czwartek, 5 maja 2016

Tolkien i "Kompleks Atlantydy"


Twórca Władcy Pier­ścieni przyznawał, że cierpi na „kompleks Atlantydy", ujawniający się w często nawiedzającym go śnie „o Wielkiej Fali zbliżającej się nie­uchronnie nad drzewami i zielonymi polami". W latach 1939-1945 przyniosła ona „Wielką Wojnę Maszyn", a po 1945 roku ekspansję „ameryko-kosmopolityzmu". Czasy współczesne to „mroczna era, w której technika tortur i niszczenia osobowości dorówna podobnej technice Mordoru oraz Pierścienia".

   Jedną z emanacji współczesnego Mordoru jest światowy komu­nizm. Już w czasie wojny z „krzywym uśmiechem" przyjmował poda­wane w brytyjskich mediach deklaracje Józefa Stalina - „tego krwio­żerczego, starego mordercy" (w oficjalnej propagandzie brytyjskiej nazywanym „naszym wielkim sojusznikiem", a przez Churchilla po­ufałej „wujaszkiem Joe") - zapraszającego narody świata „do włącze­nia się w szczęśliwą rodzinę ludzi dążących do zniesienia tyranii i nie­tolerancji!" . Jak widać, Tolkien był całkowicie immunizowany na dolegliwość, na którą cierpiała większość zachodnich intelektualistów i tzw. klasy rządzącej: zauroczenie sowieckim imperium zła. Upatry­wanie w sowieckim ludobójcy „wartościowego sojusznika w antyhi­tlerowskiej koalicji" angielski pisarz porównywał do usiłowania „po­konania Saurona za pomocą Pierścienia".

   Autor Władcy Pierścieni żył dziesięć lat dłużej od twórcy Narni. Mógł więc dłużej obserwować skalę zniszczeń dokonywanych przez „Wielką Falę". W drugiej połowie lat sześćdziesiątych XX wieku zaczę­ła ona podmywać fundamenty Kościoła rzymskiego. Nie wiemy, jak zareagowałby CS. Lewis na realizowane w czasie Vaticanum II i po zakończeniu jego obrad aggiornamento (przystosowanie) Kościoła do świata. Czy oceniłby to jako kolejny przykład ekspansji „chrześcijań­stwa popapranego", którego symptomy dostrzegał już w Kościele anglikańskim?

  Wiemy, jak zareagował J.R.R. Tolkien. Podobnie jak wielu współ­czesnych (nie tylko zresztą katolickich) intelektualistów, dostrzegł w programie aggiornamento nie tyle nadzieję, ile zagrożenie i powód do wielkiej troski. W 1968 roku, gdy trwała w najlepsze „reforma liturgiczna" i wcielanie w życie „nowych form duszpasterstwa" zwie­rzał się w liście do syna Michaela: „Dość dobrze wiem, że dla Ciebie, tak samo jak dla mnie, Kościół, który niegdyś był schronieniem, teraz często staje się pułapką. Nie ma dokąd pójść!".

   Wskazywał w tym kontekście na mającą swoje korzenie w pro­testanckim sposobie myślenia błędną mentalność kościelnych „refor­matorów", dążących (choćby poprzez destrukcję klasycznego rzym­skiego rytu w liturgii Kościoła) do powrotu do tzw. pierwotnego chrze­ścijaństwa. Tolkien nie przypominał potępienia błędu „archeologizmu", co uczynił w encyklice Mediator Dei papież Pius XII. Wskazywał jed­nak, że „prymitywne chrześcijaństwo" - „jest i, mimo wszelkich «po-szukiwań», zawsze pozostanie w dużej mierze nieznane", zaś „prymi­tywność nie stanowi gwarancji wartości, a w dużej mierze jest i była odbiciem ignorancji".

   Kościelni nowinkarze - mimo że zarzucają swoim adwersarzom „statyczne" podejście do problemów Kościoła we współczesnym świe­cie - sami są wyjątkowo „statyczni", bo nie dostrzegają braku podo­bieństwa między „ziarnem gorczycy" (Kościołem pierwszych chrze­ścijan} a „w pełni wyrośniętym drzewem" (Kościół w XX w). - „Mędr­cy mogą wiedzieć, że powstało ono z nasienia, lecz próby wykopania ziarna są bezcelowe, ponieważ ono już nie istnieje, a jego właściwości i moc znajdują się teraz w Drzewie".

   Drażnił Tolkiena ekumenizm podnoszony do rangi ideologii - „nieustająco modlimy się o chrześcijańskie zjednoczenie, ale jeśli się zastanowić, to doprawdy trudno przewidzieć, w jaki sposób mogłoby się to zacząć urzeczywistniać inaczej niż dotychczas". Nagłaśniany jako przejaw „wiosny Kościoła" tzw. dialog ekumeniczny, którego częścią jest stałe przepraszanie za „historyczne winy" Kościoła, zaowocował we­dług pisarza tylko tym, że „teraz często jest się poklepywanym po ple­cach jako przedstawiciel Kościoła, który uznał błędność swych posu­nięć, porzucił arogancję, wyniosłość i separatyzm; jednak nie spotka­łem jeszcze ani jednego «protestanta», który w jakikolwiek sposób oka­załby, że uświadamia sobie powody naszej postawy, dawnej czy też współczesnej [...] Czy zostało kiedykolwiek wspomniane, że rzymscy katolicy wciąż cierpią z powodu szkód, jakich nie stawia się nawet przed żydami? Jako człowiekowi, na którego dzieciństwo padł cień prześla­dowań, trudno mi się z tym pogodzić".

   Jakże więc uciec przed „Wielką Falą"? Gdzie znaleźć schronie­nie? Tylko poprzez „podtrzymywanie w sercu swojej hobbickości". W 1958 roku Tolkien pisał do jednej z czytelniczek: „W gruncie rze­czy jestem hobbitem (pod każdym względem, oprócz wzrostu]. Lubię ogrody, drzewa i tradycyjnie uprawiane pola; palę fajkę i lubię dobre, proste jedzenie (nieprzechowywane w lodówce), natomiast gardzę kuchnią francuską; lubię i nawet odważam się nosić w tych niecieka­wych czasach ozdobne kamizelki". Kiedyś napisał, że miłość czuje tylko wobec Anglii, a nie Wielkiej Brytanii. Gdy w 1973 roku umie­rał, jego angielski „Shire" wchodził w struktury EWG. Czarni jeźdźcy wyjechali za bramy Czarnej Wieży.

Za: Grzegorz Kucharczyk, Christianitas. Od rozkwitu do kryzysu, Wydawnictwo PROHIBITA, Warszawa 2015 (z pominięciem przypisów)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.