520
O Świcie wzięłam Psa - i poszłam
Zobaczyć się z Oceanem –
Syreny z wodnych Suteren
Wyszły mi na spotkanie –
Fregaty - z Pierwszego Piętra
Wyciągały Konopne Dłonie –
Biorąc mnie za Mysz - wyrzuconą
Na Piach przez Fale słone –
Nie tknął mnie Nikt – dopiero Przypływ
Podpełzł do czubka Trzewika –
Rąbka Fartucha – Paska –
Płóciennego Stanika –
Groził, że mnie pochłonie całą –
Jak Rosa, co przemoczyła
Rękaw łodyżki Mlecza –
Wtedy – ja też ruszyłam –
A on – on za mną pełzł – o krok –
Poczułam Uchwyt Srebrny
Na Kostce – i znów Obuwie
Zalały mi płynne Perły –
Dopiero przed Statecznym Miastem –
Chłodno je widać oceniał –
Skłonił się – ze spojrzeniem Władczym –
I cofnął się Ocean –
* * * * *
Wyszłam wcześniutko, wzięłam psa,
żeby odwiedzić morze.
Syreny ze swych suteren
wyszły aż na zaproże.
A fregaty z pierwszego piętra
wyciągnęły dłonie z konopi
mniemając, że to może mysz,
co się nie zdążyła utopić.
Nikt nie zaczepił mnie. Aż przypływ
podpełzł mi do trzewików,
potem do fartuszka z paskiem,
do falbanek u stanika.
Groził, że mnie pochłonie,
jak rosę chłoną deszcze
z sukienki byle kwiatu...
Wtedy zaczęłam się spieszyć.
A przypływ - tuż, tuż za mną...
Już srebrny jego dotyk
czułam u stopy... Potem stopę
perlistą strugą pokrył.
Aż kiedy stanęliśmy w mieście,
gdzie nie miał wcale znajomych,
skłonił się bardzo wyniośle
mnie jednej i wrócił do domu.
O Świcie wzięłam Psa - i poszłam
Zobaczyć się z Oceanem –
Syreny z wodnych Suteren
Wyszły mi na spotkanie –
Fregaty - z Pierwszego Piętra
Wyciągały Konopne Dłonie –
Biorąc mnie za Mysz - wyrzuconą
Na Piach przez Fale słone –
Nie tknął mnie Nikt – dopiero Przypływ
Podpełzł do czubka Trzewika –
Rąbka Fartucha – Paska –
Płóciennego Stanika –
Groził, że mnie pochłonie całą –
Jak Rosa, co przemoczyła
Rękaw łodyżki Mlecza –
Wtedy – ja też ruszyłam –
A on – on za mną pełzł – o krok –
Poczułam Uchwyt Srebrny
Na Kostce – i znów Obuwie
Zalały mi płynne Perły –
Dopiero przed Statecznym Miastem –
Chłodno je widać oceniał –
Skłonił się – ze spojrzeniem Władczym –
I cofnął się Ocean –
* * * * *
Wyszłam wcześniutko, wzięłam psa,
żeby odwiedzić morze.
Syreny ze swych suteren
wyszły aż na zaproże.
A fregaty z pierwszego piętra
wyciągnęły dłonie z konopi
mniemając, że to może mysz,
co się nie zdążyła utopić.
Nikt nie zaczepił mnie. Aż przypływ
podpełzł mi do trzewików,
potem do fartuszka z paskiem,
do falbanek u stanika.
Groził, że mnie pochłonie,
jak rosę chłoną deszcze
z sukienki byle kwiatu...
Wtedy zaczęłam się spieszyć.
A przypływ - tuż, tuż za mną...
Już srebrny jego dotyk
czułam u stopy... Potem stopę
perlistą strugą pokrył.
Aż kiedy stanęliśmy w mieście,
gdzie nie miał wcale znajomych,
skłonił się bardzo wyniośle
mnie jednej i wrócił do domu.
Dickinson
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.