niedziela, 12 maja 2024

Czasu już więcej nie będzie - doświadczenie atemporalności w epilepsji

 Zamyślił się między innymi i nad tym, że w jego epileptycznym stanie była pewna chwila, prawie przed samym atakiem (jeżeli ów atak nie przychodził we śnie), kiedy nagle, wśród smutku, ciemności duchowych, przygnębienia, jakby rozpromieniał się jego mózg, i z niezwykłą mocą wytężały się jednocześnie wszystkie jego siły życiowe. Odczuwanie życia, samopoczucie, wzrastały niemal w dziesięćkroć w takich chwilach, krótkich jak błyskawica. Rozum, serce gorzały niezwykłym błyskiem; wszystkie wzruszenia, wszystkie wątpliwości jego, wszystkie niepokoje jakby się koiły, przechodziły w jakiś wyższy nastrój pełen jasnej, harmonijnej radości i nadziei. Lecz te chwile, te błyski były tylko zapowiedzią tej ostatniej sekundy (nigdy dłużej nad sekundę), w której rozpoczynał się atak. Ta sekunda była, rozumie się, nie do zniesienia. Rozmyślając nad tą chwilą później, już kiedy był zdrów, mówił często sam do siebie, że przecież te wszystkie przebłyski wyższego samopoczucia, a może i „doskonalszego bytu”, nie są niczym innym, jak naruszeniem normalnego stanu, a jeśli tak jest, w takim razie wcale to nie jest doskonalszy byt, a przeciwnie, trzeba to uważać za coś niższego. W ten sposób doszedł w końcu do zupełnie paradoksalnego wniosku; „więc cóż z tego, że to natężenie nienormalne, jeżeli sam wynik, jeżeli chwila odczuwania, którą sobie przypomina i którą rozpatruje, już będąc zdrowym, jest w najwyższym stopniu harmonią, pięknem, daje niesłychane i niewysłowione dotychczas uczucie pełności, miary, pojednania i lękliwego, modlitewnego zlania się z najwyższą syntezą życia?”. Te mgliste wyrażenia wydały się jemu samemu bardzo zrozumiałe, chociaż jeszcze zbyt słabe. Co do tego zaś, że to naprawdę „piękno i modlitwa”, że to rzeczywiście „wyższa synteza życia”, wątpić o tym nie mógł, nie mógł mieć nawet cienia wątpliwości. Przecież nie wizje miał wtedy, jak od haszyszu, opium, lub wódki; wizje poniżające rozsądek i plugawiące duszę, nienormalne i nieistniejące. O tym mógł doskonale sądzić po skończonym, chorobliwym ataku. Chwile te były niezwykłym wzmożeniem świadomości, gdyby można określić ten stan jednym słowem, samopoczucia, w najwyższym stopniu bezpośredniego. Jeżeli w danej sekundzie, to jest w ostatniuteńkiej chwilce przytomności przed atakiem, udało mu się jasno i świadomie powiedzieć sobie: „Tak, za tę jedną chwilę można by oddać życie”, to, na pewno, chwila ta sama w sobie warta całego życia. Zresztą o dialektyczną część swego wniosku nie dbał: przytępienie umysłu, duchowe ciemności, idiotyzm… był to jasny skutek tych „najwyższych chwil”. Na serio, ma się rozumieć, by się nie spierał. W samym wniosku, to jest w ocenie tej chwili, bez wątpienia leżała pomyłka, ale rzeczywistość wrażenia zawsze go trochę zatrważała. Bo cóż zrobić z rzeczywistością? Przecież to wszystko miało miejsce, przecież jemu samemu udawało się powiedzieć sobie w takiej chwili, że chwila ta, dla nieskończonego szczęścia, które on w pełni odczuwa, mogłaby doprawdy być wartą całego życia. „W chwili tej”… jak mówił kiedyś w Moskwie do Rogożyna, podczas ich ówczesnych rozmów… „w chwili tej staje się dla mnie zupełnie zrozumiałym, że czasu już więcej nie będzie. Zapewne… dodał z uśmiechem… to ta sama chwila, w której nie zdążył się wylać przewracający się dzban z wodą epileptyka Mahometa, który jednak zdążył przez tę samą sekundę obejrzeć wszystkie Allachowe mieszkania”.

Fiodor Dostojewski 

Idiota

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.