Pokochanie innej osoby dowodzi zmęczenia samotnością: jest więc tchórzostwem i zdradą wobec samego siebie (jest rzeczą najwyższej wagi, abyśmy nikogo nie kochali). Fernando Pessoa
▼
poniedziałek, 18 kwietnia 2016
Tyłem do przodu
Idea postępu jest dość nowym ludzkim pomysłem czy też wymysłem. W dawnych czasach mało kto uważał, że historia posuwa ludzkość naprzód lub wzwyż. Sądziliśmy raczej, że kręcimy się w kółko, jak w cyklicznej, greckiej lub indyjskiej koncepcji wiecznego powrotu. Albo że drepczemy w miejscu. Albo że spadamy na zbity łeb w otchłań, jak w Owidiuszowej wersji mitu o czterech wiekach ludzkości (kolejno: złotym, srebrnym, miedzianym i żelaznym), czy w biblijnej opowieści o wypędzeniu z raju. Niewielu też uważało człowieka za konstruktora własnej historii. To raczej Przypadek lub – co zresztą na jedno wychodzi – kapryśne Przeznaczenie, a w najlepszym razie boża Opatrzność motały wątki i osnowy naszych dziejów.
Przekonanie o dokonującym się postępie ma swoje źródło w poglądach osiemnastowiecznego filozofa z Królewca, Immanuela Kanta. Kant głosił, że - z powodu nieumiejętności samodzielnego myślenia - ludzkość znajduje się w stanie dziecięctwa. Zjawisko nieumiejętności korzystania z własnego rozumu ma zdaniem Kanta charakter masowy, dotyczy większości mężczyzn i wszystkich kobiet. Postęp miałby więc polegać na przejściu ze stanu dziecięctwa do stanu dorosłości, a konkretniej: na upowszechnieniu wolności czynienia publicznego użytku ze swego rozumu. Wolność taką nazwał filozof „najnieszkodliwszą ze wszystkich wolności”, a jej urzeczywistnienie nazwał „oświeceniem”. Praktycznym wnioskiem z tak rozumianej idei postępu okazała się rewolucja, a „najnieszkodliwsza ze wszystkich wolności” zrealizowała się w cieniu rozgrzanej (czy raczej zabryzganej) do czerwoności gilotyny.
Po Immanuelu Kancie nastał filozof, który nazywał się Georg Wilhelm Friedrich Hegel. Hegel sądził, że nie tylko ludzkość, ale także Bóg podlega postępowi. Postęp dokonuje się na drodze nieuchronnych konfliktów i krwawych jatek, które Hegel był skłonny zaakceptować w imię celu, jakim jest królestwo tryumfującego Ducha, absolutu i doskonałości. To była pewna nowość – przekonanie, że historia i postęp wiodą do jakiegoś celu. Oznaczałoby to, że historia będzie miała swój koniec. Ba, kiedy Hegel zobaczył Napoleona na koniu wjeżdżającego do Jeny, zdało mu się, że widzi ów koniec na własne oczy. Dodam, że przekonanie o końcu historii poddano jakiś czas temu reanimacji z okazji upadku muru berlińskiego.
Oczywiście przesadą jest mniemanie, że postęp nie istnieje. E-mail na ogół jest szybszy od konnego posłańca, rakieta balistyczna skuteczniejsza od dzidy, cienkopis wygodniejszy w użyciu niż rylec. Partyka skakał wyżej od Wszoły, Adama Małysza kochamy bardziej niż Wojciecha Fortunę, coraz więcej lektur szkolnych przenosi się na ekran. Przybyło nam szkół wyższych i sklepów, lokalnych gazet i literackich nagród Nobla. Z drugiej jednak strony czy Wisława Szymborska jest lepsza od Homera, Adamek od Achillesa, Bronisław Komorowski od Stefana Batorego? Czy zdrowiej jemy, milej spędzamy wieczory, bezpieczniej poruszamy się po miastach, oddychamy lepszym powietrzem, mądrzej myślimy, bardziej kochamy? W tym na gwałt modernizującym się świecie jednego tylko nie da się zmodernizować – człowieka. Nasze mózgi i serca nie zmieniły się od stu tysięcy lat i żadne ideologie, totalitaryzmy, socjotechniki i reformy edukacji ich nie zmienią, choć bardzo by chciały.
Wojciech Czaplewski
Felieton literacki z książki W. Czaplewskiego Pochwała niezrozumiałości, która ukazała się nakładem Bałtyckiego Stowarzyszenia "Sieciarnia" (w ramach biblioteki "Latarni Morskiej") w 2013 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.