sobota, 7 maja 2016

Jeden dostrzegał chwasty wśród tulipanów, drugi nawet na wysypiskach śmieci znajdował piękne kwiaty


Czytaliśmy więcej książek niż inne dzieci. Biblioteka domowa liczyła około pięciu tysięcy tomów. Były to przestarzałe dzieła naukowe zapisane ojcu przez mego imiennika (którego nazwałem przyjacielem Wordswortha, ale którego łączyła także tkliwa zażyłość z Felicją Hemans), własne książki ojca, głównie poezje i literatura anglo-irlandzka w osobnej szafce, dzieła religijne należące do matki, podręczniki przesłane ojcu przez wydawców w nadziei, że zaleci je do szkół państwowych, oraz książki przygodowe i powieści zakupione dla starszego rodzeństwa.

Matka opowiadała nam o wynalazcach i lekarzach, którzy złożyli życie w ofierze cierpiącym, o ubogich chłopcach, co doszli ciężką pracą na sam szczyt, i o świątobliwych mężach dających przykład innym. Poznaliśmy także bajkę o królu, który oddał swój przepiękny ogród poddanym. Weszło tam dwóch uczniów - pierwszy, o którym matka mówiła tonem z lekka szyderczym, dostrzegał chwasty wśród tulipanów, drugi zaś (w tym momencie się rozpromieniała) nawet na wysypiskach śmieci znajdował piękne kwiaty. Unikała w miarę możności tematów związanych z wojnami, bo nie potrafiła wyjaśnić, dlaczego Bóg na nie pozwala. Na moim wczesnym dzieciństwie legł ponury cień wojny burskiej. Mój najstarszy brat Philip (podający się za fenianina) uważał się za zwolennika Burów i toczył przy śniadaniach spory z ojcem, którego poglądy polityczne nie były nigdy skrajne.

Robert Graves, Wszystkiemu do widzenia!
Tłumaczenie: Tomasz Wyżyński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.