'Oni'
nie byli już moimi bliźnimi, usiłowałem nie rozumieć słów,
jakie wypowiadali ludzie w restauracji. Dzięki temu wszystko było
tylko gwarem albo dźwiękami obcego języka. Wszystko to formowało
się, stanowiło już tylko nietrwałe zjawy, rodzaj iluzji niebytu.
Tamci przechodzili ulicą, czymś takim jak ulica, w czymś takim jak
przestrzeń, po raz pierwszy i ostatni. I ja jeden już tylko
istniałem rzeczywiście. Reszta była magmowata, była 'tym
wszystkim'. Znów byłem pod murem niepojętego. Gdzie się
znajdujemy? Gdzie się znalazłem? Tak, talerze, noże i widelce, i
autobusy, i przechodnie mogą być rzeczami albo mogą być czymś, z
czym nie wiadomo już co zrobić, czym nie sposób się już
posługiwać! Ja jeden istnieję. W miarę jak inni przechodzili i
zacierali się, czułem się jedyny w tym wirze, który rzeczywisty
być nie mógł. Rzeczywistość stawała się rodzajem pustej
przestrzeni, którą zapełniałem. Euforyczne rozrastanie się
własnego ja, im zaś bardziej wydawało mi się, że 'to wszystko'
istnieje zaledwie, tym mocniej utwierdzało mnie to w mojej pewności
bycia. Ale musiałem pohamować tę euforię, nie zniszczyć, ale
naprawdę pohamować. W przeciwnym razie nabrałbym takich wymiarów,
że zajmując całą przestrzeń, którą można by nazwać
egzystencjalną, znalazłbym się znów przyparty do niewidzialnych
murów niepojętego. Nie wiem, czy udaje mi się powiedzieć
dokładnie to, co chcę powiedzieć. Nie ma słów dla tego stanu.
Chcę powiedzieć może co innego lub również co innego. Swoisty
rozum powiadał mi, że nie mogę być sam jeden. Inni są 'ja'
zupełnie tak samo jak ja, szeptał mi wciąż rozum, który
usiłowałem przytłumić. Bo kiedy czuję się sam, kosmicznie sam,
jak gdybym był swoim własnym stwórcą, swoim własnym bogiem,
władcą zjawisk, w tym właśnie momencie czuję się wolny od
niebezpieczeństwa. Zazwyczaj nie jest się samotnym w samotności.
Zabieramy ze sobą resztę. Jesteśmy odizolowani, izolacja nie jest
samotnością absolutną, która jest kosmiczna, inna samotność,
mała samotność jest tylko socjalna. W samotności absolutnej nie
ma już nic prócz niej. Torturę zadają nam właśnie wspomnienia,
obrazy, obecność innych. I nudzą. Istnieje samotność nudna i nie
do zniesienia, to ta, w której odwołujemy się do innych, wzywamy
ich, potrzebujemy ich, uciekamy przed nimi, wierzymy bowiem w ich
egzystencję. To innych się boimy, toteż rzucamy się na nich,
jakby po to, żeby ich rozbroić. Ale że nie byłem bogiem, nie
zmyślałem wszystkich tych przelotnych zjaw i całej tej pozorności,
'ono' ofiarowywało mi je, ono mi je przedstawiało. Owo ono. Ono
przecież było ich wynalazcą. Poddawałem się, próbowałem nie
poddawać się, próbowałem trzymać się na uboczu, żeby tylko
patrzeć nie przystępując do gry, ale byłem zmuszony brać ją pod
uwagę".
Eugène
Ionesco, "Samotnik", tłum. J. Rogoziński, PIW, Warszawa
1977, s. 47-48.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.