Jean Genet, złodziej i
homoseksualista, potrafił — z niewielką pomocą grupki przyjaciół
— przemienił swoje drobne wady charakteru w literacką grę i
dzięki temu został prawie świętym. Kanonizacji dokonał Jean-Pauł
Sartre osobiście i napisał gigantyczną książkę. Mały wielki
człowiek, czyli Sartre, napisał zwariowaną rozprawę o
złodziejaszku, znakomicie władającym francuszczyzną. Bowiem we
Francji na literacki sukces mogą liczyć wyłącznie osoby, które
poznały wszelkie zawiłości składni oraz ortografii mowy Racine'a
i Moliera. Ponadto warto być draniem i w odpowiednim czasie
sympatyzować z czerwonymi. Albo z Czarnymi Panterami, Frakcją
Czerwonej Armii lub terrorystami z OWP.
Jean Genet popierał z całego serca
zarówno Pantery, jak i Arabów, bowiem doszedł do wniosku, że to
bardzo piękni chłopcy. Wyznał jednocześnie z żalem, że z żadnym
z przystojnych bojowników o wyzwolenie Palestyny nie udało mu się
spędzić nocy.
Dzieje sukcesu Geneta we Francji
powinni studiować wszyscy specjaliści od reklamy i od promocji
literatury, w celu zapoznania się z trudną sztuką żonglerki
wartościami. Bo z Genetem było tak — pierwszy swój poemat,
Skazanego na śmierć, wydał mu w roku 1942 w nakładzie stu
egzemplarzy drukarz, zajmujący się produkcją fałszywych kartek
żywnościowych. Świetny punkt zaczepienia dla mitologicznej nitki
oszustwa, którego oczywiście Genet nie przegapił. Napisał później
francuszczyzną jak cymbał brzmiącą: „Ręka ma pchnęła owoc
rozpaczy w rozwarty pysk występku”.
W latach 1943 — 1947 Jean Genet
opublikował pięć podstawowych swych powieści. Wszystkie wydano
anonimowo, z wyjątkiem Cudu róży, ponieważ wydawcy,
podobnie jak osiemnastowieczni edytorzy libertyńskich i
pornograficznych płodów, obawiali się biczyka obyczajowej cenzury.
I dlatego na trzech tomach widniała formuła od dawna znacząca we
Francji utwory zakazane: „Tylko dla amatorów”.
Dzieło Geneta ukazało się zatem poza
oficjalnym obiegiem i właśnie dlatego — po pewnym czasie — z
biciem werbli podbiło rynek. Jean Genet przeskoczył wdzięcznym
krokiem od podziemia do Dzieł wszystkich u Gallimarda. Siłą
napędową sukcesu stał się gigantyczny snobizm bywalców „Deux
Ma-gots”, złe skłonności autora i nade wszystko jego wiedza o
języku. Genet wyznał po latach, że jak się jest złodziejem i
pedałem siedzącym pod celą, to należy przynajmniej mówić i
pisać lepiej od innych. Tym sposobem Jean Genet udowodnił
niezbicie, że słowo jest czynu testamentem.
Dzisiaj już wiemy, że
Notre-Dame-des-Fleurs opublikował anonimowo Robert Denoel dzięki
Jeanowi Cocteau, który pokochał Geneta miłością czystą od
pierwszego niemal wejrzenia i dwukrotnie wyciągnął go z pudła. Po
raz pierwszy — gdy Genet podwędził portfel z damskiej torebki. Po
raz drugi — gdy starał się wynieść za pazuchą tomik Sagesse
Verlaine'a. Cocteau napisał do trybunału, że Genet co prawda
kradnie, ale za to cudownie pisze. Sędzia Patouillard tak bardzo nie
(chciał wyjść na drobnego burżuja, że uniewinnił Geneta,
chociaż — jako recydywistę — winien zapudłować na kilka
latek. Pompes funebres wytłoczył w dziewięćdziesięciu
pięciu egzemplarzach Gallimard, i to wystarczyło, by przyjaciele
Cocteau zapoznali się z dziełem i odpowiednio zachwycili. Dziennik
złodzieja wydał zaś Albert Skira w Szwajcarii. Kerela z
Brestu — znowu Gallimard.
W tej sytuacji dzieło Geneta
sprzedawane, a raczej rozdawane pod obrusem, musiało w chwale
wyskoczyć na agorę. Gallimard postanowił od razu tłoczyć Dzieła
wszystkie, bo w paryskich salonach stwierdzono, że powieści
złodzieja czytane z niezdrowymi wypiekami na jagodach — to
największe osiągnięcie literatury francuskiej od czasów Wiktora
Hugo. Więc Genet dostąpił transfiguracji. Od niebytu do przebytu,
od austerii do aureoli. Dzieło prosto z pierdla trafiło do
Panteonu.
Gallimard podjął strategiczną
decyzję w roku 1951 i zwrócił się do największej swej gwiazdy z
prośbą o napisanie przedmowy. Największą gwiazdą był Jean-Pauł
Sartre. Sartre przyjął zamówienie, zamknął się w gabinecie,
łykał amfetaminę i wypalał setki gitanów, by po kilku
miesiącach położyć na biurku przerażonego Gallimarda rękopis
liczący ponad sześćset kartek drobnego pisma. Sartre zamiast
przedmowy popełnił rodzaj autobiografii zatytułowanej Święty
Genet. Komediant i męczennik.
Gallimard nie miał wyboru. Pierwszy
tom Dzieł wszystkich Geneta zawiera tylko i wyłącznie przedmowę
Sartre'a. Z właściwą sobie maestrią Sartre udowodnił, że Genet,
tęskniąc do świętości, zamienia cudownie Zło na Dobro, a za
oręż w walce z imperializmem służą mu homoseksualizm, onanizm, i
złodziejstwo, tak pięknie oddane w słowach. Tak oto Sartre ujrzał
Geneta jako stół z powyłamywanymi nogami. Porównując go do św.
Jana od Krzyża i do św. Teresy z Avilla, przeciwstawił skarlałej
moralności klas posiadających czysty zew grzechu obmytego ze zmazy.
Sartre był realistą i doszedł do
wniosku, że skoro prawdziwa rewolucja się nad Sekwaną nigdy nie
powiedzie, to warto chociaż zdobyć Pałac Zimowy języka.
W gruncie rzeczy Sartre mianował
Geneta Trockim ecriture. Od tego czasu dzieło artysty
sprzedaje się we Francji świetnie i budzi równie silne wzruszenia
pośród wykwintnej młodzi, jak w 1815 Kozacy na Polach Elizejskich
pośród panien służących.
Krzysztof Rutkowski
Paryskie Pasaże
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.