środa, 18 maja 2016

Jestem całkowicie samotny, jak musiał być samotny Hess, przywódca nazistowski, który w tych dniach zmarł w Spandau, po czterdziestu latach zamknięcia w pojedynczej celi


Co wieczór kilka stroniczek z pisanych ołówkiem dzienników L. Biorę któryś na chybił trafił. Teraz czytam kwiecień 1967 roku, likwidacja nowojorskiego mieszkania, przeprowadzka do Salerno. Cudowny jest w tych dziennikach niemy dialog, gdy zapisywała wszystko, ale dla kogo? Okazało się, że dla mnie. W każdym człowieku jest jakaś nadwyżka, która ujawnia się dopiero po śmierci. Umarła rok i osiem miesięcy temu. Nocą nie pojawia się już hot-line. Zmarli też się oddalają, nie tylko żywi. Bóg, jeśli jest, milczy. Wiele myślę o Bogu. Jaki może być, jeśli jest? W żadnym wypadku nie taki, jakim go przedstawiają religie. Berzsenyi jest dokładniejszy. „Dla naszych oczu On nieogarniony".

Śmierć jest całkiem blisko, czuję jej zapach. Ale jeszcze ciągle trzymam się życia.

27 sierpnia
Głos L. nocą. Hot-line po długiej przerwie. Mówi spokojnie, bez emocji, z bardzo daleka. Ani słowa o Janosu. Może „nie wolno". W nocy, podczas czytania, jakby odezwał się Roger. Może zapiszę. „Napisać" nie umiem, najwyżej zapisać, jakby ktoś mi dyktował. Ten „ktoś" kilkakrotnie odezwał się w moim życiu. Nie ma imienia ani twarzy. To inna „literatura".

28 sierpnia
Dziennik L., maj 1967 rok. Pakowanie się. Likwidacja piętnastu nowojorskich lat. Piętnaście lat w mieście, w którym do niczego nie potrafiłem się przywiązać. Całkowita klęska, ludzka i literacka. Nie opublikowałem ani linijki po angielsku, wszędzie spotykałem wrogość szumowin, pasożytów. Wyjazd był całkowitą klęską i jednocześnie ulgą.

29  sierpnia
Pewien aktor zmarł nad ranem, we śnie, w wieku osiemdziesięciu jeden lat. Od dłuższego czasu po raz pierwszy czuję szczerą zazdrość.

1 listopada
W półśnie odczytywanie listy nazwisk. Jej wniosek - całkowita samotność. Odeszła L., odszedł Kristófka. Pół roku temu Janos. W ciągu minionych dwóch lat cała moja rodzina - trójka rodzeństwa. Z pisarzy, dziennikarzy, znajomych z mojego pokolenia nikt już nie żyje. Jestem całkowicie samotny, jak musiał być samotny Hess, przywódca nazistowski, który w tych dniach zmarł w Spandau, po czterdziestu latach zamknięcia w pojedynczej celi. I w tej ostatecznej, bezwzględnej samotności ciągły strach, że przegapię chwilę, w której będę jeszcze w stanie działać i zapobiec stanowi bezradności, długiego szpitalnego umierania. Czasem głos L., kiedy w ostatnich miesiącach, niewidoma, bezwładna, gładząc brzeg prześcieradła powtarzała: „Jak powoli umieram". A jednocześnie żadnego pragnienia śmierci. I żadnego strachu przed śmiercią. Raczej strach przed życiem. Całość jednak, per saldo, była cudowna.

Marai, Dziennik
Tłumacz: Teresa Worowska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.