środa, 18 maja 2016

Czasem czuję wstyd, że żyję

Nigdy nie sądziłem, że dożyję takiego wieczoru. Rzeczywistość jest obojętnością. Nie potrafię już protestować, nie ma we mnie gniewu ani oskarżeń. Jest poczucie całkowitego bezsensu i bezwzględności życia. Nie ma „słów", uczuć, porywów. Jak kiedy wszystko się wypali, co w ciągu długiego życia błyskało lub płonęło. Przychodzimy z nicości i odchodzimy w nicość, wszystko inne jest tylko dziecinnym wymysłem. To, co zdarzyło się po drodze, było czasami cudowne, ale zawsze bezsensowne i bezcelowe. Zawsze to „wiedziałem", ale wieczorem w szpitalu w San Diego wreszcie się z tym pogodziłem. Gdyby była w domu, skończyłbym z nią i ze sobą. Ale tu nie wypada. Choć może to tylko tchórzostwo.

Czterdzieści cztery lata temu wieczór wigilijny w domku w Leany-falu. Bez elektryczności, bez ogrzewania, bez niczego. Przez całą noc ostrzał artyleryjski, wybuchy bomb, na przeciwległym brzegu Dunaju sowiecka armia walczyła już na obrzeżach Ujpestu. Naziści opuścili właśnie wieś, Rosjanie zaś zaczęli wchodzić. Wówczas myślałem, że nie istnieje sytuacja bardziej przerażająca. Po czterdziestu czterech latach ten wieczór wigilijny jest przerażający w inny sposób. Wówczas jakoś wiedziałem, moje gruczoły wiedziały, że można żyć inaczej i że warto przeżyć. Dziś już w to nie wierzę. To, co zdarzyło się w tym czasie: kontynenty, zmiany, „literatura", która potrafi być ciosem i błyskiem, ale tak naprawdę jest głównie wypinaniem się, próżnością, chciwą i nachalną autodemonstracją. Czasem jakaś linijka, słowo zaświeci od środka jak atom.

29 grudnia

Czasem czuję wstyd, że żyję.

Marai, Dziennik
Tłumacz: Teresa Worowska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.