wtorek, 30 lipca 2024

Gombrowicz - Gęba i twarz

Kiedy to piszę bawi mnie myśl, że moje słowa dotrą do Polski drgającą falą i tu i ówdzie jakiś głośnik wasz znienacka nimi się odezwie. Chciałbym wykorzystać krótką wizytę moich słów w Kraju aby przekazać wam nieco wiadomości o sobie – tym z was przynajmniej, którzy wiedzą że istnieje ktoś kto się nazywa Witold Gombrowicz... podrzędny literat na emigracji w Argentynie, dekadent, destruktor i dezerter, gorszyciel i zdrajca, poza tym infantylny egotysta i Narcyz zakochany w swoim zgniłym „ja”. Czyż nie tak? Czy nie w ten deseń zostałem przyrządzony, zrobiony, stworzony dla celów polityczno-ideologicznych przez wielkich waszych fabrykantów sztucznej rzeczywistości? Wszak wszystko co dochodzi was ze świata zachodniego musi być zniekształcone i zdegradowane wielokrotnym kłamstwem przez wasze źródła informacyjne zorganizowane w jedną wielką biurokrację fikcji. Prawda jest taka, że ja, moi drodzy, jestem tutaj, w Ameryce, człowiekiem wcale zwyczajnym, wcale normalnym, który usiłuje wywiązać się ze swoich zadań duchowych i artystycznych możliwie najrzetelniej, a także z największą szczerością na jaką go stać. Taki jestem tutaj, w Ameryce, ale w Polsce muszę być półgłówkiem i zdrajcą. Ów terror dusz musi mieć takiego Gombrowicza jaki jest mu potrzebny ze względów taktycznych i ideologicznych. Usiłowano mnie przemilczeć, gdy jednak to staje się coraz trudniejsze poddano mnie wiadomej estetycznej chirurgii, sfabrykowano mi gębę idioty i odstręczającego sobka aby nią straszyć grzeczne polskie dzieciństwo. Przyprawiono mi taką gębę aby mnie wykończyć. Gdyż, rzecz jasna, nie miałoby sensu i byłoby sprzeczne z logiką gdyby system arcymoralny rządzący dziś w Polsce, to uosobienie humanizmu, kultury i sprawiedliwości usiłował wykończyć i ukatrupić duchowo, moralnie i artystycznie Gombrowicza będącego rzetelnym polskim pisarzem. Aby system mógł arcymoralnie zniszczyć Gombrowicza, Gombrowicz musi naprzód stać się odrażającą zgnilizną.

Na ogół więcej milczy się o mnie niż kłamie się o mnie. Ale kłamstw też już zebrała się spora wiązanka. Ze wszystkich łgarstw tych, jakie na mojej twarzy popełniono, może najbardziej mnie cieszy specyficznie kłamliwy zabieg wicepremiera Cyrankiewicza z roku 1953. Najbardziej to lubię ponieważ jest należycie ordynarne, a zbabrał się tym sam wicepremier rządu w uroczystej i wielce humanistycznej mowie, wygłoszonej – jak podała prasa krajowa – „na wspólnym posiedzeniu Komitetów Honorowych Roku Kopernikowskiego i Roku Odrodzenia”.

Opowiem wam to bardziej szczegółowo, aby przy sposobności wprowadzić was powolutku w moje myślenie o pewnych polskich sprawach.

Od kilku lat ukazuje się w paryskim miesięczniku emigracji „Kultura” mój dziennik, gdzie wśród wielu innych rewizji dokonywuje się też, w miarę moich możliwości, rewizja polskiego anachronizmu. Co jest zamierzeniem tego dziennika, gdy chodzi o Polskę? „Mojej pracy” – pisałem – „przyświeca idea żeby wydobyć człowieka polskiego ze wszystkich rzeczywistości wtórnych i zetknąć go bezpośrednio z wszechświatem – niech sobie radzi jak może. Pragnę zrujnować mu jego dzieciństwo”. Taki jest cel, uważacie. Wyrwać Polaka z jego rzeczywistości ściśle polskiej, lokalnej, sprawić aby stał się człowiekiem duchowo wolnym i dojrzałym, zdolnym sprostać światu i historii. Po tej linii idąc, poddałem kiedyś krytyce naszą śmieszną manię przechwalania się Polską, robienia Polsce propagandy, puszenia się polską kulturą, polską literaturą lub geniuszami których wydaliśmy... tak, to wszystko wydało mi się nieco dziecinne. Opisując jedną z tych akademii poświęconych sławieniu narodu który „wydał Kopernika i Szopena” taki zamieściłem passus:

„Geniusze! Do cholery z tymi geniuszami! Miałem ochotę powiedzieć zebranym: – Cóż mnie obchodzi Mickiewicz? Wy jesteście dla mnie ważniejsi od Mickiewicza, wy, żywi. I ani ja, ani nikt inny nie będzie sądził narodu polskiego według Mickiewicza lub Szopena, ale wedle tego co tu na tej sali się dzieje i co tu się mówi. Gdybyście nawet byli narodem tak ubogim w wielkość, że największym artystą waszym byłby Tetmajer lub Konopnicka, lecz gdybyście umieli mówić o nich ze swobodą ludzi duchowo wolnych, z umiarem i trzeźwością ludzi dojrzałych, gdyby słowa wasze obejmowały horyzont nie zaścianka lecz świata... wówczas nawet Tetmajer stałby się wam tytułem do chwały. Ale tak jak się rzeczy mają, Szopen z Mickiewiczem służą wam tylko do uwypuklenia waszej małostkowości – gdyż wy z naiwnością dzieci potrząsacie przed nosem znudzonej zagranicy tymi polonusami po to jedynie, aby wzmocnić nadwątlone poczucie własnej wartości i dodać sobie znaczenia. Jesteście ubogimi krewnymi świata, którzy usiłują imponować sobie i innym”.

Czy rzeczywiście tak trudno to zrozumieć? Mnie szło w powyższym ustępie o ustalenie niezmiernie prostej prawdy, sięgającej wszakże nader głęboko w nasze poufne obcowanie z Polską. Chodziło mi o stwierdzenie, że wartość współcześnie żyjącego Polaka nie może być mierzona wartością wybitnych Polaków z przeszłości – innymi słowy, to że król Sobieski zwyciężył pod Wiedniem a Szopen napisał Ballady w niczym nie przesądza o poziomie i kulturze współczesnego pana Majewskiego czy Kozłowskiego. Cóż zatem jest miarą naszej obecnej wartości kulturalnej? Nie to, że przytrafił się nam, jak innym narodom, ten czy inny geniusz w dawnych czasach, ale to że potrafimy w sposób rozumny, rzeczowy, sprawiedliwy i umiarkowany odnieść się do tych historycznych zasług i zdobyczy; nie to że mamy historię, lecz to że potrafimy ją właściwie potraktować; nie to, że był Szopen; lecz to że Szopen nie stanie się nam obecnie środkiem taniej propagandy narodowej która jedynie ośmiesza nas w oczach bardziej krytycznych cudzoziemców.

Proste, nieprawdaż? I zważcie jak taki drobiażdżek określa moje wyobrażenie o współczesnej godności polskiej – którą chciałbym widzieć nie podrygującą i wdzięczącą się do świata ale wspartą na dojrzałym zrozumieniu naszej roli i sytuacji w świecie. I niewątpliwie taki pogląd mogło podyktować tylko bardzo ostre i nieustępliwe poczucie godności – zarówno narodowej jak i mojej własnej, indywidualnej. A teraz posłuchajcie jak to zreferował towarzysz wicepremier Cyrankiewicz w swojej mowie, wygłoszonej do owych Komitetów Honorowych Roku Kopernikowskiego i Roku Odrodzenia...

„Na łamach paryskiej ‘Kultury’, która stała się ośrodkiem renegackiej myśli kosmopolitycznej, czytaliśmy niedawno takie oto rozważania na temat wielkich geniuszów polskiej myśli narodowej: ‘Geniusze? Do cholery z tymi geniuszami... Cóż mnie obchodzi Mickiewicz?’ Albo: ‘Lubując się własną kulturą, obnażamy nasz prymitywizm...’ Autor tych słów jeden z owych emigracyjnych tymczasowych Polaków – podchwytuje z zapałem argumenty szowinistów niemieckich kpiąc sobie z ‘niezupełnie rdzennego Kopernika i półfrancuskiego Szopena’”...

Wystarczy. Nie potrzebuję cytować dalej. Powiecie że, ostatecznie, nic wielkiego, któż by dziś się przejmował świństwem tak małego kalibru jak wyrywanie zdań niepełnych z tekstu, przeinaczanie tonu, treści i intencji... A jednak zanim przejdziemy do spraw poważniejszych, wsłuchajcie się w ten duet, mój i jego, a ujrzycie astronomiczny dystans dzielący nasze światy. Dlaczego ja mogę mówić co myślę, dlaczego on musi kłamać, dlaczego ja mam zwykłą twarz ludzką, on zaś urodził się najwidoczniej pod znakiem gęby i mordy, bo mnie i sobie ją przyprawia?... i oto macie go, kurczowe oblicze przed mikrofonami demagoga, polityka, kalkulatora, chytrusa, onże wicepremier fałszujący cytaty na poziomie trzeciorzędnego żurnalisty z brukowej gazety. Dlaczegóż ja taki nie jestem, on taki jest? Ale dlatego że on jest sługą – sługą partii, historii, rządu, teorii, programu – ja zaś jestem zwykłym, prywatnym, swobodnym człowiekiem.

A teraz opowiem wam o fałszerstwie na większą skalę, którego ofiarą padł mój Trans-Atlantyk, powieść wydana trzy lata temu w Paryżu. Ten utwór i tutaj, na emigracji, uznany został przez niektórych za zgoła bluźnierczy, antypolski, skandaliczny i niesłychany – ale mój Dziennik, ukazujący się stale w „Kulturze” przyczynił się do wyjaśnienia wielu nieporozumień i dzisiaj już chyba tylko ludzie bardzo ograniczeni mogą upierać się przy tak prostackim ujęciu tej książki. Naturalnie prasa w Kraju skrzętnie ją przemilczała, co pewien czas jednak, tu i ówdzie, ten i ów napomyka o niej – półgębkiem i z zachowaniem wszelkich ostrożności, aby ten szkodliwy mikrob nie urósł mu pod piórem do rozmiarów ryczącego lwa. I zawsze pisze się o mnie głupio i kłamliwie, jakbym naprawdę był wrogiem narodu.

Ja? Wróg narodu? Przyjrzyjmy się bliżej temu co określa w Trans-Atlantyku moją postawę wobec Polski.

Zgódźcie się naprzód ze mną, że warunki naszego polskiego życia zmieniły się niesłychanie; że byłoby niedorzecznością żądać iżbyśmy wytrzymali napór strasznych problemów współczesności uzbrojeni w tradycyjny nasz światopogląd, ten naiwny, ciasny i poczciwy. Czy chcecie jeszcze raz kawalerią atakować czołgi? Mickiewiczem lub polonezami Szopenowskimi chcecie bronić się przed Heglem? W świecie przetrawionym heglizmem, marksizmem, egzystencjalizmem zamierzacie utrzymać się przy pomocy waszego sielskiego, złagodzonego myślenia sprzed wojny? Rzecz pewna, myśl polska współczesna musi znaleźć się na wysokości swojego czasu i to zadanie spada na jedyną wolną literaturę polską która działa poza granicami Kraju. Jeśliby ta literatura nie była zdolna do radykalnego odnowienia świadomości polskiej, nasycenia jej nowym rozmachem i nową energią, stałaby się nędzną parodią roku 1831, niczym więcej.

Dlatego w obecnej chwili lepsza jest nawet myśl raniąca, burząca, ale szczera i możliwie najgłębsza, ale naprawdę coś poruszająca, niż lękliwe utwierdzanie się w tradycyjnym uczuciu.

O co mnie szło w Trans-Atlantyku?

Mnie idzie o to, że przy obecnej niesamowitej presji życia zbiorowego na jednostkę, ten człowiek pojedynczy zdoła się oprzeć i zachować swoje człowieczeństwo tylko wtedy, gdy dotrze do najgłębszego swojego „ja” i na nim się oprze. To znaczy, muszę być człowiekiem swobodnym duchowo i wiernym sobie, swojej naturze. To znaczy, muszę reagować na świat i życie nie jako Polak, członek partii, wyznawca tej czy innej ideologii, obrońca tych czy innych ideałów lub interesów, ale tylko i jedynie jako człowiek, zgodnie z moją prawdziwą, najgłębszą, najbardziej zasadniczą naturą. To znaczy, że nie mogę, na przykład, hodować w sobie sztucznie uczuć, wiar, zapałów dlatego, że one dogadzają interesom narodu, partii, grupy. Naród więc nie powinien stać się instrumentem fałszu, sztucznego oślepienia się – dość już tych ślepych koni w naszym kieracie.

Zauważcie, że jest to myśl w konsekwencjach swoich obosieczna, jedna z tych co to jedną ręką odbierają siłę ale drugą dają w zamian nowy ładunek o może bardziej istotnej odporności. Rozpatrzmy to na nader nieskomplikowanym przykładzie tego właśnie nieszczęsnego Kopernika, który podniecił wicepremiera do tak brzydkiego krętactwa. Jak wiadomo, Niemcy uważają Kopernika za Niemca a Polacy za Polaka, czyli, innymi słowy, każda liszka swój ogon chwali. Cóż jednak stanie się, gdy ja, Polak, publicznie wyznam, że nie jestem pewny czy Kopernik był Polakiem? Naturalnie to wyznanie może być wyzyskane jako argument przez Niemców, wobec czego interesy polskie zostaną narażone na doraźną szkodę. Ale czyż w tej samej chwili nie przybywa narodowi naszemu straszna siła w osobie jednego z jego synów, który jest naprawdę szczery w stosunku do siebie samego – który przeto żyje prawdziwiej, bardziej autentycznie, niż tamci głosiciele tego co im dogadza? Jeśli więc ten człowiek, bardziej rzeczywisty, bardziej istniejący, jest z natury Polakiem, to ta naturalna jego polskość staje się stokroć silniejsza, swobodniejsza, bardziej suwerenna; i gdyby takich było wielu to zaiste, z Kopernikiem czy bez Kopernika, nie potrzebowalibyśmy się obawiać o nasze miejsce w kulturze światowej.

Czyż więc nie jest jasne, że mój bunt przeciw Polsce prowadzi – w innym sensie i na innym planie – do niezmiernego wzmożenia polskiej żywotności?

Posłuchajcie teraz, jak rozwinąłem tę ideę w polemice z pewnym krytykiem na emigracji.

„Nietrudno dostrzec – pisałem w tej polemice – że w Trans-Atlantyku dochodzi do głosu coś, co wcale nie jest moim tylko kaprysem i fantazją, ale wspólnym dziś wielu ludziom przeżyciem i przemyśleniem, a mianowicie potrzeba poddania rewizji dotychczasowego stosunku Polaka do Polski. I ta nowa postawa wobec narodu, która poczyna się wytwarzać na razie gdzieś na boku i nieoficjalnie, wydaje się mnie osobiście tak brzemienna w następstwa, że nawet skłonny byłbym przypuszczać iż ona to właśnie może ruszyć z miejsca naszą myśl emigracyjną, jak dotąd rzeczywiście niezbyt żywotną i twórczą.

Jeżeli w Trans-Atlantyku daje się słyszeć (w humorystycznej instrumentacji) pewien niedopuszczalny dotąd ton w stosunku do Polski – niechęć, lęk, szyderstwo, wstyd – to dlatego, że utwór pragnie bronić Polaków przed Polską... wyzwolić Polaka z Polski... sprawić aby Polak nie poddawał się biernie swojej polskości, ale właśnie potraktował ją z góry. Cóż to znaczy, konkretnie mówiąc, Polska? Polska, to nasze życie zbiorowe, tak jak ono urobiło się w ciągu wieków. Ale czyż nie były to wieki ciągłego, rozpaczliwego szamotania się i zmagania z przeważającymi wrogimi siłami, wieki chorobliwego, konwulsyjnego istnienia, wieki niedorozwoju? Czyż więc ta ‘Polska’ nie jest tworem niedoskonałym, słabym i zżartym wszystkimi jadami słabości, zniekształconym i zgwałconym? Czy Polak nie jest obciążony dziedzicznie Polską, tzn. chorą przeszłością narodu i jego nieustannym umieraniem? Czy wobec tego, jeżeli Polak pragnie być człowiekiem pełnowartościowym, zdolnym do maksymalnego napięcia wszystkich energii swoich w tak przełomowej jak obecna chwili naszego bytu, nie powinien on wypowiedzieć służby tej polskości, która go dzisiaj określa?”

„A teraz dalsze pytania: czy ja, broniąc Polaków przed Polską, jestem czy nie jestem patriota? Czy myśl wyłożona wyżej w ostatecznym wyniku wzmacnia, czy osłabia naród? Bo przecież Polska składa się z Polaków. Czy więc ci co mają na widoku jedynie doraźne interesy Polski, nigdy zaś własną godność, uczciwość, własny rozum, własne uzdolnienia, ci co oddają się fałszowaniu rzeczywistości, jakiejś taniej i niemądrej propagandzie, albo wprost głoszą konieczność rezygnacji z własnego, ‘ja’ na rzecz ślepej dyscypliny, mającej wytworzyć tę upragnioną moc, albo zmuszają siebie i innych do miłości i wiary – czyż oni na dalszą metę nie przekreślają wszelkich możliwości rozwojowych narodu? Cóż wart jest naród złożony z ludzi sfałszowanych i zredukowanych? Z ludzi, którzy nie mogą sobie pozwolić na żaden szczerszy, swobodniejszy odruch z obawy, by im się ten naród nie rozpadł?”

„Ten dylemat, powtarzam, nie jest dziś obcy inteligentnemu Polakowi, podobnie jak i innym obywatelom świata współczesnego. Wielu Żydów i Niemców, Francuzów i Włochów i Rosjan (i na pewno wielu Polaków w Kraju) wielu ludzi, których narody brną z katastrofy w katastrofę, zaczyna rozumieć, że naród to nie tylko coś pięknego i wzniosłego – że to coś niebezpiecznego przed czym należy mieć się na baczności... A myśl ta łączy się z inną szerszą myślą – o powszechnej deformacji, o nieuniknionej sztuczności człowieka, o tym iż musielibyśmy także zrewidować sam nasz stosunek do formy”.

„Sygnalizuję tutaj jedynie w kilku słowach niektóre z punktów wyjściowych Trans-Atlantyku. Ale dla wielu krytyków ten kompleks zagadnień to jedynie ‘dezercja’ budząca odrazę. Kiedyż wreszcie polska krytyka zdobędzie się na nieco poważniejsze podejście do literatury? Jakże łatwo piszą się felietony w rodzaju tego, z którym tu polemizuję, a który nosi tytuł Dlaczego nasza emigracja nie wydaje wielkiej literatury? Wywody autora pozwolę sobie uzupełnić jak następuje: wielka literatura jest przedsięwzięciem które wymaga rozmachu, polotu, swobody i dumy, a przede wszystkim woli, aby być kimś, by nie poddawać się światu ale świat stwarzać. Literatura prawdziwa łatwo może obejść się bez zasiłków, propagandy, popularyzacji, konkursów, nagród, ba – nawet bez czytelników i krytyków, ale jednego musi się domagać: aby jej nie trywializowano. I póki społeczeństwo polskie nie nauczy się cenić tej woli twórczości, jaka cechować powinna każdy istotny wysiłek literacki, póty będzie miało ‘wielką literaturę’ na jaką zasługuje”.

Tak wtedy pisałem. Teraz chyba, w świetle tej mojej polemiki, zrozumiecie jasno istotę sporu w który jestem zawikłany. Moi oponenci twierdzą, że siła polska leży w podporządkowaniu się życiu zbiorowemu. Ja jestem zdania, że na to aby jakakolwiek grupa społeczna stała się silna, żywotna, twórcza, każdy z jej członków musi mocno stanąć na własnych nogach, nieustępliwie bronić autentyczności własnego, indywidualnego życia.

Spróbujmy przewekslować tę myśl na teren waszej walki z bolszewizmem.

Ta doktryna komunistyczna, rzecz jasna, godzi w jednostkę. Dąży do poddania jednostki masie. A więc najbardziej fundamentalny bój rozgrywa się tutaj: pomiędzy człowiekiem, który chce przeżyć naprawdę swoje życie, a ciśnieniem zbiorowym które zamienia go w numer, w tryb, w marionetkę. Żadna przeto walka komunizmu z innymi siłami zbiorowymi, czy to będą narody, siły wojskowe, organizacje ideowe, nie jest w tym stopniu bezpardonowa co walka ze zwykłą szczerością ludzkiego, prywatnego uczucia.

Jeśli zatem chcecie oprzeć się komunizmowi, to nie dokonacie tego w sposób należycie ostateczny i zasadniczy, przeciwstawiając mu naród czy inny jakiś ośrodek zbiorowej siły. Człowiek, który nauczył się poświęcać siebie na rzecz narodu, może przecież wyrzec się siebie także na rzecz proletariackiej czy innej dyktatury. A także nie zapominajmy, że w obecnych polskich warunkach ta siła zbiorowego oporu jest w ogóle nie do wytworzenia: wszak niedozwolona wam jest dzisiaj żadna organizacja, nie macie państwa, rządu, wojska, parlamentu.

Jedyne co pozostaje dziś Polakowi, to on sam – on sam jako siła indywidualna, egzystencja osobna i suwerenna, własny niezdobyty świat. Dlatego mnie wydaje się, że nigdy w kulturze polskiej nie był bardziej na czasie wysiłek zmierzający do tego iżby to „ja” każdego z nas zostało odnalezione, oczyszczone, żeby stało się kategoryczne. Nieprawda, że jesteśmy narodem indywidualistów. Indywidualizm nasz był anarchią, nie [koniec zdania nieczytelny].

Oto mój pogląd. Jest to pogląd jak każdy inny – słuszny lub niesłuszny. Jak widzicie, ja nie obwijam moich opinii w bawełnę, przeciwnie, chcę aby ukazały się wam w całej swojej bolesnej i nawet tragicznej ostrości. Chcę mówić poważnie i szczerze w imieniu mojego życia i życia każdego z was. Ale na to oblicze moje rzucają się gęby urzędników waszego reżymu, którzy w ogóle już zapomnieli jak wygląda ich własna twarz, jak brzmi ich głos naturalny i te maski, obskakując mnie, ryczą: potwór, renegat, zdrajca!

 Wspomnienia polskie

Wędrówki po Argentynie

środa, 24 lipca 2024

O Sokratesie

 

Sokrates bezpośrednio przed wypiciem cykuty pragnie przekonać przyjaciół, że nie traktuje swego obecnego położenia jako nieszczęścia. Przypomniawszy podanie o łabędziach śpiewających w obliczu śmierci, mówi do płaczących: „Widać, uważacie, że wieszczego daru nie mam tyle, co łabędzie. One kiedy widzą, że im umierać trzeba, śpiewają podobnie jak i przedtem; ale wtedy przede wszystkim i najwięcej śpiewają; z radości, że mogą odejść do boga, któremu przecież służą... Ja uważam, że tak samo jak łabędzie służę temu samemu bogu i nie gorszy od nich dar wieszczy od swojego pana dostałem; więc i z nie mniejszą otuchą niż one z życia odchodzę".

Sokrates przytacza dowody na nieśmiertelność, a po­ wodem jego spokoju wydaje się być pewność co do nieśmiertelności duszy, „która istnieje ponad wszelką wątpliwość". Konieczność nieśmiertelności jest wszak tego rodzaju, że od wątpliwości można się uwolnić, czyniąc dobro i poszukując prawdy w myśleniu — „dowo­dy" wynikają dopiero z nich. Nie istnieje jednak pewność racjonalnie dowiedziona. Sokrates mówi wyraźnie raczej o „ryzyku" życia z założeniem istnienia nieśmiertelności.

Wyobrażenia o niej są bowiem „w pełni uprawnioną wiarą, zasługującą na podjęcie ryzyka oddania się jej. Ryzyko to jest przecież piękne, a duch wymaga dla uspokojenia takich wyobrażeń, które działają niczym magiczne za­ klęcia". Sokrates nie dopuszcza jednak do uzyskania pewności w tej wiedzy i tworzy nastrój pogodnej niepew­ności: „Jeśli to, co mówię, jest prawdą, dobrze jest być o tym przekonanym, jeśli jednak zmarłego nic więcej nie czeka, moje lamenty nie uczynią mnie, przynajmniej w tych ostatnich godzinach przed śmiercią, ciężarem dla obecnych. Ta moja niepewność nie potrwa już jednak długo".

Kriton zapytał Sokratesa, jak chciałby być pochowany. Ten odpowiedział: „Jak się wam tylko podoba, jeżeli mnie tylko dostaniecie i ja wam nie ucieknę". Uśmiechnął się przy tym spokojnie i rzekł: „Nie mogę przekonać Kritona, że to jestem Sokrates, ten, co teraz z wami rozmawia i na swoim miejscu kładzie każde zdanie, ale mu się zdaje, że ja jestem ten, którego za chwilę zobaczy: trup i pyta się jak mnie ma pochować... Więc trzeba być dobrej myśli i mówić, że się moje ciało grzebie, a grzebać je tak, jak by ci to najwięcej od­ powiadało i jak byś tylko uważał, że się godzi".

Nastrój przyjaciół zgromadzonych wokół Sokratesa v jego przedśmiertnych godzinach to przedziwna mieszanina rozpaczy i pogody ducha. Łzy i niepojęte szczęście przenoszą ich w niezrozumiałą rzeczywistość. Nie potrafią pogodzić szczęścia wiary odczuwanego wraz z Sokratesem : bezgranicznym bólem, wynikającym ze straty tej niepowarzalnej osoby.

Sokrates nie odczuwa tragizmu śmierci. „Więc wy, Simmiaszu i Kebesie, i wy reszta innym razem pójdziecie, kiedy tam któremu czas wypadnie; a mnie już teraz, powiedziałby jakiś tragik, los woła i bodajże mi właśnie pora myśleć o kąpieli". Czas śmierci stał się więc obojętny, Sokrates stoi ponad czasem.

Zabrania przyjaciołom lamentowania. „Odejść należy w skupionym milczeniu. Zamilknijcie więc i bądźcie razem". Wspólnota opiera się bowiem, według Sokratesa, na spokojnym trwaniu; rozpacz nie łączy. Ksantypę żegna przyjaźnie, zawodzenie stało mu się obce. Duchowe wzloty możliwe są w myśleniu — dopóki możliwe jest jego spełnienie, nie w bezmyślnym oddaniu się bólowi. To prawda, że jako ludzie jesteśmy w swym empirycznym bycie obezwładniani przez ból i lamentujemy. W przed­ostatniej chwili musi to jednak ustać, aby w ostatnim momencie zmienić się w spokój i aprobatę zrządzeń losu. Wybitnym przykładem jest tutaj Sokrates: niszczącemu bólowi towarzyszy wielki, pełen miłości, otwierający duszę spokój. Śmierć staje się nieistotna; nie zakrywa się jej, ale właściwym celem życia nie jest śmierć, lecz dobro.

Podczas gdy Sokrates w obliczu śmierci wydaje się już bardzo oddalony od życia, on jednak z miłością przybliża się do każdej drobnej ludzkiej rzeczywistości, także dob­ roci i troski strażnika więziennego. Myśli o tym, co należy uczynić: „Wydaje się przecież rzeczą lepszą naprzód się wykąpać, a potem wypić truciznę i nie robić zachodu kobietom, żeby trupa myły".

Patos ustępuje miejsca rzeczowości i żartom, które są emanacją spokoju. Spokój wewnętrzny Demokryta sytuuje się w bardziej beztroskiej płaszczyźnie, dzielnego, samo-ograniczającego się i samoświadomego człowieczeństwa. Nie doświadczył on takich wstrząsów, jakie zrodziły w Sokratesie inny, głębszy i bardziej świadomy spokój. Sokrates jest wolny wolnością wynikającą z pewności w swej niewiedzy, odnośnie do tego, w imię czego zaryzykował całe życie, a następnie śmierć.

Fedon wraz z Obroną i Kritonem należy do niewielu niezastąpionych dokumentów ludzkości. Ludzie parający się filozofią w starożytności czytali go do późnych stuleci i uczyli się z niego umierać w spokoju i zgodzie ze swoim losem, nawet jeśli niósł on nieszczęście.

Nie sposób nie dostrzec chłodu tego rodzaju postawy. Niemożliwa jest jednak lektura tych pism bez intelektual­nego wzruszenia. Znajdujemy tutaj wymaganie pozbawio­ne fanatyzmu, największe możliwości niezakorzenione w moralności, otwartość na jedyny element konieczności [das Unbedingte]. Przed jego osiągnięciem człowiek nie powinien poddawać się rezygnacji, w nim bowiem może spokojnie żyć i umrzeć.

Sokrates to postać tajemnicza u Platona, pomimo klarownego obrazu, również w swej cielesności. Nie­ spożyte zdrowie umożliwia mu życie skromne, a głowę czyni mocną. Spędziwszy całą noc na biesiadzie, Sokrates prowadzi głęboko filozoficzną debatę z Arystofanesem i Agatonem. Gdy i oni zasypiają, wstaje i wychodzi.

„Poszedł Sokrates do Lykeyonu, wykąpał się, potem cały dzień tak spędził, jak to zazwyczaj był czynił, a wieczorem poszedł do domu odpocząć" — Sokrates może zachować się również bardzo nietypowo, w drodze zatrzymuje się, rozmyślając patrzy gdzieś przed siebie. Może tak stać całą noc. Gdy nadszedł świt „pomodlił się do słońca i poszedł". Jest brzydki niczym Sylen, choć jednocześnie ma magicz­ ną siłę przyciągania. — Nie daje się ująć w żadnej normie, jest dziwny (atopos) i niezrozumiały. Wydaje się, iż to, kim jest, co mówi i czyni, zawsze może znaczyć także coś innego.

Platon opisuje w Uczcie, kim jest Sokrates, ustami Alcybiadesa — mówiącego bez zahamowań młodego arystokraty. Porwany przez niezrozumiałą miłość mówi o nim i do niego:

Otóż powiadam, że jest on najpodobniejszy do sylenów siedzących w kapliczkach, których snycerze robią z pozytyw­ ką albo fletem w ręku; sylen się otwiera, a w środku posążki bogów...

Gdybyście myśleli, żem już całkiem pijany, to bym wam przysiągł na to, jak na mnie jego słowa działały i jeszcze działają. Bo kiedy go słucham, serce mi się tłuc zaczyna silniej niż Korybantom w tańcu i łzy mi się cisną do oczu, a widzę, że wielu innym tak samo. A przecież ja i Peryklesa słyszałem i tęgich mówców, a nigdym czegoś takiego nie doznawał, choć uważałem, że dobrze mówili; nigdy mi się dusza nie szarpała i nie rwała tak, jak się niewolnik z kajdan rwie... Bo on na mnie wymusza to przeświadczenie, że ja tyle braków mając, zamiast dbać o swoje niedostatki, sprawami Aten się zajmuję. Tedy sobie uszy gwałtem zatykam, jak przed Syrenami, i uciekam, żebym się tam przy nim nie zasiedział i nie zestarzał na miejscu. I ja wobec tego jednego człowieka doznałem uczucia, o które by mnie nikt nie posądził, uczucia wstydu. Ja się jego jednego wstydzę... I nieraz mu już śmierci życzę, a wiem, że gdyby to się stało, byłoby jeszcze gorzej; tak że już całkiem nie wiem, co mam właściwie począć z tym człowiekiem...

Bądźcie przekonani, że go żaden z was nie zna; ale ja go już odsłonię całego, skórom zaczął. Widzi z was każdy, jak to się Sokrates za pięknościami ugania, jak za nimi przepada, jak on nigdy nic nie wie, jak wszystko „pierwszy raz słyszy". On też i wygląda na to, zupełnie jak sylen. [No nie?] Ale to wszystko jest tylko na wierzchu, tak jak w tym wydrążonym sylenie; kiedy go otworzyć, to, jak wam się zdaje, towarzysze kielicha, ile tam w środku panowania nad sobą? Otóż musicie wiedzieć, że jemu na pięknościach nie zależy nic, ani troszkę; nikt by nie uwierzył, jak on tym pogardza, a tak samo majątkiem i wszystkim tym, co hołota za wielkie szczęście zwykła uważać. On to wszystko ma za nic, powiadam wam, on całe życie z ludzi podrwiwa i żartuje z nich sobie. A nie wiem, czy kto kiedykolwiek, gdy on był poważny i otwarty, popatrzył w niego i czy widział skarby, które w nim są. Ja je już raz widziałem i takie mi się boskie wydały i złote, i przecudowne, żem się po prostu jego niewolnikiem poczuł od tej chwili.

Rzeczowy opis Ksenofonta różni się zasadniczo od idealistycznego wizerunku nakreślonego przez Platona, ale mu nie przeczy. Ksenofont postrzega powierzchowność, Platon spogląda w głąb. Ksenofont prezentuje człowieka moralnego, pozbawionego — jak wyrozumiały znawca ludzkich cech — rygoryzmu. Platon dostrzega ludzki wymiar w niewyczerpanej naturze, a więc coś więcej niż naturę. Ksenofont widzi bardzo wiele szczegółów i poje­dynczych myśli, dzielność, zdrowie i mądrość; jest gotów z taką samą wyrozumiałością oceniać błędy Sokratesa, lecz ich nie znajduje. Platon dociera do samego sedna sokratejskiej istoty, namacalnej w porównaniach, jedynie sym­bolicznej w swych przejawach i zatrzymuje się w miejscu, w którym niemożliwe staje się wydanie osądu w obliczu jej niezwykłości. Ksenofont wie, że zbierając i opowiadając wszystko, dociera do samego Sokratesa. Platon zachwyca się Sokratesem, a poruszenie, jakie ten w nim wywołuje, wydobywa w życiu samego Platona to, co stanowiło rzeczywistość i prawdę Sokratesa. Ksenofont ukazuje nieco pedantycznego racjonalistę, mającego na względzie osiągnięcie korzyści. Platon przedstawia Sokratesa wie­dzionego w myśleniu przez Erosa, sięgającego światłem intelektu dobra absolutnego. Obaj skupiają się na Sokratesie jako człowieku, żaden go nie ubóstwia; lecz ten sam człowiek wraz ze swą możliwą prawdą jest u Ksenofonta istotą racjonalno-moralną, istotą wyrazistą, posiadającą swe granice, u Platona zaś bytem przemawiającym z nie­ przebranej głębi, żyjącym wzlotami z jednego obszaru bezgranicznej tajemniczości do drugiego.

Oddziaływanie myśli sokratejskiej

Śmierć Sokratesa pociągnęła za sobą gwałtowny rozwój jego filozoficznego oddziaływania. Krąg jego przyjaciół w obliczu tego strasz­nego wydarzenia podjął się przekazywania wiedzy o Sok­ratesie, świadczenia o nim i filozofowania w duchu sokratejskim. Powstała literatura sokratejska, a jej naj­wybitniejszym przedstawicielem jest Platon. Przepowied­nia Sokratesa, iż jego przyjaciele nie będą spokojni, sprawdziła się. Choć on sam nie pozostawił po sobie żadnego dzieła, nauki, a tym bardziej systemu, rozpoczął się najsilniejszy ruch w dziejach filozofii greckiej — ruch trwający do dzisiaj.

Warto jednak pamiętać: Sokrates nie znajduje jedno­ znacznego odbicia w swych uczniach. Nie powstaje jedna szkoła, lecz rodzi się wiele szkół. Wszystkie upatrują swych źródeł w Sokratesie. Urzeczywistnia się świat możliwości myślowych wzajemnie sobie przeczących. Sama postać Sokratesa staje się różnorodna. Wspólne dla wszystkich jest jedynie doświadczenie własnej przemiany w spotkaniu z Sokratesem. To, co rozpoczęło się wraz z jego śmiercią, co zaś nigdy nie ustało, to nieusuwalna różnorodność jego oddziaływania, do dziś uniemożliwiają­ ca jednomyślność w kwestii sokratejskiej rzeczywistości.

Owa różnorodność rodzi się, po pierwsze, z myślenia. Myślenie przemieniało ludzi, którzy spotkali Sokratesa. Myślenie daje niezależność w zjednoczeniu z sensem wszystkiego. W myśleniu my, ludzie, docieramy do na­szych największych możliwości, jednak poprzez nie wpa­damy także w nicość. Myślenie jest prawdą jedynie wtedy, gdy kryje w sobie to, co poprzez myślenie się urzeczywist­nia, a jest czymś więcej niż ono samo. Platon nazywa to dobrem, wiecznością bytu, lecz jest to wspaniała, Platoń­ska interpretacja Sokratesa. Dzięki Sokratesowi myślenie ujawniło najwyższe wymagania i największe niebez­pieczeństwa. Spotkanie z nim uskrzydla tak, jak tego doznali wszyscy sokratycy. Niebawem po śmierci Sok­ratesa doszło do rozłamu w sposobach myślenia. Czyżby wszyscy sądzili, że myślenie sokratejskie jest w ich władaniu, a nikt go nie posiadł? Może należy tutaj upatrywać nieustającej dynamiki ruchu, który do dzisiaj nie osiągnął celu, a może rozwijać się w nieskoń­czoność?

Można wyliczyć szkoły sokratyczne. Podczas gdy Ksenofont je tylko wymienia, różnią się one pomiędzy sobą prezen­towanymi sposobami myślenia. Megaryjczycy (Euklides) rozwinęli logikę i erystykę, wynaleźli ważne antynomie (o kłamcy), między nimi Didoros Kronos — paradoksy zawarte w możliwościach. Szkoła elejska (Fedon) zajmowała się badaniami dialektycznymi. Cynicy (Antystenes) poszli drogą obojętności wobec potrzeb, wewnętrznej niezależności, nega­ cji wiedzy i kultury. Z nich wywodził się Diogenes z Synopy.

Szkoła cyrenejska wyprowadzała etykę z natury i przyjemno­ści, wyznając zasadę „hedonizmu". Platon wbrew wszelkim jednostronnościom, dzięki szerokiemu zakresowi poszukiwań i pogłębieniu problematyki oraz zdolności rozwoju prze­prowadził filozofię sokratejską w przyszłość; nie znalazł się w żadnej z tych ślepych uliczek. Żadna z tych filozofii nie jest filozofią sokratejską. Wszystkie są możliwościami zawartymi w jego sposobie myślenia, które odzwierciedla wielość obrazów.

Inaczej stało się w okresie późniejszym. Wizerunki Sokratesa przesłoniły rzeczywistość, która zza nich jedy­ nie prześwituje. Z tego względu niemal wszyscy antyczni filozofowie, mimo swej wzajemnej wrogości, upatrywali w Sokratesie ucieleśnienia ideału filozofa. Obraz ten pozostał przez stulecia.


Niezafałszowany dostęp do Sokratesa i jak dotąd najgłębsza w nowożytnym świecie interpretacja Sok­ratesa, jego ironii i majeutyki, jego działalności, stanowiły dla niego punkt wyjściowy do poszukiwania prawdy. Nietzsche postrzegał Sokratesa jako najwybitniejszego antagonistę i fatum dla greckiego świata, intelektualistę i twórcę nauki. Przez całe życie walczył z Sokratesem, będąc mu bliski, uważał się za jego najbardziej radykalnego przeciwnika. „Sokrates jest mi tak bliski, że niemal bez przerwy toczę z nim walkę". Co z filozofii sokratejskiej pozostanie dla przyszłości, okaże się także w sposobie jej oddziaływania.

Spoglądając wstecz, można zaryzykować twierdzenie, że Sokratesa, w jego rzeczywistości jednocześnie znanego i nieznanego, każdy wyobrażał sobie go w pewnym sensie dowolnie: jako bogobojnego, pokornego chrześcijanina, pewnego siebie człowieka rozumu, geniusza o demonicz­nej osobowości, głosiciela humanizmu, a czasem wręcz człowieka polityki, ukrywającego pod maską filozofa plany przejęcia władzy. On nie był żadnym z nich.

Autorytety Sokrates, Budda, Konfucjusz, Jezus
Karl Jaspers

Patrz też 

Purificatio mentis albo jeśli nie wiesz, że nie wiesz, to nawet nie chcesz wiedzieć→

Alexandru Dragomir po angielsku →


czwartek, 11 lipca 2024

Sześć reguł Orwella


1984, Folwark zwierzęcy to książka-wydarzenie, która, podobnie jak Zniewolony umysł Miłosza, zaważyła na naszych czasach. Są one przeciwieństwem self-fulfilling prophecies – owych proroctw, które lejąc wodę na młyn historii, same przyczyniają się do swego spełnienia. Porównywałbym je raczej do ostrzegawczych znaków drogowych, pomagających uniknąć katastrofy. Ale jako pisarz Orwell jest najlepszy w esejach, najmniej chyba znanych poza angielskim obszarem językowym. Najwyżej cenię jego szkice poświęcone kulturze popularnej społeczeństwa przemysłowego (nieodzowne do zrozumienia roli, jaką przypisuje „proletom” w 1984) – kapitalne analizy „wulgarnych” kartek pocztowych, tygodników dla młodzieży. Inaczej niż Gombrowicz czy Schulz, ale jednocześnie z nimi, zrozumiał wagę i znaczenie kultury masowej. O ileż głębiej i ciekawiej pisał o niej od współczesnych socjologów!

Odczytując jeden z jego esejów, Politics and the English Language(1946), natrafiam na tę kapitalną lekcję stylu (i myśli), którą podaję tu w tłumaczeniu:

„W prozie nie można gorzej obejść się ze słowami, niż im ulec. Kiedy myślisz o konkretnym przedmiocie, myślisz bezsłownie, a chcąc opisać rzecz, którą sobie przedstawiasz, będziesz zapewne szukał dookoła, aż znajdziesz dokładnie pasujące słowa. Kiedy myślisz o czymś abstrakcyjnym, będziesz skłonny zacząć od słów, i jeśli nie zapobieżesz temu świadomie, istniejący już dialekt narzuci ci się i załatwi robotę za ciebie, kosztem zamglenia, a nawet zniekształcenia tego, co chcesz wyrazić. Dlatego lepiej odłożyć używanie słów, jak długo się da, natomiast jak najjaśniej sprecyzować zamierzone znaczenie za pomocą obrazów lub odczuć. Dopiero potem można wybierać – a nie wprost  p r z y j m o w a ć  – zdania, które najlepiej wyrażą znaczenie – wreszcie przestawić się i zastanowić, jakie wrażenie mogą wywrzeć te słowa na kimś innym. Ten ostatni wysiłek myśli pozwoli na skreślenie spleśniałych i niejasnych obrazów, wszelkiej frazeologii, zbędnych powtórzeń, a w ogóle blagi i mglistości. Ale nieraz nasuną się wątpliwości co do echa, jakie wywoła dane słowo lub zdanie, i zajdzie potrzeba reguł, na których można polegać, jeśli instynkt zawiedzie. Myślę, że następujące reguły przydadzą się zawsze:

1. Nie używaj nigdy metafory, porównania czy innej figury stylistycznej, jeśli znane ci są z druku.

2. Nie używaj nigdy długiego słowa, jeśli wystarczy krótkie.

3. Jeśli można wykreślić słowo, wykreśl je zawsze.

4. Nigdy nie używaj trybu biernego, jeśli można użyć czynnego.

5. Nigdy nie używaj zwrotu obcego, słowa naukowego czy żargonu specjalistów, jeśli możesz znaleźć odpowiednik w języku codziennym.

6. Lepiej złamać każdą z tych reguł, niż powiedzieć coś całkiem barbarzyńskiego”.

Oto rady bardziej niż kiedykolwiek aktualne, a bodaj szczególnie w polskim piśmiennictwie.

[1982]

Chwile oderwane

Konstanty Jeleński

czwartek, 4 lipca 2024

Niebiańska sieć inwigilacji

 W Chinach niebiańska sieć jest tylko częścią znacznie rozleglejszej „chmury policyjnej”, której jedno sprawozdanie poświęciła organizacja Human Rights Watch (HRW)85. Chmura policyjna jest projektem Ministerstwa Policji, które opracowało do niej specjalne regulacje. Zgodnie z nimi władze policji w poszczególnych prowincjach gromadzą od tamtej pory wszelkie dane o setkach milionów obywateli, w posiadanie których mogą wejść: historie chorób, zamówienia produktów spożywczych, potwierdzenia dostawy przesyłek kurierskich, numery kart klientów w supermarketach, metody kontroli urodzeń, preferencje religijne, zachowanie w świecie wirtualnym, dane o podróżach pociągiem i samolotem, współrzędne GPS i dane biometryczne, wygląd twarzy, głos, odciski palców, a od czterdziestu milionów Chińczyków również DNA. Na przykład w stołecznej prasie można było przeczytać, jak policja miasta Xuzhou w prowincji Jiangsu kupuje informacje również o prywatnych przedsiębiorcach, między inni na temat ich „surfowania po Internecie i zapisów logistyki, zakupów i transakcji ważniejszych firm handlu internetowego”, ale także adresy MAC urządzeń, poprzez które można identyfikować pojedynczych użytkowników Internetu. „Dawniej urzędnicy chodzili od domu do domu, żeby zbierać informacje – czytamy w artykule. – Dzisiaj te informacje niezmordowanie przez cały dzień zbierają maszyny”86.

„Big data wyjawia ludziom przyszłość” – cieszył się już pod koniec 2015 roku w partyjnej gazecie „Poszukiwanie Prawdy” Wang Yongqing, wówczas sekretarz generalny najpotężniejszego komitetu partii do spraw polityki i prawa87. Partia musi zgromadzić „pełny zbiór podstawowych danych o wszystkich miejscach, wszystkich rzeczach, sprawach i o wszystkich ludziach – informacje o tym, co jedzą, jak mieszkają, dokąd podróżują i co konsumują”. Sprawi to, że „nasz system wczesnego ostrzegania będzie bardziej naukowy, nasza obrona i kontrola bardziej skuteczne, nasze uderzenia bardziej precyzyjne”. Przełożony Wanga, członek Biura Politycznego Meng Jianzhu jesienią 2017 roku zażądał od organów bezpieczeństwa, żeby usunęły wszelkie bariery blokujące szeroką wymianę danych; w ten sposób dość szybko do wspólnego banku danych popłynęły obrazy ze wszystkich kamer monitoringowych w kraju.

Przestroga Menga jest pośrednio także wskazaniem na stary problem wielkich biurokracji, szczególnie w systemach autorytarnych: każda władza otacza się zbędną tajemniczością i nieprzejrzystością aparatu, okopuje się też zazdrośnie przed sąsiednimi urzędami. Powracająca wciąż skarga na oddzielne „wyspy danych”, które trzeba pilnie połączyć, wskazuje na to, że planiści w centrali również tym razem nie mają łatwego zadania z wdrażaniem swoich planów na niższych poziomach.

Wiceminister nauki i technologii Li Meng powiedział latem 2017 roku, że sztuczna inteligencja pomoże Chinom „wcześniej się zorientować, kto jest terrorystą, a kto może coś złego knuć”. Przepowiadanie przyszłych przestępstw było przez długi czas tematem powieści i filmów science fiction, takich jak Raport mniejszości Stevena Spielberga. W Chinach już podjęto próby wprowadzenia tego w życie. „Gazeta Prawna” z Szantungu już w 2016 roku donosiła o stosownym projekcie policji w mieście Dongying88. Projekt nosi nazwę „O ósmej rano” i gazeta chwali go jako wybitny przykład twórczego użycia chmury policyjnej, ponieważ system każdego ranka wysyła automatycznie na komórki tysiąc trzystu funkcjonariuszy policji relację na temat „rzeczy zwracających uwagę i tendencji” w ich rewirze. Według gazety algorytm analizuje w tym celu dane z poprzedniego dnia – między innymi z hoteli, kawiarenek internetowych, towarzystw lotniczych i z samej policji. Docierają tam na przykład informacje o nowo przybyłych do dzielnicy ludziach: skąd pochodzą, jakiej są narodowości, czy byli wcześniej karani i jak się zachowują w sieci w kawiarence internetowej. „Każdego ranka o ósmej system przysyła wiadomości specjalnie dopasowane do nas i naszej miejscowości – cytuje policjantów gazeta. – Przede wszystkim o ludziach, którzy potencjalnie mogą być zamieszani w terroryzm albo w działania zagrażające stabilności państwa”.

W takich relacjach jako obiekty inwigilacji szczególnie często pojawiają się wędrowni robotnicy oraz mniejszości etniczne. Raport Human Rights Watch przytacza przetarg policji w Tiencinie, która swoją chmurę policyjną wykorzystywała przede wszystkim do nadzoru nad „należącymi do określonych grup narodowościowych”, „ludźmi o ekstremalnych poglądach”, „wyjątkowo upartymi autorami petycji” oraz „Ujgurami z Sinciangu”. Zgodnie z warunkami przetargu system musi być w stanie identyfikować miejsce zakwaterowania i przemieszczania się tych indywiduów. 

Nasuwa się pytanie: co jest przestępstwem? I kto stanie się obiektem obserwacji w tym mieście, gdzie oficjalnie także Liu Xiaobo, pisarz i laureat Nagrody Nobla, jest tylko „skazanym kryminalistą”?

Według informacji Ministerstwa Policji z 2014 roku celem zastosowania przez chińską policję big data jest stworzenie „systemu wczesnego ostrzegania”, który będzie alarmował o „nienormalnych” zachowaniach obywateli. A więc władzom chodzi o to, żeby wśród setek milionów zwykłych ludzi rozpoznać tych, których myślenie odbiega od tego, co one uznają za „normalne”. W dokumentach ministerstwa czytamy, że w grupie docelowej, którą ma zidentyfikować i śledzić system, znajdują się nie tylko karani wcześniej przestępcy i osoby uzależnione od narkotyków, ale także ci, którzy pisali bądź podpisywali petycje, „awanturnicy z problemami psychicznymi” i ludzie, którzy „systematycznie podkopują stabilność społeczną”. A zatem każdy, kto w jakiś sposób wchodzi w paradę partii – lub mógłby wchodzić, nawet jeśli sam w ogóle o tym nie wie. 

Żeby wszystko rzeczywiście przebiegało jak należy, rząd bezpośrednio angażuje się w niektóre nowe przedsiębiorstwa. Na przykład państwo chińskie jest głównym udziałowcem w firmie Hikvision z miasta Hangzhou, która wyrosła z pewnego państwowego instytutu badawczego, a dzisiaj jest jednym z największych na świecie producentów systemów monitoringu wideo. Kamery Hikvision działają już w stu pięćdziesięciu krajach, rozpoznają twarze i tablice rejestracyjne i automatycznie meldują, jeśli jakiś kierowca prowadzący akurat samochód wstukuje wiadomości na smartfonie. W Stanach Zjednoczonych wyposażone są w nie więzienia, lotniska, szkoły i prywatne domy, ale także instytucje wojskowe – nawet ambasada amerykańska w Kabulu zainstalowała systemy tej chińskiej firmy. W Waszyngtonie i w Londynie doprowadziło to do wielkiej debaty, w której krytycy wielokrotnie zwracali uwagę, że Hikvision ściśle współpracuje w Chinach z Ministerstwem Bezpieczeństwa Publicznego i jego instytutami badawczymi, natomiast za granicą wielokrotnie próbowała ukrywać chińskie pochodzenie. Dyrektor Chen Zongnian jest równocześnie sekretarzem partii w firmie, a w marcu 2018 roku po raz pierwszy został także posłem Ogólnochińskiego Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych (OZPL). Niektórzy podejrzewają, że Hikvision mogła wyposażyć swoją technologię w tak zwany backdoor, dzięki któremu do podłączonych do Internetu kamer Chiny mogą mieć dostęp i że dane z nich spływają do chińskich serwerów. Istnienie takich backdoorów nie zostało dotychczas potwierdzone, ale ambasada USA w Kabulu i baza wojskowa w Fort Leonard Wood w stanie Missouri zdemontowały wszystkie kamery Hikvision. 

Wiele takich przedsiębiorstw usiłuje przedostać się za granicę. W prowincji Anhui można zwiedzić iFlytek, najważniejszą chińską firmę rozpoznawania mowy. W holu stoi baner z napisem: „Dzisiaj przewodzimy Chinom, jutro całemu światu”. Na innym z kolei można przeczytać: „Pozwólcie maszynom słuchać i mówić, pozwólcie im rozumieć i oceniać. Przy pomocy sztucznej inteligencji stwórzmy nowy piękny świat”. iFlytek obsługuje zarówno firmy komercyjne, jak i państwo. Firma produkuje inteligentne kolumny głośnikowe, podobne do głośników Alexa z Amazona. 

– Postaw ją w mieszkaniu, a będzie słyszała wszystko, gdziekolwiek jesteś – mówi przewodniczka oprowadzająca po wystawie. 

Firma oferuje asystentów mowy do samochodów VW i Mercedesa. Nasza przewodniczka wskazuje na wielkie zdjęcia szefa partii Xi Jinpinga, który odwiedził firmę. „Mamy wsparcie rządu” – potwierdza Pan Shuai, kierujący marketingiem na rynki zagraniczne. Kiedy Pekin odwiedził prezydent USA Donald Trump, jeden z klipów firmy pojawił się w sieci jako viral: „Ja kocham Chiny – mówi na nim płynnie po chińsku zwodniczo prawdziwy Trump. – iFlytek jest naprawdę znakomity!”.

W Chinach jest około ośmiuset milionów użytkowników Internetu oraz 1,4 miliarda komórek. iFlytek współpracuje ze wszystkimi trzema wielkimi operatorami telefonii komórkowej, prowadzi własne call center, ponadto firma bezpłatnie udostępnia ponad trzystu siedemdziesięciu tysiącom aplikacji swoje programy rozpoznawania mowy. 

– Mamy codziennie cztery i pół miliarda użytkowników, którzy korzystają z naszych usług – mówi Pan Shuai. – Dzięki naszemu ogromnemu narodowi osiągamy gigantyczne korzyści z gromadzenia danych. Oczywiście bez naruszania prawa – dodaje i zaraz dorzuca: – Ale – Chiny są pod tym względem Dzikim Zachodem. Laboratorium testowym.

A współpraca z Ministerstwem Policji? 

– O tym nic nie wiem – odpowiada po chwili z wahaniem. 

Nawet na stronie internetowej firmy można jednak przeczytać – chociaż tylko w języku chińskim – że iFlytek prowadzi razem z Ministerstwem Bezpieczeństwa Publicznego laboratorium badania sztucznej inteligencji i rozpoznawania mowy. Dla celów bezpieczeństwa publicznego i obronności kraju firma pracuje nad rozwojem technologii rozpoznawania słów kluczowych, czytamy dalej na stronie, dzięki czemu pomaga władzom w budowaniu narodowego wzorca mowy oraz banku głosów.

Szef firmy iFlytek, Liu Qingfeng, również jest posłem do Ogólnochińskiego Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych, gdzie w tej roli już w 2014 roku wzywał władze, by „w interesie bezpieczeństwa narodowego zastosować big data do zwalczania terroryzmu tak szybko, jak to możliwe, i uruchomić tworzenie ogólnokrajowego banku wzorów mowy”. Już w tej chwili – czytamy na stronie internetowej – firma pomogła policji w prowincjach Gansu, Tybet i Sinciang „wyjaśnić przestępstwa”. Systemy rozpoznawania mowy rzeczywiście działają skutecznie w językach tybetańskim i ujgurskim. 

Po krótkim zastanowieniu marketingowiec Pan Shuai przypomina sobie o współpracy z policją. 

– Aha, o to chodzi! Tak, zgadza się, firma przekazuje swoją technologię do dyspozycji również policji. Pomagamy na przykład w wykrywaniu oszustw telefonicznych. – W ubiegłym roku szanghajski portal The Paper pisał, że w sieciach telefonicznych prowincji Anhui, z której wywodzi się firma, na całym obszarze zastosowano już technologię skanowania wszystkich rozmów telefonicznych w czasie rzeczywistym. – Kiedy nasz system rozpoznaje przestępcę, automatycznie alarmuje policję – mówi z dumą Pan Shuai.

Jest w Chinach pewna prowincja wyprzedzająca pozostałą część kraju w zastosowaniu technologii kontroli i nadzoru. To region, w którym obecnie co sto metrów stoi posterunek policji. W niektórych powiatach musisz mieć w samochodzie wbudowany nadajnik GPS (jeśli taki posiadasz) zarejestrowany w państwowej bazie. Tankować możesz dopiero po zeskanowaniu twarzy, kiedy system uzna, że jesteś nieszkodliwy. W miastach i wioskach wszechobecne kamery śledzą każdy twój krok. Jeśli zostaniesz zidentyfikowany jako potencjalny wichrzyciel, to w niektórych miejscowościach kamery uruchomią alarm, gdy tylko oddalisz się na więcej niż trzysta metrów od wyznaczonej dla ciebie „zony bezpieczeństwa”. Jeśli posiadasz komórkę, masz obowiązek zainstalować w niej aplikację Jingwang („czysta sieć”). Ta aplikacja ma dostęp do zawartości twojego telefonu i musi – zgodnie z rozporządzeniem rządu – „uniemożliwić dostęp do informacji terrorystycznych”: ona wychwytuje każdą „szkodliwą informację” i „nielegalną aktywność religijną w postaci wiadomości tekstowych, e-booków, stron internetowych, obrazów i wideo, a następnie automatycznie zgłasza to władzom.

Na niezliczonych policyjnych punktach kontroli, przez które musisz codziennie przechodzić, urzędnicy za pomocą własnych smartfonów skanują twoją twarz, następnie sprawdzają na twojej komórce, czy na pewno zainstalowałeś Jingwang. Jeśli kupisz nóż kuchenny, wówczas przy zakupie na stali noża zostanie wypalony przydzielony ci kod QR89. Władze wiedzą, jak często chodzisz się modlić, czy masz krewnych lub znajomych za granicą i czy znasz kogoś, kto kiedyś siedział w więzieniu. Wszystko to jest częścią twoich akt, podobnie jak odciski palców, grupa krwi, skan tęczówki i próbki twojego DNA, które zostają ci pobrane – bez twojej wiedzy i zgody – podczas bezpłatnej rządowej kontroli zdrowia. Suma tych wszystkich informacji decyduje o tym, czy masz dostęp do hoteli, czy możesz wynająć mieszkanie albo czy dostaniesz pracę. Albo czy wylądujesz w jednym z licznych obozów reedukacyjnych zorganizowanych przez policję w całej prowincji. 

Taka sytuacja dotyczy cię, jeśli jesteś muzułmaninem, a zatem w prowincji Sinciang z reguły dotyczy Ujgurów. Twoja prowincja od zawsze jest obiektem zainteresowania aparatu bezpieczeństwa. Od dawna dobrze wiesz, że policja dowie się, że nazwałeś swoje dziecko Mohammed albo Mekka, o tym, że pościsz w czasie ramadanu albo że zaprosiłeś zbyt wiele osób na swoje wesele. Jeśli zdaniem partii jesteś zbyt pobożny (wystarczy, że nosisz brodę), jeśli masz krewnych za granicą, piszesz do nich e-maile albo rozmawiasz z nimi przez telefon, wówczas ryzyko znalezienia się w obozie reedukacyjnym znacznie wzrasta. Od wiosny 2017 roku w Chinach w ciągu jednego roku powstał gułag, w którym – według badań niemieckiego sinologa Adriana Zenza – przepadło bez wieści już około miliona ludzi, choć w żaden sposób nie naruszyli prawa. 

– Nie spotkasz dzisiaj Ujgura, który nie ma w obozie co najmniej jednego bliskiego krewnego albo znajomego – powiedział mi Adrian Zenz. – Każdy kontakt z zagranicą jest właściwie gwarancją zesłania do łagru90. 

Partia nie tylko przeobraziła Sinciang w jeden ogromny obóz – teraz robi jeszcze z tej prowincji laboratorium, gdzie testuje swoje zabawki stworzone na bazie sztucznej inteligencji. Zdaniem Zenza Sinciang to dzisiaj „nowoczesna wersja rewolucji kulturalnej.

– Wszystko zmierza ku automatyzacji, ku prewencji. Tak jak Chiny wyprzedzą przy tym Stany Zjednoczone, tak Sinciang jest już daleko przed pozostałą częścią Chin. Aresztowania coraz częściej są wynikiem analizy dokonanej przez maszynę – relacjonuje Zenz. 

Decyzje o aresztowaniach podejmują w Sinciangu coraz częściej systemy techniczne, nie sprawdza się poszczególnych przypadków. Według Zenza to czytelna strategia: celem jest bezwzględne posłuszeństwo obywateli, internalizacja kontroli i autocenzura.

A wielkie chińskie firmy specjalizujące się w nowych technologiach są częścią tego testowego laboratorium. Na przykład firma Huawei, która już od dawna połowę obrotów wypracowuje za granicą i która zaopatruje w Niemczech między innymi Deutsche Telekom i Vodafone. W maju 2018 roku Huawei rozpoczęła kooperację technologiczną z policją Sinciangu. Od tego czasu bierze udział w pracach innowacyjnego laboratorium zajmującego się „przemysłem inteligentnego bezpieczeństwa”, tworzonym przez władze Urumczi, stolicy prowincji Sinciang. Wyraźnym celem miejscowego rządu jest stworzenie parku przemysłowego nowoczesnej technologii monitoringu w Sinciangu – którą później będzie można zastosować na miejscu, ale także eksportować do krajów współpracujących z Chinami przy Nowym Jedwabnym Szlaku (zwanym też Belt and Road Initiative). Także za granicą istnieje przecież rosnące zapotrzebowanie na „produkty antyterrorystyczne i utrzymujące stabilność”, wyjaśnia strona internetowa rządu Urumczi91. Na tej stronie mile widziany jest ten „nowy żołnierz” w walce o „pokojowy Sinciang” – Huawei nazywana jest tam „bliskim partnerem” w „technologizacji i cyfryzacji” pracy policji. Obecny tam menadżer Tao Jingwen – przypadkiem również dyrektor Huawei w Niemczech – wyjaśnił podczas uroczystego otwarcia laboratorium innowacji, że Huawei chce „nieść cyfrowy świat do każdej organizacji, do każdej rodziny i do każdego człowieka” i bez wątpienia „najważniejszym elementem w tej strategii jest bezpieczeństwo publiczne”. Wspólnie z policją tej prowincji Huawei rozpocznie „nową epokę inteligentnej pracy policji”. 

W Urumczi partia występuje też w roli dobroczyńcy – w przedszkolach w tym mieście każde dziecko poniżej szóstego roku życia otrzymuje bezpłatnie butelkę mleka dziennie. Na butelce wydrukowane są słowa pieśni: „Ach, partia, moja ukochana matka”. Równocześnie zupełnie jawnie tysiące dzieci wysyła się do „ośrodków dobrobytu”, ponieważ państwo zamknęło ich rodziców w obozach – są to sieroty reedukacji92. 

Pojawiają się pierwsze oznaki debaty o scenariuszach ryzyka i implikacjach etycznych. Wydana przez instytut badawczy firmy Tencent książka Sztuczna inteligencja: narodowa inicjatywa strategiczna dla SI93 omawia tę kwestię w jednym rozdziale i domaga się „zdecydowanych zasad”. Rada Państwa obiecuje wprowadzić je w 2025 roku, ale jak zwykle w Chinach, należy przyjąć, że nie będą to zasady, które mogłyby stać na drodze partyjnej potrzebie kontroli. Publiczna debata na temat nadzoru państwa nad obywatelami to tabu. Filmowy obraz takiego nadzoru zatytułowany Oczy ważki, autorstwa Xu Binga, wyraża zdecydowane stanowisko, ale artysta, zapytany o tę kwestię, ucieka w filozofię, mówi o inspirowanych buddyzmem rozmytych tożsamościach („Czy ja to naprawdę ja? I czy nie każdy jest złączony z każdym?”), a także o „społeczeństwie postinwigilacyjnym”, które chce tam widzieć. Obawy przed światem Orwella? „To nie jest interesujące. I tak wszyscy to wiedzą” – powiada Xu Bing, który zresztą wiele wysiłku włożył w odnalezienie każdej możliwej do rozpoznania osoby i każdą prosił o pozwolenie na wykorzystanie tych obrazów. 

Menadżerowie przemysłu chętnie powołują się na rzekomy brak zainteresowania Chińczyków kwestią ochrony danych. „Chińczycy są bardziej otwarci i niezbyt wrażliwi na ochronę danych – uznał szef Baidu, Robin Li, na pewnym forum w Pekinie. – Kiedy ludzie są gotowi zamienić sferę swojej prywatności na wydajność – a ludzie tutaj często są gotowi to robić – możemy z tych danych korzystać w jeszcze większym stopniu”94. Należałoby jednak ustalić, czy to naprawdę kultura niewrażliwości, czy może raczej polityka, która dawno temu wypchnęła określenie „sfera prywatności” z debaty publicznej. W każdym razie słowa Robina Li rozpętały w sieci gniewną dyskusję, a jeden z najczęściej udostępnianych komentarzy nazywał szefa Baidu „bezwstydnym i żałosnym”. Wielu komentujących pisało w nawiązaniu do jego wypowiedzi: „A ja nie jestem gotowy!”. W Hongkongu i na Tajwanie – również będących ojczyzną Chińczyków – temat ochrony danych i prywatności wywołuje zazwyczaj nie mniejsze emocje niż w Europie i w Stanach Zjednoczonych, a ostatnio także w kontynentalnych Chinach coraz częściej pojawiają się nieśmiałe dyskusje. 

Nowa chińska ustawa dotycząca bezpieczeństwa cybernetycznego zabrania prywatnym przedsiębiorstwom niewłaściwego wykorzystywania powierzonych im danych, ale ta sama ustawa nie nakłada żadnych ograniczeń na władze państwowe. Użytkownicy Internetu ograniczają się w dyskusjach – podobnie jak w przypadku szefa Baidu – prawie zawsze do krytyki firm i nadużyć komercyjnych, natomiast mania gromadzenia danych przez państwo pozostaje tematem tabu. Na przykład firma bezpieczeństwa cybernetycznego Qihoo 360 wyświetlała bezpośrednio w sieci nagrania z kamer do monitoringu, sprzedawanych osobom prywatnym i firmom, między innymi nagrania live z przedszkoli i klas szkolnych. Firma broniła się, że chciała w ten sposób umożliwić rodzicom kontrolę nad ich dziećmi. Po wielkiej awanturze Qihoo 360 usunęła stronę z sieci (była to jedna z tych stron, które Xu Bing wykorzystał w swoim filmie). A w ankiecie państwowej CCTV i narodowego urzędu statystycznego badano osoby w wieku od szesnastu do sześćdziesięciu lat w stu tysiącach gospodarstw domowych, także w małych prowincjonalnych miastach – na początku 2018 roku ponad siedemdziesiąt sześć procent pytanych podało jednak, że sztuczna inteligencja według nich jest zagrożeniem dla ich sfery prywatności95. 

Kiedy jednak pewien artysta w mieście Wuhan kupuje sobie online za kilkaset euro u handlarzy danych informacje o 346 000 obywateli – zawierające nazwisko, płeć, wiek, numer telefonu, adres, plany wyjazdowe, zakupy w Internecie – i następnie wystawia te dane w instalacji artystycznej zatytułowanej Tajemnice 346 tysięcy mieszkańców Wuhanu, to policja zamyka tę wystawę i wdraża przeciwko niemu dochodzenie pod zarzutem kradzieży danych. A jeśli ktoś odważy się napisać kilka linijek w Internecie o „kontroli sumienia” przez sztuczną inteligencję, jak to uczynił na WeChat eseista YouShanDaBu, wówczas cenzura natychmiast to usuwa: „Prześwietlanie całego narodu stało się faktem. Nikt nie ma już nawet kącika, w którym mógłby się ukryć. To piękna epoka. Wszystkim nam pozostaje tylko myśleć tę samą myśl. Porzućcie, proszę, wszelkie inne myślenie”.

„Dziennik Ludowy” zapewnia: „Bez obaw. Niektórzy mogą się czuć zagrożeni przez technologię, stawiającą pod mikroskopem praktycznie każdego. Większość jednak czuje się bezpieczna, ponieważ wie, że ta technologia jest w dobrych rękach”96.

– Bez obaw – uspokajał mnie także Xie Yanin z Megvii: – Przecież wszystkie dane są na policji. Tam są zupełnie bezpieczne. – A na widok mojej sceptycznej miny dodał: – Ty mówisz o sferze prywatności? A masz smartfon? No widzisz! To już żadnej prywatności nie masz! W nim jest przecież całe twoje życie. 

No to już właściwie wszystko jedno.

85 Human Rights Watch, China: Police „Big Data” Systems Violate Privacy, Target Dissent, 19.11.2017 (online: https://www.hrw.org/news/2017/11/19/china-police-big-data-systems-violate-privacy-target-dissent).

86 Tang Yu, Dashuju shidai „hulianwang + jingwu” shengji shehuizhilimoshi [Era big data: Jak Internet i policja wspólnie podnoszą na nowy poziom model zarządzania społecznego], „Shandong Fazhi Bao”, 4.01.2017 (online: http://www.cbdio.com/BigData/2017-01/04/content_5422185.htm).

87 Wang Yongqing, Wanshan shehui zhian zonghe zhili tizhi jizhi [Doskonalenie mechanizmów systemu kompleksowego kierowania bezpieczeństwem publicznym], „Qiushi”, 2015/22 (online: http://www.qstheory.cn/dukan/qs/2015-11/15/c_1117135295.htm).

88 Wang Jingshan, Dongyingshi gonganju jingxin dazao „zaobadian + jingwu” dafangguankong xin moshi [Policja w Dongying i jej starannie wprowadzony nowy model zwalczania przestępczości i zapobiegania jej w oparciu o policyjny projekt „O ósmej rano”], „Shandong Fazhi Bao”, 17.08.2016 (online: http://fazhi.dzwww.com/dj/201608/t20160817_10786479.htm).

89 Kurban Niyaz, Authorities Require Uyghurs in Xinjiang’s Aksu to Get Barcodes on Their Knives, Radio Free Asia, 11.10.2017 (online: https://www.rfa.org/english/news/uyghur/authorities-require-uyghurs-in-xinjiangs-aksu-to-get-barcodes-on-their-knives 10112017143950.html).

90 Por. Adrian Zenz, New Evidence for China’s Political Re-Education Campaign in Xinjiang, Jamestown Foundation, 15.05.2018 (online: https://jamestown.org/program/evidence-for-chinas-politicalre-education-campaign-in-xinjiang).

91 „»Pingan Xinjiang zhihui tongxing« lianhe chuangxin shiyanshi luohu wulumuqi gaoxinqu” [„W dzielnicy Gaoxin miasta Urumczi otwarto nowe laboratorium badawcze »Pokojowy Sinciang, inteligentna współpraca«”], Urumuqi High-Tech Industrial Development Zone, 11.5.2018 (online: www.uhdz.gov.con/info/1005/25748.htm).

92 Emily Feng, Uighur Children Fall Victim to China Anti-Terror Drive, „Financial Times”, 10.07.2018 (online: https://www.ft.com/content/f0d3223a-7f4d-11e8-bc55-50daf11b720d).

93Rengongzhineng: Guojia rengongzhineng zhanlüe xingdong zhuashou [Sztuczna inteligencja: narodowa inicjatywa strategiczna SI], Beijing, listopad 2017.

94Zhongguoren geng kaifang, yuanyong yinsi huan xiaolü [Chińczycy są bardziej otwarci, chętnie zamieniają sferę prywatną na wydajność], „The Paper”, 26.03.2018 (online: http://tech.caijing.com.cn/20180326/4425045.shtml).

95 Sun Qiru, Rengong zhineng weixie geren yinsi cheng yinyou [Skrywane obawy o zagrożenie prywatności przez sztuczną inteligencję], „Xin Jing Bao” (online: http://www.xinhuanet.com/info/2018-03/03/c_137012166.htm).

96 Jiang Jie, China’s Leading Facial Recognition Beefs up Nation’s Surveillance Network for Security, „People’s Daily Online”, 20.11.2017 (online: http://en.people.cn/n3/2017/1120/c90000-9294587.html).

Kai Strittmatter

Chiny 5.0

Nowe oblicze dyktatury

przełożył Agnieszka Gadzała

Go bardziej skomplikowane niż szachy

 Piętnasty marca 2016 roku będzie pamiętną datą. Tego bowiem dnia w sali balowej hotelu Four Seasons w Seulu człowiek w pojedynku z maszyną poniósł porażkę, jakiej w tamtym czasie jeszcze nikt się nie spodziewał. Odbyły się wówczas zawody przypominające partię szachów z 1997 roku między komputerem IBM Deep Blue a mistrzem świata Garim Kasparowem. Komputer rzucił wówczas Kasparowowi wyzwanie – i wygrał. Tyle że teraz stawka była znacznie wyższa. Przeciwnicy zmierzyli się w go, jednej z najstarszych gier planszowych świata, wynalezionej jako weiqi ponad dwa i pół tysiąca lat temu w Chinach, gdzie przez długi czas uchodziła za jedną z czterech sztuk, które musieli opanować wykształceni urzędnicy chińscy, jeśli chcieli uchodzić za ludzi kulturalnych (pozostałe sztuki to: gra na chińskiej cytrze, kaligrafia i malarstwo). Go jest jednak nieporównanie bardziej złożona niż szachy. Plansza służąca do gry przecięta jest dziewiętnastoma liniami pionowymi i dziewiętnastoma poziomymi. Wymaga myślenia nielinearnego, łączącego wiele kombinacji, niejako „sieciowego” – nawet światowej klasy mistrzowie przy kolejnych ruchach zdają się na intuicję. Po wykonaniu dwóch pierwszych kroków w szachach gracz ma czterysta różnych możliwości wykonania ruchu, natomiast w go jest tych możliwości aż sto trzydzieści tysięcy.

Uczony urzędnik chiński Shen Kuo, sławny astronom, matematyk, geolog, botanik, farmakolog, kartograf, inżynier budownictwa wodnego i generał żyjący w XI wieku, w swoich „Szkicach piórkiem nad potokiem marzeń” (Mengxi Bitan) jako pierwszy oszacował liczbę możliwych ruchów w go na 10171, co oznacza, że jest ich więcej niż atomów we wszechświecie. Tamtego dnia, 15 marca 2016 roku, do gry zasiadł Lee Sedol z Korei Południowej, największy gracz minionej dekady. Przeciwko sobie miał AlphaGo – maszynę londyńskiego DeepMind-Labors, należącą już do Google. Był to piąty i ostatni mecz tego turnieju, a zarazem finałowe starcie. AlphaGo pokonał Lee Sedola 4:1. Twórcy maszyny zastosowali w algorytmie AlphaGo od razu dwie, wzajemnie się trenujące, sztuczne sieci neuronowe. Na starcie nakarmili AlphaGo trzydziestoma milionami ruchów doświadczonych graczy i zadali maszynie nieco zmodyfikowane wersje milionów partii, które miała rozegrać sama ze sobą – w ten sposób AlphaGo poznał zupełnie nowe, nieznane ludziom strategie. Triumf AlphaGo w Seulu wielu zaskoczył, niektórych zaszokował – większość obserwatorów spodziewała się takiego finału dopiero dekadę później. Zwycięstwo maszyny wyzwoliło zadziwiająco emocjonalne reakcje, ponieważ dla wszystkich, nawet dla laików, przeczucie przerodziło się w pewność, że właśnie staje się przyszłość, a technologie znajdujące się w samym sercu AlphaGo tak bardzo przenicują nasz świat, jak dwieście lat temu zmieniła go rewolucja przemysłowa. 

Sztuczna inteligencja to odpowiednik nowej elektryczności73. Tak twierdzi Andrew Ng, który dawniej kierował badaniami nad sztuczną inteligencją w firmie Google i Baidu, a dzisiaj naucza na Uniwersytecie Stanforda. SI nie jest jedną z nowych technologii – ona jest siłą, która do wszystkich rodzajów cyfrowych danych stosuje algorytmy i która w ten sposób będzie napędzała w przyszłości każdą gałąź przemysłu oraz wiele aspektów życia prywatnego. Jest siłą, która wymyśli na nowo wszystko, co da się ująć albo wspomagać cyfrowo – niezależnie, czy dotyczy to kształcenia, medycyny, finansów, badań naukowych, transportu czy miasta, w którym mieszkamy. Na nowo zostanie też wymyślone państwo autorytarne.

Prawdopodobnie nigdzie indziej na świecie nie śledzono wydarzeń tamtego dnia w Seulu z równą fascynacją co w Chinach, gdzie narodziła się gra go. Zapewne też nigdzie indziej nie reagowano na nią tak gwałtownie. Dla przywódców Chin musiało to być uczucie podobne do tego, które przeżyły Stany Zjednoczone 4 października 1957 roku, gdy zaskoczyła je wiadomość, że ich wielki rywal, Związek Radziecki, właśnie wystrzelił w kosmos pierwszego satelitę zbudowanego przez człowieka – Sputnik 1. „Kontrola kosmosu oznacza kontrolę Ziemi – ostrzegł w styczniu 1958 roku w swojej kluczowej przemowie dotyczącej zimnej wojny Lyndon B. Johnson, ówczesny przywódca senackiej większości w amerykańskim senacie. – Przyszłość nie jest tak odległa, jak myśleliśmy”. I ktokolwiek wygra wyścig we wszechświecie, ten będzie miał „całkowitą kontrolę nad Ziemią, bez względu na to, czy jego celem będzie tyrania, czy służba wolności”. Dwaj doradcy chińskiej Rady Państwa do spraw sztucznej inteligencji określili zwycięstwo AlphaGo w Seulu jako swoisty chiński „dzień Sputnika”74. A państwo chińskie zareagowało podobnie jak przed laty USA – nagłą zmianą sposobu myślenia oraz strategicznym i finansowym wysiłkiem, który niemal z dnia na dzień zaowocował zgromadzeniem ogromnych środków na rozwój sztucznej inteligencji. 

„Zwycięstwo AlphaGo gruntownie zmieniło nasze myślenie” – powiedział Zhang Bo, znany matematyk i ekspert od SI w Chińskiej Akademii Nauk. Widziałem Zhanga Bo przemawiającego na seminarium w nowoczesnym centrum konferencyjnym w Wuzhen podczas światowej konferencji na temat Internetu pod koniec 2017 roku. To właśnie w Wuzhen, w południowochińskiej prowincji Zhejiang w maju 2017 roku AlphaGo firmy DeepMind powtórzył swój wyczyn przed chińską publicznością i pokonał 3:0 Ke Jie, dwudziestoletniego Chińczyka zajmującego wówczas pierwsze miejsce na świecie wśród graczy w go. Pokonany – i po rywalizacji nieco zdumiony – Ke Jie, który w Chinach miał status gwiazdy, nazwał AlphaGo „bogiem go”.

Kai Strittmatter

Chiny 5.0

Nowe oblicze dyktatury

przełożył Agnieszka Gadzała

Już pod koniec, kiedy przestałem grać miałem prestiżową partię - szachów, nie go - z mistrzynią Polski. Prestiżową bo z tego samego miasta i w dodatku na turnieju z moimi uczennicami. Nawet mi się udała. Obecnie nikt nie oczekuje ode mnie żadnych instrukcji co do Dhammy. Mam przynajmniej więcej czasu dla siebie. Ale pytanie, kto siebie przecenia: pustelnik, który myśli że mógłby kogoś czegoś nauczyć, czy ci co myślą że nie potrzebują żadnych instrukcji?😉

https://2700chess.com/games/ulak-socko-wisla-2000-05

środa, 3 lipca 2024

Epizod z wrogiem

 

Uciekałem i czekałem tyle lat, a teraz wróg był w moim domu. Widziałem z okna, jak mozolnie wspina się wyboistą drogą. Podpierał się laską, ułomną laską, która w jego starczych dłoniach nie mogła być bronią, lecz jedynie zwykłym kijem. Wzdrygnąłem się, słysząc to, czego oczekiwałem: ciche stukanie do drzwi. Nie bez nostalgii spojrzałem na moje rękopisy, na zapisany w połowie brudnopis i traktat Artemidora o snach, książkę dość osobliwą w tym miejscu, nie znam bowiem greki. Kolejny stracony dzień, pomyślałem. Jakiś czas mocowałem się z zasuwą. Przestraszyłem się, że mężczyzna upadnie, ale on zrobił kilka niepewnych kroków, upuścił laskę, którą straciłem z oczu, i wyczerpany wyciągnął się na moim łóżku. Wielokrotnie lęk podsuwał mi jego obraz, ale dopiero teraz zauważyłem, że jest łudząco podobny do ostatniego portretu Lincolna. Była chyba czwarta po południu.

Pochyliłem się nad nim, żeby usłyszał moje słowa. – Niektórzy sądzą, że to im mijają lata – powiedziałem – ale mijają także wszystkim innym. Oto w końcu spotkaliśmy się, a to, co wydarzyło się wcześniej, nie ma znaczenia.

Gdy to mówiłem, on rozpiął płaszcz. Prawa ręka tkwiła w kieszeni marynarki. W skazał na coś; czułem, że jest to rewolwer.

Wtedy odezwał się stanowczym tonem:

– Odwołałem się do współczucia, żeby wejść do pańskiego domu. Teraz jest pan zdany na moją łaskę, a ja nie znam litości.

Próbowałem coś powiedzieć. Nie jestem odważnym człowiekiem i tylko słowa mogły mnie wybawić. Zdecydowałem się na te oto:

– To prawda, że kiedyś skrzywdziłem pewnego chłopca, ale pan nie jest już tamtym chłopcem, a ja nie jestem już tamtą bezmyślną osobą. A nadto zemsta jest równie próżna i śmieszna jak przebaczenie.

– Właśnie dlatego, że nie jestem już tamtym chłopcem – odpowiedział – muszę pana zabić. Nie chodzi o zemstę, ale o sprawiedliwość. Pańskie argumenty, Borges, to zwykły fortel zrodzony ze strachu, próba uniknięcia śmierci z mojej ręki. Nic już pan nie może zrobić.

– Mogę zrobić jedno – odrzekłem. 

– Co? – zapytał.

– Obudzić się.

Tak zrobiłem.

Wiersze, opowieści, wykłady

Jorge Luis Borges

wtorek, 2 lipca 2024

Adorno już przed Auschwitz nie potrafił napisać żadnego wiersza - Z Aforyzmów Johannesa Grossa

 

Prawda jest taka, że Adorno już przed Auschwitz nie potrafił napisać żadnego wiersza.

Opór przeciwko Hitlerowi rośnie z każdym dniem.

Kiedy filozofowie projektowali przyszłość, to na końcu miał czekać raj. Kiedy wielcy architekci jak Le Corbusier czy Niemeyer projektują przyszłość, natychmiast objawia się antycypowane piekło.

Życie bynajmniej nie karze tego, kto przychodzi za późno; z reguły czeka się na niego. Dla tego, kto przychodzi zbyt wcześnie, życie nie ma wyrozumiałości.

Prestiż słowa „menedżer“ w niemieckim wynika głównie ze słabej znajomości języków obcych u ludzi, którzy słowa tego używają. „To manage” o wiele częściej znaczy „jakoś sobie poradzić” niż kierować przedsiębiorstwem prowadząc je do określonego celu zgodnie z długofalowym strategicznym planem.

Najgorsze w życiu jest świętowanie uroczystości. Kiedy miną, każdy mówi z westchnieniem ulgi: daliśmy radę! – i powraca do zajęć dnia codziennego

Znam ludzi, którzy nigdy nie skalali sobie rąk żadną inną pracą poza pracą żałobną (*) . Ale całkiem dobrze z niej żyją.

Najpiękniejszą suknią tchórzostwa jest roztropność.

Sąd na temat współczesnych zmącają przyjaźń, mądrość i takt.

Proces odzyskiwania swobody przez żonatych mężczyzn nazywa się emancypacją kobiet.

Aplauz jest chlebem artysty.

Bezsilny chętnie znajduje kompensatę w przekonaniu, że jest człowiekiem lepszym pod względem moralnym.

Publiczny aparat władzy nazywa się służbą publiczną.

We francuskiej restauracji szefem jest patron, w amerykańskiej – klient

Niemcy to kraj, w którym ludzie niewykształceni mają prawo być arogantami.

Łatwo wyjaśnić, dlaczego utopie są tak popularne wśród intelektualistów. Nigdy nie dają się obalić przy pomocy argumentów i nigdy nie są banalne, kiedy się urzeczywistnią.

Unia Chrześcijańsko-Demokratyczna (CDU) nie może już w swoim programie umieścić żadnego sformułowania, które w oczywisty sposób kojarzyłoby się z religią chrześcijańską.

Brać rzeczy, jakimi są, to dewiza złodziei.

Najbardziej płodną dyskusją jest rozmowa z samym sobą – czy ktoś, kto traktuje się poważnie, chciałby swoje poglądy wymienić z kimś innym?

Komunikacja jest dialogiem pomiędzy tymi, którzy mają coś do powiedzenia, ale nic do przekazania, a tymi, którzy muszą słuchać.

Dziedziną sztuki najbardziej obfitującą w cytaty jest architektura.

We wszystkich epokach przyszłość przyciągała szarlatanów.

Spora część ludzkich nieszczęść pochodzi z otwartych drzwi i otwartych rozmów.

Uprzejmy człowiek kokietuje raczej swoimi przywarami niż cnotami.

Wstydzi się swoich rodziców, ponieważ byli dokładnie tacy sami jak on.

Istnieje też instytucjonalna głupota.

Są nazwiska, które stale się zapomina, ponieważ nieustannie są wymieniane.

Butelce jest dość obojętne, jaką etykietę nosi.

Żaden naród nie ma takiego rządu na jaki zasługuje. Aż tak źli to ludzie nie są.

Telewizja to medium od opowiadania bajek.

Dla większości ludzi wolność oznacza pewność, że wolno im troszczyć się o swoje prywatne sprawy – niewystarczające wprawdzie, ale też nie całkiem głupie przekonanie.

Nienawidź bliźniego swego jak siebie samego! – maksyma, która ma dostatecznie wielu zwolenników.

Tęsknota za ojczyzną świadczy często o tym, że ktoś woli być gnębiony niż niezauważany. Gdzie czuje, że jest w ojczyźnie lub w domu? Tam gdzie mu wymyślają.

W państwie opiekuńczym nikt nie jest kowalem własnego losu – jedni, bo nie mogą, inni, bo im nie wolno.

W dwudziestym wieku w prawie każdym literacie tkwi polityczny dureń.

W historii Stanów Zjednoczonych imigranci ekonomiczni – Irlandczycy, Polacy, Niemcy – nie wywarli szczególnie znaczącego wpływu. Inaczej imigranci, którzy musieli uciekać przed religijnymi lub politycznymi prześladowaniami: od purytanów po żydowskich intelektualistów.

W polityce „prawdziwy“ znaczy tyle, co odporny na dementi.

Czy kiedykolwiek wyobrażano sobie takiego Boga, który by – ot tak, by sprawić komuś niespodziankę – miał w zanadrzu raj także dla niewierzących?

Im bardziej oddaleni od rządzących są mądrzy ludzie, tym bardziej głupieją, gdy zaczynają wypowiadać się na tematy polityczne.

Im większe niebezpieczeństwo wybuchu wojny, tym ruch pokojowy cichszy.

Im częściej słucham lub czytam mowy żałobne na cześć zmarłych, tym gorętsze staje się moje pragnienie pozostania przy życiu.

Społeczeństwo jest bezklasowe w polityce i showbiznesie, ale nie tam, gdzie dzieją się naprawdę poważne sprawy.

Drobna przestępczość i wielka głupota – wysoce wybuchowa mieszanka, zwłaszcza w polityce.

Maluczcy zawsze obawiają się najgorszego. Intelektualiści wśród nich obawiają się ponadto, że nie nadejdzie.

Należy zdecydowanie unikać ludzi, którzy nie mogą jeść wielu rodzajów potraw.

Gdzie znajduje się polityczne centrum? Tam, gdzie jest większość.

Niektóre konstrukcje liczby mnogiej wzbogacają język, obdarowują go nowymi niuansami – lęki nie są tak straszne jak lęk; głupoty jakiegoś człowieka nie muszą mieć źródła w jego ogólnej głupocie; jego mądrości nie muszą mieć wiele wspólnego z mądrością.

Sumienie bywa niekiedy ważniejsze niż rozumienie; jednak o wiele rzadziej niż sądzą kaznodzieje.

Talent, którego brakuje spadkobiercom, może zostać skompensowany ich lenistwem.

Nadużycia, najlepiej wymyślone, służą tym, którzy je zwalczają.

Żadnego nakazu, nawet boskiego, nie powinno się wypełniać z nazbyt wielką gorliwością.

Nie ma człowieka bardziej uciążliwego niż grzesznik, który uczynił pokutę – wynioślejszy jest niż wszyscy bezgrzeszni.

Szczury nigdy głośniej nie piszczą niż wówczas, kiedy statek, z którego właśnie uciekły, nie poszedł na dno.

Nikogo nie głaszcze się czulej niż jagnięcia prowadzonego na rzeź.

Nietzsche uważał, że państwo to najzimniejszy ze wszystkich zimnych potworów. Nie znał państwa opiekuńczego, tego najcieplejszego ze wszystkich ciepłych potworów.

Kto nie potrafi znieść czyjejś wielkości, policzony zostanie między małych ludzi.

Potrzeba jest matką wynalazków. Jednakże tylko w przypadku ludzi wynalazczych.

Opinia publiczna: rzucanie fałszywych pereł przed prawdziwe świnie.

Polityka w coraz większym stopniu staje się domeną ludzi niedokształconych.

Kupowanie polityków jest staromodne; w nowoczesnych demokracjach kupuje się wyborców.

Kto zawsze ma się na baczności, tego się chętnie oszukuje.

Protestowanie jest dziś jedną z najbardziej zadziwiających postaci konformizmu.

Melancholia to przyprawa wzmagająca rozkoszowanie się dostatkiem.

Właściwe znaczenie „ubi bene, ibi patria“: gdzie wolność, tam ojczyzna.

Nieodzowne dla karierowicza: wyszukanie sobie właściwego poprzednika.

Nasze ciało codziennie przypomina nam, że jest coraz starsze; duch łudzi nas, że pozostaje wiecznie młody.

W hierarchii pożytecznych cnót bardzo wysoko umieścić należy fałszywą skromność.

Kto nie ma wpływu na bieg rzeczy w świecie, ten może przynajmniej mieć jakieś poglądy.

Tam, gdzie w duszach panuje ideał, tam panują także terror i zdrada.

Zakłamanie jest przywiązaniem do kłamstwa, w które samemu się wierzy.

„Tworzenie majątku”. Za tym słowem kryje się niemiecki zabobon, że można stać się bogatym dzięki oszczędzaniu.

Wizjonerzy chcą zmieniać świat, z reguły dla własnej korzyści.

Jakież to deprymujące: jesteś taki sam jak wszyscy inni. Jakież to pocieszające: wszyscy inni są tacy sami jak ty.

Kiedy mężczyzna dobrze gotuje, zdobywa podziw jako wyrafinowany smakosz. Kiedy kobieta dobrze gotuje, umacnia swoją reputację jako świetna gospodyni.

Gdyby gazety robiono pod zainteresowania czytelników, polityka rzadko trafiałaby na pierwszą stronę.

Kto innym podstawia lustro, ten nie musi już sam się w nim przeglądać.

Temu, kto raz skłamie, temu się nie wierzy. Natomiast ten kto zawsze kłamie, ma duże szanse, że mu uwierzą.

Kto nie zna niczego wyższego niż własne zbawienie duszy, już jest potępiony.
[A co może być ważniejsze niż własne zbawienie duszy?]


Tam, gdzie człowiek stoi w centrum, dla większości ludzi nie ma już miejsca.

Dlaczego, na Boga, sędziowie cieszą się większym szacunkiem niż kaci?

(*) Praca żałobna (Trauerarbeit) – żarliwe, publiczne (najczęściej opłacane z publicznej kasy) kajanie się za wszelkie niegodziwości wyrządzone przez Wielkiego Budowniczego Autostrad. Politycy, intelektualiści i dziennikarze oddający się tej „pracy” z wielkim poświęceniem bywają nazywani „zawodowymi płaczkami żałobnymi” (przyp.tł.)

Przeł. Tomasz Gabiś →

Źródło „Arcana” nr 143 (2018)

Johannes Gross (1932–1999), pisarz polityczny, publicysta (m.in. ”Frankfurter Allgemeine Zeitung”), dziennikarz, aforysta."