piątek, 9 grudnia 2022

Brudne Japońce czyli jak żydowska propaganda wojenna przemieniła Amerykanów w dzike bestie

Miliony zgwałconych, miliony torturowanych, miliony zniewolonych, miliony zamordowanych – naprawdę klęska nazistowskich Niemiec była całkowita, dominowało zło i piekielna nienawiść do przegranych. Była to, według wszelkich standardów, najbardziej brutalna i sadystyczna porażka tego rodzaju w historii ludzkości.

Jakkolwiek brutalna i sadystyczna była wojna i wynikający z niej żydowski „pokój” w Niemczech, nigdzie straszna cena propagandy nie była bardziej widoczna niż w wojnie z Japonią. W przeciwieństwie do Niemców, którzy nie tylko wyglądali i zachowywali się jak Amerykanie, Brytyjczycy, Francuzi i Rosjanie, a także mieli podobną religię i kulturę, Japończycy, przynajmniej na zewnątrz, bardzo różnili się od swoich przeciwników z II wojny światowej. Najbardziej obrazowym elementem była oczywiście rasa i fakt, że Japończycy byli Azjatami.

Chociaż narody wroga różniły się rasowo i kulturowo, przed rozpoczęciem działań wojennych każda ze stron nie miała żadnych trudności w przyjaznych interakcjach między sobą. Rzeczywiście, między tymi dwoma narodami istniał wielki stopień wzajemnego szacunku, a nawet podziwu.

Wszystko zmieniło się oczywiście w mgnieniu oka, 7 grudnia 1941 roku. Wraz z nagłym atakiem na Pearl Harbor amerykański młyn propagandowy nie miał najmniejszego problemu z przekształceniem tych, których powszechnie uważano za życzliwych, uprzejmych i godnych ludzi, w rasę „brudnych szczurów”, „żółtych małp” i „podstępnych Japońców”. Tak więc, w przeciwieństwie do kampanii oczerniania prowadzonej przeciwko Niemcom, która wymagała ogromnej ilości czasu, wysiłku i wyobraźni, demonizacja Japończyków była prosta. Kiedy rząd Stanów Zjednoczonych i przemysł rozrywkowy zaczęły działać, naturalne oburzenie i instynkty rasowe białych Amerykanów przejęły kontrolę.

W antyjapońskiej wściekłości, która ogarnęła Amerykę po ataku na Pearl Harbor, w gorącym szaleństwie zemsty za atak, rzadko zdarzało się, żeby Amerykanin zatrzymał się, by pomyśleć, że być może impulsem dla Pearl Harbor były miesiące celowej i upokarzającej agresji skierowanej na Japonię przez administrację Franklina D. Roosevelta, w tym embargo na niezbędne surowce, bez których Japonia była skazana na upadek jako kraj uprzemysłowiony. Na długo przed 7 grudnia 1941 r. takie sankcje były słusznie postrzegane przez dumnych przywódców japońskich, a także przez świat, jako de facto wypowiedzenie wojny przez Stany Zjednoczone. Ponadto, chociaż niewielu było tego wówczas świadomych, od dawna wiadomo, że Roosevelt i inni członkowie rządu USA wiedzieli o zbliżającym się ataku na środkowym Pacyfiku.

Z powodu paktu wojskowego Japonii z nazistowskimi Niemcami, Roosevelt i jego żydowscy „doradcy” mieli nadzieję, że postawienie Japończyków w kozi róg sprowokuje właśnie taką reakcję, w wyniku której Stany Zjednoczone przystąpią do europejskiej wojny „tylnymi drzwiami”. W takim przypadku Stany Zjednoczone połączyłyby się z Wielką Brytanią i Związkiem Radzieckim, by zmiażdżyć Hitlera i Niemcy.

W ten sposób, prawie na zawołanie, „podstępny” atak na Pearl Harbor został wykorzystany przez propagandystów jako okrzyk bojowy, aby wprawić naród amerykański – który był zdecydowanie przeciwny wojnie – w szał gniewu, nienawiści i zemsty.

Jeśli to możliwe, stopień amerykańskiej wściekłości faktycznie wzrósł cztery miesiące później, kiedy ponure szczegóły „Bataan Death March” dotarły do ​​opinii publicznej. Wystarczająco zły sam w sobie, chaotyczny 60-milowy wymuszony marsz ponad 70 000 żołnierzy amerykańskich i filipińskich schwytanych po oblężeniu Bataan stał się nieskończenie gorszy przez fakt, że wielu więźniów było już bliskich śmierci z powodu braku żywności i lekarstw w wyniku z samego długiego oblężenia. Przytłoczeni samą liczbą więźniów, nie mogąc zapewnić transportu, Japończycy nie mogli zrobić nic innego, jak tylko patrzeć, jak setki więźniów padało martwe wzdłuż drogi podczas długiego marszu.

Opisując ich jako „żółte robactwo”, wściekli amerykańscy artyści stworzyli plakaty przedstawiające Japończyków jako wszystko co tylko możliwe, z wyjątkiem ludzi – skradające się karaluchy, szalejące małpy, węże o dużych kłach, trzepoczące nietoperze-wampiry – oficjalny film Marynarki Wojennej USA opisał żołnierzy wroga jako „warczące szczury”.

Proces dehumanizacji wzmacniali przywódcy polityczni i wojskowi Stanów Zjednoczonych. Podczas gdy generał Eisenhower był zajęty mordowaniem aż 1,5 miliona rozbrojonych niemieckich więźniów w swoich tajnych obozach zagłady, admirał William Halsey, amerykański dowódca operacji na południowym Pacyfiku, wydawał się być zdeterminowanym, aby ani jeden Japończyk w jego strefie działań nie przeżył nawet do czasu by dotrzeć do obozu śmierci.

„Zabijaj Japończyków! Zabijaj Japończyków! Zabij jeszcze więcej Japończyków! Halsey nawoływał swoich ludzi raz po raz. „Pamiętaj o Pearl Harbor – nie daj im łatwo umrzeć!”

Tak więc, być może najgorzej strzeżoną tajemnicą we wszystkich gałęziach armii USA, było to nieoficjalne, ale zrozumiałe zalecenie skierowane do wszystkich amerykańskich żołnierzy, wysokich i niskich, aby absolutnie nie okazywano litości wrogowi w walce.

„Nie będziecie brać jeńców, zabijecie każdego żółtego skurwysyna i to wszystko” — wrzasnął pułkownik piechoty morskiej do swoich ludzi, gdy ich statek desantowy zbliżał się do brzegu na jednej z japońskich wysp.

Pomimo powszechnie panującego przekonania, które utrzymuje się do dziś, przekonania, że ​​wszyscy japońscy żołnierze dobrowolnie, a nawet ochoczo umierali za cesarza, stosunkowo niewielu młodych mężczyzn pogodziło się z takim końcem, jeśli była jakakolwiek nadzieja życia. Podobnie jak żołnierze amerykańscy, brytyjscy i australijscy, z którymi mieli do czynienia, większość żołnierzy japońskich marzyła tylko o dniu, w którym wojna się skończy; kiedy będą mogli w spokoju wrócić do domu, do rodziny i przyjaciół; poślubić ukochaną; założyć rodzinę; pielęgnować mały ogródek; cieszyć się życiem. Niemniej jednak, niemal od samego początku, dla tych młodych mężczyzn stało się jasne, że tak nie będzie, że nie będzie żadnej kapitulacji. Pewien Amerykanin napisał na początku wojny:

Japończycy byli znani z tego, że wychodzili z dżungli nieuzbrojeni, z podniesionymi rękami, wołając „miłosierdzie, litość”, tylko po to, by zostać skoszeni ogniem z karabinu maszynowego.

Raz po raz, na każdej spornej wyspie i na każdym skrawku piasku, japońscy żołnierze i marynarze byli mordowani w chwili, gdy podnieśli ręce i podeszli do przodu, by się poddać. Po dziesiątkach takich starć, podczas których ukrywający się towarzysze z zapartym tchem obserwowali, czekali, a potem byli świadkami masakry swoich nieuzbrojonych przyjaciół, coraz mniej japońskich żołnierzy miało choćby najmniejszą ochotę na poddanie się.

Jak na ironię, chociaż zamordowanie bezbronnego wroga mogło przynieść sadystyczną satysfakcję żołnierzom alianckim, odmowa wzięcia jeńców gwarantowała, że tysiące towarzyszy również zostanie zabitych przez wroga, który wobec takiego traktowania zmuszony był okopać się i walczyć na śmierć i życie. Faktem jest również, że w miarę jak wojna trwała i klęska stawała się nieuchronna, coraz więcej japońskich żołnierzy chętnie by się poddało, gdyby tylko było to możliwe.

„Gdyby ludziom pozwolono poddać się z honorem”, przyznał pod koniec wojny pewien japoński weteran, „wszyscy by to robili”.

Oprócz mordowania więźniów doszło do wielu innych okrucieństw. Kiedy jeden batalion piechoty morskiej zdobył japoński szpital polowy zawierający ponad 400 nieuzbrojonych ludzi, w tym pacjentów i lekarzy, wszyscy zostali wymordowani na miejscu. Inne masakry miały miejsce, gdy setki, a nawet tysiące Japończyków wypędzono na plaże lub małe półwyspy, gdzie nie było nadziei na ucieczkę. Takie masowe „zabójstwa” przypominały jednemu żołnierzowi piechoty morskiej ze Środkowego Zachodu nic innego, jak bezlitosną masakrę królików wepchniętych do ogrodzonych pomieszczeń uniemożliwiających ucieczkę.

„Nic nie jest w stanie opisać nienawiści, jaką czujemy do Nipsów” — napisał amerykański porucznik do swojej matki.

„Zniszczenie, tortury, palenie i śmierć niezliczonych cywilów, dzikie walki bez celu – dla nas to psy i szczury – uwielbiamy je zabijać – dla mnie i dla nas wszystkich zabijanie Nipsów jest najlepszym znanym nam sportem –  nie mamy wrażenia, że ​​zabijamy ludzi, ale naprawdę cieszymy się, słysząc krzyki tych drani”.

Relacja innego żołnierza:

Kiedy japoński żołnierz został „wypłukany” z kryjówki. . .  zaczęli używać go jako żywego celu, podczas gdy starał się  uniknąć postrzału. Żołnierze uznali jego ruchy za szalenie zabawne. Wreszcie . . . udało im się go zabić. . . . Najwyraźniej żaden z amerykańskich żołnierzy nigdy nie pomyślał, że  Japończyk tak samo mógł mieć ludzkie uczucia, odczuwać strach i chęć przetrwania, wystarczające powody by oszczędzić bezbronnego.

Miotacze ognia były szczególnie sadystycznym sposobem na „pieczenie szczurów”. Opis pewnego obserwatora:

Pytałem na przykład walczących, dlaczego oni – a właściwie dlaczego my – regulowali miotacze ognia w taki sposób, że żołnierze wroga byli podpalani, aby umierali powoli i boleśnie, zamiast zabijać od razu pełnym podmuchem płonącego oleju . Czy dlatego, że tak bardzo nienawidzili wroga? Odpowiedź niezmiennie brzmiała: „Nie, nie nienawidzimy szczególnie tych biednych drani; po prostu nienawidzimy całego tego cholernego bałaganu i musimy się na kimś wyładować”.

„Topimy i palimy ich na całym Pacyfiku, a palenie ich jest równie przyjemne, jak topienie” — przechwalał się William Halsey. Admirał doskonale zdawał sobie sprawę, że jego ludzie robili znacznie więcej niż tylko palenie i topienie wroga. . . .

Dyscyplina słaba lub stała się nieistniejącą ci, którzy chcieli torturować, zabijać i okaleczać, robili to. Profanacja ciał rozpoczęła się wraz z najazdem pierwszych wysp. Wzdłuż szerokiego strumienia, który dzielił dwie armie na Guadalcanal, świeżo przybyłe wojska zauważyły ​​odcięte głowy Japończyków przybite do tyczek zwróconych w stronę rzeki. Tam, nad „Kanałem” i gdzie indziej, amerykańscy marines wrzucali zmarłych i umierających do otwartych latryn, podczas gdy inni ze śmiechem oddawali mocz do otwartych ust rannych.

Kolekcjonowanie uszu, nosów, palców i innych części ciała było rozrywką, w której z dumą uczestniczyło wielu żołnierzy piechoty morskiej. Niektórzy wieszali trofea i nosili je jak naszyjniki.

„Nasi chłopcy obcięli je, żeby pokazać przyjaciołom w zabawie lub wysuszyć i zabrać z powrotem do Stanów”, powiedział rzeczowo jeden z mężczyzn.

Kolejnym popularnym trofeum były japońskie czaszki. Niektórze zostały przesłane do domu, do przyjaciół, rodziny, a nawet ukochanych. Jednak większość głów, po „oczyszczeniu” przez żarłoczne mrówki lub przez gotowanie w kotle w celu usunięcia mięsa, była następnie sprzedawana chętnemu personelowi marynarki wojennej.

Zbierano również kości. Niektóre zostały wyrzeźbione, aby funkcjonować jako otwieracze do listów dla ludzi w domu. Nawet Biały Dom otrzymał jeden taki prezent.

„To jest rodzaj prezentu, który lubię dostawać” — zaśmiał się prezydent Roosevelt. „Będzie dużo więcej takich prezentów”.

Zrozumiałe jest, że kiedy do Japonii dotarły wieści, że ciała ich synów i mężów są bezmyślnie maltretowane i że sam prezydent USA aprobuje takie okrucieństwa, wybuchło oburzenie. Amerykanie byli przedstawiani w japońskiej prasie jako „obłąkani, prymitywni, rasistowscy i nieludzcy”. Pewien Amerykanin, równie oburzony, wyjaśnił:

„Myśl o czaszce japońskiego żołnierza, która mogłaby stać się amerykańską popielniczką, była w Tokio równie przerażająca, jak myśl o amerykańskim więźniu używanym do ćwiczenia bagnetów, w Nowym Jorku.

Jednak ze wszystkich trofeów żadne nie było bardziej poszukiwane niż pozłacane zęby. Po każdej bitwie lub masakrze usta poległych były często pierwszym przystankiem dla wielu Amerykanów. Podobnie jak poszukiwacze z Morza Południowego, walki wybuchały, gdy „złodzieje” próbowali ukraść ciała będące własnością innych. Pewien podekscytowany żołnierz piechoty morskiej poczuł, że wzbogaci się po zauważeniu martwego wroga. „Ale” według świadka. . .

. . . Japończyk nie był martwy. Był ciężko ranny w plecy i nie mógł poruszać rękami; inaczej opierałby się do ostatniego tchnienia. Usta Japończyka lśniły wielkimi zębami w złotej koronie, a żołnierz chciał je mieć. Przyłożył czubek noża do podstawy zęba i dłonią uderzył w rękojeść. Ponieważ Japończyk kopał nogami i miotał się, ostrze noża odeszło od zęba i wbiło się głęboko w usta ofiary. Marine przeklął go i cięciem rozciął mu policzki po uszy. Położył stopę na dolnej szczęce cierpiącego i spróbował ponownie. Krew popłynęła z ust żołnierza. Wydał bulgoczący dźwięk i miotał się dziko. Krzyknąłem: „Wyprowadź tego człowieka z jego nieszczęścia”. Wszystko, co dostałem za odpowiedź, to przekleństwo. Podbiegł inny żołnierz piechoty morskiej, wpakował kulę w mózg żołnierza wroga, i tak zakończył jego agonię. Padlinożerca mruknął i bez przeszkód kontynuował wydobywanie zdobyczy.

Zrozumiałe, że japońscy żołnierze nie mieli większego pragnienia poddania się i bycia torturowanym, niż żołnierze amerykańscy walczący z Indianami na Równinach Ameryki sto lat wcześniej. Każdy walczył do końca, ale każdy zachował też dla siebie „ostatnią kulę”. Jeśli japoński żołnierz został osaczony bez możliwości ucieczki lub samobójstwa kulą, popełniał „samobójstwo”, chodząc spokojnie tam i z powrotem wzdłuż linii wroga, aż kula trafiła w cel. Czasami dziesięciu, a nawet dwudziestu Japończyków zabijało się jednocześnie.

Gdy Amerykanie dotarli do Saipanu, Okinawy i innych japońskich wysp zamieszkałych przez ludność cywilną, do listy zbrodni wojennych dodano masowe gwałty. Nic dziwnego, że japoński żołnierz lub cywil zrobiłby wszystko, by nie wpaść w ręce aliantów. Jak ujawnił jeden z Amerykanów:

Północny kraniec Saipan to klif ze spadkiem do morza. Podczas przypływu ostre skały koralowe są prawie pokryte wirującymi falami. Japońscy cywile i żołnierze, którzy przeżyli, byli stłoczeni na tym obszarze. Tam wydarzył się jeden z najgorszych horrorów wojny. Mimo nawoływań przez głośniki do poddania się i zapewnień, że będą dobrze traktowani, zaczęli się zabijać. Żołnierze przyciskali do brzucha granaty ręczne i wyciągali zawleczki. Przez nasze lunety z naszego punktu obserwacyjnego byłem świadkiem tego obrzydliwego spektaklu. Jedno z najgorszych doświadczeń w moim życiu.

Nie tylko praktycznie nikt nie przeżył wśród 30 000 żołnierzy japońskiego garnizonu na Saipanie, ale dwóch na trzech cywilów - w sumie około 22 000 - zostało zamordowanych lub popełniło samobójstwo.

„Po prostu wszystko wysadziliśmy w powietrze” — przyznał jeden z żołnierzy piechoty morskiej. „Nie wiemy, czy były tam kobiety i dzieci, czy coś, po prostu wysadziliśmy to w powietrze”.

„Wszędzie wciąż strzelają do Japończyków” — relacjonował pewien Australijczyk pod koniec wojny. „Konieczność ich schwytania przestała kogokolwiek niepokoić. Żołnierze Nippo to tylko tarcze do ćwiczeń z karabinu maszynowego.

Oczywiście garstkę więźniów udało się schwytać, przez nic innego jak przypadek. Wszystkich oszczędzono wyłącznie ze względu na informacje, których mogli dostarczyć. Kiedy przesłuchanie dobiegło końca, badani byli bezużyteczni. Jeden ze świadków napisał:

Kiedy samolotem C-47 przewożono japońskich więźniów na przesłuchanie, drzwi towarowe z boku samolotu były otwarte, a po zakończeniu przesłuchania każdego z nich wyrzucano na zewnątrz, zanim dotarli do celu.

Oczywiście niezliczone okrucieństwa popełniali nie tylko grasujący na wyspach marines; praktycznie wszyscy amerykańscy żołnierze brali w tym udział. Japoński marynarz, którego statek lub łódź podwodna została zatopiona, nie miał większych szans na przeżycie niż jego towarzysz na lądzie. Amerykańskie okręty wojenne rutynowo ostrzeliwały wszystkie łodzie ratunkowe i strzelały z karabinów maszynowych do wszystkich ocalałych, którzy pozostali na wodzie. 

 W górze japońscy piloci, którzy uciekli z płonących samolotów, byli mordowani przez lotników alianckich, gdy ewakuowali się na spadochronach.

Jeszcze w październiku 1944 roku ogłoszono, że w alianckich obozach jenieckich przetrzymywanych jest zaledwie 604 Japończyków.

Tak jak lotnictwo alianckie atakowało miasta i ludność cywilną w Niemczech, tak lotnictwo amerykańskie spalało kobiety i dzieci w Japonii. Podobnie jak jego odpowiednicy w Europie, żujący cygara i nienawidzący Japończyków gen. Curtis Lemay nie miał żadnych skrupułów przed atakowaniem niezaangażowanych w walkę. Kiedy jego powietrzna armada znalazła się w odpowiedniej odległości od japońskich wysp macierzystych, amerykański dowódca lotnictwa wysłał swoje bombowce B-29 do ataku na Japonię materiałami wybuchowymi i bombami fosforowymi. Praktycznie wszystkie japońskie ośrodki miejskie zostały całkowicie zniszczone, ale to większe miasta zostały zmuszone do przetrwania piekła „bombardowania ogniowego”.

Szacuje się, że podczas jednego nalotu na Tokio w ciągu jednej nocy spalono żywcem od 75 000 do 200 000 ludzi, głównie kobiet i dzieci. Większe było jedynie spalanie Drezna w Niemczech, w którym liczba ofiar śmiertelnych szacowana jest na 200–400 000.

W styczniu 1945 roku gen. Douglas MacArthur przekazał prezydentowi Rooseveltowi japońską ofertę kapitulacji, którą właśnie otrzymał. Roosevelt odrzucił prośbę. Siedem miesięcy później nowy prezydent USA, Harry Truman, otrzymał praktycznie taką samą ofertę od Japończyków. Tym razem Amerykanie zgodzili się. Gdyby japońska kapitulacja została zaakceptowana w momencie pierwszej propozycji, grubo ponad milion ludzi, Amerykanów i Japończyków, nie zginęłoby niepotrzebnie. Gdyby w styczniu 1945 roku zawarto pokój, nie byłoby krwawych bitew, jakie miały miejsce na Iwo Jimie, Saipanie i Okinawie. Nie doszłoby do zamachu bombowego na setki tysięcy kobiet i dzieci w Tokio, Jokohamie, Osace i każdym innym większym japońskim mieście.

Z książki: Germany, Japan and the Harvest of Hate Thomas Goodrich

Zobacz dardzo dobry film na podstawie książki autora Hellstorm

Thomas Goodrich Visit the author at thomasgoodrich.com.

W górze japońscy piloci, którzy uciekli z płonących samolotów, byli mordowani przez lotników alianckich, gdy ewakuowali się na spadochronach.

Jeszcze w październiku 1944 roku ogłoszono, że w alianckich obozach jenieckich przetrzymywanych jest zaledwie 604 Japończyków.

Tak jak lotnictwo alianckie atakowało miasta i ludność cywilną w Niemczech, tak lotnictwo amerykańskie spalało kobiety i dzieci w Japonii. Podobnie jak jego odpowiednicy w Europie, żujący cygara i nienawidzący Japończyków gen. Curtis Lemay nie miał żadnych skrupułów przed atakowaniem niezaangażowanych w walkę. Kiedy jego powietrzna armada znalazła się w odpowiedniej odległości od japońskich wysp macierzystych, amerykański dowódca lotnictwa wysłał swoje bombowce B-29 do ataku na Japonię materiałami wybuchowymi i bombami fosforowymi. Praktycznie wszystkie japońskie ośrodki miejskie zostały całkowicie zniszczone, ale to większe miasta zostały zmuszone do przetrwania piekła „bombardowania ogniowego”.

Szacuje się, że podczas jednego nalotu na Tokio w ciągu jednej nocy spalono żywcem od 75 000 do 200 000 ludzi, głównie kobiet i dzieci. Większe było jedynie spalanie Drezna w Niemczech, w którym liczba ofiar śmiertelnych szacowana jest na 200–400 000.

W styczniu 1945 roku gen. Douglas MacArthur przekazał prezydentowi Rooseveltowi japońską ofertę kapitulacji, którą właśnie otrzymał. Roosevelt odrzucił prośbę. Siedem miesięcy później nowy prezydent USA, Harry Truman, otrzymał praktycznie taką samą ofertę od Japończyków. Tym razem Amerykanie zgodzili się. Gdyby japońska kapitulacja została zaakceptowana w momencie pierwszej propozycji, grubo ponad milion ludzi, Amerykanów i Japończyków, nie zginęłoby niepotrzebnie. Gdyby w styczniu 1945 roku zawarto pokój, nie byłoby krwawych bitew, jakie miały miejsce na Iwo Jimie, Saipanie i Okinawie. Nie doszłoby do zamachu bombowego na setki tysięcy kobiet i dzieci w Tokio, Jokohamie, Osace i każdym innym większym japońskim mieście.

Z książki: Germany, Japan and the Harvest of Hate Thomas Goodrich

Zobacz dardzo dobry film na podstawie książki autora

Thomas Goodrich Visit the author at thomasgoodrich.com.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.