Proces seksualizacji postępuje i sięga po coraz młodsze dzieci. W Szwajcarii próbowano wprowadzić obowiązkową edukację seksualną dla czterolatków. Przygotowano w tym celu sex-boxy, zawierające zabawki w postaci pluszowych penisów podczas wzwodu i otwartych wagin. Wstrząśnięci rodzice zdławili jednak tę chorą inicjatywę, mówiąc głośno, że musi za nią stać lobby pedofilskie.
Deklaracja Praw Człowieka zapewnia, że dzieciństwo ma być objęte szczególną troską i pomocą. Niestety zapis ten od dawna jest jedynie pustą deklaracją. Dzieci nie tylko przestały być przez ONZ chronione, ale za pełnym jej przyzwoleniem zostały poddane agresywnemu procesowi odzierania ich z niewinności. Neil Postman mówi, że „bez rozwiniętego poczucia wstydu nie może być dzieciństwa”. Tymczasem wszystkie programy edukacji seksualnej polegają na bezpowrotnym zniszczeniu poczucia wstydu, niewinności, czystości. Dr Alan Guttmacher, były szef sangerowskiej organizacji Planned Parenthood, zapytany kiedyś o to, co mogłoby zapewnić raz na zawsze realizację ustawy proaborcyjnej, odpowiedział: „edukacja seksualna”. Wygląda na to, że właśnie pod wpływem Planned Parenthood ONZ-owska agenda, Światowa Organizacja Zdrowia (WHO), zintensyfikowała działania.
* Zniewalanie serc
W kwietniu 2013 roku w siedzibie Polskiej Akademii Nauk w Warszawie odbyła się konferencja, na której zaprezentowano „Standardy Edukacji Seksualnej w Europie. Podstawowe zalecenia dla decydentów i specjalistów zajmujących się edukacją oraz zdrowiem” [163]. Publikacja WHO i niemieckiego Federalnego Biura ds. Edukacji Zdrowotnej w Kolonii spotkała się z życzliwym przyjęciem przedstawicieli polskiego rządu, a Ministerstwo Edukacji Narodowej obiecało, że rozpowszechni raport wśród nauczycieli i rodziców.
Dokument „Standardy edukacji seksualnej w Europie” zawiera kompleksową rekomendację wprowadzenia nowego modelu edukacji seksualnej, która ma radośnie i bezrefleksyjnie otwierać najmłodsze dzieci na seksualność. Przewiduje wpajanie im takich zagadnień jak masturbacja, zabawa ciałem, techniki seksualne, petting. Autorzy raportu podkreślają, że „rozwój seksualności rozpoczyna się w momencie urodzenia”, dlatego edukację w tym zakresie należy rozpocząć przed czwartym rokiem życia. W tekście przedstawione zostały konkretne propozycje dotyczące wiedzy, umiejętności oraz postaw dzieci i młodzieży, jakie powinni posiąść w odpowiednich grupach wiekowych.
Dzieci w wieku 0-4 mają doświadczyć „radości i przyjemności z dotykania własnego ciała, masturbacji”, „odkrywania własnego ciała i własnych narządów płciowych”, poznać „prawo do badania nagości i ciała, do bycia ciekawym”. Mają się nauczyć „wyrażania własnych potrzeb, życzeń i granic, na przykład w kontekście zabawy w lekarza” oraz „zaufania własnym instynktom”. Należy w nich rozwinąć „akceptację różnych sposobów stawania się członkiem rodziny”, „ciekawość dotyczącą własnego ciała i ciał innych osób”, „pozytywne nastawienie w stosunku do własnej płci biologicznej i społeczno-kulturowej (dobrze jest być dziewczynką lub chłopcem!)”, pozytywne nastawienie wobec różnych stylów życia” oraz „świadomość, że związki są różnorodne” [164].
Niektóre polskie przedszkola wprowadzają już nowe metody uświadamiania dzieci. Oto scenka z zajęć zarejestrowanych przez jedną ze stacji telewizyjnych. Siedząca z dziećmi w kręgu pani edukatorka pyta: „Kto rozbierze laleczkę?”. Z chóru rozkrzyczanych dzieciaków zostaje wybrane jedno, które zdejmuje lalce ubranie i zostawia ją w bieliźnie. „No, ale rozbierz ją całkiem” — prosi pani. Gdy malec nieśmiało zdejmuje lalce bieliznę i okazuje się, że lalka jest chłopcem, edukatorka pyta dzieci, które z nich wie, „jak dorośli nazywają siusiaka”. Teraz czas na bliższe zapoznanie się z organami płciowymi. „Jasiu jest chłopcem i ma siusiaka, Kubuś namalujesz siusiaka?” — pyta pani. Dziecko przejmuje flamaster i ku uciesze grupy dorysowuje siusiaka namalowanej wcześniej postaci. Po takiej lekcji, koncentrującej uwagę dzieci na tym jednym elemencie ich ciała, rozbudzona ciekawość sprawia, że jeszcze przez dłuższy czas dotykają lalkę po narządach płciowych.
Belgowie poszli jeszcze dalej. W porannym paśmie bajkowym emitowano animowaną instrukcję masturbacji. Skaczący po łące członek, w wyniku zabawy z samym sobą, osiągał radosny orgazm. To tylko jeden z wielu elementów uświadamiania dzieciom przyjemnościowych możliwości ich ciał. Kwestia różnorodności związków i rodzin też jest już załatwiana za pomocą bajek. Na polskim rynku pojawiła się taka o pingwinie wychowywanym przez gejów, o chłopcu, którego ojciec po rozwodzie z mamą związał się ze swoim kolegą oraz o dwóch królach, którzy stanęli na ślubnym kobiercu.
U dzieci w wieku 4-6 lat należy wzmocnić przekaz o masturbacji, zapoznać je „z uczuciami seksualnymi (bliskość, przyjemność, podniecenie) jako częścią ludzkich odczuć”. Na tym etapie pojawia się już wyższy poziom homozwiązkowej indoktrynacji: „Przekaż informację na temat: Przyjaźń i miłość w stosunku do osób tej samej płci”; „Pomóż dziecku rozwijać akceptację różnorodności, szacunek dla różnych norm związanych z seksualnością” [165].
Edukacja przedszkolna ma się więc zakończyć znajomością samogwałtu i całkowitym otwarciem na związki homoseksualne. Osobliwe podejście do rozwoju dziecka. Po co w tak małych dzieciach wzbudzać uczucia seksualne? Do czego ma służyć ich pozytywne kodowanie, kojarzone z zabawą? Trudno tutaj nie przywołać chorych opowieści europarlamentarzysty Zielonych i ulubieńca „Gazety Wyborczej” — Daniela Cohna-Bendita, który dzielił się pedofilskimi doświadczeniami zdobytymi w eksperymentalnym przedszkolu prowadzonym przez Nową lewicę we Frankfurcie nad Menem, gdzie pracował jako wychowawca: „Czy wiecie, jak mała dziewczynka w wieku pięciu i pół roku zaczyna was rozbierać, to fantastyczne… To fantastyczne, bo to jest gra, to jest gra… absolutnie erotyczna, maniakalna gra”.
Dzieci w wieku 6-9 lat mają wiedzieć, co to „zadowolenie i przyjemność z dotykania własnego ciała (masturbacja/autostymulacja)”, rozumieć, czym jest współżycie, poznać „różne metody antykoncepcji”, dowiedzieć się o „seksie w mediach (łącznie z Internetem)”, poznać „seksualne prawa dzieci”, zrozumieć pojęcie „akceptowalne współżycie/seks (za zgodą obu osób)”, potrafić wykazać „różnice między przyjaźnią, miłością a pożądaniem”, znać „pozytywny wpływ seksualności na zdrowie i dobre samopoczucie” oraz „choroby związane z seksualnością”. Dzieci powinny też mieć „świadomość, że seks jest przedstawiany w mediach w różny sposób”, mieć „szacunek wobec różnych stylów życia, wartości i norm” i umieć „akceptować różnorodność” [166].
Edukacja dzieci w wieku 9-12 lat idzie już znacznie dalej. Skoro wiedzą, co im sprawia seksualną przyjemność, i potrafią to fachowo nazwać, powinny się nauczyć „rozpoznawania różnic między tożsamością płciową a płcią biologiczną”. Jeśli przywołać tutaj pomysł Twojego Ruchu dotyczący tego, by 12-latki mogły decydować o zmianie płci, wszystko składa się w spójną całość. Na tym etapie muszą oczywiście wiedzieć wszystko o skutecznej antykoncepcji i rozumieć, że to odpowiedzialność obu płci. Ponadto muszą poznać „prawa seksualne zdefiniowane przez IPPF (International Planned Parenthood Federation) i WAS (World Association for Sexual Health).
Jakie to prawa? IPPF podaje siedem. Czwarte brzmi: „Seksualność i płynąca z niej przyjemność jest centralnym aspektem bycia człowiekiem, niezależnie od tego, czy ktoś wybiera, czy też nie rozmnażanie się” [167]. Nie ma już chyba wątpliwości, jak traktowany jest w tej koncepcji człowiek. Jeśli od dziewiątego roku życia będzie się dziecku wpajać, że fundamentem człowieczeństwa jest przyjemność seksualna, łatwo przewidzieć, kim się stanie za kilka lat. Nawet zwierzę nie traktuje seksualnej przyjemności jako aspektu centralnego.
Dzieci w wieku 12-15 lat mają być zachęcone do ujawniania „tożsamości płciowej i orientacji seksualnej, w tym coming outu/homoseksualizmu”. Widać więc, że w całym tym procesie edukacyjnym nie chodzi o niewinny, teoretyczny przekaz, skoro 14-letnie dzieci mają mieć rozpoznaną własną orientację. Warto przypomnieć, że jakiekolwiek działania o charakterze seksualnym z dziećmi do 15. roku życia są w Polsce ścigane prawnie. W rubryce „Przekaż informacje na temat” pojawia się tajemniczy punkt: „Ciąża (także w związkach między osobami tej samej płci) i bezpłodność”. Spore pole do popisu w obszarze oswajania dzieci z inżynierią rozrodu. Eksperci WHO proponują też podjęcie z dziećmi tematu „błona dziewicza i jej odtwarzanie”. Program ma zostać przy tym uzupełniony „usługami doradczymi i zdrowotnymi dla nastolatków”.
Edukacja seksualna powyżej 15. roku życia to już jawna hodowla osobowości queerowych, nastawionych na sztuczną prokreację. Młodzież ma mieć „krytyczne podejście do norm kulturowych/religijnych w odniesieniu do ludzkiego ciała, ciąży, rodzicielstwa itp.”, rozumieć „zmiany dotyczące płodności związane z wiekiem (macierzyństwo zastępcze, reprodukcja wspomagana medycznie)”, „akceptować fakt, że seksualność w różnych postaciach jest obecna we wszystkich grupach wiekowych”. Piętnastoletni ludzie mają zostać nauczeni dochodzenia swoich praw seksualnych oraz zapoznani z tematem: „Seks powiązany z wymianą dóbr ekonomicznych (prostytucja, seks w zamian za prezenty, posiłki, wspólne wyjścia, niewielkie sumy pieniędzy), pornografia, uzależnienie od seksu” [168].
Przestrzeganie przed ryzykiem uzależnienia dopiero na tym etapie procesu seksualizacji jest czystą drwiną. Dzieci wciągnięte w sidła masturbacji od przedszkola, uczone, że przyjemność seksualna jest najwyższym celem ich życia, mają niewielkie szanse na to, by się przed nim uchronić. To jawna metoda produkcji niedorozwiniętych emocjonalnie nimfomanów, wiedzących, czym jest seks za pieniądze, jak w razie czego odbudować dziewictwo, czym jest aborcja, a w ostateczności macierzyństwo zastępcze.
„Standardy edukacji seksualnej” zostały stworzone przez „specjalistów” mających własny interes w wykształceniu nowych pokoleń konsumentów. Nie bez przyczyny jako autorytet występuje tutaj organizacja Planned Parenthood (IPPF) — międzynarodowy potentat w zakresie regulacji poczęć. W samych Stanach Zjednoczonych otrzymuje ona setki milionów dolarów z budżetu państwa za seksualne deprawowanie dzieci nazywane edukacją. Cały proces oparty jest na tym samym modelu biznesowym, którym posługują się dilerzy narkotykowi. Uzależnienie od seksu zaczyna się od masturbacji, promowanej w książkach, ulotkach, filmach i materiałach edukacyjnych. Dzieci są zachęcane do wypróbowywania najbardziej wyszukanych technik seksualnych. Towarzyszy temu oczywiście sprzedaż całej gamy środków antykoncepcyjnych. Jako że przedwczesne współżycie niesie ze sobą zagrożenie przenoszenia chorób wenerycznych, IPPF sprzedaje testy STD mające pomóc nastolatkom zdiagnozować swój stan. W USA co czwarta nastolatka cierpi na tego rodzaju zakażenia, więc biznes jest opłacalny. Gdy dojdzie do niechcianej ciąży, Planned Parenthood spieszy z ofertą aborcji. Gdy jednak dziewczyna zdecyduje się urodzić dziecko, ale nie ma warunków, by je wychować, chętnie z pomocą przyjdą jej pary gejowskie. Przez co najmniej połowę życia człowiek z rozstrojoną popędowością będzie wiernym klientem rynku pornograficznego. Tak wygląda zaklęta spirala interesów. Czy jest w niej miejsce na dobro i rozwój dzieci?
Stara prawda mówi: jesteś tym, czym się karmisz. Z człowieka wykarmionego na pornografii nie wyrośnie wstrzemięźliwy i niezłomny żołnierz czystości. Zbrukana wyobraźnia i odruch zaspokajania potrzeb będą go trzymać na coraz krótszej smyczy popędowości. Odwrócenie tego procesu wymaga potężnego wysiłku, na który wielu ludzi nie stać. Z badań University of East London wynika, że od pornografii jest uzależnionych 20 proc. młodych ludzi w wieku 16-20 lat. Aż 97 proc. chłopców i 80 proc. dziewcząt doświadczenia pornograficzne ma już za sobą. Aż 25 proc. badanych chłopców i 8 proc. dziewcząt przyznaje, że bezskutecznie próbowało porzucić ten zwyczaj. A przecież edukacja seksualna miała zaspokoić ciekawość i sprawić, że młodzież przestanie sięgać po nierzetelną wiedzę o seksie do Internetu. Na oglądaniu się nie kończy. Wśród „wyedukowanych” nastolatków coraz powszechniejsze jest zjawisko przemocy seksualnej. Ich ofiarami są nie tylko rówieśnicy, ale nawet kilkuletnie dzieci.*
Gejowski rynek adopcyjny
W Stanach Zjednoczonych młodociane matki napędzają biznes adopcyjny świadczący usługi homoseksualistom. Z badań University of California w Los Angeles wynika, że w 2009 roku aż 19 proc. par homoseksualnych miało przynajmniej jedno dziecko. W 2000 roku było ich tylko 8 proc. Mimo że edukacja seksualna przekroczyła tam wszelkie możliwe granice, a środki antykoncepcyjne są na wyciągnięcie ręki, nastolatki nadal zachodzą w przedwczesne ciąże. Wiele z nich oddaje dzieci do adopcji, a korzystają z tego środowiska gejowskie. Niedawno jedna z polskich telewizji wyemitowała cykl dokumentalny „Dramatyczne adopcje”, wyglądający na tanią progejowską propagandę, pokazującą ich wspaniały, rodzicielski potencjał. Czy rzeczywiście dzieci wychowywane przez homoseksualistów są szczęśliwe?
Amerykański socjolog, prof. Mark Regnerus z Uniwersytetu w Teksasie, przeprowadził badania na grupie 3 tys. dorosłych Amerykanów w wieku 18-39 lat. Badał wpływ rodzaju rodziny (homoseksualnej i heteroseksualnej) na wychowanie dzieci, analizując 40 kategorii zachowań emocjonalnych i społecznych. Raport „Nowe badania struktury rodziny” jest porażający. U osób, które zostały wychowane przez homoseksualistów, stwierdził aż 24 rodzaje negatywnych skutków wychowania. Dorosłe dzieci pochodzące z tęczowych domów częściej myślą o popełnieniu samobójstwa, częściej mają problemy z prawem, chętniej sięgają po narkotyki, mają problemy z budowaniem trwałych związków, nie radzą sobie z dochowaniem wierności swoim partnerom i częściej korzystają z pomocy psychoterapeutów. Wśród wychowanków par homoseksualnych jest ponad trzy razy więcej bezrobotnych niż wśród osób wychowanych w pełnych rodzinach, a prawie cztery razy więcej z nich korzysta z pomocy społecznej.
Statystyki dotyczące przedwczesnej inicjacji seksualnej i molestowania szokują jeszcze bardziej. Aż 31 proc. dzieci wychowanych przez matkę lesbijkę i 25 proc. wychowanych przez ojca geja zostało zmuszonych do seksu. Sytuacja ta dotyczy 8 proc. dzieci z pełnych rodzin biologicznych. Co więcej, aż 23 proc. dzieci wychowanych przez matkę lesbijkę twierdzi, że było „dotykanych seksualnie” przez nią lub jej partnerkę. Do takich doświadczeń przyznawało się 6 proc. dzieci wychowywanych przez ojca geja. Odsetek ten w przypadku pełnej rodziny biologicznej wyniósł 2 proc. Dodatkowo aż 20 proc. osób wychowywanych przez matkę lesbijkę i 25 proc. przez ojca geja podawało, że nabawiło się infekcji przenoszonych drogą płciową.
Niepokojąco wyglądają też statystyki wskazujące na brak dojrzałości emocjonalnej i psychicznej dorosłych dzieci wychowanych przez pary homoseksualne. Aż 40 proc. posiadających matkę lesbijkę i 25 proc. ojca geja miało romans w czasie małżeństwa lub wspólnego mieszkania z partnerem. Do tego typu sytuacji przyznało się 13 proc. osób wychowanych w rodzinach tradycyjnych.
Sposób wychowania nie pozostaje również bez wpływu na właściwe rozpoznanie własnej tożsamości dzieci. Tylko 61 proc. wychowanych przez matkę lesbijkę i 71 proc. wychowanych przez ojca geja określało siebie jako „całkowicie heteroseksualnych”. Do takiej tożsamości przyznawało się natomiast 90 proc. osób wychowanych w pełnej biologicznej rodzinie.
O ile oddanie dzieci na wychowanie parze gejów budzi wyraźny opór społeczny, o tyle stosunkowo łatwo można go przełamać w przypadku pary lesbijek. Jednak, jak pokazują badania, to właśnie w domach lesbijskich częściej dochodzi do molestowania dzieci. Statystyki dowodzą też, że aż 90 proc. lesbijek i 75-85 proc. gejów było w dzieciństwie wykorzystanych seksualnie. Oddanie dzieci na wychowanie homoseksualistom nakręca więc spiralę nieszczęścia.
* Pedofilska agentura
Genderowe wychowanie seksualne ma również skłaniać do samodzielnego określenia własnej orientacji seksualnej w wieku 12-15 lat. Sprawą oczywistą jest, że w tym czasie rozwój dziewcząt i chłopców w sposób naturalny się rozjeżdża. Dziewczynki wcześniej stają się dojrzalsze, także psychicznie, chłopcy, choć poddani burzy hormonów, wciąż są dziecinni. Każda z grup rówieśniczych w tym okresie zamyka się na jakiś czas we własnym gronie. Wmówienie wtedy chłopcom, że mają skłonności homoseksualne, jest dla sprawnego manipulanta bardzo łatwe, zwłaszcza gdy nastolatek przeżywa problemy rodzinne. Wystarczy nim odpowiednio pokierować, wykorzystując jego wewnętrzne rozbicie, samotność, pragnienie miłości i rozbudzone zainteresowanie seksem. Amerykańskie badania z 2007 roku pokazują, że nawet u osób starszych, pomiędzy 16. a 22. rokiem życia, w większości przypadków uczucia homoseksualne zanikają. Aż 98 proc. nastolatków przeżywa zmianę z orientacji homoseksualnej lub biseksualnej. Prawie 70 proc. chłopców, którzy w wieku 17 lat odczuwali pociąg wyłącznie homoseksualny, po osiągnięciu 22. roku życia określało się jako heteroseksualni [169].
Zwraca na to uwagę nawet prof. Lew-Starowicz, którego trudno posądzić o konserwatyzm czy fundamentalizm. Podkreśla, że coming outy w tak młodym wieku są sprzeczne ze standardami medycznymi. Powołując się na badanie seksuologów twierdzi, że na 100 osób między 12. a 14. rokiem życia, które chciały zmienić płeć, w postanowieniu tym do pełnoletniości dotrwało 29. Ponad 70 proc. zmieniło zdanie i zaakceptowało swoją płeć biologiczną bez żadnych oddziaływań terapeutycznych czy nacisków ze strony rodziny. Z tego też powodu żaden ze specjalistów nie podejmuje rozstrzygających działań z nastolatkami. Prof. Starowicz podkreśla, że obowiązujące standardy postępowania nakazują wspieranie nastolatka czującego potrzebę zmiany płci, ale wykluczają ukierunkowywanie go do czasu, aż uzyska pełnoletniość.
Nie jest to jednak rozwiązanie, z którym chcieliby się zgodzić aktywiści LGBTQ. Forsują więc swoje rozwiązanie przy pomocy przychylnych im pseudonaukowców, publicystów genderowych czy partii politycznych. Swoich ludzi mają też w najwyższych gremiach dokonujących zmian obyczajowych na drodze głosowań. Gejowscy aktywiści już w latach 70. wymusili na Amerykańskim Towarzystwie Psychiatrycznym (American Psychiatric Association — APA) zmianę stanowiska dotyczącego homoseksualizmu. W 1973 roku, na drodze głosowania, usunięto homoseksualizm z listy chorób. W ten sam sposób próbuje się małymi krokami zmienić definicję pedofilii. Wszystko wskazuje na to, że sytuacja zbliża się do ostatecznego rozwiązania, skoro ONZ i WHO dopuszczają się takich posunięć jak opisane dotychczas.
W USA od 1978 roku z powodzeniem działa Północnoamerykańskie Stowarzyszenie na rzecz Miłości Męsko-Chłopięcej (NAMBLA), żądające zrównania praw pedofilów z prawami homoseksualistów. Jego członkowie przekonują, że oczywiście brzydzą się przemocą i potępiają gwałty na dzieciach, ale dzieci też mają swoje seksualne prawa. Stając w ich obronie, aktywiści NAMBLA nawołują do „zaprzestania prześladowań ludzi, którzy kochają małych chłopców”. Zapewniają, że wspierają chłopców nie tylko w kwestiach seksualnych. Powołując się na badania, twierdzą, że ich dobrowolne kontakty z mężczyznami są dla obu stron korzystne [170].
To niejedyna organizacja pedofilska na świecie. Kanadyjska Koalicja Praw Lesbijek i Gejów wyraziła w 2005 roku ostry sprzeciw wobec projektu ustawy zakazującej seksu z dziećmi do 16. roku życia. Argumentowano, że nowe prawo nie pozwoli homo- i biseksualnym nastolatkom na ekspresję swojej seksualności. Wiodący prym w kwestiach prawnych jeden z czołowych aktywistów LGBTQ Peter Tatchell twierdzi wręcz, że sposobem na ochronę dzieci przed wykorzystywaniem seksualnym jest danie im nieograniczonej swobody seksualnej. Pedofilscy aktywiści uważają też, że małemu chłopcu nie dzieje się w kontaktach seksualnych z dorosłymi żadna krzywda, jeśli wyraża na to zgodę i nie podlega presji konserwatywnego społeczeństwa. Uznają, że jeśli chłopiec jest przez kogoś skrzywdzony, to najprawdopodobniej przez rozdmuchane reakcje rodziców, nauczycieli, prawników, terapeutów itp. [171] Nie ma już chyba wątpliwości, po co przedszkolakom pluszowe penisy i wyuczona otwartość na wszelkie gesty, sprawiające przyjemność. Środowiska LGBTQ zachowują się przy tym jak złodziej, który chowając łup do kieszeni, krzyczy, że przechodząca obok osoba na jego oczach coś ukradła. Właśnie taką taktykę stosują, powtarzając bez końca, że Kościół to siedlisko pedofilii. Jak podkreśla ks. prof. Dariusz Oko, 40 proc. pedofilów to geje: „Najwięcej mówi się w mediach o księżach pedofilach, ale statystyki pokazują, że na 1000 pedofilów, którzy siedzą w więzieniach, 400 to geje i tylko jeden ksiądz” [172]. Z kolei według oficjalnych danych polskiego Ministerstwa Sprawiedliwości z listopada 2013 roku, na niemal 1500 osadzonych za przestępstwa o charakterze pedofilskim karę odbywa jeden duchowny katolicki. Obserwując doniesienia medialne, można odnieść wrażenie, że problem dotyczy jedynie Kościoła. Skąd ta nagonka? Ze sprzeciwu duchownych wobec ideologii gender.
* Amputowane dzieciństwo
Wypracowane przez WHO „standardy” są dewiacyjnym gwałtem na niewinności dzieci. Nie mają najmniejszego związku z procesem dojrzewania małego człowieka i są zaleceniami skrajnie antyrozwojowymi. Dzieci koncentrowane od najmłodszych lat na przyjemności fizycznego doznawania i na seksie ludzi dorosłych są całkowicie oderwane od własnego toku rozwojowego. Niewinność dziecka, które dla pełnego poczucia bezpieczeństwa i prawidłowego wzrostu potrzebuje bezpiecznej czułości, przytulenia, bliskości, zostaje bezpowrotnie zmiażdżona moździerzem seksualności. Każdy dotyk staje się nacechowany seksualnie, nawet jeśli nie w intencji, to w ocenie środowiska. Coraz bardziej przesiąkamy seksualną interpretacją rzeczywistości i tę zepsutą kategorię przenosimy na dzieci. Powstaje paranoidalna spirala. Z jednej strony dzieci podlegają programowemu procesowi seksualizacji, z drugiej każdy gest oglądany jest pod lupą podejrzliwości. W efekcie „zły dotyk” eliminuje też i dobry. Złaknione bliskości dzieci szukają ciepłych, przyjacielskich gestów, ale coraz rzadziej otrzymują je od przestraszonych nauczycieli, wychowawców czy duszpasterzy, którzy obawiają się, że ktoś pochopnie oskarży ich o pedofilię. Kumulowane w dzieciach poczucie odrzucenia i niezaspokojony głód bliskości bardzo boleśnie odzywają się po latach. Przedwczesne wejście w seksualne relacje jest niemal przesądzone.
Neil Postman w książce „Zanikające dzieciństwo” zwraca uwagę, że proces ten ma swoje źródło w zacieraniu granic między dorosłymi a dziećmi. W dużym stopniu przyczyniła się do tego postmodernistyczna antypedagogika, która — eliminując presję wychowawczą — pozostawiła bezbronne dziecko na antywychowawczą pastwę losu. Brak wychowania połączony z rozseksualizowaniem stanowi demoniczną mieszankę.„Wszyscy zdrowi ludzie, w czasach minionych i obecnie, na wschodzie i na zachodzie wiedzą, że seksualność zawiera w sobie pewien nieokreślony szał, dzikość, na której pobudzanie nie możemy sobie pozwolić; musi ona nadal pozostać otoczona tajemnicą i wstydem, jeśli chcemy pozostać przy zdrowych zmysłach” — pisze Postman.
Barbarzyński akt pogwałcenia wstydliwości jest wyjątkowo niebezpieczny. Poczucie wstydu stanowi naturalną barierę chroniącą przed naruszeniem seksualnych granic. W prawidłowych warunkach rozwojowych może ją otworzyć jedynie akt woli w wypełnionej miłością intymnej relacji osób szanujących wzajemnie swoją godność. Edukatorzy seksualni i nachalni indoktrynerzy postawili wszystko na głowie. W imię rzekomej ochrony dziecka przed molestowaniem naturalna bariera ochronna zostaje zniszczona. Zmuszanie dzieci czy nastolatków do zbiorowego dotykania sztucznych organów płciowych jest skandaliczną aberracją. Zakładanie prezerwatyw na wibratory i smakowanie ich w obecności klasy, na polecenie nauczyciela, nosi znamiona publicznego gwałtu. W jaki sposób ma się to przyczynić do ochrony dziecka przed molestowaniem?
* Łamanie skrzydeł
Konsekwencje wdrażania zaproponowanych standardów dewiacyjnych są stratami nie do odrobienia przez resztę życia. Poddane tej indoktrynacji dzieci popadają w seksualność narcystyczną i całkowite skupienie na własnej przyjemności. Niewielkie szanse, by po takiej obróbce były w przyszłości zdolne stworzyć pełne, głębokie, bezinteresowne relacje. Tym bardziej że nierozerwalność małżeństwa i wartość rodziny będą dla nich wartościami obcymi. Już w fazie 0-4 mają być uczone, że związki są z natury nietrwałe i przypadkowe. Ta niezdolność do budowania trwałych więzi, brak narzędzi do pogłębiania relacji, nieopanowanie popędowości i rozbudzone pragnienie posiadania będą też skutkować podatnością na depresję. Stan ten zostanie dodatkowo wzmocniony utraconym poczuciem bezpieczeństwa, bo przecież cały program wymierzony jest w zakwestionowanie autorytetu i norm społeczno-kulturowych.
Dramatyczne skutki genderowego wychowania widać najlepiej na przykładzie USA, które przeszły pełny cykl demoralizacji. Odkąd w latach 60. radykalne feministki zaczęły głosić swoje mętne teorie, liczba rozwodów wzrosła trzykrotnie. Obecnie prawie 50 proc. białych kobiet to rozwódki, podczas gdy w latach 40. było ich tylko 14 proc. Aż 15 mln amerykańskich dzieci wychowuje się bez ojca, 5 mln — bez matki. Ten programowy rozpad rodziny jest niebezpieczny z wielu powodów. Zdrowe dzieci rosną w zdrowych rodzinach, nie ma co do tego wątpliwości. Nie sposób wymienić tu opasłej listy zaburzeń występujących u osób wychowywanych w rodzinach rozbitych. Dzieciom żyjącym bez ojców znacznie łatwiej wpaść w genderową pułapkę. Upraszczając, dziewczęta często kompensują sobie brak ojca poprzez maskulinizację, a chłopcy ulegają feminizacji. Jakie są konsekwencje? Prof. Lew-Starowicz, dzieląc się swoimi doświadczeniami zdobytymi w gabinecie seksuologicznym, twierdzi, że genderyzacja i feminizacja życia społecznego bardzo negatywnie odbija się na życiu małżeńskim. „Jeżeli dochodzi do zachwiania ról, mężczyzna zajmuje się domem, a żona jest aktywna zawodowo, pojawiają się zachwiania w sferze pożądania i atrakcyjności. Jest walka między nowym modelem zrównania płci a archetypami męskim i kobiecym, które w nas od setek tysięcy lat tkwią. To się negatywnie odbija na związkach” [173] — zauważa. Dostrzega też, że w związkach, w których partnerzy niwelują różnice płciowe, kobiety zaczynają robić z partnera przyjaciółkę bis — zanika pożądanie. Jak podkreśla, „polaryzacja płci wiąże się z atrakcyjnością, pożądaniem i barwnością życia”. Czyżby więc zabsolutyzowane zaspokajanie popędu prowadziło do jego utraty? Na końcu drogi z pewnością tak. Po drodze będzie jednak szukanie pociechy, która zuboży tę przestrzeń jeszcze dotkliwiej.
* Totalitarny przymus
Prezentacja standardów edukacji seksualnej WHO ogromnie ucieszyła polskich edukatorów seksualnych. Liczyli na to, że wreszcie otrzymają zielone światło i na dobre wkroczą ze swoją indoktrynacją do szkół. Gdy nowa minister edukacji Joanna Kluzik-Rostkowska przełączyła światło z czerwonego na pomarańczowe, działacze Pontonu napisali: „Cieszy nas niezmiernie, że pani ministra zauważa potrzebę edukacji seksualnej i o niej mówi. Niepokojące jest jednak to, że przedmiot wychowanie do życia w rodzinie jest traktowany przez nią jak religia — rodzice mają nadal mieć prawo zwolnić dzieci z uczestnictwa. Edukacja seksualna to nie wiara, którą można wyznawać, lecz wiedza oparta na osiągnięciach różnych nauk: biologii, psychologii, seksuologii. Dlatego też powinna być ona traktowana jak matematyka czy geografia”.
Ile w edukacji seksualnej nauki, zdążyliśmy się już przekonać. Drapieżna intencja wyrwania dzieci spod kurateli rodziców powinna dać do myślenia. Stanowisko Pontonu jest tym bardziej niebezpieczne, że organizacja ma realne wsparcie organizacji feministycznych, innych grup edukacyjnych i finansową pomoc międzynarodowych instytucji. Dołoży więc wszelkich starań, by uobowiązkowić programy seksualizacyjne. Na szczęście, w przeciwieństwie do rodziców z innych krajów, mamy tu jeszcze coś do powiedzenia.
Niemcy, którzy nie godzą się na seksedukację swoich dzieci, zostają ukarani grzywną, a gdy jej nie zapłacą, muszą odsiedzieć karę w areszcie. Zdarzały się przypadki pozbawienia rodziców praw do opieki nad dziećmi. Genderowe wpływy przesuwają się coraz głębiej. Kanadyjskie kuratorium z Toronto wprowadziło do szkół obowiązkowy program zwalczania homofobii i obowiązkowe lekcje relatywizmu. Nie pomogły protesty rodziców. Na tych, którzy się przeciwstawili, nałożono wysokie grzywny, a niektórzy trafili z tego powodu do aresztu. To nie koniec. Sądowy zakaz nauki religii otrzymało w Kanadzie nawet prywatne jezuickie liceum.
Tak oto nastał totalitaryzm. Totalitaryzm kopulacyjny. Seksualność człowieka stała się wiązadłem wyzysku i narzędziem dominacji. Wyrzeźbione na posągach hasła zapewniające o wolności, tolerancji, równości i sprawiedliwości niosą seksualną niewolę, zwalczanie rodziny, uprzywilejowanie mniejszości i dyskwalifikację prawa do normalności. Odarte z człowieczeństwa, ubestwione i skarlałe genderony narzucają całym narodom swoją wizję świata. Co ma człowiekowi do zaproponowania totalitaryzm kopulacyjny? Zamiast miłości — seksualne bodźce, zamiast płodności — sterylizację, zamiast życia — aborcyjną i duchową śmierć, zamiast cnoty — występek, zamiast honoru — upodlenie, zamiast Boga — przyjemność orgazmu. Ersatz, który nawet nie dorósł do miana namiastki.
Marzena Nykiel
Pułapka Gender
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.