sobota, 6 września 2025

Wypisy z książki Homo nie całkiem sapiens


Z łamaniem norm związane są również ciekawe eksperymenty dotyczące pozycji ciała. Otóż gdy człowiek pnie się w hierarchii, to następuje reakcja, którą nazywam nadęciem. Gdy naukowcy poprosili badanych o przyjmowanie takiej nadętej postawy przez dwie minuty, a następnie badali ślinę, to okazywało się, że jest w niej więcej testosteronu. W innym eksperymencie poproszono jego uczestników o przyjęcie pozycji albo nadętej, albo skulonej, czyli podległej. Obiecano im za to po cztery dolary. Tyle że eksperymentatorzy „przez pomyłkę” dawali jeden pięciodolarowy banknot i trzy jednodolarowe, co było widać już na pierwszy rzut oka. Okazało się, że ci, którzy byli skuleni, w większości zwracali uwagę na pomyłkę eksperymentatora i oddawali pieniądze. Nadęci zaś bez wahania brali gotówkę, która im się nie należała. Ci sami badacze przygotowali też program komputerowy, który wyliczał na podstawie kilku zdjęć kabiny samochodu, czy pozycja kierowcy podczas jazdy jest skulona, czy nadęta. Analizowali przy tym, czy istnieje związek pomiędzy owym nadęciem a łamaniem przepisów drogowych. I okazało się, że źle zaparkowany samochód częściej należał do kierowcy z nadętą pozycją ciała. To jest zapewne takie atawistyczne skojarzenie w mózgu, że jak się nadymasz, to więcej ci wolno.

*

Z tego, co pan dotąd mówił, wynika, że zmiany zachowania jednostki pod wpływem posiadania władzy mogą przynajmniej częściowo być następstwem posiadania pieniędzy. Jak one zmieniają człowieka?

W ostatnim dziesięcioleciu stało się to przedmiotem badań w wielu krajach. Początkiem były obserwacje dokonane w pewnym przedszkolu, które – jak wiele innych – miało problem z rodzicami, którzy spóźniali się, przychodząc po dzieci. Dyrekcja przedszkola postanowiła więc wprowadzić kary pieniężne dla spóźnialskich rodziców. Pojawienie się kary miało radykalny wpływ – liczba spóźnień wzrosła prawie dwukrotnie! Co tu się stało? Przecież kary powinny zmniejszyć częstość karanego zachowania! Sprawcą okazały się pieniądze, gdyż zmieniły one charakter relacji łączących rodziców z przedszkolankami. Pierwotnie były one, z grubsza rzecz biorąc, wspólnotowe – rodzice mieli wyrzuty sumienia w stosunku do biednych przedszkolanek przetrzymywanych w miejscu pracy, więc spóźniali się tylko trochę. Kiedy jednak pojawiły się kary pieniężne, rodzice zaczęli spostrzegać tę relację jako transakcję kupna-sprzedaży i za dodatkowe pieniądze zaczęli nabywać dodatkową usługę w postaci dłuższego czasu opieki nad swoimi dziećmi. No i zaczęli się spóźniać na potęgę.

Mityczny król Midas miał dar zamieniania w złoto wszystkiego, czego dotknął. Pieniądze – symbol władzy i statusu – mają wątpliwy dar zmieniania wszelkich relacji społecznych w kontraktowe. Dwie setki badań w różnych krajach pokazały, że aktywizacja idei pieniądza – liczenie pieniędzy, oglądanie ich na plakacie czy na wygaszaczu ekranu – polepsza funkcjonowanie sprawcze, a pogarsza funkcjonowanie wspólnotowe, czyli działa tak samo, jak władza. Po zetknięciu się z pieniędzmi ludzie wkładają więcej wysiłku w wykonywane zadania, stają się bardziej wytrwali, działają szybciej i uzyskują lepsze wyniki. Czują się silniejsi i bardziej samowystarczalni. Z drugiej strony stają się też bardziej niezależni od innych, mniej pomagają, robią się mniej szczodrzy i empatyczni. Utrzymują większy dystans fizyczny i wolą pracować czy bawić się w samotności. Takie efekty obserwuje się zarówno u menedżerów, jak i u przedszkolaków. Profesor Agata Gąsiorowska z Uniwersytetu SWPS we Wrocławiu prosiła przedszkolaki o sortowanie monet (albo guzików lub batoników) i stwierdziła, że po tym zadaniu przedszkolaki stawały się bardziej pracowite i wytrwałe, ale mniej pomagały swoim czteroletnim kolegom. Wskazuje to na wczesne uczenie się symbolicznego znaczenia pieniędzy i ich skojarzenia z relacjami kontraktowymi.

*

Zacytuję tu ciekawego publicystę, Roberta Krasowskiego, który w jednym z wywiadów tak mówił o politykach: „Skuteczny polityk – skuteczny w rządzeniu, a nie w trwaniu na tronie – to jednak sprzeczność. Bo wszystkie siły, na jakie natrafia, kastrują jego ambicje i możliwości. Pierwsze etapy partyjnej kariery uczą go oportunizmu, egoizmu i bezwzględności. Jeśli się nie podda tym regułom, odpadnie już na tym etapie. Potem jest wojna o władzę, która oducza odpowiedzialności za państwo i za słowa. Później przychodzi władza, czyli slalom między kaprysami mas, atakami wściekłości mediów, demagogią opozycji oraz presją własnego zaplecza, wiecznie głodnego łupów. Jeśli polityk potrafił to przeżyć i wskutek dziwnego uporu zachował ambicje zmiany realiów, natrafia na ścianę ograniczeń fundamentalnych, już nie politycznej natury, lecz gatunkowej”. Czy w takim razie mechanizmy polityczne nie selekcjonują, albo wręcz nie „hodują” wyjątkowego typu ludzi?

*
Przykład: moja nastoletnia córka przyprowadza młodego, barczystego bruneta, a ja się zastanawiam, jakie intencje wobec niej ma ten młody człowiek? Czy zrobi jej coś złego, czy raczej dobrego? Zawsze najpierw próbujemy się zorientować, jakie ktoś ma zamiary i czy jest bezpieczny, czy niebezpieczny. Czy można do niego podejść, czy raczej należy go unikać. Jak dziecko, które wchodzi do pokoju, gdzie inni oglądają film, i chce się zorientować, co się dzieje na ekranie. Jakie zadaje wówczas pytanie?

Którzy są dobrzy, a którzy źli?

Właśnie tak. I my wszyscy jesteśmy takimi dziećmi. To jest silnie zautomatyzowana reakcja, być może nawet wrodzona, ponieważ odróżnianie rzeczy dobrych od złych stanowi podstawowe zadanie każdego organizmu. Dlatego mamy całą masę służących temu celowi systemów identyfikowania, które nazwałem wymiarem wspólnotowości. Drugi, sprawczość, polega na ocenie, czy ktoś jest na tyle sprawny, by zrealizować swoje intencje.

Naszemu zespołowi udało się wykazać, że całe mnóstwo rozmaitych opozycji pojęciowych w psychologii zbudowanych jest właśnie na tych dwóch wymiarach. Klasyczny przykład to rodzaje zachowań lidera jakiejś organizacji, na przykład firmy czy partii politycznej. Zawsze przejawia on dwie podstawowe wiązki działań: jedne są sprawcze, zorientowane na to, by popchnąć grupę do zrealizowania celu, do którego została powołana. Druga wiązka to zachowania wspólnotowe, czyli głównie zarządzanie, zapobieganie konfliktom, relacje wewnątrzgrupowe. Inaczej nazywa się to zachowaniami zadaniowymi i relacyjnymi.

Podobny jest sens męskości i kobiecości, które wcale nie są swoimi przeciwieństwami, tylko dotyczą czego innego. Męskość oznacza własności sprawcze, odnoszące się do realizowania celów i asertywności – jak kompetencja i inteligencja czy energiczność i ambicja. Kobiecość natomiast dotyczy funkcjonowania w relacjach społecznych i oznacza własności wspólnotowe, takie jak życzliwość, skłonność do pomocy, moralność i uczciwość.

Czy te dwa rodzaje treści są jednakowo ważne?

Chyba najciekawsze w naszych badaniach okazało się to, że treści wspólnotowe, szczególnie moralne, dominują w spostrzeganiu innych ludzi. Kiedy patrzę na drugiego człowieka, to oceniam przede wszystkim jego wspólnotowość, która decyduje, czy go polubię, czy też nie. Czy będę dążył do kontaktu, czy raczej go unikał. Natomiast w odniesieniu do nas samych treści wspólnotowe są prawie niezauważalne. Niemal nigdy nie zastanawiamy się nad tym, czy jesteśmy uczciwi. Raczej zakładamy z góry, że tak, i koniec. W ogóle o tym nie myślimy. I pewnie tak było od dawien dawna, o czym może świadczyć ewangeliczna przestroga przed dostrzeganiem drzazgi w oku bliźniego, a niewidzeniem belki we własnym. To naprawdę zdumiewające, jak bardzo ignorujemy siebie na wymiarze wspólnotowym – a to oznacza brak refleksji moralnej nad własnym postępowaniem.

Dlatego to samo zachowanie może być zupełnie inaczej interpretowane w zależności od tego, czy jest to nasze działanie, czy cudze. Pracownicy działu marketingu koncernu produkującego papierosy są uważani za „sprzedawców śmierci”, ale sami o sobie myślą jako o profesjonalistach dobrze funkcjonujących w świetnie zarządzanej firmie.

I nie chodzi tu jedynie o obronę dobrych odczuć na własny temat. Jeżeli ty mnie wyratujesz przed utonięciem, to będę o tobie myślał jako o człowieku moralnym w pełnym tego słowa znaczeniu, bo ratującym cudze życie. Ale gdy ja uratuję ciebie, to będę myślał o sobie jako świetnym pływaku lub ratowniku, choć przecież bardziej pochlebne byłoby postrzeganie siebie jako bohatera.

Ludzkie działania są zawsze wieloznaczne – w dużym stopniu dlatego, że poddają się interpretacjom na wymiarach sprawczości i wspólnotowości, te zaś są wzajemnie niezależne. Jeżeli złapię studenta na ściąganiu podczas egzaminu, to obaj będziemy wściekli, ale z innych powodów. On – dlatego, że dał się złapać, czyli z powodu braku własnej sprawności. Ja – dlatego, że oszukiwał, czyli z powodu moralności, a ta jest kluczowym składnikiem wspólnotowości.

*

Niektórzy czytelnicy naszej książki zapewne by mi nie darowali, gdybym w tym momencie nie poprosił pana o komentarz dotyczący znanego, szczególnie w Polsce, profesora Philipa Zimbardo. Jest on autorem słynnego stanfordzkiego eksperymentu więziennego z 1971 roku. W piwnicy Uniwersytetu Stanforda urządził wtedy więzienie, w którym studenci wcielili się w role strażników i osadzonych. Ci pierwsi dość szybko zaczęli się znęcać nad kolegami, co zmusiło autorów eksperymentu do przerwania go po sześciu dniach. Według Zimbardo miał to być dowód, że sytuacja – między innymi anonimowość, nuda, dehumanizacja więźniów, którzy zamiast imion i nazwisk nosili numery – skłania zwykłych, dobrych ludzi do robienia rzeczy okropnych. Powtórzeniem eksperymentu stanfordzkiego w realnym życiu miało być więzienie Abu Ghraib, w którym amerykańscy strażnicy znęcali się nad Irakijczykami. Tak twierdził Zimbardo. W ostatnich latach pojawiło się jednak wiele bardzo krytycznych opinii o jego eksperymencie – podważających jego metodologię, a nawet rzucających podejrzenia o fałszerstwo. Okazało się na przykład, że to nie sytuacja, lecz sami autorzy eksperymentu zachęcali niektórych studentów-strażników do brutalnych zachowań. Co pan o tym sądzi? A także o samej tezie, że sytuacja może zmienić niemal każdego normalnego człowieka w kata?

Stanfordzki eksperyment więzienny jest bardzo znany, ponieważ w widowiskowy sposób ilustruje, jak pod wpływem silnych nacisków sytuacyjnych zwyczajni ludzie mogą postępować w bardzo niemoralny sposób, łamiąc wszelkie normy przyzwoitości. Jednakże nazwa „eksperyment” jest tutaj słowem na wyrost, ponieważ w rzeczywistości była to dość efekciarska demonstracja, usiana licznymi usterkami metodologicznymi i ręcznym sterowaniem. Dlatego też wśród uczonych nigdy nie cieszyła się estymą. Natomiast sama idea, że postępowanie człowieka jest nadzwyczaj silnie uwarunkowane sytuacją, przyjmuje się co prawda bez entuzjazmu, ale dosyć powszechnie, gdyż wskazuje na to wiele danych.

*
Taką przyszłościową działką badań jest neuropsychologia, czy też – szerzej – neuronauka, czyli badanie aktywności żyjącego, czuwającego mózgu. Do XX wieku jedyne mózgi, które nauka mogła poznawać, były martwe. Współczesne metody diagnostyczne, na przykład wykorzystujące funkcjonalny rezonans magnetyczny (fMRI), pozwalają śledzić aktywność poszczególnych struktur mózgowych na bieżąco. Tego rodzaju techniki stosuje się głównie w celach medycznych i mają one charakter diagnostyczny. Pozwalają one jednak monitorować aktywność struktur mózgowych podczas różnych procesów psychicznych, na przykład w odpowiedzi na eksponowane bodźce czy wykonywane zadania, a to z oczywistych względów otwiera ogromne możliwości przed psychologią.

Choć jesteśmy dopiero na początku drogi, niektóre problemy już się udało rozwiązać dzięki fMRI. Jeden z klasycznych tematów psychologii moralności to kwestia, czy można poświęcić życie człowieka dla uratowania wielu innych. Czy można torturować i zabić terrorystę, aby wydobyć od niego informację o miejscu ukrycia bomby atomowej, która, niewykryta, zabije milion ludzi? Osoby badane stawia się przed tego rodzaju dylematami, prosząc o odpowiedzi. Klasyczny dylemat to wagonik. Adam widzi zerwany z uwięzi wagonik, który zaraz rozjedzie pięciu robotników pracujących na torach. Ale Adam może pociągnąć za dźwignię, która skieruje bieg wagonika na sąsiedni tor, gdzie pracuje tylko jeden robotnik. Czy pociągnięcie dźwigni jest moralnie dopuszczalne? Spośród tysięcy ludzi, którzy w internecie rozwiązywali ten dylemat, aż 85 procent uznało, że pociągnięcie dźwigni jest dopuszczalne, czyli dokonało wyboru pragmatycznego.

Inny dylemat to mostek. Stojąc na mostku, Adam widzi wagonik pędzący w kierunku pięciu robotników. Adam jest dość drobny, ale obok stoi duży mężczyzna z plecakiem, więc gdyby Adam zepchnął go na tory, ten zatrzymałby pociąg. Czy zepchnięcie mężczyzny jest dopuszczalne? Aż 88 procent badanych odpowiada, że nie jest, czyli dokonuje wyboru deontycznego (nie można poświęcać życia ludzkiego dla jakiegokolwiek celu). Skąd taka ogromna różnica? Przecież oba dylematy są formalnie identyczne (poświęcenie jednego człowieka dla uratowania pięciu innych). Joshua Greene z Uniwersytetu Harvarda prosił swoich badanych o rozwiązywanie takich dylematów, kiedy ich głowy znajdowały się w skanerze fRMI. Okazało się, że dylematy typu „mostek”, wymagające osobistego ubabrania się, wywoływały silne pobudzenie tych jąder korowych (skupisk komórek nerwowych), które są odpowiedzialne za przetwarzanie emocji. Natomiast bardziej bezosobowe dylematy, typu „wagonik”, takiej aktywności nie wywołują, co skutkuje wyborami pragmatycznymi.

Psychologowie wiele sobie po tej metodologii obiecują, pozwala ona bowiem na pomiary obiektywne, dynamiczne i dokonywane podczas przebiegu procesów psychicznych, a nie po ich zakończeniu. Problemy jednak wciąż są ogromne, ponieważ ta metodologia umożliwia pomiar dosłownie setek aspektów aktywności mózgu i nie do końca wiadomo, które brać pod uwagę, a które ignorować. Kłopot sprawia też rozmiar ludzkiego mózgu, który według ostatnich oszacowań liczy 86 miliardów neuronów, a liczba możliwych konfiguracji ich aktywacji jest niewyobrażalnie wielka.

*
Co pan ma na myśli, mówiąc o „wychwytywaniu subtelnych czynników sytuacji”?

Było kiedyś głośno o badaniach pokazujących, że kobiety w płodnej fazie cyklu wydają się mężczyznom bardziej atrakcyjne, a i same przykładają większą wagę do swojego wyglądu. Amerykański psycholog ewolucyjny Geoffrey Miller badał nawet wysokość napiwków otrzymywanych przez tancerki na rurze w barach go-go. Okazało się, że panie w płodnej fazie cyklu otrzymywały więcej pieniędzy od oglądających je mężczyzn.

I to znacznie więcej – aż o połowę! Mamy również dane, że kobiety w tej fazie są bardziej skrupulatnie pilnowane przez swoich męskich partnerów. Zmienia się więc także zachowanie mężczyzn – z nieczułych barbarzyńców w czułych tyranów. Dzwonią, sprawdzają, pytają: „Kiedy wrócisz?”, „Czemu cię jeszcze nie ma?”. I to jest bez wątpienia biologicznie motywowane zachowanie, bo przecież ludzie na podstawie jakichś sygnałów chemicznych nie potrafiliby wnioskować, w jakiej fazie cyklu jest ich partnerka. Natomiast, co bardzo ciekawe, ten biologiczny mechanizm jest podatny na czynniki sytuacyjne. Większą liczbę czułych zachowań w okresie płodnym przejawiają bowiem ci mężczyźni, którzy są w niekorzystnej sytuacji – na przykład ich atrakcyjność jest wyraźnie mniejsza niż atrakcyjność ich partnerek. Kiedy ich atrakcyjność jest większa, to już swoich partnerek tak bardzo nie pilnują.

*

Zdumiewający jest również fakt, że już półroczne niemowlęta potrafią odróżnić dobro od zła i preferują dobro. Na przykład w jednej z serii badań aranżowano niemowlakom przedstawienie, podczas którego żółty klocek wspinał się pod górkę, a zielony klocek mu pomagał, popychając go od dołu. Podczas drugiego przedstawienia żółty klocek nadal się wspinał, ale jeszcze inny, czerwony klocek mu przeszkadzał, popychając go w dół. Po przedstawieniu oba klocki – „pomagacza” i „przeszkadzacza” – kładziono na tacy i podawano ją dziecku. Prawie wszystkie niemowlęta sięgały po „pomagacza”, pod warunkiem jednak, że wszystkie klocki miały namalowane oczy, czyli dawały się antropomorfizować.

Kiedyś myślano, że odróżnienie dobra od zła wymaga głębokiego namysłu, rozumienia zasad, wychowania, czy wręcz sankcji boskiej. Natomiast badania z ostatniej dekady przekonują, że pewne zaczątki odróżniania dobra od zła po prostu przynosimy ze sobą na świat. Zapewne są potem trenowane, ale podejrzewam, że bez tych wrodzonych zaczątków nie byłoby czego trenować. Półtoraroczne dzieci pomagają nieznajomym dzieciom czy dorosłym, jeżeli ci są w potrzebie. Robią to spontanicznie, bez żadnej prośby czy czyjegokolwiek nakazu i na długo przed wychowawczymi zabiegami rodziców, mającymi u nich wykształcić prospołeczność.

Dzieci są fascynujące – niby zawsze pod ręką, ale wciąż niewiele o nich wiemy. Chyba jest coś takiego w człowieku, że to, co bardzo blisko nas, wydaje się zbyt oczywiste, aby było warte zainteresowania. Zawsze mnie zdumiewa, że ludzie od tysięcy lat badają odległe gwiazdy, tymczasem psychologia ma niewiele ponad sto lat. Jest więc jeszcze wiele do zrobienia.

Bogdan Wojciszke
Marcin Rotkiewicz 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.