sobota, 5 stycznia 2013

Ajahn Mun i Ajahn Chah - spotkanie


Na końcu odosobnienia, Ajahn Chah, razem z trzema innymi mnichami i nowicjuszami, i dwoma świeckimi, udali się w długą podróż z powrotem do Isahn. Zatrzymali się w Bahn Gor, i po paru dniach odpoczynku, zaczęli 250 kilometrową wspinaczkę na północ. Dziesiątego dnia doszli do eleganckiej białej stupy Taht Panam, starożytnego obiektu pielgrzymek na brzegu Mekongu, i oddali cześć zawartym tam relikwiom Buddy. Etapami kontynuowali dalszą podróż, nocami zatrzymując się w leśnych klasztorach. Była to trudna wędrówka i nowicjusz jak i świecki chcieli zawracać. Grupa składała się już z tylko trzech mnichów i nowicjusza i świeckiego, kiedy w końcu dotarli do Wat Peu Nong Nahny, domu Ajahn Muna.

Jak tylko weszli na teren klasztoru, Ajahn Chah uderzyła atmosfera spokoju, ciszy i odosobnienia. Centralne miejsce, w którym stał mały hol zgromadzeń było dokładnie zamiecione, paru mnichów zajmowało się w milczeniu pracami, pełni umiarkowania i skomponowani. Było coś w klasztorze, czego nie miały inne miejsca, milczenie było dziwnie elektryzujące i wibrujące. Ajahn Chah i jego towarzysze byli przyjęci z grzecznością i po poinstruowaniu, gdzie mogą złożyć swe parasole i siatki przeciwko komarom, wzięli jakże potrzebną kąpiel, obmywając się z przydrożnego kurzu. Wieczorem trzej młodzi mnisi, z ich podwójnymi szatami, złożonymi i przewieszonymi przez ramię, umysłami oscylującymi między radosnym oczekiwaniem a chłodnym strachem, udali się do drewnianej sali holu spotkań, by złożyć hołd Ajahn Munowi. Idąc na klęczkach ku wielkiemu mistrzowi, otoczony z obu stron przez rezydujących mnichów, Ajahn Chah podszedł blisko starca o prezencji szlachetnej jak diament. Łatwo sobie wyobrazić głębię oczu Ajahn Muna, jego penetrujące spojrzenie wbijające się w Ajahna Chah, gdy ten pokłoniwszy mu się trzy razy, usiadł z boku w odpowiedniej odległości. Większość mnichów siedziała w medytacji z zamkniętymi oczami, jeden, nieco z tyłu za Ajahn Munem, powolnym wachlowaniem odganiał wieczorne komary. Zgodnie ze zwyczajem, honorowanym przez mnichów, Ajahn Mun wpierw zapytał gości jak długo są mnichami, w jakich klasztorach praktykowali i o szczegóły ich podróży. Czy mają jakieś wątpliwości na temat praktyki? Ajahn Chah kiwnął głową. Tak, miał. Z wielkim entuzjazmem studiował Vinayę, ale się zniechęcił. Dyscyplina wydawał mu się zbyt szczegółowa, aby być praktyczna, nie wydawało mu się możliwe by przestrzegać każdą pojedynczą regułę; jaki zatem powinien być czyjś standard? Ajahn Mun poradził mu by zaadoptował "Dwóch strażników świata" hiri (poczucie wstydu) i ottappa (inteligentnego strachu przed konsekwencjami) jako bazowej reguły. W obecności tych dwóch cnót, powiedział, wszystko inne się pojawi. Dalej dał wykład na temat trzy etapowego treningu sila, samadhi i pańńa, czterech Dróg do Sukcesu i pięciu Duchowych Mocy. Z pół zamkniętymi oczami, jego głos stawał się coraz mocniejszy i szybszy, w miarę kontynuowania wykładu, jakby poruszał się na coraz wyższych biegach. Z absolutnym autorytetem, opisał "sposób w jaki rzeczy są" i ścieżkę do wyzwolenia. Ajahn Chah i jego sąsiedzi siedzieli pogrążeni w całkowitej błogości. Ajahn Chah powiedział później, że chociaż spędził cały wyczerpujący dzień na drodze, słuchając Dhammy Ajahn Muna jego zmęczenie zniknęło, jego
umysł stał się spokojnym i czystym, i czuł jakby unosił się w powietrzu nad siedzeniem. Była już późna noc, gdy Ajahn Mun zakończył spotkanie i Ajahn Chah powrócił do swojej kuti.

Następnej nocy, Ajahn Mun ponownie nauczał i Ajahn Chah czuł jakby wszystkie jego wątpliwości na temat praktyki doszły do końca. Czuł radość i błogość Dhammy, jakiej nigdy uprzednio nie doznawał. Teraz pozostawało jedynie zastosować tą wiedzę w praktyce. Co bardzo zainspirowało go podczas tych dwóch wieczorów, to zaszczepienie w sercu sitibhuto, tj świadka prawdy. Ale najbardziej rozjaśniające wyjaśnienie, to które dało mu konieczny kontekst czy podstawę dla praktyki, czego uprzednio mu brakowało, było rozróżnienie pomiędzy umysłem samym w sobie, a przemijającymi stanami umysłu, które powstają i zanikają w jego obrębie. Przez niezrozumienie tego punktu, bierzemy te stany za realne, za będące samym umysłem. A faktycznie, są one jedynie nietrwałymi stanami. Jak tylko Ajahn Mun to powiedział, rzeczy nagle stały się jasne. "Przypuśćmy, że obecne w umyśle jest szczęście; jest czymś odmiennym, jest na innym poziomie niż sam umysł. Jeżeli potrafisz dostrzec, że ulegną one zakończeniu, możesz odłożyć rzeczy. Kiedy konwencjonalne rzeczywistości są widziane takimi jakimi w rzeczywistości są, jest to prawda ostateczna. Większość ludzi, wszystko co zawiera umysł, identyfikuje właśnie z umysłem, ale tak naprawdę, jedną rzeczą są stany umysłu, inną poznawanie ich. Jeżeli zrozumiesz ten punkt, nie pozostało wiele do zrobienia".

Na trzeci dzień, Ajahn Chah złożył hołd Luang Por Munowi i poprowadził raz jeszcze małą grupkę do samotnych lasów Poophan. Pozostawił Nong Peu za sobą, i nigdy nie powrócił, ale jego serce przepełnione było inspiracją, która pozostała z nim do końca życia.

Ajahn Amaro

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.