Pogrążyliśmy się na pewien czas w - jak to określają Włosi - santo silenzio, świętej ciszy. Odmawialiśmy wraz z innymi modlitwy Liturgii Godzin, spożywaliśmy w milczeniu posiłki, a potem odpoczywaliśmy.
Wcześniej, w czasie
moich rozmów z ojcem Johnem, stale zwracał moją uwagę fakt, że
mnich, próbując wyjaśnić jakieś zagadnienia życia duchowego,
nie wykonywał zazwyczaj żadnych gestów czy ruchów dłonią, a co
najwyżej kładł rękę na poręczy swego krzesła. Wyglądał
wówczas bardzo młodo. Często siedział niemal w całkowitym
bezruchu, patrząc przez okno lub skupiając wzrok na jakimś
niedostrzegalnym dla mnie punkcie w pomieszczeniu, tak jakby potrafił
samym tylko wysiłkiem ducha przywołać z niewidzialnej głębi
odpowiedzi.
Nigdy nie zdarzało się,
by zaprzeczył czemuś, co mówi druga osoba, choćby uważał jej
słowa za niedelikatne i raniące innych.
Być może była to tylko
zasada o charakterze profilaktycznym, mająca na celu zapobieganie
niepotrzebnym kłótniom i bezużytecznym dyskusjom. Jeżeli uważał,
że roztropnie będzie wyrazić swą odmienną opinię w jakiejś
kwestii, to czynił to w sposób bardzo uprzejmy. Nigdy nie miało
się poczucia, że chce coś komuś narzucić. Nie dodawał też
nigdy niczego od siebie, chyba że uznawał to za konieczne. Trzeba
było samemu zadawać mu pytania. Odniosłem wrażenie, że i to
stanowiło element szkoły mnichów. Tam bowiem, gdzie nie ma pytań,
nie ma też - jak się mówi - odpowiedzi.
Cisza i milczenie mogą
pomóc ludziom wrócić do równowagi zaburzonej przez krzykliwość
i pęd naszej epoki oraz odnaleźć własne centrum. Stanowią one
jednak również drogę do doświadczenia innej rzeczywistości,
której treścią - dzięki głębi związanych z nią duchowych
doświadczeń - jest w ostatecznym rozrachunku znacznie więcej niż
tylko nieobecność dźwięków.
Za:
Peter Seewald, Szkoła mnichów. Inspiracje dla naszego życia,
przekład; Kamil Markiewicz, Wydawnictwo eSPe, Kraków 2011
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.