piątek, 4 stycznia 2013

Medytacja z Ajahnem Sumedho 30

I tak, używając refleksji, biorąc Pierwszą Szlachetną Prawdę, dukkha (cierpienie), zaczynasz myśleć o dukkha, Pierwszej Szlachetnej Prawdzie – to jest myśl. Ale podejmujesz tą myśl, uprawiasz refleksję dotyczącą dukkha. Odbywa się to nie przy pomocy samego intelektu, jak np próbowanie znalezienia doskonałego angielskiego odpowiednika dla słowa dukkha, jak to próbuje robić wielu mnichów, bez końca. Szukanie doskonałego angielskiego ekwiwalentu dla słowa dukkha, jestem tym zmęczony. Nie przejawiam już dłużej zainteresowania na tym poziomie, ponieważ to dla mnie nieważne. “Cierpienie”, wystarczająco dobre. Trafia w sedno. I tak wglądasz się w to. Co to w rzeczywistości oznacza w terminach tego co przytrafia mi się teraz? Zaczynam dostrzegać, że są tu obecne niepokój, świadomość-ja, zmartwienia własnymi błądami, zrobieniem czegoś złego, umysł może powiedzieć: “Nie zniosę tego już dłużej, mam dość, zamierzam odejść”. To rozpoczęcie wglądania się w wielość tego konceptualnego rozróżniania, wewnętrznego tyrana, mówiącego: “Nie powinieneś mieć takich myśli. Ta myśl była zła i nie powinieneś myśleć negatywnych myśli”.

Mogę zobaczyć, że dając się pochwycić w te nawyki, sprowadzam na siebie cierpienie związane z niepokojem, zmartwieniami, i świadomością-ja. Żyło mi się całkiem dobrze, nie mam wiele powodów do narzekania. Nie urodziłem się w ubóstwie, u okrótnych rodziców, czy w nieludzkim społeczeństwie, nie byłem prześladowany, deprawowany, nie znęcano się nade mną. Na przekór temu wszystkiemu, cierpienie było nie do zniesienia. I tak mjąc lat trzydzieści, byłem już wypalony wewnetrznie. Czułem się zmęczony. Nic sobie nie obiecywałem po światowym życiu. Jeżelibym chciał, mogłem dostać dobrą pracę, i robić wszystkie te odpowiednie rzeczy, zgodnie z życzeniami moich rodziców, ale nie byłem zainteresowany, nic we mnie nie przejawiało takich ambicji.

Życie, ktróre przeżywałem, nudziło mnie. Nie mogłem znieść takiego rodzaju życia, jakie wiedli moi rodzice, ponieważ nudziło mnie to, spędzać życie na zarabianiu pieniędzy i posiadaniu rodziny. Z pewnością to nie sprawiało mi radości. To zbrzydzenie światem nazywa się nibbida w Pali. To depresja połączona z żałowaniem samego siebie, to znużenie. Po trzydziestce, a już widziałem dość świata, miałem dość doświadczenia. I tak jedyną rzeczą jaka mi została, to zostać mnichem. W taki sposób otwarły się wrota fortuny, zostałem buddyjskim mnichem.

W monastycznym życiu w Tajlandii z Ajahn Chah, buddyjska medytacja polegała na rozwijaniu tej refleksyjnej zdolności, a nie tylko "mnie myślącego o mnie". Dało mi to tą perspektywę, te narzędzia, którymi się dzielę z wami, jak używać Czterech Szlachetnych Prawd. I tak mój refleksyjny umysł zaczął postrzegać ten gniew. Bywałem zagniewany i ktoś mówił mi: "Jesteś zdenerwowany", a ja mu odpowiadałem: "Nie, nie jestem". Mogłem być w samym centrum gniewu a jednocześnie go nie rozpoznawać czy nie przyznawać się do niego - taki byłem ślepy. Bądź też nie wiedziałem jak się do niego przyznać ... Nie wiedziałem nic o moich relacjach emocjonalnych wobec czegokolwiek. Ludzie mówili: "Jakie są twoje odczucia wobec tego?" I nie wiedziałem. Nie wiedziałem nic o moich odczuciach, ponieważ funkcjonowałem na inny sposób. Raczej niż być wrażliwym czy uznać swe uczucia, próbowałem się stać czymś, żyć zgodnie ze standardami, czy działać nawykowo. I tak, rzeczywiście musiałem obserwować uczucia, gdy stałem się mnichem żyjącym wraz z Ajahn Chah.

Musiałem obserwować niepokój, gniew i resentyment odczuwany przy siedzeniu przez pięć godzin i słuchaniu Ajahn Chah, podczas gdy wszyscy dobrze się bawili. Ajahn Chah był czarujący i zapewniał dobrą rozrywkę, ludzie słuchali jak zaczarowani, śmieli się. Miał dobre poczucie humoru a ja siedziałem tam zagniewany i wściekły. Dokonując refleksji nad tą furią, zacząłem dostrzegać tego małego chłopca, to małe niedojrzałe dziecko mówiące: "Zamierzam stąd uciec. Zamierzam naprawdę cię zranić, Luang Por Chah, ponieważ odchodzę". I wtedy zacząłem nad tym rozmyślać - pamiętam, że robiłem to mojej mamie. Kiedy nie dawała mi tego czego chciałem, zwykłem mówić: "Zamierzam odejść", mając nadzieję, że odpowie: "Och, nie rób tego, zrobię wszystko co chcesz". Słuchałem tych głosów, ponieważ nie było nic innego do roboty. Życie monastyczne nie jest ekscytujące i pełne przygód. Jest symplifikacją, żyje się zwykłą rutyną buddyjskiego mnicha.

Mimo to byłem zainteresowany rozwojem tej umiejętności refleksyjnego myślenia i takie życie uwolniło mnie z konieczności zarabiania pieniędzy, i bycia pochwyconym przez te głupie społeczeństwo, którym już byłem rozczarowany. Przynajmniej byłem z ludźmi o podobnym nastawieniu, i z bardzo dobrym, bardzo mądrym nauczycielem. Naprawdę miałem szczęście. Relacje z innymi mnichami i świeckimi osobami są regulowane przez Vinayę, kod monastyczny i tajlandzką kulturalną tradycję. I tak, zaadoptowałem się. Byłem wobec tego krytyczny, zdecydowałem jednak, że nie jestem zainteresowany tym na poziomie konwencjonalnym. Zamiast tego nauczyłem się, jaka jest przyczyna cierpienia i jak się od niego uwolnić. To podstawowe przesłanie. Intencja by zrealizować nibbanę, i nie przejmować się zbytnio otaczającym nas światem.

Środowisko monastyczne jest moralne. Jest w nim silne poczucie moralności i braku przemocy, życie z dobrymi ludźmi i mądrym nauczycielem. To była Dhamma i Vinaya. I tak zdecydowałem, że nie będę tracił czasu na narzekania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.