poniedziałek, 8 sierpnia 2022

Stachura - wojownik na drodze poznania rzeczywistości


Opowiadanie o cudzym życiu to dla mnie sprawa niejasna. Mam wątpliwości, czy w ogóle można mówić o cudzym życiu. Zaledwie z trudem można mówić o swoim życiu. Mówiąc o cudzym życiu, mówimy tylko o tym, co widzimy, a widzimy tylko to, co jest na powierzchni zdarzeń.

Nie jestem krytykiem literackim, co usprawiedliwiałoby moją wypowiedź na temat Stachury. Tak się jednak stało, że jego twórczość splotła się z jego życiem i zagroziła jego życiu. Czym jest wtedy analiza życia człowieka, który zginął z powodów metafizycznych? Wtedy groźnie i niezrozumiale brzmią słowa Gabriela Marcel: "Istnieje konieczność przywrócenia doświadczeniu ludzkiemu jego wagi ontologicznej".

Jeżeli chcę mówić o Stachurze, to tylko dlatego, że go znałam. Według mnie Stachura poległ na polu chwały.  Przeszło trzydzieści lat temu napisałam o nim, że był wojownikiem na drodze poznania rzeczywistości i nie cofnął się, kiedy los wyniósł go w kosmiczną pustkę. Teraz myślę tak samo. Stachura był tym człowiekiem, o którym pisał kiedyś Albert Camus: "Nie widziałem nigdy nikogo, kto umierałby dla argumentu ontologicznego". Pisząc to, co napisał, Camus przewidział istnienie takiego bohatera.

Po trzydziestu latach Stachura nadal jest obecny w literaturze i życiu. Myślę, że tajemnica Stachury polega na tym, że to, co napisał, napisał w sposób doskonały. Potrafił zaklinać życie, żeby trwało wiecznie. Był poetą. (...)

W przypadku poety wszystko, co dotychczas napisałam, nie pozostawia żadnych wątpliwości. Chciałabym jednak zwrócić uwagę, że w ten sposób odkryta zostaje zasada ogólna, która głosi, że człowiek Inny jest zawsze światem, którego poznanie zmienia nas. Kiedy żyjemy w grupie, ta relacja między człowiekiem a człowiekiem się zaciera i znaczenie drugiego człowieka staje się niewidoczne. Ale gdy tylko zdarzy się, że człowiek z naszego otoczenia ma odwagę zachowywać się inaczej niż grupa, kiedy ma odwagę bronić swego zdania, wbrew opinii grupy, wtedy oczy wszystkich zwracają się na niego, bo oto zjawił się człowiek Inny. Trudno zrozumieć racje tego, który przeciwstawia się powszechnej opinii. Dopiero po pewnym czasie ta nowa prawda przebija się przez schematy i staje w blasku oczywistości.

W naszym życiu, na wysokim stopniu organizacji społecznej, kiedy ludzie zmieniają się w instytucie, albo zostają zamienieni w ogniwa maszynerii administracyjnej, albo ogniwa mechanizmów produkcyjnych, drugi człowiek ukazuje się nam rzadko. Człowiek wmontowany jest w system. Dopiero sytuacja dramatyczna, która na chwilę zakłóca spokojny rytm życia, może nam nagle odsłonić drugiego człowieka, oddając głębię cudzego, prywatnego życia. (...)

Starając się poznać drugiego człowieka, docieramy wreszcie do tej granicy, która murem otacza "tabu", sferę "sacrum", do której Inny człowiek nie ma dostępu, sferę, z której unosi się dym kadzideł i słychać dzwonki sygnaturki. Jest to sfera sacrum, gdzie następuje przemiana ciała w ducha, doświadczenia w myśl. Tu powstaje i gromadzi  się owa "Inność" odróżniająca jednego (człowieka) od drugiego. Ta Inność jest w absolutnej władzy jednostki i tylko ona może ukazywać albo przyznawać się do niej, jeśli zechce, tylko ona na zna i rozumie.

Poznając drugiego człowieka, który jest tak samo zbudowany jak inny, z tej samej materii, docieramy do sfery, która jest natury duchowej. Która zrodziła się z doświadczenia człowieka z rzeczywistością i stanowi sferę świętości, ponieważ wyrosła z doświadczenia, za które człowiek zapłacił swoim życiem i swoim cierpieniem. To jest "ziemia ognista", kraj ojczysty każdego człowieka, którym każdy usiłuje władać. Docieramy do tej sfery, którą znamy z własnego doświadczenia, ponieważ powtarzany tego samego człowieka. To jest sfera, która zrodziła się z bolesnych doświadczeń człowieka z rzeczywistością, wyrosła z życia opłaconego cierpieniem. (...)

Czego się trzymać, mądrości życiowej wykreowanej przez doświadczenie ludzi posuwających się wydeptaną ścieżką przezorności czy zaufać błyskawicy nagle oświetlającej tajemniczą głębię? Czy są jakieś drogowskazy, tablice informacyjne wskazujące kierunek na skrzyżowaniach i ostrzegający przed przepaścią, przyczajoną za zakrętem? Jak długo można być pod wpływem drugiej osoby, nie sprawdzając prawdziwości faktów i głoszonych przez nią tez?

[Takie są początki książki Barbary Czochralskiej Ktoś spoza planety. Spotkania z Edwardem Stachurą. A tu fragment zakończenia]:

Czym jest sakrament?

Na podstawie Encyklopedii katolickiej: "Sakrament to widzialny znak niewidzialnej łaski".

Zdaję sobie sprawę, że idę za daleko w rozumowaniu, ale idę tak daleko, jak wiodą mnie słowa Papieża, życie faktów i myślenie logiczne. Stachura został po śmierci znaleziony uśmiechnięty, tzn. na jego twarzy nie było śladow cierpienia. Jarosław Markiewicz, poeta i malarz, tak o tym pisał: "Krzysztof Karasek, wspomniany przez Stachurę w Pogodzić się ze światem, był w kilka godzin po śmierci Stachury na Rębkowskiej, spotkał tam jeszcze ekipę lekarską i pospołu z lekarzami nie mógł się nadziwić wstrząsającym faktom. Sceneria wskazywała na samobójstwo –natomiast martwe już ciało Stachury temu przeczyło, niebiański uśmiech gościł na twarzy, nie było żadnego duszenia się, czy umierania w męczarniach". Markiewicz zapytuje czy nieznana, potężna i inteligentna istota pomogła Stachurze przebyć bramy śmierci i czy mogła to być – mimo wszystko – BRAMA triumfalna? (...)

***
Przypadek Stachury jest interesujący. Jeżeli rzeczywiście poznał Prawdę, jego śmierć nie była ani tragiczną ani też Bramą triumfalną. Lata picia alkoholu, uprawianie hazardu, nierozpoznanie celibatu jako wąskiej bramy do wyższego poznania raczej uniemożliwiły mu zakończenie cierpienia (czytaj wstrzymanie wyobrażenia "jestem"). Prawdziwym triumfem Stachury w takim wypadku był sam wgląd w Prawdę, rozpoznanie elementu nie-determinowanego, co prawdopodobnie pojawiło się z Człowiekiem Nikt. Podczas gdy dla zwykłego człowieka śmierć jest kasacją pamięci wraz z którą od nowa przystępuje do odgrywania tej czy innej roli w tragikomedii życia, szlachetny wgląd jest tu i teraz dostępny, i jako niezależny od pamięci, nie może zostać zapomniany. To milczące tło umysłu, jakkolwiek skromnym może się wydawać, daje szlachetnemu w treningu stały standard według którego, każde inne temporalne doświadczenie, jakkolwiek przyjemnie i ekscytujące dla zwykłego człowieka, jest (lub zostanie) przez niego rozpoznane jako bolesne gdyż nietrwałe. Dodałem nawias, z uwagi na rozbieżność pomiędzy tym co się rozumie a co się odczuwa. Mądrość mówi nam że przywiązanie rodzi ból rozstania, ale samo w sobie przywiązanie jest przywiązaniem do przyjemności płynącej z asocjacji. Taka przyjemność może zwyciężyć przyjemność spokoju wolnego od przywiązań, ale inaczej niż zwykły inteligentny człowiek, który wciąż zapomina czego się nauczył, entuzjazm szlachetnego wobec obiektów przywiązania stopniowo maleje i gaśnie, podczas gdy spokój wolny od przywiązań jest odbierany jako coraz bardziej przyjemny. Prawdopodobnie wraz ze śmiercią uległo wzmocnieniu rozpoznanie milczącego tła umysłu, które to po wypadku było mocno "zaciemnione", depresją postpsychotyczną, jak i używaniem neuroleptyków. Stąd uśmiech na twarzy Stachury. Szlachetne Prawdy, raz zobaczone już Cię nie opuszczą, mogą jedynie być zaciemnianie stanami chciwości, nienawiści i złudzenia, które stopniowo w przypadku ariya będą się zmniejszały.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.