Patrząc na porządek roboty malarza, którego mam tu u siebie w domu, nabrałem chęci, aby iść za jego przykładem. Wybiera co najpiękniejsze miejsce i środek ściany i tam pomieszcza obraz wypracowany najlepszą swą sztuką; puste zaś miejsce dokoła wypełnia groteskami, to znaczy fantastycznymi malowidłami, które cały wdzięk czerpią jeno ze swej rozmaitości a cudactwa. Cóż są, po prawdzie, i te księgi, jeśli nie groteski i pokraczne twory, zesztukowane z rozmaitych członków, bez pewnego kształtu, bez innego porządku, ciągu i proporcji, jak jeno z trafunku?
Desinit in piscem mulier formosa superne[357]
Idę tedy wiernie za owym malarzem w tym drugim punkcie, nie staje mi
wszelako tchu dla pierwszej, lepszej części; zdatność moja nie
idzie tak daleko, bym się odważył podjąć obraz bogaty, ozdobny i
wykończony wedle prawideł sztuki[358].
Postanowiłem tedy zapożyczyć go sobie u Stefana de la Boêtie,
iżby okrasił i ozdobił całą tę moją pracę; jest to rozprawa,
której dał miano O dobrowolnej niewoli; insi wszelako, nie
wiedząc o tym, odmienili później ten tytuł na inny: Przeciw
jednemu. Napisał on ją sposobem próby w pierwszej młodości
na cześć swobody, a przeciw tyranom. Obiega ten utwór z rąk do
rąk między światlejszymi ludźmi, nie bez wielkiej i zasłużonej
renomy; rzecz bowiem jest wdzięczna i pełna bogatych zalet. Nie
można wszelako zgoła twierdzić, by to była najlepsza rzecz, do
jakiej był zdolny. Gdyby w dojrzalszym wieku, w jakim go znałem,
podjął był podobny mojemu zamiar spisywania swoich rozmyślań,
ujrzelibyśmy wiele rzeczy rzadkich, sięgających bardzo z bliska
chlubnych wzorów starożytności; co się tyczy bowiem naturalnego
uzdolnienia w tej mierze, nie znałem nikogo, kogo by mu można
równać. Ale została po nim tylko ta rozprawa, a i to przypadkiem
(sądzę iż jej na oczy nie widział od czasu, jak mu się wymknęła
spod pióra); poza tym jakieś memoriały do edyktu
styczniowego[359],
sławnego w dziejach naszych domowych wojen. Może będę je mógł
jeszcze na innym miejscu pomieścić. Oto wszystko (prócz kajetu z
jego pismami, które niedawno ogłosiłem[360]),
co mi się udało zebrać z jego relikwiów[361];
mimo iż na łożu śmierci w najgorętszych słowach testamentem
ustanowił mnie spadkobiercą swej biblioteki i papierów. Co do
mnie, szczególne mam zobowiązanie dla tej jego rozprawki, ile że
przyczyniła się ona do naszego pierwszego zetknięcia. Pokazano mi
ją na długo przedtem, nim go poznałem; dała mi pierwszy raz
poznać jego imię, przygotowując w ten sposób przyjaźń, jaka nas
później złączyła. I była ta przyjaźń, jak długo Bóg jej
dozwolił trwania, tak zupełna i doskonała, iż z pewnością nie
zdarzy się i czytać o podobnej, a już między dzisiejszymi ludźmi
nie widuje się ani śladu czegoś przybliżonego. Trzeba do jej
wymurowania zbiegu tylu okoliczności, iż dużo jest, jeśli
przypadek sprowadzi to raz na trzy wieki.Zdaje się, iż nie ma rzeczy, do której by nas natura więcej usposobiła niż do społeczności; toż powiada Arystoteles, że dobrzy prawodawcy większą mieli pieczę o przyjaźń niż o sprawiedliwość. Owo ta, którą przytoczyłem, sięga ostatecznego szczytu swej doskonałości: na ogół bowiem wszystkie te przyjaźnie, które spaja i podtrzymuje rozkosz, korzyść, publiczna lub prywatna potrzeba, są o tyle mniej piękne i szlachetne i o tyle mniej są przyjaźnią, iż mieszają do przyjaźni inną przyczynę, cel i owoc, poza nią samą. Ani też owe cztery starożytne jej rozróżnienia: na przyrodzoną, społeczną, gościnną i miłosną, nie odpowiadają tej naszej ani z osobna, ani łącznie.
W stosunku rodziców do dzieci jest to raczej szacunek. Przyjaźń żywi się współżyciem, które nie może istnieć między nimi z przyczyny zbyt wielkiej nierówności i obrażałoby może prawa natury: ani rodzice nie mogą wszystkich sekretnych myśli zawierzać dzieciom, aby nie stwarzać nieprzystojnej poufałości; ani też dzieci nie mogą rodzicom udzielać przestróg i upomnień, co jest jednym z pierwszych obowiązków przyjaźni. U niektórych ludów był zwyczaj, iż dzieci zabijały rodziców, u innych zaś ojcowie dzieci, aby uniknąć zawady, jaką mogliby sobie być wzajem, gdyż naturalnym trybem wzrost jednych zależy od zagłady drugich. Bywali filozofowie gardzący owym przyrodzonym powinowactwem: świadkiem Arystyp, który, gdy weń wmawiano, iż powinien czuć przywiązanie do dzieci, albowiem z niego wyszły, splunął na ziemię, powiadając, że i to z niego wyszło; i że płodzimy również wszy i robactwo. Brat, zaś, gdy go Plutarch chciał przywieść do pogodzenia z bratem: „Nic mu to (rzekł) nie dodaje w moich oczach, że wyszliśmy obaj na świat tym samym otworem[362]”. Piękne to zaiste imię, i pełne słodyczy, imię brata, i na tej podstawie zbudowaliśmy naszą społeczność: ale to poplątanie interesów, te działy, fakt iż bogactwo jednego musi się stać nędzą drugiego, to wszystko dziwnie osłabia i rozluźnia ów braterski związek. Bracia, zmuszeni dążyć do swego wzrostu tą samą drogą i tymi samymi środkami, z konieczności muszą się często zderzać i ścierać. A przy tym zgodność natur i owo krewieństwo ducha, które rodzi prawdziwe i doskonałe przyjaźnie, czemuż miałoby się zdarzyć tu właśnie? Ojciec i syn mogą posiadać usposobienia najzupełniej odmienne, i bracia takoż: może ktoś być moim synem lub krewnym, a być zarazem dziki, zły lub głupi. A przy tym, im bardziej przyjaźń jest nam nakazana mocą praw i naturalnych zobowiązań, o tyle mniej jest w tym wyboru i swobodnej woli; a właśnie w niczym swobodna wola tak bardzo nie żąda się objawić jak w przywiązaniu i przyjaźni. Nie dlatego mówię, bym sam miał być upośledzony z tej strony; miałem bowiem ojca najlepszego w świecie i najpobłażliwszego aż do późnej starości; i pochodziłem, z ojca na syna, z rodziny szczególnie przykładnej i sławnej z braterskiej zgody.
…Et
ipse
Notus in fratres animi paterni[363].
Nie można tu porównywać
ani też stawiać w tym samym rzędzie uczuć naszych dla kobiet,
mimo iż rodzą się również z wyboru. Ich ogień, wyznaję to,
…Neque
enim est dea nescia nostri
Quae dulcem curis miscet amaritiem[364],
jest bardziej czynny,
bardziej piekący i nagły; ale jest to ogień niestały i ulotny,
kapryśny i zmienny, gorączkowy żar podległy wybuchom i opadom, i
który przygrzewa nas jeno w jednym kątku. W przyjaźni zasię
ciepło jest powszechne i ogólne, umiarkowane przy tym i równe;
ciepło stałe i stateczne, sama jeno słodycz i przychylność,
niemające nic szorstkiego i przyostrego. Co więcej, w miłości
jest to tylko opętana żądza czegoś, co nam ucieka:
Come
segue la lepre il cacciatore
Al freddo, al
caldo, alla montagna, al lito,
Ne più l'estima
poi, che presa vede
E sol dietro a chi fugge affretta il piede[365];
skoro zasię wejdzie w
szranki przyjaźni, to znaczy w zgodność obustronnej woli,
natychmiast zemdlewa i gaśnie; użycie gubi ją, jako mającą cel
cielesny i podlegający nasyceniu. W przyjaźni przeciwnie,
pragnienie trzyma równy krok z posiadaniem; powstaje, krzepi się,
wzmaga jeno w używaniu, jest bowiem pochodzenia duchowego, a dusza
wydelikaca się ćwiczeniem. Obok tej doskonalej przyjaźni miały do
mnie niegdyś przystęp i owe ulotne przywiązania (nie mówię o
nim, który aż nadto wyznaje to w swych wierszach); i te dwie
namiętności społem gnieździły się we mnie, świadoma jedna
drugiej, ale bym je miał równać z sobą, nigdy! Pierwsza szybowała
swoją drogą pysznym a wspaniałym lotem, patrząc ze wzgardą, jak
tamta szamoce się w ziemskich pętach, o wiele niżej pod nią.Co do małżeństwa, pomijając, iż jest to układ, którego jedynie zawarcie jest wolne, trwanie zasię przymusowe i narzucone, zależne od czego innego niż od naszej woli, układ, który pospolicie zawiera się dla innych celów, to wchodzi weń jeszcze mnóstwo postronnych supełków wystarczających, by przerwać nitkę i zmącić bieg żywego przywiązania: gdy w przyjaźni mamy sprawę i czynność jedynie z nią samą. Dodajmy do tego, iż, aby rzec prawdę, kobieta z natury swej nie jest zazwyczaj zdatną odpowiedzieć takiemu obcowaniu i spójni, żywicielce tego świętego węzła; dusza ich zda się nie dość mocna, aby wytrzymać ucisk więzów tak ciasnych i trwałych. I pewnie gdyby nie to, gdyby się dała utworzyć taka wolna i swobodna łączność, w której by nie tylko dusze czerpały owo całkowite zadowolenie, ale także i ciała miały udział w tej spójni, gdzie by człowiek był pochłonięty całkowicie, to pewna, iż taka przyjaźń byłaby jeszcze pełniejsza i doskonalsza; nie było wszelako przykładu, by ta płeć zdołała się wzbić do niej, i za powszechną zgodą szkół starożytnych, jest od takowego związku wyłączona.
Owa zaś inna grecka swywola słusznie jest omierzła naszym obyczajom: a i ta, wymagając wedle ich praktyki tak koniecznej nierówności wieku i różnicy usług pomiędzy kochankami, również nie odpowiadała owej doskonałej łączności i harmonii, jakiej tu żądamy: Quis est enim iste amor amicitiae? Cur neque deformem adolescentem quisquam amat, neque formosum senem[366]? Nie będę ponoś w sprzeczności z jej obrazem skreślonym przez Akademię, jeśli powiem w jej imieniu: iż ten pierwszy szał obudzony przez syna Wenery w sercu miłośnika dla przedmiotu będącego w samym kwiecie młodości, szał, któremu dozwalają wszelkich bezwstydnych i sprośnych zabiegów, owocu niepohamowanej chuci, gruntował się jedynie i po prostu na zewnętrznej piękności, na spaczonym obrazie cielesnego obcowania: nie mógł się bowiem zasadzać na duchu, którego cnoty były jeszcze ukryte, jako iż był dopiero w powijakach i ledwie zaczynał kiełkować. Ten szał, jeśli się chwycił duszy niskiej, wówczas środkami, jakimi się zapomagał były bogactwa, podarki, promocje i inne niecne i potępienia godne frymarki. Jeśli trafił na duszę podnioślejszą i cena targu była z natury rzeczy szlachetniejsza: filozoficzne rozmowy, pouczenia o szacunku dla religii, posłuszeństwie dla praw, chlubie i obowiązku śmierci dla ojczyzny, przykłady męstwa, roztropności, sprawiedliwości. Tak, dobywając na jaw ogładę i piękność swej duszy (ile że cielesna powłoka była już przywiędła), starał się kochanek zyskać wzajemność miłego przedmiotu i spodziewał się przez takie obcowanie duchów stworzyć mocniejszy i trwalszy związek i handel. Kiedy te zabiegi osiągnęły wreszcie skutek, wówczas rodziła się w przedmiocie miłości żądza jakowegoś poczęcia duchowego za pośrednictwem duchowej piękności. Ta była dlań główną; cielesna zasię przygodną i drugorzędną: zupełnie na wspak jak u tamtego miłośnika. Z tej przyczyny Akademia wyżej ceni kochanego nad kochanka i powołuje się, że i bogowie przekładają go również; i wielce gani poetę Eschylosa, iż w stosunku miłosnym Achillesa i Patrokla rolę kochanka dał Achillesowi, który był wówczas w pierwszej zieleni młodości i najpiękniejszym z Greków. Skoro tedy w tej ostatecznej wspólności przeważa i prym wiedzie część jej najgodniejsza, powiadają owi mędrcy, iż wynikają z tego bardzo pożyteczne owoce w prywatnym i publicznym życiu; że obyczaj ten stanowi siłę krajów w których panuje, i główną ostoję sprawiedliwości i wolności: świadectwem błogosławione miłostki Harmodiusa i Arystogejtona. Dlatego nazywają tę miłość świętą i boską i wedle nich chyba jeno przemoc tyranów a nikczemność ludów może jej być przeciwna. Ostatecznie wszystko, co można rzec na korzyść Akademii, to, iż jest to miłość, która kończy się przyjaźnią; rzecz, która nieźle przystaje do określenia miłości u stoików: Amorem conatum esse amicitiae faciendae ex pulchritudinis specie[367].
Wracam do mego opisu godniejszej i stateczniejszej przyjaźni. Omnino amicitiae, corroboratis iam confirmatisque et ingeniis et aetatibus, iudicandae sunt[368]. Zresztą to, co zazwyczaj nazywamy przyjaźnią i przyjaciółmi, to są jeno znajomości i zażyłości zawiązane dla jakiejś okazji lub dogodności, za pomocą których dusze nasze wspomagają się wzajem. W przyjaźni, o której mówię, zlewają się one i stapiają jedna z drugą w aliażu tak doskonałym, że zacierają i gubią bez śladu szew, który je połączył. Gdyby mnie ktoś przypierał, abym powiedział, czemum go pokochał, czuję, że nie można by tego wyrazić inaczej, jak jeno odpowiedzią: „Bo to był on; bo to byłem ja”. Istnieje poza całym rozumowaniem i poza wszystkim, co mógłbym tu powiedzieć, jakaś nieznana mi, niepojęta i konieczna siła, która spoiła ten związek. Szukaliśmy się, nimeśmy się ujrzeli, a to, cośmy słyszeli o sobie wzajem, bardziej przygotowało grunt naszej przyjaźni, niż to zazwyczaj bywa udziałem takich pośrednich słychów: snać przez jakoweś rozkazanie niebios. Obejmowaliśmy się niejako przez nasze imiona: i za pierwszym spotkaniem, które przypadkowo miało miejsce w czas jakiegoś wielkiego festynu i uroczystości w mieście, znaleźliśmy się tak zjednoczeni, tak znani, tak zobowiązani sobie wzajem, że od tej chwili nic nie mieliśmy bliższego nad siebie. On napisał wyborną satyrę łacińską wydaną drukiem, w której usprawiedliwia i tłumaczy szybkość naszego związku, iż tak rychło dobiegł szczytu swej doskonałości. Skazana na tak krótkie trwanie i poczęta tak późno (obaj byliśmy dojrzałymi ludźmi, on o kilka lat starszy), nie miała przyjaźń nasza czasu do stracenia; nie mogła się kierować kształtem owych pospolitych i letnich przyjaźni, które w swej ostrożności wymagają długiego uprzedniego obcowania. Nasza przyjaźń nie miała innej myśli, jak tylko siebie samą; nie może się odnosić do niczego jeno do siebie. Nie było tu żadnego szczególnego względu ani dwu, ani trzech, ani czterech, ani tysiąca: była to jakaś tajemna kwintesencja naszego jestestwa, która zagarnąwszy całą mą wolę, zanurzyła ją i zagubiła w jego woli i jego wzajem w mojej jakimś podobnym głodem i dążeniem: powiadam dosłownie zagubiła, nie zostawiając nam nic, co by było naszą oddzielną własnością, co by było tylko jego albo tylko moje.
Kiedy Leliusz w obecności rzymskich konsulów, którzy po skazaniu Tyberiusza Grakcha ścigali wszystkich będących z nim w porozumieniu, spytał Gaia Blosjusza (głównego z jego popleczników), co byłby zdolny dlań uczynić, tamten odpowiedział: „Wszystko”. — „Jak to wszystko? (pytał ów dalej), a gdyby ci kazał podłożyć ogień pod świątynię?” — „Tego nie byłby mi nigdy rozkazał” — odparł Blosjusz. — „Ale gdyby to uczynił?” — nastawał Leliusz. — „Byłbym usłuchał” — odparł. Jeśli był tak bardzo przyjacielem Grakcha, jak mówią historycy, niepotrzebnie obrażał konsulów tym zuchwałym wyznaniem i nie powinien był odstępować od pewności, jaką miał co do woli Grakcha. Wszelako ci, którzy potępiają tę odpowiedź jako buntowniczą, nie rozumieją dobrze tej tajemnicy i nie przypuszczają, jak było w istocie, że ów człowiek miał jakoby wolę Grakcha w ręku i z mocy nad nim, i z jego znajomości: byli bardziej przyjaciółmi niż obywatelami, bardziej swymi przyjaciółmi niż przyjaciółmi lub wrogami kraju i niż przyjaciółmi ambicji i buntu; oddawszy się zupełnie jeden drugiemu, dzierżyli całkowicie wzajem wodze swych skłonności. Przyjmijcie, iż zaprząg ten powodowany jest przez cnotę i rozum (niepodobna bowiem w ogóle go inaczej sprzęgnąć), a wówczas uznacie, iż odpowiedź Blosjusza jest taką, jaką być powinna. Gdyby ich postępki się rozbiegły, nie byliby wedle mojej miary ani swymi przyjaciółmi wzajem, ani przyjaciółmi samych siebie. Zresztą odpowiedź ta nie brzmi wcale inaczej, niżby brzmiała moja na tego rodzaju pytanie: „Gdyby wola twoja nakazała ci zabić córkę, czybyś ją zabił?”. Mógłbym przytwierdzić z czystym sumieniem: nie zawiera to bowiem żadnego świadectwa zgody na sam uczynek; nie mam żadnej wątpliwości co do mej woli, a tak samo co do woli takiego przyjaciela. Żadne na świecie rozumowanie nie jest zdolne podkopać we mnie pewności, jaką mam co do zamiarów i sądów mego druha: nikt mi nie może wskazać żadnego jego postępku, jakiekolwiek by miał oblicze, abym natychmiast nie odgadł jego sprężyny. Dusze nasze wędrowały tak bardzo razem, zajrzały w siebie z tak żarliwą przyjaźnią i z takim umiłowaniem odsłoniły się sobie wzajem aż do samych wnętrzności, że nie tylko znałem jego duszę jak własną, ale z pewnością chętniej bym się zawierzył jemu niż sobie.
I niech nikt nie przyrównuje tu innych, pospolitych przyjaźni; znam je tak samo jak każdy i najdoskonalsze, jakie być mogą w tym rodzaju: ale przestrzegam, aby nie mięszać ich reguł; można by łacno pobłądzić. W owych innych przyjaźniach trzeba posuwać się z wodzą w ręku, ostrożnie i z rozwagą: węzeł nie jest zadzierzgnięty tak mocno, aby mu można najzupełniej zaufać. „Kochaj go — mawiał Chilon — jak gdybyś go miał kiedyś znienawidzić; nienawidź, jak gdybyś miał pokochać”. Ta przestroga, która byłaby wstrętna w owej wszechwładnej i przemożnej przyjaźni, zbawienna jest w praktyce przyjaźni zwykłych i pospolitych, do których można zastosować słowa chętnie powtarzane przez Arystotelesa: „O moi przyjaciele! Nie ma na świecie przyjaciół”[369]. Dobrodziejstwa i zobowiązania, pospolici żywiciele innych przyjaźni, tu, w tym szlachetnym zespoleniu, nie zasługują nawet, aby je brać w rachubę. Przyczyną tego jest owo zupełne zlanie się zobopólnej woli. Przyjaźń, jaką mam dla siebie samego, nie wzmaga się przez to, iż w potrzebie udzielę sobie pomocy (co bądźby o tym mówili stoicy) i nie czuję do siebie żadnej wdzięczności za przysługę wyświadczoną sobie samemu. Tak samo i związek przyjaciół, gdy jest w istocie doskonały, zaciera w nich poczucie takich obowiązków, każąc im nienawidzić i gnać precz od siebie słowa wyrażające podział i różnicę, jak dobrodziejstwo, zobowiązanie, wdzięczność, prośba, podziękowanie i tym podobne. Ponieważ wszystko jest między nimi doskonale wspólne, wola, myśli, sąd, mienie, kobiety, dzieci, cześć i życie, i ponieważ ich zespolenie jest jeno jedną duszą w dwóch ciałach, wedle bardzo słusznego określenie Arystotelesa, nie mogą sobie nic dać ani użyczyć. Oto czemu prawodawcy, chcąc uczcić małżeństwo niejakim podobieństwem do tego boskiego związku, zakasują donacji między mężem a żoną, chcąc tym okazać, iż wszystko ma należeć wspólnie do obojga i że nic nie mają do dzielenia i rozgraniczenia między sobą.
Gdyby w owej doskonałej przyjaźni jeden mógł coś darować drugiemu, wówczas ten, który by przyjął usługę, zobowiązałby swego druha: ponieważ i jeden, i drugi pragną nad wszystko czynić sobie dobrze wzajem, ten, który dostarcza sposobu i okazji po temu, ten świadczy dobrodziejstwo, dając przyjacielowi możność osiągnięcia tego, czego ów pragnie najbardziej. Kiedy filozofowi Diogenesowi zbrakło pieniędzy, mawiał, iż zażąda od przyjaciół ich zwrotu, nie zaś, iż poprosi o nie. Aby zaś pokazać, iż bywa tak w rzeczywistości, przytoczę tu osobliwy przykład ze starożytności. Eudamis Koryntyjczyk miał dwóch przyjaciół, Chariksena Sycjończyka i Areteusa Koryntyjczyka. Gdy miał umierać (był ubogi, obaj zaś przyjaciele bogaci) sporządził taki testament: „Zapisuję Areteusowi, aby żywił moją matkę i utrzymywał ją w starości; Chariksenowi, aby wydał za mąż moją córkę i wyposażył ją jak najuczciwiej: w razie zaś gdyby jeden z nich zeszedł ze świata, ustanawiam jego dziedzicem tego, który zostanie”. Świadkowie testamentu natrząsali się z tego; ale kiedy doszedł do wiadomości spadkobierców, ci przyjęli go ze szczególnym ukontentowaniem: i gdy jeden z nich, Chariksenus, umarł w pięć dni później, wówczas Areteus, stawszy się dziedzicem owej jego schedy, zaopiekował się troskliwie matką Eudamidasa, a z pięciu talentów, które stanowiły jego majątek, połowę dał w posagu własnej jedynaczce, drugą zaś córce Eudamidasa i wyprawił im wesele w tym samym dniu.
Otoć wymowny przykład; ale jest w nim jedna skaza: to jest owa mnogość przyjaciół. Doskonała przyjaźń, o której tu mówię, jest niepodzielna: każdy oddaje się przyjacielowi tak całkowicie, iż nic mu nie zostaje na postronne związki; przeciwnie, każdy troska się, że nie jest podwójny, potrójny i poczwórny, i że nie ma kilku dusz i kilku woli, aby je wszystkie oddać. W pospolitych przyjaźniach można się tak rozdzielić: można w tym miłować piękność, w drugim hojność, w tamtym ojcostwo, w tym braterstwo, i tak dalej; ale przyjaźń która posiadła duszę i panuje nad nią wszechwładnie, nie może nijak być rozdwojona. Gdyby w tym samym czasie obaj zażądali pomocy, ku któremu byś pospieszył? Gdyby żądali usług wręcz przeciwnych, jakżebyś sobie dał radę? Gdyby jeden powierzył ci pod pieczęcią tajemnicy rzecz, której wiadomość byłaby użyteczną drugiemu, jakżebyś to rozplątał? Jedyna i doskonała przyjaźń zwalnia ze wszystkich innych zobowiązań: tajemnicę, której przysiągłem nie zdradzić nikomu, mogę bez krzywoprzysięstwa zwierzyć temu, kto nie jest kim innym jeno mną. To już, zaiste, wielki cud, takie podwojenie się; i nie pojmują snać jego szczytności ci, którzy mówią o potrojeniu. Coś, co jest najdoskonalsze, nie może mieć równego sobie: kto przypuszcza, że mogę kochać dwóch, jednego równie jak drugiego, że oni mogą kochać się między sobą i kochać mnie tak jak ja ich, ten rozmnaża w jakoweś niewidziane braterstwo rzecz najbardziej jedną i jednolitą i która już sama w sobie niełacno trafia się na świecie. Poza tym przykład ten doskonale odpowiada temu, co powiedziałem: Eudamidas bowiem jako łaskę i dobrodziejstwo przekazuje przyjaciołom to, iż korzysta z ich usług; czyni ich spadkobiercami schedy, która polega na tym, iż daje im w ręce środki czynienia mu dobrze: i bez wątpienia siła przyjaźni bogaciej okazuje się w jego postępku niż w uczynku Areteusa. Są to rzeczy niepodobne do pojęcia dla kogoś, co ich nie kosztował. Co do mnie, oceniam najzupełniej odpowiedź, jaką dał pewien młody żołnierz Cyrusowi, gdy go pytał, za ile oddałby konia, na którym świeżo zdobył nagrodę w wyścigu, i czy chciałby go pomieniać za królestwo: „Zaiste, nie, panie; oddałbym go wszelako chętnie, aby nabyć przyjaciela, gdybym znalazł człowieka godnego takiego związku”. Nieźle to wyraził: „gdybym znalazł”; łacno bowiem znajduje się ludzi nadających się do powierzchownej przyjaźni: ale do takiej, w której kładzie się na szalę całą swą istotę, tracąc z oczu wszystko inne, trzeba zaiste, aby wszystkie sprężyny były doskonale bezpieczne i czyste.
W stosunkach zespalających ludzi tylko w jednym punkcie starczy ubezpieczyć się od niedoskonałości, które osobliwie dotyczą tego punktu. Nie dbam o to, jaką religię wyznają mój lekarz i adwokat; ten wzgląd nie ma nic wspólnego ze świadczeniami przyjaźni, jaką mi są winni. Toż samo ze służbą: mało się troszczę o to, czy mój sługa przestrzega czystości, pytam się jeno, czy jest gorliwy w pracy; bardziej strzegę się woźnicy bałwana niż kostery; kucharza nieświadomego rondli niż swarliwego. Nie bawię się w stanowienie przepisów, jak trzeba postępować; inni dość się tym już zaprzątają; mówię jeno, co ja sam robię.
Mihi sic usus est: tibi, ut opus est facto, face[370].
Do uciesznej pogwarki przy
stole szukam człeka zabawnego, nie zaś sensata; do łóżka,
piękności wprzód niż dobroci; do statecznej rozmowy lubię naukę
bez bakalarstwa: i tak we wszystkim. Pewien, przydybany, jak ujeżdżał
na kiju, bawiąc się ze swymi dziećmi, prosił tego, który go
zaskoczył, aby wstrzymał sąd o tym, póki sam nie będzie ojcem:
rozumiejąc, iż czułość, jaka zrodzi się wówczas w jego duszy,
uczyni go sprawiedliwym sędzią takiego postępku. Tak samo i ja rad
bym mówić do ludzi, którzy pokosztowali tego, o czym mówię; ale
ponieważ wiem, jak taka przyjaźń niezwyczajną i rzadką jest
rzeczą, nie mam nadziei spotkać dobrego sędziego w tej materii.
Zgoła rozprawy, jakie starożytność zostawiła w tym przedmiocie,
zdają mi się mdłe naprzeciw pojęć, jakie ja mam o nim; na tym
punkcie rzeczywistość przewyższa same nawet przepisy filozofii.
Nil ego contulerim iucundo sanus amico[371].
Starożytny Menander
mienił szczęśliwym człowieka, który zdołał spotkać bogdaj
cień przyjaciela: miał rację tak mówić, zwłaszcza jeśli tego
posmakował. W istocie bowiem, jeśli porównam całą resztę mego
życia, mimo iż dzięki łasce Boskiej spłynęło mi ono mile,
dostatnio i, wyjąwszy stratę takiego przyjaciela, bez dotkliwego
strapienia, pełne spokojności ducha (jako iż zadowalałem się
tym, co posiadłem z natury i urodzenia, nie zabiegając o insze);
jeśli, powiadam, przyrównam to wszystko do czterech lat, które mi
było dane cieszyć się lubą kompanią i obcowaniem tego człowieka,
czuję, iż wszystko inne to był jeno dym, jeno noc ciemna i
sprzykrzona. Od dnia, w którym go straciłem,
…Quem semper acerbum, Semper honoratum (sic Di
voluistis!) habebo[372],
wlokę jeno gnuśnie
leniwe godziny; uciechy nawet, które mi się nastręczają, miast
pocieszać, zdwajają żal po jego stracie: byliśmy bowiem we
wszystkim po połowie; mam tedy uczucie, iż ograbiam go z jego
części:
Nec
fas esse ulla me voluptate hic frui
Decrevi, tantisper dum ille abest meus particeps[373].
Byłem tak włożony i
wzwyczajony wszędy być społem, że zdaje mi się, jakbym był jeno
połową:
Illam
meae si partem animae tulit
Maturior vis, quid
moror altera?
Nec carus aeque,
nec superstes
Integer. Ille dies
utramque
Duxit ruinam[374]…
Nie ma uczynku ani
pomyślenia, przy którym bym nie musiał tego powiedzieć, jak i on
by rzekł na moim miejscu: tak samo bowiem, jak mnie przewyższał
nieskończenie w każdej innej doskonałości i cnocie, tak i w
obowiązkach przyjaźni.
Quis
desiderio sit pudor, aut modus
Tam cari capitis[375]?
…O
misero frater adempte mihi!
Omnia tecum una
perierunt gaudia nostra,
Quae tuus in vita
dulcis alebat amor.
Tu mea, tu
moriens, fregisti commoda, frater;
Tecum una tota est
nostra sepulta anima:
Cuius ego interitu
tota de mente fugavi
Haec studia, atque omnes delicias animi[376].
Alloquar?
audiero nunquam tua verba loquentem?
Nunquam ego te,
vita frater amabilior,
Adspiciam posthac? at certe semper amabo[377].
[357]
Desinit (…) superne (łac.) — „W górnej części kobieta śliczna, dołem ryba” (Horatius, Ars poetica, 4; tłum. Edmund Cięglewicz).
[358]
Idę tedy (…) wedle prawideł sztuki — Montaigne później odmienił zamiar, czego powody podaje sam przy końcu rozdziału.
[359]
edykt styczniowy — edykt wydany w r. 1562 za panowania Karola IX, jeszcze małoletniego, a przyznający hugenotom prawo publicznego praktykowania swej religii.
[360]
kajetu z jego pismami, które niedawno ogłosiłem — wydany w Paryżu w roku 1571 staraniem Montaigne'a.
[361]
relikwie — tu dosł.: pozostałości.
[362]
Inny zaś (…) obaj na świat tym samym otworem — Plutarch, O miłości braterskiej, 4.
[363]
Et ipse (…) paterni (łac.) — „Jam znany z tego, że miłuję braci/ Jak ociec…” (Horatius, Odae, II, 2, 6; tłum. Edmund Cięglewicz).
[364]
Neque enim (…) amaritiem (łac.) — „I ja nie jestem obcy tej bogini,/ Co w duszę leje słodycz wraz z goryczą” (Catullus, Carmina, LXVIII, 17; tłum. Edmund Cięglewicz).
[365]
Come (…) piede (wł.) — „Tak jak poprzez śniegi i piaski gorące, poprzez góry i doliny myśliwiec ściga z zapałem zająca; żąda go dosięgnąć póty tylko, póki ten ucieka, zaś nie dba oń więcej, skoro go dosięże” (Ariosto Ludovico, Orland szalony, X, 7; tłum. Edmund Cięglewicz).
[366]
Quis est (…) senem (łac.) — „ jest istotą tego pożądania w przyjaźni? Dlaczego to nikt nie kocha się w brzydkim chłopaku, ani w pięknym staruszku?” (Cicero, Tusculanae disputationes, IV, 33; tłum. Edmund Cięglewicz).
[367]
Amorem (…) specie (łac.) — „Miłość jest popędem zawarcia przyjaźni z pięknem” (Cicero, Tusculanae disputationes, IV, 34; tłum. Edmund Cięglewicz).
[368]
Omnino (…) sunt (łac.) — „Każdą przyjaźń można ogólnie ocenić dopiero po dokonanym rozwoju ducha i wieku danych osobników” (Cicero, De amicitia, 20; tłum. Edmund Cięglewicz).
[369]
słowa (…) Arystotelesa (…) nie ma na świecie przyjaciół — parafraza, por. Diogenes Laertios, Arystoteles, [w:] Żywoty i poglądy słynnych filozofów, V, 21.
[370]
Mihi (…) face (łac.) — „Tak ja czynię: ty czyń zaś, jak ci tam wypadnie” (Terentius, Heauton Timorumenos, I, 1, 28; tłum. Edmund Cięglewicz).
[371]
Nil (…) amico (łac.) — „Nic ponad przyjaciela miłego nie cenię/ Wyżej, o ile jestem sam przy zdrowych zmysłach” (Horatius, Satirae, 5, 44; tłum. Edmund Cięglewicz).
[372]
Quem semper (…) habebo (łac.) — „Dzień to dla mnie na zawsze bolesny… Tak bóstwa/ Zrządziły… ale również na zawsze czcigodny” (Vergilius, Aeneida, V, 41; tłum. Edmund Cięglewicz).
[373]
Nec fas (…) particeps (łac.) — „I za grzech to uznałem zażywać rozkoszy/ Jakiejkolwiek, jak długo druh mój jej nie dzieli” (Terentius, Heauton Timorumenos, 1, 97; tłum. Edmund Cięglewicz).
[374]
Illam (…) ruinam (łac.) — „Więc jeśli przemoc sroga przedwcześnie mi porwała/ Tę lepszą część mej duszy;/ To na cóż czekam jeszcze z tą drugą częścią z ciała/ Z tym „ja” mniej miłym, wiotszym?/ Wszak dzień ów, dzień rozłąki, obu nas w grobie kruszy!” (Horatius, Odae, II, 17, 5; tłum. Edmund Cięglewicz).
[375]
Quis desiderio (…) capitis (łac.) — „Więc może się mam wstydzić, że mnie rwie tęsknica,/ Może się mam hamować w żalu za kochankiem?” (Horatius, Odae, I, 24, 1; tłum. Edmund Cięglewicz).
[376]
O misero (…) animi (łac.) — „Bracie mój, zmarły na nieszczęście me,/ Z tobą mi zgasły wszystkie me radości,/ Które ożywiał słodkiej drużby czar!/ Twa śmierć strzaskała te moje rozkoszy/ I z tobą poszła dusza wspólna w grób!/ Jam po twym zgonie pędził nawet Muzy,/ Rozkosz jedyną, z mego serca precz!” (Catullus, Carmina, LVIII, 20; tłum. Edmund Cięglewicz).
[377]
Alloquar (…) amabo (łac.) — „Nigdyż nie będę rozmawiać ja z tobą, /I nigdy nie mam słyszeć już twych słów?/ Nigdyż cię, milszy nad życie, nie ujrzę?/ Lecz kochać będę cię po wieków wiek!” (Catullus, Carmina, LXV, 9; tłum. Edmund Cięglewicz).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.