Andrzej Bobkowski pozostawił po sobie obszerną epistolograficzną spuściznę. W zbiorze listów polskiego pisarza, opublikowanym właśnie nakładem Wydawnictwa ARCANA, znajduje się wiele kategorycznych uwag Bobkowskiego na temat polskiej emigracji, spustoszenia dokonywanego przez komunizm czy… społeczeństwa Gwatemali, w której autor spędził ostatnich kilkanaście lat.
Wśród polskich epistolografów
Andrzej Bobkowski zajmuje nie tylko jedno z pierwszych miejsc, ale jest
też niewątpliwie jednym z bardziej kontrowersyjnych. Pośmiertna
publikacja jego listów wywołała skandal wśród polskich emigrantów, o
których Bobkowski nie miał najlepszej opinii, co zwykł otwarcie pisać w
swojej korespondencji. Padły mocne słowa i krytyczne uwagi. Także i o
tym przypominają „Listy do różnych adresatów”.
Bobkowskiego furor scribendi
Andrzej Bobkowski znajdował ogromną przyjemność w pisaniu listów, a ich długość i liczba robi wrażenie. Słynne są także ostre oceny i silne emocje, które towarzyszyły mu przy pisaniu – trafnie określa to Krzysztof Ćwikliński, autor wstępu do „Listów…”, jako furor scribendi. Sam Bobkowski pisał o swoich epistołach, że pozwalają mu się rozładować emocje nim targające, a było mu to szczególnie potrzebne, zwłaszcza w trudnej sytuacji powojennej. Bobkowski, wielki miłośnik kultury francuskiej, głęboko przeżył II wojnę światową. Europa i jej cywilizacja, postrzegana przez niego właśnie przez pryzmat francuski, skompromitowała się w jego oczach. Ten wielki zawód doprowadził Bobkowskiego w 1948 roku do emigracji niemal na koniec świata. Ostatnie lata życia spędził bowiem w Ameryce Południowej, w swojej nowej gwatemalskiej ojczyźnie, gdzie też znajduje się jego grób. Stamtąd też pochodzi większość epistoł opublikowanych w „Listach do różnych adresatów”.
Gwatemala krytycznym okiem
Z opublikowanych listów wyłania się egzotyczny obraz gwatemalskiej polityki i społeczeństwa na tle gorących wydarzeń lat 50. W jednym z liśtów Bobkowski tłumaczy się z opieszałości w odpisywaniu pisząc, że był tutaj okres przedwyborczy, a że razem z tym przychodzą doroczne strzelaniny i zamieszki, więc musiałem spieszyć z pracą w moim interesie. Strzelaniny były dla Bobkowskiego w pewnym sensie normalnością, bo nie raz wspomina o nich w listach w sposób, jakby chodziło po prostu o jakąś niedogodność, niby nic wielkiego. Interes, o którym wspominał Bobkowski, to oczywiście sklep modelarski, który dawał jego rodzinie utrzymanie; modelarstwo lotnicze było prywatną pasją Bobkowskiego, więc czasem musiał się zmuszać do pracy, kiedy bardziej ciągnęło go do składania modeli, niż do ich sprzedawania. Sklep ten był też źródłem utrapień, gdy interesy nie szły zbyt dobrze albo gdy pracy było za dużo. Nadmiar zajęć w sklepie był szczególnym kłopotem, gdyż znaleźć tutaj kogoś do pomocy jest rzeczą prawie niemożliwą. Łobuzy kradną, oszukują i jeszcze więcej kłopotów – pisał o swoich nowych sąsiadach.
Często wyrażany krytycyzm wobec gwatemalskich cech narodowych nie przesłonił jednak mu przyjemnych aspektów mieszkania w Ameryce Południowej. To właśnie w tym tomiku możemy znaleźć ujmujący fragment o kotce, którą posiadali Bobkowscy. Gdzie indziej pisał tak: Mówię Ci, to fajny kraik. Teraz znowu tak cudownie, że aż chwilami wierzyć się nie chce. Dwa tygodnie temu (…) pojechaliśmy na „feria” w tej wiosce (…). Cuda się tam działy, były tańce w maskach, targ, że aż oczy wyłaziły od kolorów, Indian nazłaziło się ze wszystkich stron, słowem było co oglądać.
Na przekór innym
Bobkowski wyrażał się niepochlebnie o wielu polskich znanych emigrantach, ale szczególnie krytyczny był wobec twórców mających za sobą epizod współpracy z komunizmem. Wśród nich krytycznie oceniał Czesława Miłosza jako człowieka (ale nie jako pisarza, gdyż twórczość jego traktował odrębnie). W liście do Beniamina Jennego Bobkowski pisze: W każdym razie grunt, że nie był Pan komunistą, bo uniknął Pan straszliwej deformacji, która pozostaje już później na zawsze, nawet u ludzi, którzy całkowicie się go wyrzekli. Piszą potem zawsze „na palcach”, mgliście – coś jak tow. Miłosz. Dalej dodał: Ja Panu powiem całkiem otwarcie, że go [Miłosza] nie znoszę. Tak z kolei odpisał na pytanie w ankiecie pisma „Wiadomości” o to, którego z twórców szczególnie ceni: Kazimierz Brandys i Jerzy Putrament. Miałem zawsze słabość do dziwek. Ten fragment ankiety oczywiście się nie ukazał, ale… może powinien?
Co Bobkowski sądziłby o naszych czasach?
To pytanie wydaje się zasadne, gdyż procesy, które dzisiaj są dla nas smutną oczywistością i szarą codziennością, sięgają korzeniami właśnie wczesnych lat powojennych, które ze zgrozą obserwował Bobkowski. Poprawność polityczna, autocenzura, prymitywizm wielu gałęzi współczesnej kultury. Żyjemy naprawdę w erze absolutnego absurdu, w „Erze TEORII”, jak zapewne za kilkaset lat historycy nazwą ten okres, w okresie gorsetów i ciemnoty tak potwornej, że wmyślanie się w to głębiej przejmuje strachem o całość zmysłów – pisał przekonywująco Bobkowski, dodając – szanujący się intelektualista niema dziś prawa nawet do zacytowania pewnych autorów (…), aby nie krzyknięto „faszysta”, „reakcjonista”. Czy i my dzisiaj aż dobrze tego nie znamy?
Niech piekło pochłonie obiektywizm – notował gdzie indziej z pasją. – Tym bardziej, że dzisiaj obiektywizm sprowadza się wyłącznie do lewicowości. A zatem niech pochłonie!
Bobkowskiego furor scribendi
Andrzej Bobkowski znajdował ogromną przyjemność w pisaniu listów, a ich długość i liczba robi wrażenie. Słynne są także ostre oceny i silne emocje, które towarzyszyły mu przy pisaniu – trafnie określa to Krzysztof Ćwikliński, autor wstępu do „Listów…”, jako furor scribendi. Sam Bobkowski pisał o swoich epistołach, że pozwalają mu się rozładować emocje nim targające, a było mu to szczególnie potrzebne, zwłaszcza w trudnej sytuacji powojennej. Bobkowski, wielki miłośnik kultury francuskiej, głęboko przeżył II wojnę światową. Europa i jej cywilizacja, postrzegana przez niego właśnie przez pryzmat francuski, skompromitowała się w jego oczach. Ten wielki zawód doprowadził Bobkowskiego w 1948 roku do emigracji niemal na koniec świata. Ostatnie lata życia spędził bowiem w Ameryce Południowej, w swojej nowej gwatemalskiej ojczyźnie, gdzie też znajduje się jego grób. Stamtąd też pochodzi większość epistoł opublikowanych w „Listach do różnych adresatów”.
Gwatemala krytycznym okiem
Z opublikowanych listów wyłania się egzotyczny obraz gwatemalskiej polityki i społeczeństwa na tle gorących wydarzeń lat 50. W jednym z liśtów Bobkowski tłumaczy się z opieszałości w odpisywaniu pisząc, że był tutaj okres przedwyborczy, a że razem z tym przychodzą doroczne strzelaniny i zamieszki, więc musiałem spieszyć z pracą w moim interesie. Strzelaniny były dla Bobkowskiego w pewnym sensie normalnością, bo nie raz wspomina o nich w listach w sposób, jakby chodziło po prostu o jakąś niedogodność, niby nic wielkiego. Interes, o którym wspominał Bobkowski, to oczywiście sklep modelarski, który dawał jego rodzinie utrzymanie; modelarstwo lotnicze było prywatną pasją Bobkowskiego, więc czasem musiał się zmuszać do pracy, kiedy bardziej ciągnęło go do składania modeli, niż do ich sprzedawania. Sklep ten był też źródłem utrapień, gdy interesy nie szły zbyt dobrze albo gdy pracy było za dużo. Nadmiar zajęć w sklepie był szczególnym kłopotem, gdyż znaleźć tutaj kogoś do pomocy jest rzeczą prawie niemożliwą. Łobuzy kradną, oszukują i jeszcze więcej kłopotów – pisał o swoich nowych sąsiadach.
Często wyrażany krytycyzm wobec gwatemalskich cech narodowych nie przesłonił jednak mu przyjemnych aspektów mieszkania w Ameryce Południowej. To właśnie w tym tomiku możemy znaleźć ujmujący fragment o kotce, którą posiadali Bobkowscy. Gdzie indziej pisał tak: Mówię Ci, to fajny kraik. Teraz znowu tak cudownie, że aż chwilami wierzyć się nie chce. Dwa tygodnie temu (…) pojechaliśmy na „feria” w tej wiosce (…). Cuda się tam działy, były tańce w maskach, targ, że aż oczy wyłaziły od kolorów, Indian nazłaziło się ze wszystkich stron, słowem było co oglądać.
Na przekór innym
Bobkowski wyrażał się niepochlebnie o wielu polskich znanych emigrantach, ale szczególnie krytyczny był wobec twórców mających za sobą epizod współpracy z komunizmem. Wśród nich krytycznie oceniał Czesława Miłosza jako człowieka (ale nie jako pisarza, gdyż twórczość jego traktował odrębnie). W liście do Beniamina Jennego Bobkowski pisze: W każdym razie grunt, że nie był Pan komunistą, bo uniknął Pan straszliwej deformacji, która pozostaje już później na zawsze, nawet u ludzi, którzy całkowicie się go wyrzekli. Piszą potem zawsze „na palcach”, mgliście – coś jak tow. Miłosz. Dalej dodał: Ja Panu powiem całkiem otwarcie, że go [Miłosza] nie znoszę. Tak z kolei odpisał na pytanie w ankiecie pisma „Wiadomości” o to, którego z twórców szczególnie ceni: Kazimierz Brandys i Jerzy Putrament. Miałem zawsze słabość do dziwek. Ten fragment ankiety oczywiście się nie ukazał, ale… może powinien?
Co Bobkowski sądziłby o naszych czasach?
To pytanie wydaje się zasadne, gdyż procesy, które dzisiaj są dla nas smutną oczywistością i szarą codziennością, sięgają korzeniami właśnie wczesnych lat powojennych, które ze zgrozą obserwował Bobkowski. Poprawność polityczna, autocenzura, prymitywizm wielu gałęzi współczesnej kultury. Żyjemy naprawdę w erze absolutnego absurdu, w „Erze TEORII”, jak zapewne za kilkaset lat historycy nazwą ten okres, w okresie gorsetów i ciemnoty tak potwornej, że wmyślanie się w to głębiej przejmuje strachem o całość zmysłów – pisał przekonywująco Bobkowski, dodając – szanujący się intelektualista niema dziś prawa nawet do zacytowania pewnych autorów (…), aby nie krzyknięto „faszysta”, „reakcjonista”. Czy i my dzisiaj aż dobrze tego nie znamy?
Niech piekło pochłonie obiektywizm – notował gdzie indziej z pasją. – Tym bardziej, że dzisiaj obiektywizm sprowadza się wyłącznie do lewicowości. A zatem niech pochłonie!
Adam Zechenter
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.