Co leży u korzenia zarówno komicznego jak i tragicznego … to rozbieżność, sprzeczność pomiędzy nieskończonością a skończonością, wiecznym i tym co powstałe. Patos który zwykle wyklucza komiczne jest zatem nieporozumieniem, to wcale nie jest patos. Subiektywnie istniejący myśliciel jest tak bi-frontalny jak sama egzystencja. Gdy oglądane z kierunku patrzenia ku wieczności, pojęcie rozbieżności jest patosem, gdy oglądane z wiecznego za nim, pojęcie rozbieżności jest komiczne. Gdy subiektywnie istniejący myśliciel zwraca swą twarz ku wiecznemu, jego pojmowanie rozbieżności jest patetyczne, kiedy odwraca się plecami do wiecznego i pozwala temu rzucić światło z tyłu na tą samą rozbieżność, pojmowanie jest w terminach komizmu. Jeżeli nie wyczerpałem komicznego w całej jego głębi, nie posiadam patosu nieskończoności; jeżeli mam patos nieskończoności, od razu mam również komiczne. Kierkegaard (CUP ss 82-3)
Sama egzystencja pociąga za sobą samo-sprzeczność. (CUP 84)
I gdzie tu wchodzi Budda? Jeżeli zrozumiemy „wieczne” (którym dla Kierkegaarda jest zasadniczo Bóg – tj dusza będąca częścią Boga) jako „podmiot” czy „ja” i „to co powstałe” jako całkiem oczywiście nietrwałe „obiekty” w świecie (co jest również w znaczeniu K) sytuacja staje się jasna. To co nazywamy „ja” jest pewną charakterystyką wszelkiego doświadczenia, które wydaje się być wiecznym. Jest całkiem oczywiste, że dla wszystkich ludzi rzeczywistość i trwałość ich „ja” jest brana za absolutnie pewną i rozbieżność o której mówi K jest prosto tą pomiędzy moim „ja” (które automatycznie biorę za trwałe) i aż nadto jawnie nietrwałymi „rzeczami” w świecie, które „ja” usiłuje posiąść. Wieczny „podmiot” dąży do posiadania temporalnego „obiektu” i sytuacja jest od razu zarówno komiczna jak i tragiczna – komiczna, ponieważ coś temporalnego nie może być posiadane na wieczność, i tragiczna, ponieważ wieczne nie może się powstrzymać od czynienia daremnych prób by posiąść temporalne na wieczność. Ta tragi-komedia jest cierpieniem (dukkha) w jego najgłębszym sensie. I to uwolnienie się od tego jest tym czego naucza Budda. Jak? Przez wskazanie, że odwrotnie do naszych naturalnych założeń (które przyjmują, że podmiot „ja”, dalej by kontynuował istnienie nawet gdyby w ogóle nie było obiektów) egzystencja podmiotu zależy od egzystencji obiektu; a skoro obiekt jest jawnie nietrwały, podmiot musi być takiż sam. I od razu gdy domniemany podmiot jest widziany jako będący nie mniej temporalnym niż obiekt, rozbieżność pomiędzy wiecznym i temporalnym zanika (na czterech etapach – sotapatti, sakadagamita, anagamita i arahatta); i z zanikiem rozbieżności dwie kategorie „tragiczna” i „komiczna” również zanikają. Arahat ani się nie śmieje ani nie płacze, i to jest koniec cierpienia (z wyjątkiem oczywiście fizycznego bólu, który znika wraz z rozpadem ciała).
W ten sposób możesz dojrzeć progresywne przesuwanie się z bezmyślnej bezpośredniości (zarówno dziecięcego rozbawienia, które odmawia wzięcia tragicznego poważnie, czy pompatycznej powagi, która odmawia potraktowanie humorystycznie komicznego) ku świadomej refleksji (która jest limitem filozofii puthujjana) do pełnej realizacji ariya dhammy (gdzie zarówno tragiczne jak i komiczne ostatecznie giną, by nigdy już nie powrócić).
Pokochanie innej osoby dowodzi zmęczenia samotnością: jest więc tchórzostwem i zdradą wobec samego siebie (jest rzeczą najwyższej wagi, abyśmy nikogo nie kochali). Fernando Pessoa
▼
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.