Nie popełniając większego błędu
możemy prześledzić nowoczesne trendy permissiveness
powracające w modnych postawach krytycyzmu kulturalnego. Z
początkiem wieku nadciągająca hegemonia psychologii we
współczesnej cywilizacji rozpoczęła długi proces rozpadu
kryteriów krytycznych. Argumentacja moralna spadła do roli
wykpiwanej częstokroć konwencji. Najbardziej sofistyczne próby
przywrócenia tej wartości, podejmowane na przykład przez Kafkę i
Camusa, rozbijały się skutecznie o prostacką polityczną
pseudomoralność i narastający wpływ psychologicznego relatywizmu,
który często wypaczał literackie ideologie i nadawał im podteksty
histeryczne i masochistyczne.
W efekcie takiej literackiej i
krytycznej hierarchii ostatecznych celów, żyjemy dzisiaj w
rozkładzie wszystkiego poza kryterium objaśniającym. Pod presją
wszechobecnego, pobłażliwego moralnie krytycyzmu, literatura i
sztuka wyrzekły się niemal swych walorów dydaktycznych, zarówno
bezpośrednich jak i parabolicznych, ograniczając swe zadania do
coraz bardziej jałowego zgłębiania ludzkiego ego, jego złej
sławy, groteskowych deformacji i czczych wypaczeń. Powstała
sytuacja, w której wierność wobec podstawowych norm etycznych czy
próba dokonania oceny krytycznej za pomocą wartości
nieprzemijających, karcona jest przez krytyków jako infantylizm,
prostota czy drugorzędna literatura, drugorzędny teatr, film i tak
dalej. Odwieczna chwalebna tradycja stawiania pytań moralnych – od
zarania zarówno święty przywilej, jak i święty obowiązek
literatury – została ostatnio zarzucona na rzecz udawanych prób
rejestrowania aberracji co współczesna krytyka uważa za chlubę
literatury! Tym samym krytycy zinstytucjonalizowali jedyny w swoim
rodzaju raj dla szczwanych, nieprzyzwoitych spekulantów. Erudycja
stała się jedyną normą dla krytyka, kazuistyczne zdawanie relacji
wyklucza z jego pracy jakąkolwiek przekonującą ocenę. Oczywiście,
degradacja krytyki obróciła się przeciwko krytykom. Stracili
wrażliwość percepcji, która kiedyś zapewniała im twórczy
status wielkich postaci krytyki osiemnastego i dziewiętnastego
wieku. Są żałośnie bezradni wobec niezliczonych fałszerstw.
Większość dzieł, które mają zwyczaj nagradzać i wysławiać z
charakterystycznym brakiem powściągliwości, z reguły popada w
zapomnienie w parę miesięcy po lawinie wstępnych superlatyw. W
odwet za swe porażki krytycy produkują z żałosnych miernot
kolejne wartości, co ich ośmiesza, a w konsekwencji pogłębia ich
frustrację i rozjuszenie – i tak wkraczamy w perpetuum mobile
instynktów stadnych, przedstawianych jako wyszukanie; nudy
okrzykniętej jako głębia; jałowości podanej jako finezja,
cynicznej zręczności wypchanej jako bezkompromisowość i
obiektywność. Z tego magicznego kręgu nie ma wyjścia, bo
najmniejsza próba obrony najprostszej ludzkiej przyzwoitości
naraziłaby pozycję krytyków w przyzwalającym na wszystko
społeczeństwie, które pomogli ukształtować. A to jest coś, na
co krytycy najmniej mogą sobie pozwolić.
Zapiski dyletanta
z
rozdziału „O rozprzężeniu moralnym i poprawności”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.