Gdy go spotkałem, miał wtedy 109 lat.
Pewnego dnia rozmawialiśmy o Śmierci.
Wzruszył ramionami. „Głupi ludzie
martwią się śmiercią,
Tak jak martwią się snem
czy zmianami sezonów”.
Nic nie powiedziałem.
Nabił swą fajkę.
„Pewnego razu byłem w Armii.
W Arizonie. Czterech nas wziętych
przez Apaczów.
Jeden próbował uciec. Zabili go na
miejscu,
bez specjalnej intencji,
ot, działając impulsywnie.
Później, podczas gdy dwóch z nas
obserwowało,
związani jak kurczęta,
wykopali dziurę.
Wzięli Wade, trzeciego,
zakopali po szyję
i zrobili małe ognisko
niedaleko jego twarzy”.
Stary człowiek skrzywił się.
„Jęczał przez siedem godzin;
jego ciało stało się czarne i
odpadło
zostawiając w końcu nagą czaszkę,
wciąż, jakoś, jęczał.
Wreszcie wypłynęły jego oczy.
A potem umarł.
Jak myślisz, jak powitał śmierć?”
Nie odpowiedziałem.
Po pewnym czasie napełnił fajkę.
„Mogę wciąż słyszeć jego jęki
po osiemdziesięciu latach.
Prawie wcale nie myślę o Śmierci”.
Później dodał,
„tak długo zajęci byli jego
torturą, że
wpadli żołnierze i uratowali nas.
Zabili czterech Apaczów, pojmali
resztę.
Jednak, kiedy znaleźli czarną
czaszkę,
zarżnęli wszystkich”.
Wzruszył ramionami.
Łatwo się wywinęli”.
Joseph Payne Brennan
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.