Zapewne rodzice przeznaczali go do
kariery świeckiej: to kobiecie wystarczy miłość, ale mężczyzna
musi być wodzem, zdobywcą, prawodawcą, ojcem rodziny... Benedykt
niewątpliwie oddał się tej nauce i planom przyszłej kariery z
całym zapałem; widać to choćby po tym, z jaką mocą 1
radykalizmem te plany później odrzucił. Będąc już bowiem w
Rzymie, jako chłopiec przypuszczalnie kilkunastoletni, przeżył
wyjątkowo silnie konieczność wyboru moralnego: kontynuować naukę
znaczyłoby pozostać w środowisku, w którym wszystkie siedem
grzechów głównych było na porządku dziennym, a więc
prawdopodobnie w końcu przejąć jego postawę. Wyzwolenie od tych
zagrożeń przedstawiało mu się jako nieuchronnie związane z
rezygnacją z dalszej nauki. Nikt go na mnicha nie wychował, ale
Benedykt miał chyba od dziecka serce mnicha, dla którego jest
zawsze „wszystko albo nic"; toteż postawiony między wyborem
„Bóg czy świat", wybrał Boga, i to całkowicie i wyłącznie.
Uciekł więc z Rzymu w niedalekie, ale dzikie góry i tam rozpoczął
życie pustelnika. Czy pomyślał przy tej okazji, że droga jego
siostry do tego samego celu okazała się prostsza? Scholastyka jako
początkująca mniszka prowadziła wtedy życie modlitwy i cichej
pracy w domu rodzinnym; on obszedł kawał świata, zęby w końcu
dojść do wniosku, ze w głębi duszy niczego tak me pragnie, jak
robić to samo co ona.
Podkreślmy, ze wybrał właśnie
pustelnię, nie cenobium, chociaż klasztorów nie brakowało, i to
nawet w bezpośredniej bliskości. Trochę mogła na tę decyzję
wpłynąć chęć zachowania tajemnicy, gdyż odchodząc z Rzymu,
przekroczył wolę swego ojca, który miałby prawo w każdej chwili
sprowadzić go siłą z powrotem. Niemniej i w jakimś cenobium można
się było całkiem skutecznie schować, widocznie więc wybór
podyktowany był przekonaniem, czerpanym z silnej tradycji, że
pustelnia jest doskonalsza od cenobium. Przypadkowo spotkany na
drodze mnich Roman, należący do jednej z okolicznych wspólnot, dał
mu habit i zapewne parę wstępnych pouczeń; ale nie był dla niego
mistrzem duchowym, gdyż potem tylko (w wielkiej tajemnicy nawet
przed własnym opatem) spuszczał żywność na długiej linie do
rozpadliny, w której Benedykt zamieszkał. Trudno byłoby w takich
warunkach głosić „uczniowi" konferencje! Benedykt jako mnich
był więc samoukiem; w przyszłości uzna tę drogę za niewłaściwą,
a życie we wspólnocie za najlepsze...
Ile lat spędził w jaskini nad
Subiaco, nie jest jasne, ale w końcu znaleźli go tam okoliczni
pasterze i zaczęli schodzić się po to, co dzisiaj nazwalibyśmy
katechezą; w końcu na całą okolicę rozeszła się wiadomość o
jakimś młodym jeszcze, ale już doskonałym pustelniku...
Doskonały mógł być, ale doświadczony jeszcze być nie mógł, i
to się wkrótce okazało w dość dramatycznych okolicznościach.
Jedna z pobliskich wspólnot monastycznych poprosiła Benedykta, by
został jej opatem, ale wkrótce przeraziła się jego surowej
gorliwości. Ludzie byli tam słabi, nieprzywykli do bohaterstwa; im
trzeba było stopniowej zachęty, a on od razu wziął ich w garść
tak mocno jak siebie samego. Doprowadzeni do ostateczności,
spróbowali go otruć. Odszedł zdrowy i wrócił do swojej jaskini,
gdzie wkrótce znów zaczęli się zbierać przy nim uczniowie. Ale
po tym doświadczeniu zrozumiał zapewne przypowieść o zaginionej
owcy; a także, iż prawo Boga jest wprawdzie jedno dla wszystkich,
ale Jego miłosierdzie prowadzi każdego człowieka według jego sił.
I nie pogania.
Za: Małgorzata
Borkowska OSB, Twarze Ojców Pustyni, Wydawnictwo ZNAK, Kraków
2001
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.