Podczas tej pierwszej i jedynej tak długiej trasy w życiu z Chrisem coś się stało. Pojechał na północ, przez stany Georgia, Karolina i Wirginia, przepełniony nieokiełznaną młodością, nakręcony „radością z jazdy” i pomysłem, który zaczął w nim kiełkować, a potem umocnił się i przeszedł w fazę realizacji. Od dzieciństwa najlepiej czuł się sam. Kontakty z ludźmi najczęściej go irytowały. Każde spotkanie z innym człowiekiem odbierał jak kolizję. Podczas tej podróży samochodem prawdopodobnie poczuł w środku pomruk strachu i dreszcz emocji, jakby w przewidywaniu radykalnej zmiany w życiu.
Dojechał z powrotem do Maine. W tym stanie niewiele dróg biegnie przez środek, więc wybrał tę, która prowadziła koło jego domu. Nie był to zbieg okoliczności. „Pomyślałem, że rzucę ostatni raz okiem, na do widzenia”. Nie zatrzymał się. Po raz ostatni zobaczył dom rodzinny przez przednią szybę subaru.
Jechał dalej, „dalej, i dalej, i jeszcze dalej”. W końcu dotarł nad jezioro Moosehead, największe w stanie Maine, skąd naprawdę jest już wszędzie bardzo daleko. „Prawie skończyła mi się benzyna. Skręciłem w boczną drogę. Potem w jeszcze bardziej boczną, i jeszcze bardziej. Znalazłem się w końcu na prawdziwym bezdrożu”. Zajechał w dzicz tak daleko, na ile samochód dał radę.
Zaparkował auto i położył kluczyki na kokpicie. Miał namiot i plecak, ale brakowało mu i kompasu, i mapy. Nie wiedząc, dokąd zmierza i nie mając właściwie żadnego konkretnego celu, wszedł między drzewa i pomaszerował przed siebie.
**
Ale dlaczego? Dlaczego dwudziestoletni dzieciak z pracą, samochodem i otwartym umysłem nagle porzucił świat? Uczynek ten nosił znamiona samobójstwa, z tym wyjątkiem, że się nie zabił. „Dla reszty świata przestałem istnieć”, powiedział Knight. Rodzina musiała się denerwować; kompletnie nie wiedzieli, co się z nim stało, ale całkowicie odrzucali sugestię, że nie żyje. Po śmierci ojca, piętnaście lat po zniknięciu, Knight został wymieniony w nekrologu jako żyjący członek rodziny.
Ostatnie chwile na łonie społeczeństwa – „po prostu rzuciłem kluczyki na kokpit” – wydają się szczególnie dziwne. Knight wychował się w poszanowaniu wartości pieniądza, a subaru było najdroższą rzeczą, jaką kiedykolwiek kupił. Samochód miał niecały rok, a on go najzwyczajniej porzucił. Dlaczego nie zabrał kluczyków na wszelki wypadek? A co by było, gdyby biwakowanie mu się nie spodobało?
„Samochód był dla mnie bezużyteczny. Miałem pusty bak i wiele kilometrów do najbliższej stacji”. O ile wiadomo, subaru ciągle tam stoi, na wpół pochłonięte przez las, z kluczykami na kokpicie, w tym momencie na równi element dziczy, co produkt cywilizacji, być może jak i sam Knight.
Knight powiedział, że tak naprawdę nie wiedział, dlaczego odszedł. Wiele o tym rozmyślał, ale nigdy nie znalazł odpowiedzi. „To tajemnica”, oświadczył. Nie potrafił wskazać konkretnej przyczyny – żadnych traum z dzieciństwa, molestowania seksualnego. W domu nie było ani alkoholizmu, ani przemocy. Nie musiał nic zatajać, ukrywać złego uczynku, unikać problemów z tożsamością seksualną.
W każdym razie w jego przypadku nie istniały obciążenia typowe dla pragnienia ucieczki od ludzi. Istnieje wiele nazw dla pustelników – samotnicy, mnisi, mizantropi, asceci, anachoreci, swamini – ale nie ma konkretnej definicji ani warunków do spełnienia, oprócz jednego: chęci przebywania w samotności. Niektórzy pustelnicy tolerują tłumy odwiedzających albo żyją w miastach, lub też zamykają się w uniwersyteckich laboratoriach. Można jednak zasadniczo zebrać wszystkich pustelników w historii i podzielić ich na trzy główne grupy z racji przyczyny ucieczki: protestujący, pielgrzymi, ścigani.
Do protestujących zaliczają się pustelnicy, którzy odsunęli się od świata z powodu nienawiści do tego, czym ten świat się stał. Niektórzy podają jako przyczynę wojny albo niszczenie środowiska, albo przestępczość, konsumpcjonizm lub ubóstwo i bogactwo. Ci pustelnicy często zastanawiają się, jak reszta świata może być tak ślepa, żeby nie dostrzegać, jaką krzywdę sobie robi.
„Stałem się samotnikiem – napisał francuski osiemnastowieczny filozof Jean-Jacques Rousseau – ponieważ dla mnie najbardziej beznadziejna samotność jest lepsza od społeczeństwa nikczemnych ludzi, którzy karmią się zdradą i nienawiścią”.
Przez całą historię Chin przewijają się osoby, które w proteście przeciwko skorumpowanemu cesarzowi porzucały społeczeństwo i wynosiły się w odległe góry. Ludzie, którzy wycofali się w samotność, często pochodzili z wyższych klas i odebrali znakomite wykształcenie. Pustelnicy protestujący byli tak bardzo cenieni w Chinach, że – jak głosi tradycja – w kilku przypadkach, kiedy szlachetny cesarz poszukiwał następcy, pomijał członków własnej rodziny i wybierał samotnika. Większość odrzucała ofertę, odnajdując spokój na odludziu.
Pierwsze wielkie dzieło literackie o pustelniku, Laozi Daodejing (Księga drogi i cnoty Laozi), powstało w starożytnych Chinach, najprawdopodobniej w VI wieku p.n.e., i opowiada o człowieku, Laozim, który w ramach protestu opuścił królewski dwór. Księga, złożona z osiemdziesięciu jeden krótkich rozdzialików, mówi o dobrodziejstwach wypływających z porzucenia społeczeństwa i życia zgodnie z naturą. Daodejing twierdzi, że prawdziwą mądrość można osiągnąć przez wycofanie się, nie ucieczkę, przez bierność, a nie przez działanie. „Ci, którzy pragną niewiele, mogą wiele zyskać, natomiast ci, którzy pożądają ponad miarę, mogą zostać skrępowani przez swoje majątki” [3]. Księga ta, nadal powszechnie czytana, była uznawana za manifest pustelników przez ponad dwa tysiące lat.
Obecnie w Japonii żyje około miliona protestujących pustelników. Nazywa się ich hikikomori – „wycofany społecznie” – i są to w większości mężczyźni w wieku od kilkunastu lat w górę, którzy odrzucili japońską kulturę rywalizacji, konformizmu i nacisku. Wycofali się do swoich pokoi i prawie nigdy z nich nie wychodzą, w wielu przypadkach przez więcej niż dziesięć lat. Dzień spędzają na czytaniu lub surfowaniu w sieci. Rodzice przynoszą im posiłki pod drzwi, a psycholodzy prowadzą terapię online. Środki masowego przekazu nazywają ich „zmarnowanym pokoleniem” i „straconym milionem”.
Pielgrzymi – pustelnicy religijni – stanowią jak dotąd największą grupę. Istnieje głęboki związek między odosobnieniem a duchowym przebudzeniem. Jezus z Nazaretu po chrzcie w Jordanie oddalił się na pustynię i pozostał tam w samotności przez czterdzieści dni, zanim zaczął zbierać apostołów. Według jednej z wersji legendy, w V wieku p.n.e. w Indiach Siddhartha Gautama siedział pod figowcem i medytował przez czterdzieści dziewięć dni, po czym stał się Buddą. Tradycja utrzymuje, że w 610 roku, kiedy prorok Mahomet przebywał w odosobnieniu w grocie w pobliżu Mekki, objawił mu się archanioł i przekazał pierwsze wersety, które złożyły się na Koran.
W filozofii indyjskiej każdy dąży do ideału, jakim jest zostanie pustelnikiem. Przeistoczyć się w sadhu, uwolnić od wszelkich więzów rodzinnych i materialnych i oddać religii, to czwarty i ostatni etap życia. Niektórzy sadhu sami wypełniają swój akt zgonu, aby ich życie zostało uznane za zakończone, a państwo oficjalnie potraktowało jako zmarłych. Obecnie w Indiach żyją co najmniej cztery miliony sadhu.
W średniowieczu, kiedy wymarli ojcowie i matki pustyni z Egiptu, pojawiła się nowa forma chrześcijańskiego życia w izolacji, tym razem w Europie. Nazwano ją anachoretyzmem od greckiego słowa oznaczającego „oddalanie się”. Anachoreci żyli samotnie w małych ciemnych celach, zwykle dobudowanych do zewnętrznej ściany kościoła. Ceremonia inicjacji nowego anachorety czasem obejmowała też ostatnie sakramenty, w niektórych przypadkach drzwi celi zamurowywano. Anachoreci mieli zostać w swoich celach do końca życia; czasem trwało to ponad czterdzieści lat. Wierzyli, że taka egzystencja zapewni im bliski kontakt z Bogiem i zbawienie. Przez mały otwór służba podawała im jedzenie i opróżniała nocnik.
Praktycznie każde większe miasto we Francji, Włoszech, Hiszpanii, Niemczech, Anglii i Grecji miało swojego anachoretę. W niektórych rejonach większość stanowiły kobiety. Sytuacja kobiety w średniowieczu była niezwykle trudna, więc życie anachoretki, nieobciążonej krytyką społeczną i domowym jarzmem, paradoksalnie oferowało emancypację. Naukowcy nazwali kobiety, które zostawały anachoretkami, prekursorkami współczesnego feminizmu.
Uciekinierzy to najbardziej współczesny typ pustelników. Oni nie odcinają się od społeczeństwa w akcie protestu, jak pustelnicy, nie poświęcają życia dla wyższych celów, jak pielgrzymi, lecz uciekają, by znaleźć w samotności czas na swobodę artystyczną, zgłębianie nauki lub zrozumienie samego siebie. Thoreau zamieszkał w lesie, żeby przepłynąć i zbadać „prywatne morze, Atlantyk i Pacyfik własnej duszy”.
Na nieskończenie długiej liście osób nazywanych pustelnikami znajdują się pisarze, malarze, filozofowie i uczeni, w tym Charles Darwin, Thomas Edison, Emily Brontë i Vincent van Gogh. Herman Melville, autor Moby Dicka, wycofał się z życia publicznego na trzydzieści lat. „Wszystkie doniosłe rzeczy – napisał – poprzedza cisza i w ciszy się rozgrywają”. Flannery O’Connor rzadko opuszczał swoją wiejską farmę w Georgii. Albert Einstein mówił o sobie, że jest „w życiu codziennym samotny”.
Amerykański eseista William Deresiewicz napisał, że „żadna prawdziwa doskonałość, czy to osobista, czy społeczna, artystyczna, filozoficzna, naukowa i moralna, nie może powstać bez samotności”. Historyk Edward Gibbon powiedział, że „samotność to szkoła geniuszu”. Platon, Kartezjusz, Kierkegaard i Kafka, wszystkich ich opisuje się jako samotników. „Dopiero gdy zagubimy świat – napisał Thoreau – możemy zacząć szukać siebie”.
„Thoreau – rzekł Chris Knight, przedstawiając opinię o wielkim transcendentaliście – był dyletantem”.
Być może tak. Thoreau spędził dwa lata i dwa miesiące, poczynając od 1845 roku, w chacie nad jeziorem Walden w stanie Massachusetts. Utrzymywał kontakty z mieszkańcami miasteczka Concord. Często wpadał na obiad do matki. „Więcej osób odwiedzało mnie, kiedy mieszkałem w lesie niż przez całe życie”, napisał. W jednym z obiadów w chacie uczestniczyło dwudziestu gości.
Kiedy Knight mieszkał w lesie, nie myślał o sobie jako o pustelniku – nigdy nie próbował wymyślać dla siebie określenia – ale kiedy mówił o Thoreau, użył pewnego sformułowania. Knight powiedział, że Thoreau nie był „prawdziwym pustelnikiem”.
Największym chyba grzechem Thoreau było opublikowanie Walden. Knight oświadczył, że pisanie książki, wystawiającej myśli autora jak towar, nie jest rzeczą, którą zrobiłby prawdziwy pustelnik. Ani też nie urządzałby przyjęć, ani nie kręcił się po mieście. Były to działania skierowane na zewnątrz, do społeczeństwa. Jakby chciały krzyknąć: „Halo, jestem tutaj!”.
Jednak prawie każdy pustelnik komunikuje się ze światem zewnętrznym. Daodejing podaje, że tak wielu pustelników protestujących w Chinach pisało wiersz – w tym mnisi-poeci znani jako Hanshan (Zimna Góra), Shide (Podrzutek), Fengkan (Wielka Tarcza) i Song Pojen (Kamienny Dom) – że gatunek otrzymał własną nazwę, shan-shui, poezja krajobrazowa.
Święty Antoni był jednym z pierwszych ojców pustyni i inspiracją dla tysięcy chrześcijańskich pustelników, którzy poszli w jego ślady. Około 270 roku Antoni przeniósł się do pustego grobowca w Egipcie, gdzie pozostawał przez ponad dziesięć lat. Przez kolejne czterdzieści lat mieszkał w opuszczonej fortecy, odżywiając się chlebem, solą i wodą dostarczanymi przez uczniów, spał na gołej ziemi, nigdy się nie mył, a życie pędził w głębokiej, często prowadzącej do cierpień, pobożności.
Według Świętego Atanazego z Aleksandrii, który poznał go osobiście, Antoni dokonał żywota z czystą duszą i poszedł prosto do nieba. Jednak przez większość pobytu na pustyni, dodaje biograf, Antoniego nękali naśladowcy żądający rady. „Tłumy nie pozwalają mi na samotność”, stwierdził Antoni.
Nawet anachoreci, którzy zamykali się do końca życia, nie odcinali się całkiem od społeczeństwa. Ich cele znajdowały się zwykle w miastach i czasem miały okienko, przez które mogli się porozumiewać z przybyszami. Ludzie uważali, że rozmowa ze współczującym anachoretą daje większe pocieszenie niż modlitwa do odległego i nieprzystępnego Boga. Anachoreci zyskiwali powszechną sławę mędrców, a przez kilka wieków większość Europejczyków omawiała sprawy życia i śmierci z pustelnikami. W lesie Knight nigdy nie zrobił zdjęcia, nie gościł nikogo na obiedzie i nie napisał ani jednego zdania. Odwrócił się całkowicie plecami do świata. Nie pasuje do niego żadna kategoria pustelników. Trudno jasno określić jego motyw. Coś, czego nie potrafił opisać, odrywało go od świata, uporczywie niczym grawitacja. Był jednym z najdłużej żyjących w odosobnieniu samotników, i jednym z najbardziej konsekwentnych. Christopher Knight był prawdziwym pustelnikiem.
„Nie potrafię wyjaśnić, co mną kierowało – przyznał. – Nie miałem żadnych planów i o niczym nie myślałem. Po prostu odszedłem”.
**
Według wyników badań kilkunastu naukowców z całego świata, obozowisko Knighta – oaza naturalnego spokoju – było idealnym miejscem do uruchomienia maksymalnych możliwości ludzkiego mózgu. Wszystkie badania prowadzone pod kątem wykrycia różnic między życiem w spokojnym miejscu i wśród hałasu prowadziły do tego samego wniosku: hałas i zakłócenia spokoju są toksyczne.
Głównym problemem z życiem w hałaśliwym środowisku, którego nie da się kontrolować, jest niemożność zignorowania go. Ciało ludzie jest zaprogramowane tak, żeby na hałas reagować. Fale dźwiękowe wywołują drgania maleńkich kostek słuchowych – młoteczka, kowadełka i strzemiączka, ludzkiego sprzętu nagłaśniającego znajdującego się w uchu środkowym – a te fizyczne wibracje są przetwarzane na sygnały elektryczne przekazywane do kory słuchowej w mózgu.
Ciało reaguje natychmiast, nawet podczas snu. Ludzie mieszkający w miastach doświadczają chronicznie podwyższonego poziomu hormonów stresu. Hormony te, przede wszystkim kortyzol, zwiększają ciśnienie krwi, co może prowadzić do chorób serca i uszkodzenia komórek. Angielskie słowo noise, oznaczające hałas, pochodzi od łacińskiego nausea, czyli choroba, mdłości.Człowiek nie potrzebuje aż tak wielkiej ciszy, aby zmienić sytuację na lepszą, nie musi nawet być sam. Musi jednak szukać spokojnego otoczenia, i powinien to robić często. Japońscy badacze z Uniwersytetu Chiba odkryli, że codzienny piętnastominutowy spacer po lesie powoduje znaczny spadek poziomu kortyzolu, a tym samym obniża ciśnienie krwi i tętno. Fizjolodzy twierdzą, że nasze ciała relaksują się w naturalnym otoczeniu, ponieważ z niego wywodzi się człowiek; ludzkie zmysły kształtowały się na łąkach i w lasach, i pozostają do nich dostrojone.
Imke Kirste z Duke University, biolog specjalizująca się w regeneracji, prowadząc doświadczenia na myszach, odkryła, że dwie godziny kompletnej ciszy dziennie pobudzają rozwój komórek w hipokampie, rejonie mózgu odpowiedzialnym za pamięć. Badania nad człowiekiem w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Holandii i Kanadzie wykazały, że po spędzeniu czasu w cichym, wiejskim otoczeniu, badani byli spokojniejsi, bardziej uważni, mniej przygnębieni i niespokojni, poprawiały się ich zdolności poznawcze i pamięć. Innymi słowy, czas w ciszy na łonie natury sprawia, że jest się inteligentniejszym.
Knight uważał, że kwintesencją spokoju jest fala upału w drugiej części lata, w środku tygodnia, kiedy prawie wszystkie domki stoją puste. Zdarza się to może raz do roku. Potem, w środku nocy, mógł wyjść z obozowiska i iść tam, gdzie nagle kończyły się drzewa i rozlewała tafla jeziora. Zrzucał ubranie i wchodził do wody. Górna warstwa wody, ogrzewana cały dzień przez słońce, miała temperaturę bliską ciepłej kąpieli. „Wyciągałem się na wodzie – powiedział – leżałem płasko na plecach i patrzyłem w gwiazdy”.
**
Knight źle reagował na nazywanie go wariatem. „Przylgnęła do mnie łatka szaleńca – przyznał. – Rozumiem, że dokonałem dość niezwykłego wyboru ścieżki życiowej. Ale etykietka «wariata» mi przeszkadza. Drażni. Ponieważ nie pozwala zareagować”. Gdy ktoś cię pyta, czy oszalałeś, narzekał Knight, można odpowiedzieć, że tak, co z miejsca umieści cię w gronie wariatów, lub nie, co zabrzmi, jakbyś się bronił, bał, że naprawdę oszalałeś. Nie ma dobrej odpowiedzi na tak postawione pytanie.
Jeśli już, Knight myślał o sobie zgodnie z wielką tradycją stoicyzmu jako o przeciwieństwie człowieka szalonego – jako o istocie bystrej i rozsądnej. Kiedy dowiedział się, że miejscowi uznali zakopane w ziemi paczki czasopism za oznakę ekscentryzmu, bardzo się zdenerwował. Wszystko, co robił w lesie, podkreślał, miało przyczynę. „Ludzie nie zastanawiają się nad przyczynami. Widzą tylko wariactwa i absurdy. Miałem strategię, dalekosiężny plan. Nie rozumieją go, bo nie ma mnie tam i nie mogę im tego wytłumaczyć”. Te paczki gazet to nic innego jak rozsądne wykorzystanie makulatury do budowy podłogi.
Możliwe, że Knight naprawdę uważał siebie za jedną z nielicznych ostatnich osób zdrowych na umyśle. Nie rozumiał, że akceptuje się podejście, by najlepszy czas życia spędzać w boksie, przez wiele godzin dziennie siedząc przed komputerem za pieniądze, a relaks pod namiotem w lesie uznaje się za dziwactwo. Obserwowanie drzew to lenistwo; ścinanie ich – dobry interes. Czym zajmował się Knight? Po prostu żył dla życia.
Knight upierał się, że jego ucieczki nie można interpretować jako krytyki współczesnego życia. „Nie oceniałem świadomie społeczeństwa ani siebie. Po prostu wybrałem inną drogę”. Jednak z punktu obserwacyjnego między drzewami widział dość świata, żeby go odrzuciło od ilości rzeczy przywożonych przez ludzi, podczas gdy planeta jest stopniowo zatruwana, ludzi zahipnotyzowanych aż do apatii przez „zatrzęsienie jaskrawo kolorowych bzdur” na miliardzie małych ekraników. Knight obserwował współczesne życie i wzdragał się przed jego banalnością.
Carl Jung twierdził, że tylko introwertyk może dostrzec „bezdenną głupotę człowieka”. Friedrich Nietzsche napisał: „Gdzie lud je i pije […], tam cuchnąć zwykło” [7]. Najlepszy przyjaciel Knighta, Thoreau, uważał, że wszystkie społeczeństwa, bez względu na to, jak bardzo są pełne dobrych chęci, demoralizują obywateli. Sartre napisał: „Piekło to inni”.
Być może właściwsze byłoby pytanie, sugerował Knight, nie dlaczego ktoś opuszcza społeczeństwo, tylko dlaczego ktokolwiek chce w nim zostać. „Wszystko jest w ruchu jak strumień – powiedział kiedyś pustelnik Konfucjuszowi. – Czyż nie lepiej iść za tymi, którzy uciekają od świata?”. Hinduski pisarz Jiddu Krishnamutri stwierdził: „Nie jest miarą zdrowia być dobrze przystosowanym do bardzo chorego społeczeństwa”.
Strona internetowa Hermitary (Pustelnia), cyfrowe archiwum wszystkich rzeczy powiązanych z pustelnikami, opublikowała wiele artykułów współczesnego poszukiwacza samotności – opisał się jako bezdomny wędrowiec – który podpisywał się tylko literką S. „Społeczeństwo ludzkie jest najczęściej niemoralnym, zdziczałym domem wariatów”, napisał. To nieustanne zbrodnie, korupcja, choroby i degradacja środowiska. Reakcją na konsumpcję zawsze jest konsumpcja, a społeczeństwom brakuje mechanizmu pozwalającego zachować równowagę między człowiekiem i naturą. W środku jesteśmy tylko zwierzętami. S. tak podsumował tekst: „Życie i udział w społeczeństwie jest szaleństwem i zbrodnią”. Każdy, kto nie zostanie pustelnikiem, na stałe odciętym od innych, w pewien sposób przyczynia się do niszczenia planety.
Gdy Knight został aresztowany, zbadał go biegły psycholog wynajęty przez stan Maine, który miał ocenić zdrowie psychiczne więźnia. W dokumentacji sądowej odnotowano, że Knight jest „całkowicie poczytalny”.
**
„Samotnik to siłą rzeczy człowiek, który robi to, co chce”, napisał Thomas Merton, amerykański trapista, zmarły w 1968 roku. „Tak naprawdę, on nie robi nic innego. To dlatego jego powołanie jest zarówno niebezpieczne, jak i pogardzane”.
Zacząłem rozmawiać z właścicielami domków – a później z wieloma innymi ludźmi – aby ustalić, ile czasu najdłużej udało im się spędzić bez kontaktu z drugim człowiekiem. Chodziło mi o momenty, kiedy nie widywali się z nikim i nie komunikowali się w żaden inny sposób, w tym za pośrednictwem telefonu, e-maila i wiadomości tekstowych. Taki czas tylko dla siebie, bez kontaktu z innymi, chociaż dopuszczalne było słuchanie radia i oglądanie telewizji.
Dziewięć na dziesięć osób, często po dłuższym namyśle, uświadomiło sobie, że nigdy nie spędziło samotnie ani jednego dnia. Zwykle było to najwyżej kilka godzin. Mój ojciec przeżył siedemdziesiąt trzy lata, ale nie udało mu się spędzić samotnie dwunastu godzin. Raz poszedłem na trzydniową samotną wyprawę w głuszę, ale spotkałem parę turystów i zatrzymałem się, by z nimi porozmawiać, więc mój rekord wynosi około czterdziestu ośmiu godzin. Kilku znanych badaczy, których znałem, podało, że u nich taki okres wyniósł tydzień. Spotkanie osoby, która dociągnęłaby do miesiąca, byłoby cudem.
Chris Knight, z tysiącami samotnie spędzonych dni, radykalnie odstawał od tych wyników. Jego wyczyn wykracza daleko poza fizyczne lub psychiczne ograniczenia innych, co zmienia nasze pojęcie o granicach możliwości. Jednak prawda jest taka, że Knight spędził wszystkie te zimy na zewnątrz i to, jak radził sobie z zimnem, jest zarówno prozaiczne, jak i budzące podziw.
Cierpiał. Kiedy kończył mu się gaz i żywność, często było mu „zimno, zimno, naprawdę zimno”. Mówi się często, że takie zimno otępia mózg, ale Knight zawsze o tym pamiętał. Nazywał to „fizycznym, emocjonalnym i psychicznym bólem”. Organizm zjadał tłuszcz od środka, jego brzuch się tego domagał. Odczuwał bliskość śmierci. Jednak decydował się nie rozpalać ognia i nie zostawiać śladów stóp.
Kiedy ekstremalne warunki minęły, wysłuchiwał w radiu prognoz pogody i czekał na burzę śnieżną. Z wyjątkiem kilku domów zamieszkiwanych całorocznie, których Knight nie tykał, zimą region pustoszał, a on wiedział, w których letnich domkach może być jedzenie. Resztkę zachowanych sił wykorzystywał na przejście przez las, pokonanie zamarzniętego jeziora, włamanie się do domku i powrót w chwili, gdy pierwsze płatki padającego śniegu zacierały ślady.
**
Wielu biologów ewolucjonistów uważa, że pierwsi ludzie szybko się rozwijali, chociaż byli słabsi i powolniejsi od innych zwierząt, głównie dzięki większej zdolności do współpracy. Ludzkie mózgi są podatne na kontakt – obraz rezonansu magnetycznego pokazuje, że ten sam obwód neuronalny, który sprawia, że odczuwamy ból fizyczny, aktywuje się, gdy człowiek doświadcza bolesnego przeżycia społecznego, na przykład zostaje odrzucony przez grupę lub zostaje wybrany jako ostatni do drużyny.
Począwszy od lat pięćdziesiątych, Harry Harlow, profesor psychologii na University of Wisconsin, przeprowadził wiele eksperymentów, które wykazały, że młode makaki odizolowane od innych małp na trzy miesiące pozostawały upośledzone behawioralnie do końca życia. Tomografia mózgów jeńców wojennych w byłej Jugosławii wykazywała, że pozbawiony interakcji społecznych mózg może doznać uszkodzeń podobnych do tych, jakie następują w wyniku traumatycznego przeżycia. Kiedy John McCain trafił do niewoli, miał złamane obie ręce i nogę, później zachorował na chroniczną dyzenterię, ale za najgorszy uznał ból samotności.
Nasza wrodzona i stymulowana przez środowisko towarzyskość mogła sprawić, że mózg ludzki rósł tak szybko. „Odczytywanie i interpretacja sygnałów społecznych – zauważył neurobiolog społeczny John Cacioppo – jest dla wielu z nas, na każdym etapie, wyzwaniem i aktywnością skomplikowaną poznawczo”. Potrzeba poznawania nieustannie zmieniającego się statusu przyjaciół i wrogów, działanie dla dobra grupy, bez bezpośredniego własnego interesu, próba zrozumienia przyczyn, przypochlebianie, oszustwa, prawdopodobnie doprowadziły do rozbudowania kory mózgowej, a to z kolei pozwoliło ludziom zdominować świat.
Następnie w drodze ewolucji doszło do wyselekcjonowania genów odpowiedzialnych za poczucie przyjemności i bezpieczeństwa w towarzystwie i niepokoju oraz lęku w samotności. Przymusowe odosobnienie pogarsza samopoczucie – społeczna izolacja jest szkodliwa tak samo jak nadciśnienie, otyłość i palenie, gdyż stanowi czynnik zwiększający ryzyko choroby i przedwczesnej śmierci. „Szczęście dla przedstawiciela gatunku ludzkiego oznacza związki – napisał Cacioppo. – Ludzkie mózgi i ciała są zaprojektowane do funkcjonowania w grupie, nie w odosobnieniu”.
Zdolność komunikowania się i współdziałania wywyższyły ludzi; cechy te rozciągają się na najstarsze formy życia. Wiele zwierząt wykazuje ogromne parcie na zawiązywanie grup i działanie dla wspólnego dobra. Istnieją roje, trzody, stada, ławice, watahy, gromady, sfory, tabuny, klucze, kolonie, skupiska, zgraje. (Ale zdarzają się też samotne wilki i samotniki orangutany, a nawet osy pustelnice, stanowią jednak wyjątki w powszechnej tendencji charakteryzującej królestwo zwierząt). Bakterie salmonelli działają grupowo, wydzielając cząsteczki, które pomagają im określić najlepszy moment do ataku na żywiciela. Ośmiomiesięczne niemowlę ma już wykształcone przywiązanie do innych osób. Knight, i kilku innych samotników w historii, stanowią zagadkowe wyjątki od reguły.
Po aresztowaniu i uwięzieniu Knight zabiegał o izolatkę. „Miałem nadzieję, pragnienie, fantazję, że dostanę pojedynczą celę – napisał w liście. – I pomyśleć, że coś takiego uznaje się za karę. Śmiać się chce”. Ale nie głośno – Knight zawsze stara się śmiać w milczeniu, w środku. Martwił się, że jeśli ktoś zobaczy go uśmiechniętego w więzieniu, rozbawionego jakąś własną myślą, uzna to za kolejny dowód na jego upośledzenie umysłowe.
Przez kilka pierwszych miesięcy w więzieniu Knight miał w celi towarzysza, z którym z rzadka zamieniał słowo. Kiedy w końcu przeniesiono go do pojedynczej celi, odczuł dużą ulgę.
Izolacja to budulec wielkości; przebywanie w samotności jest niebezpieczne dla ludzkiego zdrowia. Niewiele innych okoliczności wywołuje tak diametralnie sprzeczne reakcje, chociaż, oczywiście, geniusz i szaleństwo często dzieli cienka linia. Czasem nawet dobrowolne skazanie się na odosobnienie może przerzucić człowieka na niewłaściwą stronę.
W 1988 roku badaczka Véronique Le Guen zdecydowała się na ekstremalny eksperyment: zamieszkała samotnie w podziemnej jaskini na południu Francji, bez zegarka, na sto jedenaście dni, obserwowana przez naukowców, którzy chcieli zbadać naturalny rytm ludzkiego organizmu bez czasomierzy. Po jakimś czasie zaczęła funkcjonować według wzoru: trzydzieści godzin czuwania i dwadzieścia godzin snu. Opisała swój stan jako „kompletny brak synchronizacji psychicznej, który sprawił, że zapomniałam o wartościach i celach w życiu”.
Kiedy wróciła do społeczeństwa, jej mąż napisał później, że zdawało się, jakby w środku miała pustkę, której nie potrafiła w pełni wyrazić. „Kiedy mieszkałam sama w jaskini, sądziłam sama siebie – stwierdziła. – Sami jesteśmy swoimi najsurowszymi sędziami. Nie wolno skłamać, inaczej wszystko stracone. Z jaskini wyniosłam jedno najsilniejsze odczucie: w moim życiu nie będę tolerowała kłamstwa”. Niewiele ponad rok później Le Guen zażyła śmiertelną dawkę barbituranów i zmarła w swoim samochodzie w Paryżu w wieku trzydziestu trzech lat. „Tamto doświadczenie niosło ze sobą ryzyko częściowego obłędu”, powiedziała rzekomo w wywiadzie radiowym dwa dni wcześniej.
Pierwsze okołoziemskie regaty samotników dookoła świata, Golden Globe, wystartowały w 1968 roku. Bernard Moitessier z Francji znajdował się na drodze do zwycięstwa, kiedy doszedł do wniosku, że kocha być sam na swojej łodzi i boi się powrotu na łono społeczeństwa. Po siedmiu miesiącach wycofał się z rywalizacji i kontynuował rejs, podczas którego okrążył świat prawie dwa razy, i to osobiste zwycięstwo uznał za o wiele bardziej wartościowe niż jakieś tam zawody. „Jestem wolny, wolny jak nigdy dotąd”, napisał.
Ale inny uczestnik Golden Globe, Donald Crowhurst z Wielkiej Brytanii, czuł się coraz bardziej samotny i przygnębiony, zaczął wysyłać fałszywe raporty o swoim położeniu i wreszcie zamknął się w kajucie, gdzie pisał długi i oniryczny dziennik pokładowy. Potem rzucił się do morza. Nigdy nie znaleziono jego ciała. „To koniec. To koniec. Koniec to łaska”, brzmiały jego ostatnie zapisane słowa.
Ta sama samotność, ta bezgraniczna pustka oceanu, doprowadziła Moitessiera do ekstazy, a Crowhursta do szaleństwa. Knight chyba miał w sobie obu żeglarzy po trochu – ciemną i jasną stronę, yin zimy i yang lata. „Cierpienie i przyjemność”, jak to nazywał. Obie te rzeczy były jego zdaniem równie ważne i żadna nie mogła istnieć bez tej drugiej. „Cierpienie jest tak mocno przypisane życiu – napisał Robert Kull, który w 2001 roku spędził samotnie rok na wyspie w Patagonii – że kiedy zbyt mocno próbujemy go uniknąć, unikamy całego życia”. W Daodejing można przeczytać, że „szczęście podąża za cierpieniem”.„A człowiek niekiedy namiętnie gustuje w cierpieniu […] – napisał Dostojewski w Notatkach z podziemia. – Cierpienie – przecież to jedyne źródło świadomości!”.
Jill Hooley, profesor psychologii na Harvardzie, której zdaniem Knight wykazywał cechy osobowości schizoidalnej, zauważyła, że udręki były ceną, jaką Chris zapłacił za pozostanie w lesie. Dokuczało mu zimno i głód, lęk przed każdym włamaniem, poczucie winy, że robi źle. Zimą jego życie było zagrożone. „To ogromna cena – stwierdziła Hooley – ale Knight najwyraźniej chętnie ją płacił”. Chociaż musiał bardzo cierpieć, wolał to niż alternatywę: powrót do społeczeństwa. Tym samym, podsumowuje Hooley, Knight musiał wyciągać dla siebie niezwykłe korzyści, psychologiczne, z odcięcia od świata.
Wiele najradośniejszych i najintensywniejszych przeżyć Knighta w lesie, jak stwierdził, leżało blisko tych najbardziej przerażających. W samym środku zimy nie było szelestu liści, najmniejszego powiewu wiatru, żadnego owada czy ptaka. Las zamykał się w arktycznej ciszy. Tego właśnie pragnął Knight.
„Najbardziej brakuje mi czegoś pomiędzy ciszą a samotnością – przyznał Knight. – Najbardziej ze wszystkiego brakuje mi tego bezruchu”. Aby osiągnąć ten nieskazitelnie czysty stan, w zamarzniętym lesie z poukrywanymi zwierzętami, musiał znaleźć się na krawędzi śmierci.
Dopiero kiedy słyszał pieśń sikorki brunatnej, najpopularniejszego ptaka w Maine, wiedział, że zima wkrótce odpuści, że „koniec jest blisko”. To uczucie, opisywał, było wszechogarniające; nazywał je uroczystym. Wśród drzew rozlegało się ćwierkanie, małe ptaszki z czarnymi łebkami na gołych gałęziach wykrzykiwały własną nazwę – si-kor-kor-ki – a dźwięk ten sygnalizował koniec milczącego cierpienia, był to dźwięk przetrwania. Jeśli na ciele zachował choć odrobinę tłuszczu, odczuwał dumę z siebie. Ale to zdarzało się rzadko. „Po ciężkiej zimie – opowiadał Knight – myślałem tylko o tym, że żyję”.
**
Knight powiedział, że nie potrafi dokładnie opisać, jak się czuł, spędziwszy tak długi czas samotnie. Ciszy nie da się przełożyć na słowa. I bał się, że jeśli spróbuje dokonać tego przekładu, zabrzmi to głupio. „Albo nawet, co gorsza, jak wygłaszanie fałszywych prawd lub jakichś koanów”. Thomas Merton, trapista, napisał, że nie da się wyrazić samotności, „że nic nie opowie o niej lepiej niż wiatr wśród koron sosen”.
Nie da się wytłumaczyć tego, co przeżył w lesie, twierdził Knight. Ale zgodził się oddalić lęk przed fałszywą prawdą i koanem i podjął próbę. „To bardzo skomplikowane – powiedział. – Poprzez samotność zyskuje się coś niezwykle cennego. Nie mogę pozbyć się tej myśli. Samotność wyostrzyła mi percepcję. Ale jest w tym coś dziwnego: kiedy próbuję przez tę wyostrzoną percepcję spojrzeć na siebie, tracę tożsamość. Nie ma publiczności, nie ma przed kim grać. Nie ma potrzeby samookreślenia. Stałem się nieistotny”.
Wydawało się, powiedział Knight, jakby rozpłynęła się linia podziału między nim a lasem. Izolację odczuwał jak duchową bliskość z naturą. „Moje pragnienia się rozwiały. Za niczym nie tęskniłem. Nie miałem nawet imienia. By ująć to romantycznie, byłem całkowicie wolny”.
Najwyraźniej każdy, kto pisał o głębokim osamotnieniu, prezentował swoją wersję tej samej myśli. Kiedy jest się samemu, rozmywa się poczucie czasu i granic. „Wszelkie odległości, miary – napisał Rainer Maria Rilke – zmieniają się dla osoby, która żyje samotnie”. Uczucie to zostało opisane przez wczesnochrześcijańskich ascetów, buddyjskim mnichów, transcendentalistów i szamanów, przez rosyjskich mędrców i japońskich hijiri, przez samotnych poszukiwaczy przygód, Indian i Inuitów poszukujących wizji.„Stałem się przeźroczystą gałką oczną – napisał Ralph Waldo Emerson w Nature. – Jestem niczym; widzę wszystko”. Lord Byron nazwał to „poczuciem nieskończoności”; Jack Kerouac w Desolation Angels „świadomością nieskończoności”. Francuski ksiądz Charles de Foucauld, który przez piętnaście lat mieszkał na Saharze, stwierdził, że w samotności „opróżnia się całkowicie mały dom duszy człowieka”. Według Mertona „prawdziwy samotnik nie szuka siebie, lecz samego siebie traci”.
Właśnie tej utraty samego siebie Knight doświadczył w lesie. Publicznie każdy nosi społeczną maskę, wizerunek na potrzeby świata. Nawet w samotności, kiedy zerkniemy w lustro, zaczynamy udawać, więc zapewne między innymi dlatego Knight nie miał lustra w obozowisku. Wyzbył się wszelkiej sztuczności; stał się nikim i każdym.
Przeszłość, kraina smutku, i przyszłość, enklawa pragnień, jakby wyparowały. Knight po prostu żył, przez większość czasu, w wiecznej teraźniejszości. Nie obchodziło go, że ludzie nie rozumieli, co robił w lesie. Nie robił tego po to, by inni zrozumieli. Niczego nie chciał dowieść. „Tam po prostu jesteś ty – powiedział Knight. – Nikt inny, tylko ty”.
Tenzin Palmo urodziła się pod Londynem jako Diane Perry i była drugą kobietą z Zachodu, która została tybetańską mniszką buddyjską. W buddyzmie nadal zaleca się długie przebywanie w odosobnieniu, a obecny Dalajlama napisał, że życie w izolacji „to najwyższa forma praktyki duchowej”. Palmo odczuwała wielką skłonność do samotności i w 1976 roku, w wieku trzydziestu trzech lat, wyniosła się do groty w Himalajach na północy Indii. Jadła tylko jeden posiłek dziennie – od czasu do czasu ktoś dostarczał jej zapas jedzenia – i żyła tak nawet w najsurowsze wysokogórskie zimy, spędzając większość czasu na medytacji. Któregoś razu śnieżyca zablokowała wejście do jej groty i kobiecie groziło uduszenie.
Palmo spędziła w grocie dwanaście lat. Nigdy się nie kładła; spała na siedząco w małej drewnianej skrzyni medytacyjnej. Życie w odosobnieniu, stwierdziła, jest „najłatwiejszą rzeczą na świecie”. Ani przez chwilę nie chciała znaleźć się w innym miejscu. Oświadczyła, że przezwyciężyła lęk przed śmiercią i poczuła się wyzwolona. „Im większa świadomość, tym większa świadomość, że nie ma czego sobie uświadamiać – oznajmiła. – Pogląd, że gdzieś musimy dotrzeć, coś osiągnąć, to podstawowe złudzenie”.
Brytyjski naturalista Richard Jefferies większość krótkiego życia – zmarł na gruźlicę w 1887 roku w wieku trzydziestu ośmiu lat – spędził na samotnych wędrówkach po angielskich lasach. Część jego poglądów wydaje się zbieżna z zapatrywaniami Knighta. W autobiografii The Story of My Heart Jefferies napisał, że tradycyjny styl życia uznawany przez społeczeństwo, czyli ciężka praca, wieczne obowiązki i ciągła rutyna, to nic innego jak „budowanie muru wokół umysłu”. Całe nasze życie, twierdził Jefferies, to daremne krążenie bez końca po małych kręgach; wszyscy jesteśmy „przykuci łańcuchem do słupka w ziemi jak konie”. Zdaniem Jefferiesa najbogatszy człowiek to ten, który pracuje najmniej. „Bezczynność to największe dobro”.
Jefferies, podobnie jak Knight, uważał, że pragnienie samotności jest nieodparte. „Mój umysł wymaga życia własnym życiem”, napisał. W samotności może rozważać różne koncepcje, co pozwala mu być „wyżej od Boga, głębiej od modlitwy”; nie ma nic wspanialszego, niż być samym, „z gołą głową na słońcu, w obecności ziemi i powietrza, wśród niezmierzonych sił wszechświata”.
Ale izolacja ma też drugą stronę. Dla innych, tych, którzy przebywają w odosobnieniu nie z własnego wyboru – więźniów i zakładników – utrata wypracowanej społecznej tożsamości może być strasznym przeżyciem i doprowadzić do obłędu. Psycholodzy nazywają ten problem „ontologiczną niepewnością”, utratą poczucia własnego ja. Edward Abbey w Desert Solitaire, kronikach z sześciu miesięcy, kiedy był strażnikiem leśnym w Arches National Monument w Utah, stwierdził, że samotność przez dłuższy czas oraz pełne dostrojenie do świata przyrody „oznacza zagrożenie dla wszystkiego, co ludzkie”. Ci, którzy będą się tego bać, odczują tylko alienację, ból społecznej izolacji, zamiast doświadczyć samotności, która okaże się ożywcza i pobudzająca.„Nigdy nie byłem samotny”, oświadczył Knight. Chris raczej dopasował się do pełni własnej obecności niż do nieobecności innych. Świadomą myśl zastępowało czasem kojące wewnętrzne nucenie. „Gdy ktoś raz rozsmakuje się w samotności, nigdy nie pojmie idei bycia samotnym – powiedział. – Człowiek, który lubi samotność, nigdy nie jest sam. Czy to ma sens? Czy zaczynam iść w koany?”.
**
Potem, jakby chciał podważyć moje przekonanie, nagle zadał mi pytanie, pozornie bez związku.
– Jeśli powiem ci o Pani Lasów, to jak myślisz, kogo mam na myśli? Oczywiście alegorycznie.
– Matkę Naturę – próbuję zgadnąć.
– Nie – mówi. – Śmierć.
Pytanie Knighta nie było przypadkowe. Tak naprawdę to właśnie o śmierci chciał rozmawiać. Mówi, że już kiedyś widział Panią Lasów, pewnej bardzo surowej zimy. Skończyło mu się jedzenie, zużył cały gaz, a mróz nie ustępował. Leżał w posłaniu w namiocie, głodny, zmarznięty, umierający. Pojawiła się Pani. Nosiła sweter z kapturem, taka żeńska wersja Ponurego Żniwiarza. Uniosła brwi i zdjęła kaptur. Spytała, czy idzie z nią, czy zostaje. Chrisowi rozsądek podpowiadał, że ma zwidy od gorączki, ale nie był do końca pewny.
Mówi mi, że ma plan. Poczeka na pierwszy naprawdę mroźny dzień, pewnie pod koniec listopada, pewnie za jakieś sześć miesięcy i lekko ubrany pójdzie do lasu. Wejdzie między drzewa głęboko, jak tylko mu się uda. A potem usiądzie i pozwoli, żeby zajęła się nim natura. Zamarznie na śmierć.
– Pójdę z Panią Lasów – mówi.
Myśli o tym przez cały czas. Uświadomił sobie, że znalazł się w sytuacji bez wyjścia: jeśli spróbuje się wyzwolić poprzez powrót do obozowiska, zostanie zamknięty. Pragnie „dotknąć, ogarnąć, odczuć ulgę”. Dowiadywał się: hipotermia pozwoli mu odejść bezboleśnie. „Tylko w ten sposób mogę stać się wolny”.
Stoi sztywno, z rękami w kieszeniach.
– Coś trzeba poświęcić – mówi – albo coś się załamie.
On się załamuje od tej sytuacji. Głos mu się łamie, stoicyzm opada i spod niego wyłaniają się ludzkie cechy. Patrzę na jego twarz i widzę spływające po policzkach łzy.
Nie mogę się powstrzymać. Ja też płaczę. Dwaj dorośli mężczyźni stojący pod krzakiem bzu w przepiękny wiosenny dzień. Jednak Chris potrafi nawiązywać kontakt z drugim człowiekiem i robi to w najbardziej otwarty i bezradny sposób. I właśnie w tym momencie znalazłem się najbliżej zrozumienia, dlaczego Knight odszedł. Odszedł, ponieważ świat nie jest dostosowany do takich ludzi jak on. W młodości nigdy nie był szczęśliwy – ani w szkole, ani w pracy, ani będąc wśród innych ludzi. Stale czuł się podenerwowany. Nie mógł sobie znaleźć miejsca, więc zamiast dalej się męczyć, uciekł. Był to nie tyle protest, ile poszukiwanie; był uchodźcą od ludzkiej rasy. Las zapewnił mu schronienie.
– Zrobiłem to, gdyż w przeciwnym razie byłbym nieszczęśliwy – mówi Knight. – Znalazłem miejsce, w którym byłem szczęśliwy.
Pomyślałem, że większość z nas ma poczucie, że czegoś nam w życiu brakuje, i zastanawiałem się, czy Knight wyruszył w swoją drogę, żeby tego poszukać. Ale życie nie polega na tym, by bez końca szukać tego, czego brakuje; trzeba się raczej uczyć żyć bez tych brakujących elementów. Knight odszedł na zbyt długo i poczułem, że teraz nie ma odwrotu. Miał błyskotliwy umysł, ale całe to jego myślenie uwięziło go samotnie w lesie.
– Tak, mądry człowiek – mówi Knight – mądry człowiek poszedł szukać szczęścia i znalazł. Mądry człowiek żałuje, że był tak głupi, by robić rzeczy zakazane przez prawo, aby znaleźć swoje zadowolenie.
Podczas prawie każdego widzenia w więzieniu Knight wyrzucał mi, że zostawiam żonę i kowbojów, zaniedbuję ojcowskie obowiązki, żeby z nim rozmawiać. Bawiło mnie to – on sam uchylał się od wszelkiej odpowiedzialności – ale ostatecznie miał rację. Zrozumiałem, o co chodzi Knightowi, i czułem już tylko potrzebę powrotu do domu.
Dla Knighta jego obozowisko było jedynym miejscem na ziemi, do którego czuł przynależność. Życie tam chwilami okazywało się niezwykle wymagające, ale wypracował sobie własne metody. Dlatego został tam tak długo, jak mógł.
Nie chce siedzieć w szopie i rozkładać silniki. Poznał coś głębszego i poczucie straty go zadręcza. Wszystko to rozumiałem, ale byłem bezsilny, nie potrafiłem ulżyć mu w cierpieniu. Staliśmy tam, nasze łzy płynęły. Wróci do drzew, do swojego prawdziwego domu, nawet jeśli będzie musiał tam umrzeć.
– Tęsknię za lasem – wyznaje.
Knight znowu wyciąga zegarek. Mówi, że prawdopodobnie nigdy więcej się ze mną nie spotka. Nawet ta rozmowa jest ryzykowna, rodzina sobie tego nie życzy. Nie będzie kolejnego spotkania. Kiedy odejdzie, mówi, mogę opowiedzieć jego historię w taki sposób, jaki sam wybiorę.
– Jesteś moim Boswellem [12].Jest mu wszystko jedno, co się o nim napisze.
– Będę z Panią Lasów, będę szczęśliwy – twierdzi. – Możesz zrobić koszulki z moją twarzą, jeśli chcesz, i sprzedawać je z dziećmi na ulicy.
Uśmiechnąłem się na tę myśl, powstrzymałem łzy. Świat to dziwne miejsce, ważne i nieważne jednocześnie.
– Miło było cię widzieć – rzuca.
Odprowadza mnie wokół garażu do samochodu i tam zostawia. Matka może wrócić w każdej chwili.
– Jedź – szepce. – Jedź.
I odjechałem.
Michael Finkel
Ostatni pustelnik. 27 lat samotności z wyboru.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.