czwartek, 13 lutego 2014

On ja i ci obcy, czyli kilka uwag z Różewiczem w tle


Według Paula Riceura tożsamość człowieka to po pierwsze różnica względem innych, a po drugie identyczność względem siebie w czasie. Przypomina to sposób, w jaki Arystoteles definiował słowa: przez różnicę gatunkową i przynależność rodzajową. Można więc tożsamość rozumieć jako samozdefiniowanie się. Uzdolniony do takiego samozdefiniowania jest podmiot, czyli ktoś, kto może z sensem użyć zaimka „ja”. Bez pojęcia tożsamości pozbawione znaczenia stałyby się między innymi pojęcia wolności i odpowiedzialności, co zdaje się zagroziłoby ładowi i sensowi ludzkiego świata.

   chciałem zostać motylem / ale powiedziano mi że / muszę być nosorożcem // potem chciałem być / skowronkiem bocianem / ale powiedziano mi że to niemożliwe // pytałem dlaczego – odpowiedziano / bo jesteś nosorożcem

Dawno dawno temu sądzono, że życie dzieli się na dwie części o nierównej wartości: człowiek to najpierw dziecko, czyli człowiek niezupełny, potem dorosły, to znaczy pełnowartościowy. A potem się umiera. W epoce romantyzmu dodano do tego etap trzeci – między dzieciństwem a dorosłością pojawiła się młodość i od razu zaczęła się panoszyć: pisano ody na jej cześć, a wyrażenie „stary romantyk” wydawało się wewnętrznie sprzeczne. W Księdze dżungli znajdziemy hinduski pogląd, że życie mężczyzny składa się z czterech etapów (każdy po 20 lat): dziecka, wojownika, głowy rodziny i mędrca. Czarodziej z Wiednia, twórca psychoanalizy Zygmunt Freud, również dokonał podziału człowieczej biografii (na fazę oralną, analną i genitalną – ale nie wdawajmy się w szczegóły). A uczeń Freuda Erik Erikson wymyślił teorię faz cyklu życia, w której proces rozwojowy człowieka składa się z ośmiu części, pozostających ze sobą w zawiłych współzależnościach. Fazę piątą cyklu życia, odpowiadającą temu, co potocznie nazywa się wiekiem dojrzewania, nazwał fazą kryzysu tożsamości.

   budzę się rano / w jakimś kryminale / bez krat // gdzie jestem pytam / gdzie ja jestem

Piąta faza to dialektyczne napięcie między intensywnym wewnętrznym poczuciem buntu a równie silnie doświadczaną potrzebą wierności. Młody człowiek pragnie demolować zastany świat i jednocześnie gotów jest życie złożyć na takim czy innym ołtarzu. Napięcie to może prowadzić do niebezpiecznych skutków: od ugrzęźnięcia w negacji, w mówieniu „nie” wszystkiemu, co oferuje świat dorosłych, przez histeryczne miotanie się i zadawanie ciosów na oślep, aż po uległość takiej czy owakiej ideologicznej manipulacji. Erikson, idąc tropem wiedeńskiego szamana, ze swej hipotezy psychologicznej uczynił także teorię kultury. Nie chcę tu oceniać, czy odnoszenie faz cyklu życia do całej historii ludzkości jest teorią naukową (raczej nie) czy raczej tylko zręczną metaforą. Ważne, że opisując współczesną rzeczywistość, Erikson umieszcza ją właśnie w piątej fazie cyklu rozwojowego. Świat grzęźnie w negacji, miota się od ideologii do ideologii, manipuluje i poddaje manipulacji. Kryzys tożsamości jest więc własnością, stanem rzeczy dzisiejszych czasów. A polega to na nieumiejętności samozdefiniowania podmiotu, czy, prościej mówiąc, na trudności, jaką sprawia pytanie: „Kim jestem?”.

    ze ściany / patrzy na mnie / maska // twardym / pustym / okiem

            Wiele opisów kryzysu tożsamości sprowadza się do wyliczania jego przyczyn i objawów „na zewnątrz” podmiotu – w zjawiskach cywilizacyjnych, historycznych, społecznych, kulturowych. Nic już nie jest tym, czym było. Znikające, powstające, przesuwające się po mapie państwa. Spójrz, jak się w ciągu ostatniego pokolenia namieszało wzdłuż naszych granic. Masowe migracje, wpływające na kłopoty z tożsamością nie tylko tych, którzy migrują (Tamilów w Norwegii czy Chińczyków na Litwie), ale także tych, którzy pozostają „u siebie” (tych Szwedów czy Bułgarów, którzy na parterze własnej kamienicy widzą afgańską restaurację czy wietnamski sklep). Do tego konwulsyjne zmiany klimatyczne, wyrafinowane wirusy, tyrania politycznej poprawności i coraz większy popyt na środki psychoaktywne. Rewolucja medialna, nielicząca się z granicami telewizja i Internet, prowadzą do popkulturowej unifikacji: dziecko Aborygena i dziecko Polaka jednocześnie są dziećmi Cartoon Networków, Simsów i Disneylandów.

    rzeczywistość / którą oglądałem / przez brudną szybę / w poczekalni // ujrzałem / twarzą w twarz

Były prezes Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju, a potem działacz na rzecz stworzenia rządu światowego (prawda, jaki miły pomysł?) Jacques Attali, w książce Linie horyzontu twierdzi, że człowiek nowoczesny będzie – już jest – typem nowego koczownika, pozostającego w nieustannym ruchu, wyposażonego w protezy indywidualności: telefon komórkowy z dostępem do Internetu i plastykowe karty, otwierające drzwi sklepów, banków i instytucji w całej globalnej wiosce. Niedobory uczuciowe takiego życia, spowodowane brakiem bliskich związków z innymi ludźmi, ma zdaniem Attaliego rekompensować religia narcyzmu, kult przyjemności. Jeśli tożsamość rozumieć jako zakorzenienie w rodzinie, miejscu pracy, w obyczaju, języku, historii, wspólnocie – a więc w czymś, co Simone Weil nazywa środowiskiem naturalnym, to kłopot polega na tym, że trudno połapać się w mnogości naturalnych i wirtualnych środowisk współczesnego świata, zbyt płytkich, by dało się w nich zakorzenić.

     Narcyz zerknął / w zwierciadło / zobaczył głowę / drapieżnego ptaka

            Ponieważ wszystko płynie, hodowcy koczowników, czyli twórcy nowoczesnych projektów edukacyjnych, za podstawowy cel kształcenia w dzisiejszej szkole uznają umiejętność nieustannego bycia w ruchu: częstego przenoszenia się z pracy do pracy, z miejsca na miejsce, przekwalifikowywania się, zmieniania środowiska, a więc – w pewnym sensie – modyfikowania płynnej tożsamości. Nie mogę wejść dwa razy do tej samej rzeki nie tylko dlatego, że rzeka płynie, ale też dlatego, że wstępuję w nią coraz bardziej inny (Herbert).
Typowy zachodni konsument (tak tak, to ja) umieszcza część swojej tożsamości (o ile tożsamość ma części) w rzeczach, a rzeczy te podlegają coraz szybszej wymianie na „nowe lepsze” rzeczy. W warunkach nowoczesnego rynku konsument jest w coraz mniejszym stopniu podmiotem, a w coraz większym – przedmiotem. Rynkowa rzeczywistość kwestionuje Kantowski imperatyw moralny: dla producenta (który zresztą rzadko bywa osobą, częściej bezosobową korporacją) człowiek jest tylko środkiem (do celu: Władzy i Zysku), a nie zarazem celem. A rynek zagarnia wszystko, wszystko poddaje regułom podaży i popytu: towary, usługi, gazy cieplarniane, embriony, idee, holocaust i terror, miłosierdzie i śmierć.

    wielka czarna mucha / uderza w szybę / w słońcu jest lazurowa / uderza w szybę / jestem więc zamknięty

            Można też opisać historię kryzysu podmiotu „od wewnątrz”, pozostać na gruncie historii filozofii.

     jestem Nikt / czy znacie Nikta

            Nowożytne myślenie zaczęło się od Kartezjusza, który w swoich poszukiwaniach wiedzy pewnej odrzucił to, co w średniowiecznej filozofii było niepodważalne: autorytet (Objawienia i dogmatów). Jak wiadomo, Kartezjusz wiedzę pewną znalazł: fundamentem poznania i bytu jest res cogitans, rzecz myśląca, ja. Kartezjusz zbudował na tym fundamencie cały gmach racjonalistycznego systemu. Swoim cogito ergo sum ustanowił królestwo podmiotu. Podmiot – poznająca świadomość – stał się sceną, na której rozgrywa się poznanie.
Niewiele może od „racjonalnego” różni się „podmiot empiryczny” – tabula rasa, czysta tablica, na której dzięki pięciu zmysłom rysują się obrazy świata, a może nie tylko obrazy, ale i samo istnienie. Esse est percipi, być to być postrzeganym. W jakiś więc sposób podmiot – postrzegająca świadomość – powołuje świat do istnienia, przy czym samo istnienie polega na obecności – pod postacią zmysłowych wrażeń – na „scenie podmiotu”. Ale fajnie: myślące albo postrzegające „ja” to fundament i ostateczna instancja bytu, sensu i prawdy.

      zapatrzony w siebie / powiedz co widzisz // nie wiem

            Jak się okazuje, nie ma żadnej „sceny”. Świadomość jest zawsze świadomością czegoś, świadomość „czysta”, czy „pusta” – jest niestwierdzalna. Właściwie trudno uchwycić różnicę (poza językową) między świadomością, uświadamianiem sobie i tym, co uświadamiane. Podmiotem, aktem i treścią. Więc podmiot „upłynnia się”, skoro płynne (zmienne, z samymi sobą sprzed chwili nietożsame) są akt i treść świadomości. Więc gdzie tożsamość? Co jest tożsame? Być może „ja” jest tylko daremną próbą językowego zawładnięcia, zapanowania nad strumieniem świadomości.

     na granicy snu / i jawy / pomyślałem / poczułem / że to ja jestem / biegnę w stronę cmentarza

            Kropkę nad „i” stawiają dwaj dwudziestowieczni filozofowie francuscy, Michel Foucault i Jacques Derrida, którzy ogłosili kres człowieka. Derrida w eseju pod tym właśnie tytułem powraca do tekstów Hegla, Husserla i Heideggera. Tym, co oprócz inicjału łączy trzech filozofów, jest stosowane przez nich (przez każdego inaczej) pojęcie fenomenologii. Derrida dowodzi, że ich teksty odczytywane były dotąd błędnie jako teksty humanistyczne, sprowadzające ontologię do antropologii filozoficznej. (Przez „sprowadzanie ontologii do antropologii” należy rozumieć pogląd, że myślenie o bycie tak naprawdę jest myśleniem o człowieku). Okazuje się, że fenomenologia w wersji każdego z tych trzech filozofów w istocie jest krytyką antropologizmu. W ujęciu fenomenologicznym Edmunda Husserla podmiot: poznająca świadomość, nie wydaje się „kimś” ani nawet „czymś”.  Świadomość jest raczej aktem, dzianiem się, w którym to, co poznawane i samo poznawanie stają się jednym i tym samym. Znika identyczność względem siebie w czasie – która jest koniecznym warunkiem tożsamości. Z kolei Heideggerowskie bycie, uprzednie wobec jakiegokolwiek bytu, jako „podstawa” albo „fundament” jest też uprzednie wobec podmiotu czy człowieka. Człowiek? Po co nam człowiek?

     pusty pokój // pusty? / przecież ja w nim jestem

            Natomiast Michel Foucault pokazuje, że coś takiego jak „człowiek” jest owocem kulturowych i społecznych uwarunkowań, których ukrytym mechanizmem jest terror, władza i zniewolenie. W ten sposób człowiek okazuje się raczej produktem niż podmiotem.
            Rozpad podmiotu po pierwsze jest skutkiem przemian cywilizacyjnych: „ja” pęka i pryska pod ciśnieniem świata, miażdżone walcem modernizacji. Po drugie podmiot – człowiek, wnikając w głąb własnych podstaw, dociekając sedna, odkrywa własną „nicość” czy „fikcyjność”. Człowiek (…) to wynalazek, którego pochodzenie jest niedawne, a kres być może bliski (Foucault). „Podmiot” i „tożsamość” mogą okazać się pustymi dźwiękami. Tym mniej tu miejsca na „innych”. Zaratustra (pod koniec filozoficznego poematu Fryderyka Nietzschego) odwraca się tyłem do innych i wraca w góry, do swojej samotności.

     …twarz / w zamglonym lustrze / spływa jak deszcz // a ty / kiedy patrzysz na siebie / co widzisz


2. TY

Teraz będzie o egzystencjalnych wymiotach. Filozofem, który „zbieranie się na wymioty” umieścił w akademickim dyskursie, był Jean-Paul Sartre. Jak wynika z rozważań Jean-Paula Sartre’a, Inny jest groźny, Inny jest brzydki, Inny jest zły.

     to chyba ten Sam / szpony ma wczepione / we własne obce już ciało / podskakuje / próbuje unieść ofiarę / siebie do pustego nieba / ale już nie odleci / na tym twardym krześle

A rozważania Sartre’a wyglądają mniej więcej tak (uwaga, czytaj pomału): świadomość jest świadoma siebie, nawet jeżeli nie jest ku samej sobie zwrócona. Bo bycie świadomości polega na jej jawieniu się samej sobie. Tak rozumiana, świadomość jest bytem-dla-siebie. Poznanie świata jest możliwe, gdyż świadomość może się też zwrócić ku temu, co poznaje. Tym, co poznawane, są zjawiska, czyli sposoby jawienia się przedmiotów w świadomości. Jednak przedmioty istnieją realnie, a nie są tylko wytworem świadomości. Przedmiot jest bytem-w-sobie, a doświadczenie realności tego bytu jest dla człowieka źródłem mdłości i trwogi. Rozpoznając rzecz poznawaną jako byt-w-sobie, egzystencjalista powiada: „rzygać mi się chce”. Świadomość nie jest z sobą tożsama na sposób bytu-w-sobie, jest raczej stosunkiem do samej siebie. Egzystencja poprzedza esencję – znaczy to, że staję się  kimś na drodze wyboru, niejako wybieram siebie. W tym sensie jestem skazany na wolność: celem mojego istnienia jest zaangażować się w tworzenie własnego bytu i sposobu bycia. Na tej drodze Ktoś Inny, doświadczany przeze mnie jako byt-w-sobie, a jednocześnie „domniemany” byt-dla-siebie, zdaje się być czymś wewnętrznie sprzecznym. A po drugie jest przeszkodą dla mojej wolności. Stąd piekło to inni.

     tak oczywiście jesteśmy mięsem / jesteśmy potencjalną padliną / kiedy idę do sklepu rzeźniczego / zawsze myślę jakie to zdumiewające / że to nie ja wiszę na haku

Do podobnych, choć mniej ugruntowanych ontologicznie wniosków doszedł wcześniej (o jedną wojnę wcześniej) od Sartre’a Witold Gombrowicz. Jak pokazuje m.in. Ferdydurke, inni stanowią nieprzezwyciężalną przeszkodę dla człowieka poszukującego autentyczności. Człowiek, jako istota społeczna czy stadna, skazany jest na bycie z innymi, a znowuż inni, poprzez wchodzenie w relacje, współuczestniczą w tworzeniu zniewalającej Formy, która w przypadku osobowego podmiotu przybiera postać Gęby. Autentyczna samorealizacja według autora Pornografii polegać by miała na nieustannym atakowaniu Formy. Na destrukcji, negacji każdego porządku. Niech żyje chaos. Jedyny sposób bycia Innego to bycie antagonistą.

     wygryziona szpara / ust // jej twarz / rozpada się / w moich dłoniach

Z tej samej co Sartre szkoły – fenomenologii Husserla i Heideggera – wyrósł Emmanuel Lévinas. A jednak jego myśl podążyła w zupełnie innym kierunku. Lévinas – francuskojęzyczny Żyd rodem z Kowna – pyta, jaka filozofia jest jeszcze możliwa po Auschwitz i Kołymie. I stara się pokazać, że cała historia filozofii, od Platona począwszy, jest kryminałem, w którym to, co poznawane, jest zawłaszczane przez poznający podmiot, czynione niejako „własnością” poznającej świadomości. Mówiąc językiem Lévinasa: to, co Inne, czynione jest częścią Tego Samego. Jeżeli coś „upiera się” być obce, wówczas jest albo kwestionowane, albo przemocą zniewalane (kiedy staje się „tematem”, „przedmiotem” albo „pojęciem”). Od Platona do Hitlera: na końcu takiego myślenia jest totalitaryzm i Zagłada.

    przeszedł człowiek / pomyślałem / i tak będziemy się mijali / do końca / i po końcu świata

Wypada więc zacząć filozofię od nowa, to znaczy jeszcze raz zapytać o filozofię pierwszą. W ujęciach klasycznych taką filozofią pierwszą była ontologia, teoria bytu. Lévinas proponuje, by filozofią pierwszą, nową metafizyką stała się etyka. W takiej etyce Inny jest akceptowany jako inny radykalnie, absolutnie, a więc niemogący stać się przedmiotem rozumienia czy pojmowania. To Samo, czyli Ja, aby Innego spotkać nie redukując go do Tego Samego, musi zdecydować się na samoograniczenie, niejako wycofać się z siebie. W praktyce oznacza to gotowość do niebaczącego na korzyść Uczynku na rzecz Innego, do absolutnej odpowiedzialności za Innego, do rezygnacji z siebie aż do poświęcenia życia. Wartością w etyce Lévinasa jest Inny, właśnie jako inny – a więc nieredukowalny do niczego zrozumianego czy pojętego. A wartość to rzecz ważna, rzecz najważniejsza, jedyna.

    jeśli nie jesteś oślepiony / jeśli nie jesteś promiennym głupcem / odwracasz się od siebie / wchodzisz / do gabinetu osobliwości

        Myśl Lévinasa została podjęta przez polskiego filozofa Józefa Tischnera, który Lévinasową „filozofię dialogu” przemianował na „filozofię dramatu”. Dramat zaczyna się w momencie spotkania z Innym na scenie świata. Pierwszym aktem dramatu jest pytanie: „Kim jesteś?”. W kulminacji pada odpowiedź: „Przeklęty” lub „Błogosławiony”. Według tych dwóch możliwości oceniamy innych i siebie. Od wyboru między nimi zależy sens i jakość naszego życia. Ksiądz Tischner nie jest tak radykalny jak Lévinas w odrzuceniu możliwości jakiegoś rozumienia czy pojmowania Innego, być może dlatego, że po chrześcijańsku musi brać pod uwagę maksymę kochaj bliźniego jak siebie samego. Ale, podobnie jak Lévinas, etykę stawia Tischner „na początku”. Widać to nawet w sposobie używania języka: prawda, dobro i piękno są dla niego „żywiołami”, a więc czymś analogicznym do podstawowych pojęć pierwotnej, przedsokratejskiej metafizyki, filozofii pierwszej.

    słyszycie ten krzyk / o jeden łyk / o jeden łyk wody / woła cała ludzkość / o jeden łyk / banalnej wody

            Oto między Sartrem i Gombrowiczem z jednej strony a Lévinasem i Tischnerem z drugiej odbywa się pojedynek na racje, spór w sprawie wartości, jaką należy przypisać Innemu i Temu Samemu. W sprawie wyceny siebie samego i drugiego człowieka. Serce skłania się raczej ku tej drugiej stronie, gdyż, jak się zdaje, Lévinas i Tischner bardziej niż Sartre i Gombrowicz reprezentują to, co w filozofii najcenniejsze, a coraz rzadsze: jej mądrościowy wymiar. Większość filozofów nowoczesnych odżegnuje się od roli „nauczycieli życia”, ale jeśli filozofia żyć nie pomaga, to jakiż ma być jej sens? Niech sczeźnie i zginie.
 
czego byłoby żal // ciszy między naszymi twarzami / i słów które nie zostały / wypowiedziane / bo to co boskie / między ludzkimi istotami / ciągle poszukuje / swojego wyrazu

            „Skłonność serca” to jednak nie wszystko. Wątpliwości może budzić projekt eliminacji, ograniczenia podmiotu, samoograniczenia Ja. Projekt taki grozić może samodestrukcją, niechcący (?) wesprzeć postępujący kryzys tożsamości. Wygląda na to, że Ja jest co prawda niesamowystarczalne – ale i nieuchronne. I tak dalej.

      zacząłem czytać / jeszcze raz / od początku / ale nie zrozumiałem // nie zrozumiałem nic / tak jakbym odszedł / daleko od tego miejsca / od tej mowy / od siebie

       słucham deszczu // tak mało potrzeba / człowiekowi / do szczęścia

------------------------------------------------------------

Esej zaczerpnięto z tomu filozoficzno-literackich „Pochwała niezrozumiałości” Wojciecha Czaplewskiego; Biblioteka „Latarni Morskiej”, Wydawnictwo KAMERA, Kołobrzeg 2013, s. 172.

Wojciech Czaplewski urodził się w 1961 roku w Gliwicach. Od 1973 roku kołobrzeżanin. Absolwent Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu (filologia polska). Wierny powołaniu nauczyciel, „z doskoku” dziennikarz, pisarz, ilustrator, poeta, recenzent, scenarzysta, aktor, organizator przedsięwzięć artystycznych. Szczęśliwy ojciec sześciorga dzieci.  Opublikował podręcznik do filozofii Filozofia z przyległościami, (Warszawa 2000), współautor m. in. almanachów Wokół słowa (Kołobrzeg 2006, 2007, 2008), felietonista „Kulis Kołobrzeskich”, zamieszczał eseje i artykuły m. in. w „Latarni Morskiej”, „Frondzie”, „Zeszytach Literackich”, „Scenie”, prozę w „Pobrzeżu” i „Małej Fantastyce”, wiersze w wydawnictwach lokalnych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.