Wiruso-Mania Torsten Engelbrecht, Köhnlein Claus
O książce
Jeśli śledzić publiczne oświadczenia, świat jest ciągle nękany nowymi strasznymi chorobami wirusowymi. Jako najnowszy wariant horroru na pierwszych stronach gazet dominuje tak zwany koronawirus SARS-CoV-2. Ludność jest również przerażona doniesieniami o odrze, świńskiej grypie, SARS, BSE, AIDS czy polio. Jednak w tym wirusowym chaosie ignoruje się bardzo podstawowe fakty naukowe: istnienie, patogeniczność i śmiertelne skutki tych czynników nigdy nie zostały udowodnione. Medyczny establishment i jego wierni akolici z mediów twierdzą, że dowody te zostały przedstawione. Ale te twierdzenia są wysoce podejrzane, ponieważ współczesna medycyna odsuwa na bok bezpośrednie metody udowadniania istnienia wirusów i używa wątpliwych pośrednich narzędzi do „udowodnienia” istnienia wirusów, takich jak testy na obecność przeciwciał i łańcuchowa reakcja polimerazy (PCR).
Autorzy Wiruso Mania, dziennikarz Torsten Engelbrecht i lekarz chorób wewnętrznych Claus Köhnlein, MD, pokazują, że te rzekome zakaźne wirusy mogą być w rzeczywistości postrzegane również jako cząstki produkowane przez same komórki w wyniku pewnych czynników stresowych, takich jak leki. Cząstki te są następnie identyfikowane za pomocą testów przeciwciał i PCR i interpretowane jako wirusy wywołujące epidemie przez lekarzy, którzy przez ponad 100 lat byli zaszczepieni teorią, że mikroby są śmiertelnym zagrożeniem i tylko nowoczesne leki i szczepionki uchronią nas przed pandemiami wirusów.
Głównym celem tej książki jest skierowanie dyskusji z powrotem na prawdziwą debatę naukową i skierowanie medycyny z powrotem na drogę bezstronnej analizy faktów. Pod lupę weźmie eksperymenty medyczne, badania kliniczne, statystyki i polityki rządowe, ujawniając, że ludzie odpowiedzialni za ochronę naszego zdrowia i bezpieczeństwa zboczyli z tej drogi. Po drodze Engelbrecht i Köhnlein przeanalizują wszystkie możliwe przyczyny chorób, takie jak farmaceutyki, leki stylu życia, pestycydy, metale ciężkie, zanieczyszczenia, stres i przetworzona (a czasem genetycznie modyfikowana) żywność. Wszystkie one mogą silnie uszkadzać organizm ludzi i zwierząt, a nawet je zabijać. A właśnie te czynniki typowo panują tam gdzie mieszkają i pracują ofiary rzekomych wirusów. Aby uzasadnić te twierdzenia, autorzy powołują się na dziesiątki bardzo znanych naukowców, wśród których są laureaci Nagrody Nobla Kary Mullis, Barbara McClintock, Walter Gilbert, Sir Frank Macfarlane Burnet oraz mikrobiolog i laureat Nagrody Pulitzera René Dubos. W książce przedstawiono około 1100 istotnych referencji naukowych, z których większość została opublikowana niedawno.
Temat tej książki ma zasadnicze znaczenie. Koncerny farmaceutyczne i czołowi naukowcy zgarniają ogromne sumy pieniędzy za atakowanie zarazków, a media zwiększają swoją oglądalność i obieg dzięki sensacyjnym doniesieniom (szczególnie analizowane są doniesienia New York Timesa i Der Spiegel). Jednostki płacą najwyższą cenę, nie otrzymując tego, na co zasługują i czego najbardziej potrzebują, aby zachować zdrowie: oświecenia o prawdziwych przyczynach i prawdziwych potrzebach zapobiegania i leczenia ich chorób. „Pierwszym krokiem jest porzucenie iluzji, że głównym celem nowoczesnych badań medycznych jest poprawa zdrowia ludzi najbardziej efektywnie i skutecznie”, radzi John Abramson z Harvard Medical School. „Podstawowym celem finansowanych komercyjnie badań klinicznych jest maksymalizacja finansowego zwrotu z inwestycji, a nie zdrowie”.
Wiruso-Mania poinformuje Cię o tym, jak takie środowisko zapuściło korzenie – i jak wzmocnić swoją pozycję, aby żyć zdrowo.
Z przedmowy pierwszej
(...)
Kiedy amerykańska dziennikarka Celia Farber odważnie opublikowała w Harper's Magazine (marzec 2006) artykuł „Out of control-AIDS and the corruption of medical science”, niektórzy czytelnicy próbowali zapewne utwierdzić się w przekonaniu, że ta „korupcja” jest odosobnionym przypadkiem. Jest to bardzo dalekie od prawdy, co zostało tak dobrze udokumentowane w książce Engelbrechta i Köhnleina. To tylko wierzchołek góry lodowej. Korupcja badań naukowych jest szeroko rozpowszechnionym zjawiskiem występującym obecnie w wielu poważnych, rzekomo zaraźliwych problemach zdrowotnych, począwszy od AIDS do zapalenia wątroby typu C, gąbczastej encefalopatii bydła (BSE lub „choroba szalonych krów"), SARS, ptasiej grypy i obecnych praktyk szczepień (szczepienia przeciwko wirusowi brodawczaka ludzkiego lub HPV).
W badaniach nad wszystkimi tymi sześcioma odrębnymi problemami zdrowia publicznego badania naukowe nad wirusami (lub prionami w przypadku BSE) ześlizgnęły się na złą drogę, podążając zasadniczo tą samą systematyczną ścieżką. Ścieżka ta zawsze obejmuje kilka kluczowych kroków: wymyślanie ryzyka katastrofalnej epidemii, obciążanie nieuchwytnego patogenu, ignorowanie alternatywnych toksycznych przyczyn, manipulowanie epidemiologią za pomocą nieweryfikowalnych liczb, aby zmaksymalizować fałszywe postrzeganie zbliżającej się katastrofy, oraz obiecywanie zbawienia za pomocą szczepionek. To gwarantuje duże zyski finansowe. Ale jak można to wszystko osiągnąć? Po prostu opierając się na najpotężniejszym aktywatorze ludzkiego procesu decyzyjnego, czyli STRACHU!
Nie jesteśmy świadkami epidemii wirusów, jesteśmy świadkami epidemii strachu. I zarówno media jak i przemysł farmaceutyczny ponoszą największą odpowiedzialność za wzmacnianie strachu, strachu, który przypadkowo zawsze zapoczątkowuje fantastycznie dochodowy biznes. Hipotezy badawcze dotyczące tych obszarów badań nad wirusami praktycznie nigdy nie są naukowo weryfikowane za pomocą odpowiednich kontroli. Zamiast tego ustala się je na podstawie „konsensusu”. Jest to następnie szybko przekształcane w dogmat, skutecznie utrwalany w quasi-religijny sposób przez media, łącznie z zapewnieniem, że finansowanie badań jest ograniczone do projektów wspierających dogmat, wykluczając badania nad alternatywnymi hipotezami. Ważnym narzędziem utrzymywania głosów sprzeciwu poza debatą jest cenzura na różnych poziomach, od mediów popularnych po publikacje naukowe.
Nie nauczyliśmy się dobrze na doświadczeniach z przeszłości. Nadal pozostaje wiele pytań bez odpowiedzi na temat przyczyn epidemii grypy hiszpanki w 1918 roku, czy roli wirusów w polio po II wojnie światowej (neurotoksyczność DDT?). Te współczesne epidemie powinny były otworzyć nasze umysły na bardziej krytyczne analizy.
Pasteur i Koch zbudowali solidne podstawy rozumienia infekcji, które można zastosować do wielu bakteryjnych chorób zakaźnych. Ale to było zanim pierwsze wirusy zostały faktycznie odkryte. Transponowanie zasad infekcji bakteryjnych do wirusów było, oczywiście, bardzo kuszące, ale nie powinno być zrobione bez równoległego zwrócenia uwagi na niezliczone czynniki ryzyka w naszym toksycznym środowisku, do toksyczności wielu leków, a niektóre niedobory żywieniowe. (...)
Etienne de Harven, MD (1928-2019)
Przedmowa II autorstwa Joachim Mutter, MD
Książka ta spowoduje przewrót w dogmatach
Książka Wiruso Mania w prosty i zrozumiały sposób ukazuje różnorodność danych naukowych, które dowodzą, że większość epidemii przedstawianych w mediach jako horrory (grypa, ptasia grypa, AIDS, BSE, WZW C, itd.) w rzeczywistości nie istnieje lub jest nieszkodliwa. W przeciwieństwie do tego: Przez to straszenie i przez toksyczne materiały zawarte w szczepionkach może pojawić się ogromna liczba chorób; chorób, które ostatnio nasilają się na masową skalę: alergie, rak, autyzm, zaburzenia koncentracji uwagi (ADD), zespół nadpobudliwości psychoruchowej z deficytem uwagi (ADHD), choroby autoimmunologiczne i zaburzenia układu nerwowego. Autorom, dziennikarzowi Torstenowi Engelbrechtowi i lekarzowi chorób wewnętrznych Clausowi Köhnleinowi, udaje się wytropić prawdziwych winowajców, w tym spekulantów w tej grze. Wskazują również rozwiązania, które każdy może z łatwością wdrożyć w swoim codziennym życiu. Praca ta jest jedną z najważniejszych i najbardziej pouczających książek naszych czasów, która wywoła przewrót w dogmatach i złudzeniach, które utrzymywały się przez ponad 150 lat.
Joachim Mutter, MD Instytut Medycyny Środowiskowej i Epidemiologii Szpitalnej Uniwersyteckie Centrum Medyczne we Freiburgu
Niemcy Fryburg, 19 grudnia 2006 r.
***
Mikroby: traktowane jak kozły ofiarne
Ludzie są bardzo podatni na ideę, że pewne mikroby działają jak drapieżniki, prześladując nasze społeczności w poszukiwaniu ofiar i powodując najpoważniejsze choroby, takie jak COVID-19 (infekcja płuc) lub zapalenie wątroby typu C (uszkodzenie wątroby). Taki pomysł jest na wskroś prosty, być może zbyt prosty. Jak odkryły psychologia i nauki społeczne, ludzie mają skłonność do upraszczania rozwiązań, szczególnie w świecie, który wydaje się być coraz bardziej skomplikowany. Pozwala to również na koncepcję „wroga u bram”, umożliwiając jednostkom zrzucenie odpowiedzialności za swoje choroby na grzyba, bakterię lub wirusa. „Człowiek woli zginąć, niż zmienić swoje przyzwyczajenia!” – powiedział kiedyś Lew Tołstoj.
Ale to myślenie w kategoriach kozła ofiarnego często prowadziło ludzkość na manowce, czy to w życiu osobistym, w nauce, czy w polityce. Zarówno rybacy, jak i politycy szczerze twierdzą, że foki i delfiny przyczyniają się do wyczerpania zasobów ryb oceanicznych. Tak więc każdego roku w Kanadzie sto tysięcy fok – często zaledwie kilkudniowych – zostaje zatłuczonych na śmierć, podczas gdy każdej jesieni w Japonii tysiące delfinów zostaje rozszarpanych na kawałki, gdy jeszcze żyją. Jednak w swojej ślepej nienawiści do zwierząt rzeźnicy całkowicie pomijają fakt, że to ich własny gatunek – Homo sapiens – jest odpowiedzialny za stan naszych oceanów i że poprzez masową nadmierną eksploatację oraz zaawansowane technologicznie metody połowu, splądrowaliśmy światowe zasoby ryb. Niemiecko-kanadyjskie badania, które ukazały się w Nature w 2003 roku, wykazały, że połowy przemysłowe dramatycznie zmniejszyły zasoby drapieżników takich jak tuńczyk, miecznik, marlina, dorsz, halibut, płaszczka i flądra w oceanach świata od początku połowów komercyjnych w latach 50-tych XX wieku – o nie mniej niż 90 procent. Nasza nowoczesna koncepcja śmiercionośnych mikrobów podobnie omija kwestie wielkiego obrazu. Niektóre z nich mogą być szkodliwe; niemniej jednak zaniedbaniem jest ignorowanie roli, jaką odgrywają indywidualne zachowania (odżywianie, zażywanie narkotyków itp.), zamiast po prostu wskazywać palcem na te mikroorganizmy.
„Czy metoda leczenia wpływa na drapieżniki w dziczy, czy na bakterie w jelitach, zawsze ryzykowne jest manipulowanie naturalną równowagą sił w przyrodzie”, pisze mikrobiolog i laureat nagrody Pulitzera René Dubos. Rzeczywistość medyczna i biologiczna, podobnie jak społeczna, nie jest tak prosta.
Znany profesor immunologii i biologii Edward Golub wyznaje zasadę, że „jeśli rozwiązanie złożonego problemu można zmieścić na naklejce na zderzaku, to jest ono błędne! Próbowałem streścić moją książkę The Limits of Medicine: How Science Shapes Our Hope for the Cure, aby zmieściła się na naklejce na zderzak i nie udało mi się”. Złożoność świata – a przede wszystkim świata żywego – może wydawać się zbyt trudna do ogarnięcia przez pojedynczą osobę nawet w przybliżeniu. Informowanie się o ekonomii, kulturze, polityce i naukach medycznych wydaje się niewiarygodnie zniechęcające. Człowiek „nie jest arystotelesowskim bogiem, który ogarnia całe istnienie; jest istotą rozwiniętą, która może pojąć tylko ułamek rzeczywistości” – pisze psycholog społeczna Elisabeth Noelle-Neumann. Rzekomi eksperci nie są tu wyjątkiem. Więkęszość lekarzy, na przykład, nie ma prawie żadnego pojęcia o pojęciach, które pojawiają się na horyzoncie biologii molekularnej, w tym o badaniach nad mikrobami i ich roli w powstawaniu chorób.
Podobnie, gdyby poprosić większość lekarzy o zdefiniowanie niewątpliwych cech retrowirusów (za jeden z nich uważa się na przykład HIV), najprawdopodobniej wzruszyliby ramionami lub udzielili niezrozumiałej, kryptycznej odpowiedzi. Kolejnym wyzwaniem dla wielu lekarzy byłby opis funkcjonowania reakcji łańcuchowej polimerazy (PCR), mimo że w latach 90. stała się ona kluczową technologią w biologii molekularnej i jest ciągle przywoływana w związku z rzekomym odkryciem wirusa tzw. ptasiej grypy H5N1 (na temat PCR patrz rozdział 3, o „cudownej broni” wynalazców epidemii, a także rozdział 12 o coronie/COVID-19).
Ignorancja i dążenie do nadmiernych uproszczeń są podstawowymi problemami w naukach medycznych. Już w 1916 roku filozof Ludwig Wittgenstein zauważył w swoim dzienniku: „Ludzkość zawsze szukała nauki, w której simplex sigillum veri ist”, co w istocie oznacza, że „prostota jest znakiem prawdy”. Teoria mikrobów dokładnie pasuje do tego schematu: jedna choroba, jeden czynnik jako przyczyna – i ostatecznie jedna cudowna pigułka lub szczepionka jako rozwiązanie. (...)
Wniosek jest nieunikniony: Pasteur świadomie oszukiwał opinię publiczną, w tym zwłaszcza tych naukowców, którzy najlepiej znali jego opublikowane prace.
GERALD GEISON HISTORYK MEDYCYNY
[Nowoczesne metody wykrywania wirusów, takie jak PCR] mówią niewiele lub nic o tym, jak wirus się rozmnaża, które zwierzęta są jego nosicielami, [lub] w jaki sposób powoduje on choroby u ludzi. To tak, jakby próbować stwierdzić, czy ktoś ma nieświeży oddech, patrząc na jego odcisk palca. APEL 14 NAJLEPSZYCH WIRUSOLOGÓW ZE „STAREJ GWARDII" DO NOWEGO POKOLENIA BADACZY BIOMEDYCZNYCH SCIENCE, 6 LIPCA 2001 R.
Pasteur i Koch: Dwaj z wielu naukowych oszustów
Podwyższony status, jakim cieszył się Ludwik Pasteur za życia, jasno obrazuje cytat z lekarza Auguste'a Lutaud z 1887 roku (osiem lat przed śmiercią Pasteura): „We Francji można być anarchistą, komunistą lub nihilistą, ale nie anty-pasteurianinem”.240 W rzeczywistości jednak Pasteur nie był wzorem boskiej czystości, ale raczej uzależnionym od sławy badaczem działającym na podstawie fałszywych założeń, który „wprowadził w błąd świat i swoich kolegów naukowców co do badań stojących za dwoma z jego najsłynniejszych eksperymentów”, jak stwierdził w 2004 roku dziennik The Lancet.
W swojej wręcz fanatycznej nienawiści do mikrobów Pasteur w rzeczywistości wy-szedł od niedorzecznego równania, że zdrowe (tkanki) równają się sterylnemu (wolnemu od zarazków) środowisku. Z całą powagą wierzył, że bakterie nie mogą znajdować się w zdrowym ciele, a mikroby unoszące się w powietrzu na cząsteczkach kurzu są odpowiedzialne za wszystkie możliwe choroby. W wieku 45 lat „pławił się w swojej sławie”, jak pisze bakteriolog Paul de Kruif w książce Łowcy mikrobów, „i głosił światu swoje nadzieje: 'w mocy człowieka musi leżeć wyeliminowanie z powierzchni ziemi wszystkich chorób wywoływanych przez pasożyty [mikroby]’”.
Wady teorii Pasteura zostały już dawno temu wykazane w eksperymentach, w których zwierzęta były utrzymywane w stanie całkowitej bezbakteryjności. Ich narodziny odbywały się nawet przez cesarskie cięcie; następnie zamykano je w klatkach wolnych od mikrobów i podawano im sterylne jedzenie – po kilku dniach wszystkie zwierzęta były martwe. U szczurów hodowanych bez zarazków wyrostek robaczkowy był nienormalnie powiększony, wypełniony śluzem, który normalnie zostałby rozłożony przez mikroby.
Wady teorii Pasteura zostały wykazane już dawno temu, w pierwszej połowie XX wieku, dzięki eksperymentom, w których zwierzęta były trzymane całkowicie bez zarazków. Ich narodziny odbywały się nawet przez cesarskie cięcie; następnie zamykano je w klatkach wolnych od mikrobów i podawano sterylne jedzenie i wodę – po kilku dniach wszystkie zwierzęta były martwe. To pokazało, że „skażenie” egzogennymi bakteriami jest absolutnie niezbędne dla ich życia. (...)
Ale wróćmy do „Podstępnego Ludwika”, który świadomie kłamał, nawet w swoich eksperymentach ze szczepionkami, co zapewniło mu miejsce na Olimpie bogów badań. W 1881 roku Pasteur twierdził, że z powodzeniem zaszczepił owce przeciwko wąglikowi. Ale nie tylko nikt nie wie, jak naprawdę przebiegały testy Pasteura na otwartym terenie poza bramami Paryża, ale bohater narodowy la grande Nation, jak go później nazwano, w rzeczywistości potajemnie podebrał mieszankę szczepionki innemu badaczowi, Jean-Josephowi Toussaintowi, którego karierę zrujnował wcześniej publicznymi atakami słownymi. A co z rzekomo bardzo udanymi eksperymentami Pasteura ze szczepionką przeciwko wściekliźnie w 1885 roku? Dopiero znacznie później społeczność naukowa dowiedziała się, że nie spełniały one w ogóle standar-dów naukowych, a zatem nie nadawały się do poparcia chóru pochwał dla jego szczepionki-mieszanki. Superszczepionka Pasteura „mogła raczej wywołać wściekliznę niż jej zapobiec” – pisze historyk nauki Horace Judson.
Eksperymenty te nie były dyskutowane przez dziesięciolecia, głównie z powodu skrupulatnej tajności słynnego Francuza. Za życia Pasteur nie pozwalał absolutnie nikomu – nawet najbliższym współpracownikom – na wgląd do swoich notatek. Pod koniec XX wieku Gerald Geison, historyk medycyny z Uniwersytetu Princeton, po raz pierwszy miał możliwość dokładnego przejrzenia zapisków Pasteura i upublicznił to oszustwo w 1995 roku. Fakt, że stało się ono tak kontrowersyjne, nie powinien być szczególnie zaskakujący, ponieważ zdrowa nauka rozwija się w przejrzystym środowisku, tak aby inni badacze mogli zweryfikować wyciągnięte wnioski. Tajność ma przeciwstawny cel: odcięcie się od niezależnego monitoringu i weryfikacji. Kiedy zewnętrzna kontrola i weryfikacja przez niezależnych ekspertów są odcięte od procesu, otwierają się wrota dla oszustw. Oczywiście, ten brak przejrzystości obserwujemy wszędzie, czy to w polityce, czy w organizacjach takich jak międzynarodowy związek piłki nożnej FIFA, a także w „środowiskach naukowych, które wierzą, że finansowanie ze środków publicznych jest ich prawem, ale tak samo jak wolność od kontroli publicznej”, jak twierdzi Judson. W ten sposób główny nurt badań naukowych zdołał faktycznie odgrodzić swoje budynki naukowe od kontroli publicznej.
W takim układzie brakuje krytycznych mechanizmów kontroli i równowagi, więc nikt nie jest w stanie ostatecznie skontrolować pracy naukowców i upewnić się, że badania są prowadzone w uczciwy sposób. Pozostaje nam po prostu ufać, że robią to zgodnie z prawdą. Jednak ankieta przeprowadzona wśród naukowców i opublikowana w numerze Nature z 2005 roku pokazała, że jedna trzecia badaczy przyznała, że nie unika oszukańczych działań i po prostu odsuwa na bok wszelkie dane, które nie odpowiadają ich celom. Kluczowy aspekt nauki został utracony; niewielu badaczy zadaje sobie teraz trud, by zweryfikować dane, które nie pasują do ich celów. (...)
Inny jaśniejący przedstawiciel nowoczesnej medycyny, niemiecki lekarz Robert Koch (1843-1910) był również przedsiębiorczym oszustem. Na „X Międzynarodowym Kongresie Medycznym” w Berlinie w 1890 roku ten łowca mikrobów „z przerośniętym ego” ogłosił, że opracował cudowną substancję przeciwko gruźlicy. A w Deutsche Medizinische Wochenzeitschrift (Niemieckim Tygodniku Medycznym) Koch twierdził nawet, że jego testy na świnkach morskich dowiodły, iż możliwe jest „całkowite zatrzymanie choroby bez uszkadzania organizmu w inny sposób”. Reakcja całego świata na ten rzekomy cudowny lek „Tuberkulinę” była początkowo tak przytłaczająca, że w Berlinie, domenie Kocha, sanatoria wyrastały jak grzyby po deszczu. Chorzy z całego świata zamienili stolicę Niemiec w miejsce pielgrzymek. Wkrótce jednak okazało się, że Tuberkulina poniosła katastrofalną klęskę. Tuberkulina okazała się jednak wkrótce katastrofalną porażką. Nie pojawiły się długotrwałe kuracje, a do sanatoriów zjeżdżały się kolejne karawany. A gazety, jak na przykład noworoczne wydanie satyrycznego Der wahre Jakob (Prawdziwy chłopiec), szydziły: „Herr Professor Koch! Czy zechciałby Pan ujawnić lekarstwo na bakterie wywołujące zawroty głowy!”.
Podobnie jak Pasteur, Koch również utrzymywał początkowo zawartość swojej rzekomej cudownej substancji w ścisłej tajemnicy. Jednak w miarę wzrostu liczby zgonów bliższe zbadanie właściwości leku ujawniło, że Tuberkulina nie była niczym innym, jak tylko kulturą bakterii zabitą przez ciepło; nawet przy najlepszych chęciach nikt nie mógł przypuszczać, że pomoże ona chorym na gruźlicę cierpiącym na ciężką chorobę. Wręcz przeciwnie, u wszystkich osób – zarówno u pacjentów testowych, jak i tych, którym podawano ją później jako rzekome lekarstwo – wystąpiły dramatyczne reakcje niepożądane: dreszcze, wysoka gorączka, śmierć.
W końcu krytykom Kocha, w tym innemu ówczesnemu autorytetowi medycznemu Rudolfowi Virchowowi, udało się udowodnić, że Tuberkulina nie powstrzymała gruźlicy. Według późniejszej krytyki obawiano się raczej, że Tuberkulina jeszcze bardziej pogarsza przebieg choroby. Władze zażądały, aby Koch przedstawił dowody na swoje słynne testy na świnkach morskich – ale nie mógł tego zrobić.
Eksperci tacy jak historyk Christoph Gradmann z Heidelbergu twierdzą, że Koch „sprytnie zainscenizował” wprowadzenie Tuberkuliny na rynek. Wygląda na to, że wszystko zostało zaplanowane z dużym wyprzedzeniem. Pod koniec października 1890 roku, podczas pierwszej fali euforii Tuberkulina, Koch zrezygnował z profesury higieny. W poufnych listach domagał się od państwa pruskiego własnego instytutu, wzorowanego na Instytucie Pasteura w Paryżu, aby móc prowadzić szeroko zakrojone badania nad Tuberkuliną.
Profesor Koch obliczył spodziewany zysk na podstawie „dziennej produkcji 500 porcji Tuberkuliny na 4,5 miliona marek rocznie”. Na temat wiarygodności swojej prognozy sucho zauważył: „Z miliona ludzi można liczyć średnio na 6 do 8 tysięcy chorych na gruźlicę płuc. W kraju liczącym 30 milionów mieszkańców jest więc co najmniej 180 tysięcy ftyzjaków (gruźlików)”. Ogłoszenie Kocha w Niemieckim Tygodniku Medycznym (Deutsche Medizinische Wochenzeitschrift) ukazało się równocześnie z nadmiernie pozytywnymi raportami terenowymi jego powierników, według Gradmanna służyło „weryfikacji Tuberkuliny w takim samym stopniu, jak jej propagandzie”.283
Szkorbut, Beriberi i Pellagra: Liczne porażki Łowców Mikrobów
Pod koniec XIX wieku, kiedy Pasteur i Koch stali się sławni pomimo swoich oszustw, opinia publiczna nie miała prawie żadnej szansy, aby obronić się przed propagandą mikrobów. Władze medyczne, które wyznawały teorię „mikroby = śmiertelni wrogowie”, oraz rozwijający się przemysł farmaceutyczny miały już władzę i opinię publiczną w swoich rękach. W ten sposób rozpoczęto badania kliniczne na zwierzętach laboratoryjnych, których celem było opracowanie (rzekomych) cudownych leków na bar-dzo konkretne choroby.
Schemat ten był tak skuteczny, że nawet taka substancja jak Tuberkulina, która spowodowała tak fatalną w skutkach katastrofę, przynosiła ogromne zyski. Koch nigdy nawet nie przyznał, że jego Tuberkulina okazała się porażką. Hoechst, fabryka barwników szukająca taniego wejścia w badania farmaceutyczne, zaangażowała się w produkcję Tuberkuliny. Uczeń Kocha, Arnold Libbertz, miał nadzorować produkcję, przy ścisłej współpracy z instytutem Kocha, a rozwijający się przemysł farmaceutyczny zo-stał zdecydowanie pobudzony. Od tego momentu naukowcy próbowali wcisnąć praktycznie wszystko do modelu „jedna choroba – jedna przyczyna (patogen) – jedno cudowne lekarstwo”, co powodowało jedno niepowodzenie za drugim. Na przykład przez długi czas dominująca medycyna z zapałem twierdziła, że choroby takie jak szkorbut (choroba marynarzy), pellagra (szorstka skóra) czy beriberi (choroba górników i więźniów) są wywoływane przez zarazki. Aż ortodoksja w końcu, z zaciśniętymi zębami, przyznał, że niedobór witamin jest prawdziwą przyczyną.
Z beriberi, na przykład, to było dziesiątki lat, zanim spór o to, co spowodowało zwyrodnieniową chorobę nerwów wziął swój decydujący zwrot, gdy witamina B1 (tiamina) została wyizolowana w 1911 roku – witamina, która była nieobecna w rafinowanej żywności, takich jak biały ryż. Robert R. Williams, jeden z odkrywców tiaminy, zauważył, że dzięki pracy Kocha i Pasteura, „wszyscy młodzi lekarze byli tak przesiąknięci ideą infekcji jako przyczyny choroby, że obecnie przyszedł do przyjęcia jako prawie aksjomat, że choroba nie może mieć innej przyczyny [niż mikroby]. Zaabsorbowanie lekarzy infekcją jako przyczyną choroby było bez wątpienia odpowiedzialne za wiele odstępstw od zwracania uwagi na żywność jako czynnik sprawczy beriberi”.
Hipokrates, von Pettenkofer, Bircher-Benner: Mądrość ciała
Idea, że pewne mikroby – przede wszystkim grzyby, bakterie i wirusy – są naszymi wielkimi przeciwnikami w bitwie, powodując pewne choroby, które muszą być zwalczane specjalnymi bombami chemicznymi, zakopała się głęboko w zbiorowej świadomości. Jednak przekopanie się przez historię ujawnia, że świat zachodni został zdominowany przez medyczny dogmat „jedna choroba, jedna przyczyna, jedna cudowna pigułka” dopiero od końca XIX wieku, wraz z pojawieniem się przemysłu farmaceutycznego. Przedtem mieliśmy zupełnie inną mentalność, a nawet dziś wszędzie widać jeszcze ślady tej odmiennej świadomości. „Od czasów starożytnych Greków ludzie nie 'łapali' choroby, oni się w nią wślizgiwali. Złapać coś oznaczało, że było coś do złapania, a dopóki nie przyjęła się zarodkowa teoria chorób, nie było nic do złapania” – pisze wspomniany wcześniej profesor biologii Edward Golub w swojej pracy The Limits of Medicine: How Science Shapes Our Hope for the Cure. Hipokrates, o którym mówi się, że żył około 400 roku p.n.e., oraz Galen (jeden z najważniejszych lekarzy swoich czasów; urodzony w 130 roku n.e.) reprezentowali pogląd, że to człowiek, w dużej mierze, ma wpływ na zachowanie zdrowia poprzez odpowiednie zachowanie i wybór stylu życia.
„Większość chorób [według filozofii starożytnej] była spowodowana odchyleniem od dobrego życia” – mówi Golub. „[A kiedy choroby występują] najczęściej mogą być ustawione przez zmiany w diecie – co] pokazuje dramatycznie, jak 1500 lat po Hipokratesie i 950 lat po Galenie, koncepcje zdrowia i choroby, a leki w Europie, nie zmienił” daleko do 19 wieku.
Jeszcze w latach pięćdziesiątych XIX wieku pogląd, że choroby są zaraźliwe, nie znajdował prawie żadnego poparcia w kręgach medycznych i naukowych. Jednym z najważniejszych autorytetów medycznych tego okresu był Niemiec Max von Pettenkofer (1818-1901), który starał się pojmować rzeczy całościowo i dlatego w swoich rozważaniach na temat powstawania chorób uwzględniał różne czynniki, w tym indywidualne zachowania i warunki społeczne. Dla von Pettenkofera zbyt uproszczona, monokauzalna hipoteza teoretyków mikroorganizmów wydawała się naiwna, co uczyniło z niego prawdziwego „antykontagionistę”. W obliczu rodzącego się wówczas podziału medycyny na wiele odrębnych, wyspecjalizowanych dyscyplin, uczony, później mianowany rektorem Uniwersytetu w Monachium, kpił: „Bakteriolodzy to ludzie, którzy nie patrzą dalej niż na swoje kotły parowe, inkubatory i mikroskopy”.
I tak też von Pettenkofer kierował w tym czasie dyskusją na temat leczenia cholery, choroby tak typowej dla rozwijających się krajów przemysłowych w XIX wieku. Stał on na tym samym stanowisku, co słynny lekarz François Magendie (1783-1855), który już w 1831 roku donosił Francuskiej Akademii Nauk, że cholera nie jest chorobą importowaną, ani zaraźliwą, lecz spowodowana jest nadmiernym brudem wynikającym z katastrofalnych warunków życia. Odpowiednio, najbiedniejsze dzielnice w takich ośrodkach jak Londyn były z reguły również najbardziej dotknięte cholerą.
Von Pettenkofer jako główną przyczynę wskazał wodę pitną. W tamtych czasach nie było oczyszczalni, więc woda była często tak widocznie i mocno zanieczyszczona chemikaliami przemysłowymi i ludzkimi odchodami, że ludzie regularnie skarżyli się na jej smród i odbarwienie. Badania wykazały również, że w gospodarstwach domowych z dostępem do czystej wody zachorowań na cholerę było niewiele lub nie występowały w ogóle. Chociaż von Pettenkofer z pewnością nie zaprzeczał obecności mikrobów w tym szambie, twierdził, że organizmy te mogły przyczynić się do przebiegu choroby, ale tylko wtedy, gdy teren biologiczny był tak przygotowany, aby mogły się rozwijać.
Niestety, autorytet von Pettenkofera nie mógł ostatecznie powstrzymać zwolenników teorii mikrobów przed wzięciem sprawy w swoje ręce pod koniec XIX wieku i wcisnęli oni cholerę również do swojej wąskiej koncepcji wyjaśniającej. Tak więc mikrob (w tym przypadku bakteria Vibrio cholerae lub jej wydaliny) został naznaczony jako jedyny winowajca – a teoria mikrobów Pasteura została fałszywie odznaczona za odparcie cholery. Golub został pozostawiony krzycząc w pustkę: „Dlaczego Pasteurowi przypisuje się zasługi za to, za co w głównej mierze odpowiedzialny był ruch sanitarny i zdrowie publiczne?”.
1500-letnia historia holistycznego spojrzenia na zdrowie i chorobę była zbyt związana z życiem i jego potworną złożonością, by zniknąć całkowicie pod wpływem chwili. Jednak praktycznie zniknęła ze zbiorowej świadomości.
Genetyk Barbara McClintock był zdania, że koncepcje, które od tego czasu pozował jako nauka dźwięku nie może wystarczająco opisać ogromne wielowarstwowe złożoności wszystkich form życia naturalnego, a wraz z tym, ich tajemnice. Organizmy, zdaniem laureata Nagrody Nobla w dziedzinie medycyny, prowadzą swoje własne życie i podporządkowują się porządkowi, który nauka może zgłębić tylko częściowo. Żaden model, który wymyślimy, nie może nawet w minimalnym stopniu oddać sprawiedliwości niewiarygodnej zdolności tych organizmów do znajdowania sposobów i środków zapewniających im przetrwanie. (...)
Z pewnością nie wszyscy lekarze domagali się ról na scenie przemysłu medycznego, a niektórzy z nich byli kluczowymi graczami w utrzymaniu holistycznego punktu widzenia na zdrowie przy życiu. Szwajcarski lekarz Maximilian Bircher-Benner (1867-1939) skierował swoją uwagę na korzyści płynące z odżywiania po wyleczeniu własnej żółtaczki dietą z surowej żywności, jak również pacjenta cierpiącego na poważne problemy żołądkowe. W 1891 roku, na długo przed znaczenie witamin i błonnika pokarmowego dla organizmu ludzkiego zostały uznane, Bircher-Benner przejął małą praktykę miejską w Zurychu, gdzie opracował swoją terapię żywieniową w oparciu o surowej diety żywności.
Do 1897 roku, zaledwie kilka lat później, praktyka wzrosła do małej prywatnej kli-nice, gdzie również traktowane w pacjentów. Było duże zainteresowanie jego wegetariańskiej diety surowej żywności z całego świata, tak, Bircher-Benner wzniósł cztery piętra prywatne sanatorium w 1904 roku o nazwie „Lebendige Kraft” (siła życia).
Oprócz diety opartej na surowej żywności Bircher-Benner (którego nazwisko zostało uwiecznione w Bircher-Muesli) promował naturalne czynniki lecznicze, takie jak kąpiele słoneczne, czysta woda, ćwiczenia fizyczne i zdrowie psychiczne. Wspierał tym samym leczenie, które wraz z pojawieniem się maszyn, a zwłaszcza środków farmaceutycznych, stało się coraz bardziej zaniedbywane: zwracał uwagę na naturalne siły lecznicze organizmu i jego komórki, które posiadają własną wrażliwość i inteligencję.
Walter Cannon, profesor fizjologii na Harvardzie, również uczynił zdrowie holistyczne swoim głównym tematem w swojej pracy z 1932 roku The Wisdom of the Body (Mądrość ciała). Opisał tam koncepcję homeostazy i podkreślił, że zjawiska zachodzące w organizmie są ze sobą powiązane i samoregulują się w niezwykle złożony sposób. „'Mądrość ciała' jest atrybutem żywych organizmów” – napisał izraelski badacz medyczny Gershom Zajicek w czasopiśmie Medical Hypotheses z 1999 roku. „Kieruje ona rosnące rośliny w stronę słońca, prowadzi ameby z dala od szkodliwych czynni-ków i określa zachowanie wyższych zwierząt. Głównym zadaniem mądrości ciała jest utrzymanie zdrowia i poprawa jego jakości. Mądrość ciała ma swój własny język i powinna być brana pod uwagę przy badaniu pacjentów”.
Słowa biologa Gregory'ego Batesona z 1970 roku są z pewnością aktualne do dziś:
„[Walter] Cannon napisał książkę o mądrości ciała; ale nikt nie napisał książki o mądrości nauk medycznych, ponieważ właśnie tego im brakuje”.
Tworzenie klastrów: Jak z jednego zainfekowanego pacjenta zrobić epidemię?
Po II wojnie światowej choroby takie jak gruźlica, odra, dyfteryt czy zapalenie płuc nie powodowały już masowych zgonów w krajach uprzemysłowionych, takich jak zamożna Ameryka. Stało się to ogromnym problemem dla instytucji takich jak Centers for Disease Control (CDC), amerykańskich władz epidemiologicznych, ponieważ groziła im redundancja. W 1949 roku większość głosowała za całkowitą likwidacją CDC. Zamiast wycofać się z potencjalnie bardzo lukratywnej branży, CDC wyruszyło na żmudne poszukiwania wirusów. Ale jak znaleźć epidemię tam, gdzie jej nie ma? Robisz „clustering”.
Polega to na szybkim przeszukaniu otoczenia – szpitali, żłobków, lokalnych barów itp. – w celu zlokalizowania jednej, dwóch lub kilku osób z takimi samymi lub podobnymi objawami. Jest to najwyraźniej całkowicie wystarczające dla łowców wirusów, aby ogłosić zbliżającą się epidemię. Nie ma znaczenia, czy osoby te nigdy nie miały ze sobą kontaktu, czy nawet chorowały w odstępach tygodniowych lub nawet miesięcznych. Tak więc, klastry nie mogą dostarczyć żadnych kluczowych wskazówek lub dostarczyć rzeczywistego dowodu na istniejącą lub zbliżającą się epidemię mikrobiologiczną.
Nawet fakt, że u kilku osób występuje ten sam obraz kliniczny, nie musi oznaczać, że mamy do czynienia z wirusem. Może to oznaczać wiele różnych rzeczy, w tym to, że osoby dotknięte chorobą stosowały tę samą niezdrową dietę lub że musiały walczyć z tymi samymi niezdrowymi warunkami środowiskowymi (toksyny chemiczne itp.).
Nawet założenie, że działa zakaźny zarazek, może wskazywać na to, że pewne grupy ludzi są podatne na pewną dolegliwość, podczas gdy wiele innych osób, które są podobnie narażone na działanie tego mikroba, pozostaje zdrowych. Z tego powodu epidemie rzadko zdarzają się w zamożnych społeczeństwach, ponieważ oferują one warunki (wystarczające odżywianie, czysta woda pitna itd.), które pozwalają wielu ludziom utrzymać układ odpornościowy w takiej kondycji, że mikroby po prostu nie mają szansy na nadmierne namnażanie się (chociaż antybiotyki są również masowo stosowane przeciwko bakteriom, a ludzie nadużywający antybiotyków i innych leków wpływających na układ odpornościowy są jeszcze bardziej zagrożeni).
To, jak nieskuteczne jest grupowanie w znajdowaniu epidemii, staje się oczywiste, jeśli przyjrzymy się bliżej przypadkom, w których grupowanie było wykorzystywane jako narzędzie do wywęszenia (rzekomo zbliżającej się) epidemii. Tak stało się z poszukiwaniem przyczyn szkorbutu, beriberi i pellagry na początku XX wieku. Jednak, jak pokazano na przykładzie, założenie, że są to choroby zakaźne o potencjale epidemicznym, okazało się bezpodstawne.
Najważniejszym przykładem w ostatnich czasach jest dogmat HIV=AIDS, ponieważ położył on podwaliny pod urzeczywistnienie nawet szaleństwa Corony/ COVID-19. Na początku lat 80. kilku lekarzy próbowało stworzyć czysto wirusową epidemię z kilku pacjentów, którzy kultywowali narkotyczny styl życia niszczący system odpornościowy. O tym, jak władze odpowiedzialne za wirusy wyprodukowały tę epidemię, powiemy w rozdziale 3. Na razie zacytujemy Bruce'a Evatta, urzędnika CDC, który przyznał, że CDC podało do publicznej wiadomości oświadczenia, na które „nie było prawie żadnych dowodów”. Nie mieliśmy dowodu na to, że był to czynnik zakaźny”.
Niestety, świat ignoruje wszelkie tego typu stwierdzenia. Tak więc rozmowy o „wirusie AIDS” utrzymują świat w stanie epidemicznego strachu, a łowcy wirusów są teraz mistrzami na arenie medycznej. Każde przeziębienie, każda sezonowa grypa, każda choroba zapalenia wątroby czy jakikolwiek inny syndrom stały się niewyczerpanym źródłem dla łowców epidemii uzbrojonych w swoje metody grupowania, by ogłaszać coraz to nowe epidemie zagrażające światu.
W 1995 roku, rzekomo, „mikrob z piekła rodem przybył do Anglii”, jak twierdzi medioznawca Michael Tracey, który działał wówczas w Wielkiej Brytanii i zbierał nagłówki medialne takie jak: „Zabójczy robak zjadł moją twarz”, „Mięsopust zjadł mojego brata w 18 godzin” i „Mięsopust zabił moją matkę w 20 minut”. Tracey pisze: „The Star był szczególnie subtelny w swoim dodatkowym nagłówku: 'zaczyna się od bólu gardła, ale możesz umrzeć w ciągu 24 godzin'. Jednak bakteria, znana w świecie medycznym jako Streptococcus A, była niczym innym jak nowością. „Zazwyczaj tylko kilka osób umiera na nią każdego roku”, mówi Tracey. „W tamtym roku w Anglii i Walii tylko 11 osób. Szanse na zarażenie się były nieskończenie małe, ale to w ogóle nie przeszkadzało mediom”. Klasyczny przykład złego dziennikarstwa wywołującego panikę”.
W tym samym roku amerykańska CDC ogłosiła alarm, uparcie ostrzegając przed zbliżającą się pandemią wirusa Ebola. Przy pomocy metod klastrowych wyodrębniono kilka przypadków gorączki w Kikwit, w Demokratycznej Republice Konga, i uznano je za ognisko epidemii Ebola. W swoim uzależnieniu od sensacji media donosiły na całym świecie, że śmiertelnie niebezpieczny, zabójczy wirus wkrótce opuści swoje legowisko w dżungli i zstąpi na Europę i USA.
Magazyn Time pokazywał spektakularne zdjęcia „detektywów” CDC w kombinezonach kosmicznych nieprzepuszczających zarazków i kolorowe fotografie, na których rzekomo można było zobaczyć groźny patogen. Dyrektor programu ONZ ds. AIDS uczynił grozę namacalną, wyobrażając sobie: „Jest teoretycznie możliwe, że zakażona osoba z Kikwit przedostaje się do stolicy, Kinszasy, wsiada do samolotu do Nowego Jorku, choruje, a następnie stwarza zagrożenie dla USA”. Jednak w ciągu miesiąca Ebola nie stanowiła już problemu w Afryce, a w Europie i Ameryce Północnej nie odnotowano ani jednego przypadku. A publikacji, w której wirus ebola został scharakteryzowany (z materiałem genetycznym i otoczką wirusa) i pokazany na mikrografie elektronowym, nadal nigdzie nie ma.
Za:
Torsten Engelbrecht i Köhnlein Claus WIRUSO-MANIA
Ptasia grypa (HSN1),
rak szyjki macicy (HPV),
SARS, BSE,
Wirusowe zapalenie wątroby typu C,
AIDS, Polio
Jak przemysł medyczny nieustannie wymyśla epidemie, czerpiąc miliardowe zyski na nasz koszt
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.