„Zawsze był pan zagorzałym głosicielem teorii, według której po odcięciu głowy życie człowieka się urywa, człowiek zamienia się w popiół i odchodzi w niebyt. (...) Zresztą wszystkie teorie są siebie warte. Jest między nimi i taka, która głosi, że każdemu będzie dane to, w co wierzy. Niech się zatem tak stanie. Pan odchodzi w niebyt, a ja, wznosząc toast za istnienie, z radością spełnię ten kielich, w który pan się przekształci.”
Michał
Bułhakow; „Mistrz i Małgorzata”
Christopher
Eric Hitchens przyszedł na ten padół 13 kwietnia 1949 roku w
Portsmouth w Wielkiej Brytanii. Z zawodu lewicujący dziennikarz,
pisarz i literacki krytyk, od 2007 roku obywatel Zjednoczonego
Królestwa i USA. Mieszkając w Waszyngtonie pędził żywot
człowieka wolnego od większych problemów aż do 30 czerwca 2010
roku, kiedy zdiagnozowano u niego złośliwy nowotwór przełyku i
rozległe przerzuty do płuc i węzłów chłonnych.
Nie
ukrywał swojego stanu, pisząc i rozmawiając o nim publicznie.
„(...)
Hitchens niczego nie ukrywa. Niczego nie przemilcza, nie odpycha, nie
wypiera ze świadomości. Ani postępującej dewastacji ciała, ani
psychicznych i fizycznych męczarni, jakie przynosi choroba i kolejne
chemioterapie, ani tego, że nie będzie żadnego happy-endu. Staje
przed kamerą: wyłysiały, wyniszczony, zmaltretowany. I mówi. Bez
hipokryzji, bez owijania w bawełnę, bez cudacznych eufemizmów.
Mówi o cierpieniu, bezradności i jednej wielkiej niewiadomej, jaką
jest śmierć. O akceptacji. I o nieuchronności końca, która
każdej sekundzie nadaje nieprawdopodobnie intensywny, niepowtarzalny
smak. (…) 1
Nałogowy
palacz, niepohamowany birbant i hedonista nie żałował stylu życia,
jaki prowadził. Lecz to nie ów styl wprowadził go do historii,
tylko wojujący ateizm, bowiem Hitchens słynął głównie z
prowokacyjnych, antyreligijnych publikacji. Popełnił dzieło pod
znamiennym acz zwodniczym tytułem "Misjonarska Miłość. Matka
Teresa w Teorii i w Praktyce" 2 założonym a priori jako
krytyka jej działalności a później kolejne, będące polemiką z
religią i wiarą jako takimi, wymownie zatytułowane ''Bóg Nie Jest
Wielki'' 3 .
''Niezrównany
krytyk, mistrz retoryki, kpiarz i nieustraszony miłośnik życia"
jak napisano o nim w "Vanity Fair", zmarł w hospicjum w
Houston dnia 15 grudnia 2011 roku. Przyczyną zgonu był rak i
powikłane zapalenie płuc.
„(...)
Nie wiem nic o śmierci” – mówi Hitchens. – Ale nikt nie wie o
niej więcej ode mnie. Ani papież, ani dalajlama, ani ty. Nie
dlatego, że jestem jakimś mędrcem albo że choroba obdarzyła mnie
szczególnym wglądem. Po prostu żaden z nas... żaden człowiek nie
ma o niej zielonego pojęcia (…)” 1
Czy
kiedy pierwszy raz usłyszał diagnozę rozumiejąc, że nie ujdzie
śmierci, zadał sobie słynne pod każdą szerokością geograficzną
pytanie, które zadają sobie ludzie stając twarzą w twarz z
rakiem-zabójcą?
-
Boże, dlaczego właśnie ja?
Nie
wątpię, gdyż był człowiekiem. A czy odpowiedź była mu dana?
Bardzo być może, albowiem Christopher Eric Hitchens bezustannie
podrzynał gardło Panu Bogu, który w jego mniemaniu nie istniał.
Wyznam,
iż do eseju na temat Hitchensa zbierałem się od lat. Podobnie, jak
od lat zbierałem się do wyłożenia swoich przemyśleń a propos
ateistów wszem i wobec wykrzykujących swoją niewiarę. Tych
Savonaroli a rebours, żyjących z rozpalania antyreligijnych stosów
by upiec na nich sławę, pieniądze i osobiste kompleksy.
Ben
Akiba powiadał, że wszystko już było. Bo było. Hitchens nie był
pierwszym ani ostatnim z oceanu ateuszy, którzy nieproszeni za
wszelką cenę pragną przekonać deistów, iż żadnych bogów nie
ma, nie było i nigdy nie będzie. I że każdy wierzący jest
głupcem. Podobnie rzekł mi z fanatycznym błyskiem w oczach pewien
warszawski poeta-tramwajarz. Opuściłem dom, którego okna
wychodziły na bazar Różyckiego, choć żal mi było wódeczki i
korniszonów w wielkiej obfitości zalegającej stoły. Lecz czyż
mogłem ścierpieć obelgę rzuconą mojej inteligencji i zasadom
staropolskiej gościnności? Dobrze po drugiej nad ranem, szedłem
ulicą Targówek nie zważając na żuli pochrząkujących w
mrocznych bramach, wierząc w opiekuńcze Coś chroniące mnie ode
Złego. Czy gospodarz owej biesiady był li tylko prostackim chamem?
A skąd, nie tylko. Podobnie jak Hitchens był kolejnym Savonarolą a
rebours, który stanął na mojej drodze. I z pewnością nie
ostatnim.
Przed
wielu laty w powieści „Klucze Piotrowe” autorstwa Rogera
Peyrefitte znalazłem wspaniały dialog. Oto stary kardynał zapytany
przez młodego księdza, jak mogą być prawdziwe i „działać”
relikwie tak wielkich ilości szczątków krzyża świętego, iż
wystarczyłoby ich na całkiem spory las, odpowiedział
-
To nieważne, mój synu. Ważne, że to działa.
Tak,
Kochani, TO działa. A działa, ponieważ nasycone jest wiarą i
nadzieją. Jestem w tej komfortowej sytuacji, iż nie będąc
teologiem mogę wyrażać przekonania naiwne, niesłuszne a nawet
ocierające się o herezję. Uważam bowiem, iż Bóg to zbiorowy
Duch ludzkości. Duch tego, co w niej najpiękniejsze i
najszlachetniejsze. Uważam że Bóg to my i kwintesencja najlepszego
w nas, bo z nas. I jeszcze, że jeśli sami odrzemy się z wiary, to
nie pozostanie w nas nic z boskiego ni ludzkiego pierwiastka.
Powrócimy
do mrocznych jaskiń, z których Duch wyprowadził nas na Światłość.
W "Misjonarska Miłość. Matka Teresa w Teorii i w Praktyce"
Hitchens napisał
”Sukces
Matki Teresy to tysiączny przykład eksploatacji prostych i
pokornych przez przebiegłych i zdeterminowanych graczy. Edward
Gibbon zauważył kiedyś, wypowiadając się na temat kultów
uprawianych na obszarze imperium rzymskiego, że zwykli ludzie
uważali je wszystkie za równie prawdziwe, filozofowie za równie
fałszywe, a urzędnicy - za równie użyteczne.
Matka
Teresa odwoływała się do wszystkich trzech punktów widzenia na
raz, rozmyślnie zamazując różnicę między sferą sacrum i
profanum, by już nie wspomnieć o wąskiej granicy między tym, co
wysublimowane, a tym, co śmieszne i żałosne. Najwyższy już czas,
by jej działalność poddać racjonalnej krytyce, od której z
właściwą sobie arogancją uchylała się od tak dawna.”
Pan
Hitchens niczego nie zrozumiał. Nie zrozumiał, że działalność
Matki Teresy polegała na opiekowaniu się nędznikami ponad
wszystkim i bez względu na wszystko a nie na rozliczaniu
krwiożerczych systemów. Do śmierci nie pojął, że właśnie on,
Christopher Eric Hitchens, lewicujący intelektualista powołany
został do rozliczania nieprawości tego świata. Miast tego stał
się aktywnym trybikiem zwyrodniałego systemu, który go za to
sowicie wynagradzał. Przyjmując na siebie rolę jednego z elementów
zła, Hitchens sam stał się złem. Bo skoro wiara jest nadzieją,
jak nazwać człowieka czyniącemu wszystko, by ją odebrać innym?
Tak...
To
miał być długi esej, lecz po cóż zaraz cały esej? Hitchens
odszedł w niebyt, więc my wznieśmy toast za istnienie, spełniając
z radością kielich w który on się przekształcił.
BIBLIOGRAFIA
1.Tomasz
Stawiszyński; „Śmierć przestała być tematem tabu. Mówi się o
niej otwarcie i bez hipokryzji. Nareszcie.”
2.Ch. Hitchens;
„Misjonarska miłość. Matka Teresa w teorii i w praktyce” (ang.
The Missionary Position. Mother Teresa in Theory and Practice) ; wyd.
polskie 2001
3.Ch. Hitchens;
„Bóg nie jest wielki” (ang. God is not great); wyd. polskie 2007
Sławomir
Majewski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.