czwartek, 13 lutego 2014

Odejście w niebyt Christophera Hitchensa


Zawsze był pan zagorzałym głosicielem teorii, według której po odcięciu głowy życie człowieka się urywa, człowiek zamienia się w popiół i odchodzi w niebyt. (...) Zresztą wszystkie teorie są siebie warte. Jest między nimi i taka, która głosi, że każdemu będzie dane to, w co wierzy. Niech się zatem tak stanie. Pan odchodzi w niebyt, a ja, wznosząc toast za istnienie, z radością spełnię ten kielich, w który pan się przekształci.”

Michał Bułhakow; „Mistrz i Małgorzata”

Christopher Eric Hitchens przyszedł na ten padół 13 kwietnia 1949 roku w Portsmouth w Wielkiej Brytanii. Z zawodu lewicujący dziennikarz, pisarz i literacki krytyk, od 2007 roku obywatel Zjednoczonego Królestwa i USA. Mieszkając w Waszyngtonie pędził żywot człowieka wolnego od większych problemów aż do 30 czerwca 2010 roku, kiedy zdiagnozowano u niego złośliwy nowotwór przełyku i rozległe przerzuty do płuc i węzłów chłonnych.
Nie ukrywał swojego stanu, pisząc i rozmawiając o nim publicznie.

(...) Hitchens niczego nie ukrywa. Niczego nie przemilcza, nie odpycha, nie wypiera ze świadomości. Ani postępującej dewastacji ciała, ani psychicznych i fizycznych męczarni, jakie przynosi choroba i kolejne chemioterapie, ani tego, że nie będzie żadnego happy-endu. Staje przed kamerą: wyłysiały, wyniszczony, zmaltretowany. I mówi. Bez hipokryzji, bez owijania w bawełnę, bez cudacznych eufemizmów. Mówi o cierpieniu, bezradności i jednej wielkiej niewiadomej, jaką jest śmierć. O akceptacji. I o nieuchronności końca, która każdej sekundzie nadaje nieprawdopodobnie intensywny, niepowtarzalny smak. (…) 1

Nałogowy palacz, niepohamowany birbant i hedonista nie żałował stylu życia, jaki prowadził. Lecz to nie ów styl wprowadził go do historii, tylko wojujący ateizm, bowiem Hitchens słynął głównie z prowokacyjnych, antyreligijnych publikacji. Popełnił dzieło pod znamiennym acz zwodniczym tytułem "Misjonarska Miłość. Matka Teresa w Teorii i w Praktyce" 2 założonym a priori jako krytyka jej działalności a później kolejne, będące polemiką z religią i wiarą jako takimi, wymownie zatytułowane ''Bóg Nie Jest Wielki'' 3 .

''Niezrównany krytyk, mistrz retoryki, kpiarz i nieustraszony miłośnik życia" jak napisano o nim w "Vanity Fair", zmarł w hospicjum w Houston dnia 15 grudnia 2011 roku. Przyczyną zgonu był rak i powikłane zapalenie płuc.

(...) Nie wiem nic o śmierci” – mówi Hitchens. – Ale nikt nie wie o niej więcej ode mnie. Ani papież, ani dalajlama, ani ty. Nie dlatego, że jestem jakimś mędrcem albo że choroba obdarzyła mnie szczególnym wglądem. Po prostu żaden z nas... żaden człowiek nie ma o niej zielonego pojęcia (…)” 1

Czy kiedy pierwszy raz usłyszał diagnozę rozumiejąc, że nie ujdzie śmierci, zadał sobie słynne pod każdą szerokością geograficzną pytanie, które zadają sobie ludzie stając twarzą w twarz z rakiem-zabójcą?

- Boże, dlaczego właśnie ja?

Nie wątpię, gdyż był człowiekiem. A czy odpowiedź była mu dana? Bardzo być może, albowiem Christopher Eric Hitchens bezustannie podrzynał gardło Panu Bogu, który w jego mniemaniu nie istniał.

Wyznam, iż do eseju na temat Hitchensa zbierałem się od lat. Podobnie, jak od lat zbierałem się do wyłożenia swoich przemyśleń a propos ateistów wszem i wobec wykrzykujących swoją niewiarę. Tych Savonaroli a rebours, żyjących z rozpalania antyreligijnych stosów by upiec na nich sławę, pieniądze i osobiste kompleksy. 

 
Ben Akiba powiadał, że wszystko już było. Bo było. Hitchens nie był pierwszym ani ostatnim z oceanu ateuszy, którzy nieproszeni za wszelką cenę pragną przekonać deistów, iż żadnych bogów nie ma, nie było i nigdy nie będzie. I że każdy wierzący jest głupcem. Podobnie rzekł mi z fanatycznym błyskiem w oczach pewien warszawski poeta-tramwajarz. Opuściłem dom, którego okna wychodziły na bazar Różyckiego, choć żal mi było wódeczki i korniszonów w wielkiej obfitości zalegającej stoły. Lecz czyż mogłem ścierpieć obelgę rzuconą mojej inteligencji i zasadom staropolskiej gościnności? Dobrze po drugiej nad ranem, szedłem ulicą Targówek nie zważając na żuli pochrząkujących w mrocznych bramach, wierząc w opiekuńcze Coś chroniące mnie ode Złego. Czy gospodarz owej biesiady był li tylko prostackim chamem? A skąd, nie tylko. Podobnie jak Hitchens był kolejnym Savonarolą a rebours, który stanął na mojej drodze. I z pewnością nie ostatnim.

Przed wielu laty w powieści „Klucze Piotrowe” autorstwa Rogera Peyrefitte znalazłem wspaniały dialog. Oto stary kardynał zapytany przez młodego księdza, jak mogą być prawdziwe i „działać” relikwie tak wielkich ilości szczątków krzyża świętego, iż wystarczyłoby ich na całkiem spory las, odpowiedział
- To nieważne, mój synu. Ważne, że to działa.

Tak, Kochani, TO działa. A działa, ponieważ nasycone jest wiarą i nadzieją. Jestem w tej komfortowej sytuacji, iż nie będąc teologiem mogę wyrażać przekonania naiwne, niesłuszne a nawet ocierające się o herezję. Uważam bowiem, iż Bóg to zbiorowy Duch ludzkości. Duch tego, co w niej najpiękniejsze i najszlachetniejsze. Uważam że Bóg to my i kwintesencja najlepszego w nas, bo z nas. I jeszcze, że jeśli sami odrzemy się z wiary, to nie pozostanie w nas nic z boskiego ni ludzkiego pierwiastka. 

 
Powrócimy do mrocznych jaskiń, z których Duch wyprowadził nas na Światłość. W "Misjonarska Miłość. Matka Teresa w Teorii i w Praktyce" Hitchens napisał

Sukces Matki Teresy to tysiączny przykład eksploatacji prostych i pokornych przez przebiegłych i zdeterminowanych graczy. Edward Gibbon zauważył kiedyś, wypowiadając się na temat kultów uprawianych na obszarze imperium rzymskiego, że zwykli ludzie uważali je wszystkie za równie prawdziwe, filozofowie za równie fałszywe, a urzędnicy - za równie użyteczne.

Matka Teresa odwoływała się do wszystkich trzech punktów widzenia na raz, rozmyślnie zamazując różnicę między sferą sacrum i profanum, by już nie wspomnieć o wąskiej granicy między tym, co wysublimowane, a tym, co śmieszne i żałosne. Najwyższy już czas, by jej działalność poddać racjonalnej krytyce, od której z właściwą sobie arogancją uchylała się od tak dawna.”

Pan Hitchens niczego nie zrozumiał. Nie zrozumiał, że działalność Matki Teresy polegała na opiekowaniu się nędznikami ponad wszystkim i bez względu na wszystko a nie na rozliczaniu krwiożerczych systemów. Do śmierci nie pojął, że właśnie on, Christopher Eric Hitchens, lewicujący intelektualista powołany został do rozliczania nieprawości tego świata. Miast tego stał się aktywnym trybikiem zwyrodniałego systemu, który go za to sowicie wynagradzał. Przyjmując na siebie rolę jednego z elementów zła, Hitchens sam stał się złem. Bo skoro wiara jest nadzieją, jak nazwać człowieka czyniącemu wszystko, by ją odebrać innym? Tak...

 
To miał być długi esej, lecz po cóż zaraz cały esej? Hitchens odszedł w niebyt, więc my wznieśmy toast za istnienie, spełniając z radością kielich w który on się przekształcił.

BIBLIOGRAFIA
1.Tomasz Stawiszyński; „Śmierć przestała być tematem tabu. Mówi się o niej otwarcie i bez hipokryzji. Nareszcie.”

2.Ch. Hitchens; „Misjonarska miłość. Matka Teresa w teorii i w praktyce” (ang. The Missionary Position. Mother Teresa in Theory and Practice) ; wyd. polskie 2001

3.Ch. Hitchens; „Bóg nie jest wielki” (ang. God is not great); wyd. polskie 2007

Sławomir Majewski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.