sobota, 7 maja 2016

O zaletach symulacji obłędu


W połowie drugiego roku napisałem do rodziców, że muszą mnie odebrać, bo nie mogę już dłużej wytrzymać: bursa dała mi wyraźnie do zrozumienia, że jestem parszywą owcą. Chcąc ich przekonać, podałem w sekrecie szczegóły, okazali się jednak niegodni zaufania, uznając za swoją powinność religijną donieść inspektorowi o treści listu. Nie ostrzegli mnie nawet, poprzestawszy na odwiedzinach i wygłoszeniu kazania o potędze wiary i modlitwy. Muszę znosić wszystko cierpliwie w imię... Nie pamiętam już dokładnie, w imię czego - może kariery? Powstrzymałem się na szczęście od opisu nocnego życia internatu, toteż inspektor zadowolił się wygłoszeniem wieczornej pogadanki, w której ogólnikowo potępił bicie słabszych. Stwierdził, iż wpłynęła skarga rodziców pewnego ucznia, lecz zaznaczył jednocześnie, że bardzo nie lubi donosicielstwa i wtrącania się obcych w sprawy bursy. Moje nazwisko nie padło, ale wizyta rodziców w dzień nieświąteczny wzbudziła komentarze. Musiałem tedy pozostać w szkole z opinią szpicla. Byłem wtenczas prymusem i miałem własny pokój, którego jednak nie dawało się zamknąć, i moje rzeczy nieustannie wywracano do góry nogami. Nie mogłem nawet korzystać z szatni, toteż w strój gimnastyczny przebierałem się pod nieczynnymi prysznicami. Potem stwierdzono u mnie wadę serca i lekarz szkolny zabronił mi gry w piłkę nożną. Za ostatnią deskę ratunku uznałem symulację obłędu, co przyniosło efekty nadspodziewanie dobre. W krótkim czasie zaczęto mnie unikać jak zarazy. Pomysł podsunęła mi lektura Pierwszej Księgi Samuelowej, gdzie Dawid „bije pięściami w odrzwia bramy i obślinia swoją brodę”[10].

Nie oskarżam rodziców o zdradę. Ich uczciwość jest bez zarzutu. W następnym trymestrze pojechałem do Charterhouse specjalnym pociągiem szkolnym, ale przybyłem na dworzec Waterloo za późno i nie zdążyłem kupić biletu. Ponieważ kolej nie zadbała o dostateczną liczbę wagonów, musiałem stać przez całą drogę. W Godalmingu porwał mnie tłum uczniów pędzących hurmem na postój taksówek. Minąłem w ścisku konduktorów odbierających bilety i tym sposobem uniknąłem płacenia za bardzo niewygodną podróż. Wspomniałem o tym w następnym liście do rodziców - ot, żeby po prostu coś napisać - i w odpowiedzi otrzymałem od ojca list z wymówkami. Stwierdził, że pojechał specjalnie na dworzec Waterloo, kupił bilet do Godalmingu i podarł go. Matka bywała jeszcze skrupulatniejsza. W Wimbledonie stanęło raz na noc młode małżeństwo w podróży poślubnej. Zostawili w domu zawiniątko z kanapkami, z których dwie były nadgryzione. Matka odesłała je pocztą.


Robert Graves, Wszystkiemu do widzenia!
Tłumaczenie: Tomasz Wyżyński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.