uda zostać w wojsku: musi dostać co najmniej tyfusu plamistego, choćby miał nawet zwariować.

A tymczasem dobry wojak Szwejk tłumaczył siedzącemu z nim koledze z kompanii:

- Będę służył cesarzowi panu do ostatniego tchu. Skoro jestem żołnierzem, to muszę cesarzowi panu służyć i nikt mnie nie śmie z wojska wyrzucić. Nawet gdyby przyszedł pan generał, kopnął mnie w tyłek i wyrzucił z koszar, wróciłbym do niego i powiedziałbym:„Panie generale, melduję posłusznie, że ja chcę służyć cesarzowi panu do ostatniego tchu i że wracam do kompanii”. A gdyby mnie tutaj nie chcieli, pójdę do marynarki, żeby chociaż na morzu służyć cesarzowi panu. A gdyby także i tam mnie nie chcieli i pan admirał kopnąłby mnie w tyłek, będę służyć cesarzowi panu w powietrzu.

W całych koszarach panowało jednak głębokie przekonanie, że dobrego wojaka Szwejka z wojska wyrzucą. 3 czerwca przyszli po niego do więzienia z noszami, mimo zaciekłego oporu przywiązali go rzemieniem do noszy i odnieśli do szpitala garnizonowego. Po drodze, gdy go nieśli, rozlegały sie z noszy jego patriotyczne okrzyki:

- Żołnierze, nie dajcie mnie, ja chcę nadal służyć cesarzowi panu!

Umieszczono go na oddziale ciężko chorych, a lekarz sztabowy Jansa pobieżnie go zbadał.

- Masz rozszerzone jelita, Szwejku, i otłuszczenie serca. A toś sie dorobił, musimy cię zwolnić z wojska.

- Melduje posłusznie – odezwał sie Szwejk – że jestem zdrów jak ryba. Co by beze mnie, melduję posłusznie, armia zrobiła? Melduję posłusznie, że chcę wrócić do kompanii i że będę nadal służył cesarzowi panu, wiernie i uczciwie, jak na porządnego żołnierza przystało.

Zapisali mu lewatywę, a kiedy mu ją robił sanitariusz Rusin Boczkowski, dobry wojak Szwejk w tej rozczulającej sytuacji rzekł mu:

- Bracie, nie oszczędzaj mnie, skoro nie bałem się Włochów, nie boję się także twojej lewatywy. Żołnierz nie powinien bać się niczego, zapamiętaj to sobie!
Potem wyprowadzili go – w ustępie pilnował go żołnierz z nabitym karabinem.
Kiedy znów położono go do łóżka, sanitariusz Boczkowski zaczął chodzić wokół niego i wzdychać:

- Psiakrew, masz ty rodziców?
- Mam.
- Bo ty chyba stąd nie wyjdziesz, ty symulancie.
Dobry wojak Szwejk dał mu w łeb.
- Ja symulant? Jestem zupełnie zdrów i chcę służyć cesarzowi panu do ostatniego tchu.

Wsadzili go w lód. Trzy dni miał przykładane kompresy z lodu, a kiedy przyszedł lekarz sztabowy i rzekł do niego: – No, Szwejku, a jednak pójdziesz z wojska do domu – Szwejk odpowiedział:

- Panie sztabsarct, melduję posłusznie, że wciąż jeszcze jestem zdrów i nadal chcę służyć.

Znowu wsadzili go w lód: za dwa dni miała się zebrać komisja superarbitracyjna, która raz na zawsze, miała go zwolnić ze służby wojskowej.

Jednakże na dzień przed zebraniem się komisji, kiedy była już wypisana jego karta zwolnienia, dobry wojak Szwejk zdezerterował z koszar.

Musiał uciec, by móc nadal służyć cesarzowi panu. Przez czternaście dni nie było o nim wieści.

Jakież jednak było zdumienie wszystkich, kiedy po czternastu dniach dobry wojak Szwejk zjawił się w nocy przed bramą koszar i ze swym poczciwym uśmiechem na okrągłej, zadowolonej twarzy, zameldował wartownikowi:

- Melduję posłusznie, że przychodzę dać się zamknąć, ponieważ zdezerterowałem, abym mógł służyć cesarzowi panu do ostatniego tchu.

Życzenie jego spełniło się. Dostał pół roku, kiedy jednak chciał nadal służyć, przeniesiono go do arsenału, gdzie miał ładować torpedy bawełną strzelniczą.

Jaroslav Haszek
Dobry Wojak Szwejk
Tłumaczenie: Stefan Krysiak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.