"Mieć odwagę zaakceptować siebie" to jedna z wielu współczesnych formułek, które próbują ukryć ludzką nikczemność, nazywając trudnym to co łatwe.
Człowiek współczesny twierdzi, że nic nie kosztuje go tyle pracy, co uleganie własnej zwierzęcości.
Człowiek już nie wie, czy bomba wodorowa jest ostatecznym horrorem czy ostatnią nadzieją.
Współczesna psychologia zrezygnowała z introspekcji, aby uzyskać wyniki nie tyle dokładniejsze, ile mniej niepokojące.
Inteligentny jest ten, komu wydaje się trudne to, co całej reszcie wydaje się łatwe.
Liczba śmiałych rozwiązań, które polityk proponuje, rośnie wraz z głupotą słuchaczy.
Filozofia, która pomija problem zła, jest bajką o wróżkach dla grzecznych dzieci.
Obecny Kościół - nie zdoławszy dokonać tego, by ludzie praktykowali to, czego On naucza - postanowił nauczać tego, co oni praktykują.
Aby zinterpretować pewnych ludzi, wystarczy socjologia.
Psychologia jest zbyteczna.
Poza regułą benedyktyńską wszystkie statusy ludzkich zbiorowości są groteskowe i toporne.
Jak w naszym społeczeństwie triumfują niziny społeczne, tak w naszej literaturze triumfują niziny duszy.
Kto głosi poglądy, którymi nasi współcześni nie pogardzają, powinien się wstydzić.
Nic trudniejszego, niż zrozumienie cudzego niezrozumienia.
Obecny antropolog, pod surowym spojrzeniem demokratów, przebiera nogami po różnicach etnicznych tak szybko jak po rozżarzonych węglach.
Wspieranie kultury ją osłabia.
Kiedy pilnie musimy się czegoś dowiedzieć, lepiej spytać człowieka inteligentnego, który nie ma wiedzy na ów temat, niż głupca, który to wie.
Kto upiera się, by "być na bieżąco" z tym, co mówi obecne stulecie, ten angażuje się w wylewanie na swoją duszę wody z kanału ściekowego.
Po rozmowie z kimś "wystarczająco nowoczesnym" widzimy, że ludzkość ulotniła się z "wieków wiary", aby ugrzęznąć w wiekach łatwowierności.
Kiedy zostanie wytępiona rasa egoistów zaabsorbowanych swym własnym doskonaleniem, nikt nie przypomni nam, że mamy obowiązek ocalić naszą inteligencję - nawet po utracie nadziei na ocalenie naszej skóry.
Dopóki człowiek oddający się działalności ekonomicznej, nie będzie się czuł upokorzony, dopóty nie mamy co oczekiwać, że cywilizacja się odrodzi.
W miarę jak podnoszą się wody XX stulecia, delikatne i szlachetne uczucia, rozkoszne i subtelne upodobania, wnikliwe i głębokie idee chronią się w kilku samotniczych duszach - jak żywe ofiary potopu na kilku cichych wierzchołkach.
Wielu ludzi przypisuje sobie niewzruszoność mędrca, gdyż cechuje ich tępota bydlęcia.
Inteligencja polega nie na posługiwaniu się inteligentnymi ideami, lecz na inteligentnym posługiwaniu się jakąkolwiek ideą.
Nicolas Gomez Davila
Scholia do tekstu implicite
Tłumaczenie: Krzysztof Urbanek
Pokochanie innej osoby dowodzi zmęczenia samotnością: jest więc tchórzostwem i zdradą wobec samego siebie (jest rzeczą najwyższej wagi, abyśmy nikogo nie kochali). Fernando Pessoa
▼
sobota, 25 lutego 2017
piątek, 24 lutego 2017
Wstęp do Matrix Świadomego Istnienia
[To napisałem, o ile dobrze pamiętam, w 2008 roku. Jako że strona meta.lk nie funkcjonuje i nie wiadomo czy zmartwychwstanie, pozwalam sobie na publikację. Resztę artykułów z tej serii, jak ktoś ma ochotę można znaleźć w archiwum stron internetowych.]
"To, że niektóre bydlęta samym swym istnieniem zaprzeczają wszelkiej metafizyce, nie dowodzi jeszcze jej nieistnienia” – w ten dość nieśmiały jak dla niego sposób, Witkacy bronił metafizyki. Ujmijmy to jednak bardziej zdecydowanie: "Nawet największe bydle, pozornie wybebeszone z wszelkiej metafizyki, przez sam fakt swego istnienia, narodzin i sposobu bycia-ku-śmierci, znajduje się pośrodku wielkiej metafizycznej tajemnicy". Oczywiście są bydlęta takie jak na przykład borsuk, które przechodzą nad tą tajemnicą obojętnie. Kim jestem? Jaki jest sens mojego istnienia? - takich pytań borsuk sobie nie zadaje. Ale też nie wymagajmy od borsuka zbyt wiele – jaki on jest, każdy widzi. Co więcej, wydaje się, że ten brak metafizycznej dociekliwości ze strony borsuka, nie jest dla niego zbyt groźny. Borsuk jest bydlęciem stabilnym, nie może utracić swej borsuczości; ani upaść poniżej, ani wyborsuczyć się w górę, czy też zupełnie wznieść się ponad swoja borsuczość. Jednak o ile borsuka rozpoznajemy po jego cechach zewnętrznych, z człowiekiem jest inaczej. Co prawda niektórzy zoologowie dowodzą, że jest on li tylko łysą małpą, wydaje się jednak, że popełniają oni metafizyczny błąd identyfikując człowieka z ciałem. Nawet jeżeli 99% ludzkiej populacji to robi – tj identyfikuje się z ciałem, jest to tylko ich arbitralny wybór, gdyby zechcieli, ludzie mogliby widzieć ciało tak: „to nie moje, tym nie jestem, to nie moje ja”.
A zatem nie możemy zareagować na widok człowieka tak samo jak na widok borsuka, gdy z pewnością orzekamy: “to borsuk”. Określenie kogoś jako człowieka tylko ze względu na jego wygląd zewnętrzny może być z gruntu błędne. Ot choćby przykład z Witkacego gdzie “Jaśnie pani hrabina nie mogla przyjść bo się zborsuczyła”. Warto też wiedzieć, że Haeckel uważał, iż znacznie więcej dzieli człowieka wybitnego od człowieka przeciętnego, niż człowieka przeciętnego od małpy. Człowiek zatem w odróżnieniu od borsuka jest istotą “potencjalną”. Jest tym co sam z siebie zrobi, może upaść i to jak! - znacznie poniżej wyżej wspomnianego borsuka, może też … tu chciałoby się powiedzieć – wznieść się na wyżyny człowieczeństwa – ale dlaczego tak się ograniczać?
Być jak Bóg a nie jak bogowie – oto cel prawdziwych mistyków, którzy mierzą zbyt wysoko, by przystać na politeizm. E. Cioran.
Co jednak zadowala zwykłego mistyka, jest pewnym ograniczeniem. Bóg jako taki jest. A każdy choć trochę obeznany z metafizyką z pewnością się orientuje, że słowo jest odnosi się do rzeczy w czasie i przestrzeni, niesie zatem ze sobą haniebne znamie Istnienia. Oto zatem górny pułap potencjalności człowieka:
Będąc sam podmiotem narodzin starości, chorób i śmierci, żalu i skalań, widząc niebezpieczeństwo w tym co podmiotem tych rzeczy i szukając niezrodzonego, niestarzejącego się, nie podległego chorobie, nieśmiertelnego, wolnego od żalu, nieskalanego, najwyższego bezpieczeństwa od niewoli, wygaszenia, osiągnąłem je. Wiedza i wizja powstały u mnie: Moje wyzwolenie jest niezachwiane, to moje ostatnie narodziny, nie ma więcej odnowy istnienia. (M26)
Zatem w swej potencjalności człowiek rozdarty jest pomiędzy całkowitym upadkiem ducha a królestwem nie z tego świata, wyzwoleniem ducha z czasu i przestrzeni. Tu wróćmy do pytań o cel ludzkiej egzystencji. Wydają się one być dobrym miernikiem człowieczeństwa. Człowiek który nie stawia sobie takich pytań niebezpiecznie oscyluje w kierunku zborsuczenia. Być człowiekiem to zadawać sobie takie pytania, gdyż one to mogą wynieść go kto wie jak wysoko – oczywiście pod warunkiem, że nie ulegnie pokusie odpowiedzenia na nie, tym samym ograniczając swój nieskończony potencjał. Niestety nie trzeba chyba dodawać, że większość ludzi jest totalnie zidentyfikowana z fenomenalnym światem imienia-i-materii i ani im w głowie wychodzenie duchem poza czas i przestrzeń. W frazie Sartre'a “wsiąknęli w świat jak atrament w bibułę”. Zapoznajmy się z fragmentem rozmowy gdzie dobry człeczyna strofuje Krishnamurtiego:
Pytający: Zamiast rozszczepiających włos dyskusji na temat istnienia i stawania się, dlaczego nie poświęcisz się jakimś palącym zagadnieniom kraju i nie wskażesz drogi wyjścia? Jaki jest twój stosunek np. na zagadnienie hindusko – muzułmańskiej jedności, wrogości Pakistanu i Indii, rywalizacji pomiędzy braminami i nie-braminami i czy Bombaj powinien być wolnym miastem czy częścią Maharastra? Oddałbyś wielką przysługę gdybyś zasugerował rozwiązania tych trudnych problemów.
Krishnamurti: Czy Bombaj powinien być wolnym miastem, czy powinna być jedność pomiędzy hindusami i muzułmanizmami – to takie problemy jak te, ludzkie istoty mają na całym świecie. Czy to trudne problemy – czy to dziecinne, niedojrzale problemy? Z pewnością powinnyśmy wyrosnąć z tych dziecinnych spraw, a ty to nazywasz palącymi problemami dnia? Kiedy nazywasz się hindusem i mówisz, że należysz do jakiejś religii, czy nie wykłócasz się nad słowami? Co masz na myśli przez hinduizm? Grupę wierzeń, dogmatów, tradycji i przesądów. Czy religia jest sprawą wierzeń? Z pewnością religia jest poszukiwaniem prawdy i ludźmi religijnymi nie są ci którzy mają takie głupie idee. Człowiek poszukujący prawdy jest człowiekiem religijnym i nie potrzebuje się on określać jako hindus, muzułmanin czy chrześcijanin. Dlaczego nazywamy się się hindusami, muzułmanizmami, czy chrześcijanami? Ponieważ w rzeczywistości zupełnie nie jesteśmy ludźmi religijnymi. Gdybyśmy mieli miłość i współczucie w naszych sercach, w ogóle nie dbalibyśmy jak się nazywamy – i to jest religia. To ponieważ nasze serca są puste, wypełniają się rzeczami dziecinnymi – a które to ty nazywasz palącymi kwestiami. ( Later Talks 4 s122)
Widzimy tu podział. Jak mówi Grenier: filozoficzny stan jest stanem zerwania ze światem w przeciwieństwie do stanu komunii w którym żyje dziecko i człowiek niewinnie cieszący się swymi zmysłami. Ujmując to inaczej, pewna szachowa teoria mówi, że jeżeli jest brunet który dobrze gra w szachy i blondyn który gra słabo; to tak już jest, tak już musi być i żaden trening tego nie jest w stanie zmienić. Jest to jakiś zaklęty krąg ignorancji – głupiec by stał się mądrym człowiekiem, musi zacząć zadawać sobie metafizyczne pytania o istnienie. Ale dokładnie są to pytania które go zupełnie nie obchodzą a zatem musi on pozostać głupcem.
Pozostawmy jednak głupców samym sobie i zwróćmy się do tych, którzy są zainteresowani swą własną egzystencją, dla których jest ona palącym problemem i którzy znajdują ją niesatysfakcjonującą – i jak mówi Samanera Bodhesako – którzy czują potrzebę dokonania fundamentalnej zmiany, nie w świecie ale w sobie samych.
Zatem pytam się o siebie: Jestem? Czym jestem? Skąd się wziąłem? Dokąd zmierzam?
To pytania o ISTNIENIE. Nie obiecuję bynajmniej, że na nie tu odpowiem. Warto jednak zwrócić uwagę, że wszystkie te pytania biorą istnienie za pewnik. Nawet gdy poddaję swe istnienie w wątpliwość – Jestem? - To i tak je potwierdzam, gdyż to ja jestem tym który kwestionuje swe istnienie. Zamiast tego, proponuję wycofać się o krok w tył i spojrzeć na samo Istnienie niejako z boku. Jest to możliwe, gdyż Budda wprowadził istnienie – bhava – w kontekst współzależnego powstawania.
Z ignorancją jako warunek, determinacje, z determinacjami jako warunek, świadomość, ze świadomością jako warunek, imię-i-materia, z imieniem-i-materią jako warunek, sześć baz, z sześcioma bazami jako warunek, kontakt, z kontaktem jako warunek, uczucie, z uczuciem jako warunek, pragnienie, z pragnieniem jako warunek, utrzymywanie, z utrzymywaniem jako warunek, istnienie, z istnieniem jako warunek, narodziny, z narodzinami jako warunek, starość i śmierć, żal, płacz, ból, smutek i rozpacz dochodzą do istnienia; takie jest powstanie tej całej masy cierpienia.
Zrozumienie tego co nieco kryptycznego zapisu jest równoznaczne ze wstrzymaniem wszelkich metafizycznych pytań o siebie, o swe istnienie i o świat. Nie na sposób borsuka – co jest tylko brakiem zainteresowania takimi pytaniami, ale przez bezpośrednią wiedzę jaką daje wgląd we współzależne powstawanie.
Budda jednoznacznie ogłosił, że brama przez którą można opuścić matrix świadomego istnienia – Dhamma - zniknie 500 lat po jego paranibbanie i dokładnie tak się stało. To co nam oferują obecnie różnej maści „buddyzmy” w mniejszym lub większym stopniu (przeważnie w większym) odbiega od oryginalnej Nauki Buddy. I nie wszyscy niestety są tak uczciwi jak Dalajlama który otwarcie przyznał, że nie naucza buddyzmu, „moją religią jest uprzejmość” powiada. Kto jednak lekcje uprzejmości pobierał u swej babci, może odczuwać pewien niedosyt obecnym stanem tak zwanego „buddyzmu”.
W przepowiedni o zaniku swej Dhammy Budda jednak porównał to do zatonięcia okrętu, co nie jest procesem natychmiastowym. I właśnie tacy mnisi jak Nanamoli Thera czy Nanvira Thera uchylili nieco tą wydawałoby się już zamkniętą bramę; używając porównania tnącego okrętu - wskazali na jego komin – jeszcze unoszący się nad powierzchnią. Zasadniczo wszystko co jest do powiedzenia zostało przez nich powiedziane. W szachach jednak istnieje paradoks: arcymistrz nie zawsze jest najskuteczniejszym trenerem. Sam będąc raczej przeciętnym mistrzem szachowym, miałem jako trener wielu wychowanków którzy zdobyli w swych kategoriach wiekowych medale na mistrzostwach Polski czyli osiągnąłem lepsze statystyczne wyniki niż nie jeden trener arcymistrz. Nie mam niestety żadnych wątpliwości, że w porównaniu do takich arcymistrzów Dhammy jak Nanavira Thera czy Nanamoli Thera zajmuję raczej odległe miejsce na liście rankingowej, nie mniej wydaje mi się, że mogę przynajmniej pomóc w zrozumieniu ich prac i stąd ta seria artykułów "matrix świadomego istnienia".
Wolność i nieśmiertelność jest możliwa i być może nie jest tak odległa jak by to się mogło wydawać. To co jednak jest wymagane to radykalne zerwanie z myślowymi schematami w jakich uwięził się zwykły człowiek.
Czym jest w końcu wyzwolenie? Wiedzą, że jesteś poza narodzinami i śmiercią. Przez zapomnienie tego i wyobrażanie sobie, że jesteś śmiertelną istotą stwarzasz sobie wiele problemów, musisz się przebudzić jak ze złego snu. Nisargadatta Maharaj
No i oczywiście wszystko ma swoją cenę. Niemożność zrozumienia Nauki Buddy w znacznej mierze wynika z niechęci zapłacenia ceny za Nibbanę tutaj i teraz. A przecież to do czego teraz przywiązujemy tak wielką wagę i z czego nie chcemy zrezygnować, w godzinie śmierci ciała nie będzie miało większego znaczenia niż wczorajszy sen.
"To, że niektóre bydlęta samym swym istnieniem zaprzeczają wszelkiej metafizyce, nie dowodzi jeszcze jej nieistnienia” – w ten dość nieśmiały jak dla niego sposób, Witkacy bronił metafizyki. Ujmijmy to jednak bardziej zdecydowanie: "Nawet największe bydle, pozornie wybebeszone z wszelkiej metafizyki, przez sam fakt swego istnienia, narodzin i sposobu bycia-ku-śmierci, znajduje się pośrodku wielkiej metafizycznej tajemnicy". Oczywiście są bydlęta takie jak na przykład borsuk, które przechodzą nad tą tajemnicą obojętnie. Kim jestem? Jaki jest sens mojego istnienia? - takich pytań borsuk sobie nie zadaje. Ale też nie wymagajmy od borsuka zbyt wiele – jaki on jest, każdy widzi. Co więcej, wydaje się, że ten brak metafizycznej dociekliwości ze strony borsuka, nie jest dla niego zbyt groźny. Borsuk jest bydlęciem stabilnym, nie może utracić swej borsuczości; ani upaść poniżej, ani wyborsuczyć się w górę, czy też zupełnie wznieść się ponad swoja borsuczość. Jednak o ile borsuka rozpoznajemy po jego cechach zewnętrznych, z człowiekiem jest inaczej. Co prawda niektórzy zoologowie dowodzą, że jest on li tylko łysą małpą, wydaje się jednak, że popełniają oni metafizyczny błąd identyfikując człowieka z ciałem. Nawet jeżeli 99% ludzkiej populacji to robi – tj identyfikuje się z ciałem, jest to tylko ich arbitralny wybór, gdyby zechcieli, ludzie mogliby widzieć ciało tak: „to nie moje, tym nie jestem, to nie moje ja”.
A zatem nie możemy zareagować na widok człowieka tak samo jak na widok borsuka, gdy z pewnością orzekamy: “to borsuk”. Określenie kogoś jako człowieka tylko ze względu na jego wygląd zewnętrzny może być z gruntu błędne. Ot choćby przykład z Witkacego gdzie “Jaśnie pani hrabina nie mogla przyjść bo się zborsuczyła”. Warto też wiedzieć, że Haeckel uważał, iż znacznie więcej dzieli człowieka wybitnego od człowieka przeciętnego, niż człowieka przeciętnego od małpy. Człowiek zatem w odróżnieniu od borsuka jest istotą “potencjalną”. Jest tym co sam z siebie zrobi, może upaść i to jak! - znacznie poniżej wyżej wspomnianego borsuka, może też … tu chciałoby się powiedzieć – wznieść się na wyżyny człowieczeństwa – ale dlaczego tak się ograniczać?
Być jak Bóg a nie jak bogowie – oto cel prawdziwych mistyków, którzy mierzą zbyt wysoko, by przystać na politeizm. E. Cioran.
Co jednak zadowala zwykłego mistyka, jest pewnym ograniczeniem. Bóg jako taki jest. A każdy choć trochę obeznany z metafizyką z pewnością się orientuje, że słowo jest odnosi się do rzeczy w czasie i przestrzeni, niesie zatem ze sobą haniebne znamie Istnienia. Oto zatem górny pułap potencjalności człowieka:
Będąc sam podmiotem narodzin starości, chorób i śmierci, żalu i skalań, widząc niebezpieczeństwo w tym co podmiotem tych rzeczy i szukając niezrodzonego, niestarzejącego się, nie podległego chorobie, nieśmiertelnego, wolnego od żalu, nieskalanego, najwyższego bezpieczeństwa od niewoli, wygaszenia, osiągnąłem je. Wiedza i wizja powstały u mnie: Moje wyzwolenie jest niezachwiane, to moje ostatnie narodziny, nie ma więcej odnowy istnienia. (M26)
Zatem w swej potencjalności człowiek rozdarty jest pomiędzy całkowitym upadkiem ducha a królestwem nie z tego świata, wyzwoleniem ducha z czasu i przestrzeni. Tu wróćmy do pytań o cel ludzkiej egzystencji. Wydają się one być dobrym miernikiem człowieczeństwa. Człowiek który nie stawia sobie takich pytań niebezpiecznie oscyluje w kierunku zborsuczenia. Być człowiekiem to zadawać sobie takie pytania, gdyż one to mogą wynieść go kto wie jak wysoko – oczywiście pod warunkiem, że nie ulegnie pokusie odpowiedzenia na nie, tym samym ograniczając swój nieskończony potencjał. Niestety nie trzeba chyba dodawać, że większość ludzi jest totalnie zidentyfikowana z fenomenalnym światem imienia-i-materii i ani im w głowie wychodzenie duchem poza czas i przestrzeń. W frazie Sartre'a “wsiąknęli w świat jak atrament w bibułę”. Zapoznajmy się z fragmentem rozmowy gdzie dobry człeczyna strofuje Krishnamurtiego:
Pytający: Zamiast rozszczepiających włos dyskusji na temat istnienia i stawania się, dlaczego nie poświęcisz się jakimś palącym zagadnieniom kraju i nie wskażesz drogi wyjścia? Jaki jest twój stosunek np. na zagadnienie hindusko – muzułmańskiej jedności, wrogości Pakistanu i Indii, rywalizacji pomiędzy braminami i nie-braminami i czy Bombaj powinien być wolnym miastem czy częścią Maharastra? Oddałbyś wielką przysługę gdybyś zasugerował rozwiązania tych trudnych problemów.
Krishnamurti: Czy Bombaj powinien być wolnym miastem, czy powinna być jedność pomiędzy hindusami i muzułmanizmami – to takie problemy jak te, ludzkie istoty mają na całym świecie. Czy to trudne problemy – czy to dziecinne, niedojrzale problemy? Z pewnością powinnyśmy wyrosnąć z tych dziecinnych spraw, a ty to nazywasz palącymi problemami dnia? Kiedy nazywasz się hindusem i mówisz, że należysz do jakiejś religii, czy nie wykłócasz się nad słowami? Co masz na myśli przez hinduizm? Grupę wierzeń, dogmatów, tradycji i przesądów. Czy religia jest sprawą wierzeń? Z pewnością religia jest poszukiwaniem prawdy i ludźmi religijnymi nie są ci którzy mają takie głupie idee. Człowiek poszukujący prawdy jest człowiekiem religijnym i nie potrzebuje się on określać jako hindus, muzułmanin czy chrześcijanin. Dlaczego nazywamy się się hindusami, muzułmanizmami, czy chrześcijanami? Ponieważ w rzeczywistości zupełnie nie jesteśmy ludźmi religijnymi. Gdybyśmy mieli miłość i współczucie w naszych sercach, w ogóle nie dbalibyśmy jak się nazywamy – i to jest religia. To ponieważ nasze serca są puste, wypełniają się rzeczami dziecinnymi – a które to ty nazywasz palącymi kwestiami. ( Later Talks 4 s122)
Widzimy tu podział. Jak mówi Grenier: filozoficzny stan jest stanem zerwania ze światem w przeciwieństwie do stanu komunii w którym żyje dziecko i człowiek niewinnie cieszący się swymi zmysłami. Ujmując to inaczej, pewna szachowa teoria mówi, że jeżeli jest brunet który dobrze gra w szachy i blondyn który gra słabo; to tak już jest, tak już musi być i żaden trening tego nie jest w stanie zmienić. Jest to jakiś zaklęty krąg ignorancji – głupiec by stał się mądrym człowiekiem, musi zacząć zadawać sobie metafizyczne pytania o istnienie. Ale dokładnie są to pytania które go zupełnie nie obchodzą a zatem musi on pozostać głupcem.
Pozostawmy jednak głupców samym sobie i zwróćmy się do tych, którzy są zainteresowani swą własną egzystencją, dla których jest ona palącym problemem i którzy znajdują ją niesatysfakcjonującą – i jak mówi Samanera Bodhesako – którzy czują potrzebę dokonania fundamentalnej zmiany, nie w świecie ale w sobie samych.
Zatem pytam się o siebie: Jestem? Czym jestem? Skąd się wziąłem? Dokąd zmierzam?
To pytania o ISTNIENIE. Nie obiecuję bynajmniej, że na nie tu odpowiem. Warto jednak zwrócić uwagę, że wszystkie te pytania biorą istnienie za pewnik. Nawet gdy poddaję swe istnienie w wątpliwość – Jestem? - To i tak je potwierdzam, gdyż to ja jestem tym który kwestionuje swe istnienie. Zamiast tego, proponuję wycofać się o krok w tył i spojrzeć na samo Istnienie niejako z boku. Jest to możliwe, gdyż Budda wprowadził istnienie – bhava – w kontekst współzależnego powstawania.
Z ignorancją jako warunek, determinacje, z determinacjami jako warunek, świadomość, ze świadomością jako warunek, imię-i-materia, z imieniem-i-materią jako warunek, sześć baz, z sześcioma bazami jako warunek, kontakt, z kontaktem jako warunek, uczucie, z uczuciem jako warunek, pragnienie, z pragnieniem jako warunek, utrzymywanie, z utrzymywaniem jako warunek, istnienie, z istnieniem jako warunek, narodziny, z narodzinami jako warunek, starość i śmierć, żal, płacz, ból, smutek i rozpacz dochodzą do istnienia; takie jest powstanie tej całej masy cierpienia.
Zrozumienie tego co nieco kryptycznego zapisu jest równoznaczne ze wstrzymaniem wszelkich metafizycznych pytań o siebie, o swe istnienie i o świat. Nie na sposób borsuka – co jest tylko brakiem zainteresowania takimi pytaniami, ale przez bezpośrednią wiedzę jaką daje wgląd we współzależne powstawanie.
Budda jednoznacznie ogłosił, że brama przez którą można opuścić matrix świadomego istnienia – Dhamma - zniknie 500 lat po jego paranibbanie i dokładnie tak się stało. To co nam oferują obecnie różnej maści „buddyzmy” w mniejszym lub większym stopniu (przeważnie w większym) odbiega od oryginalnej Nauki Buddy. I nie wszyscy niestety są tak uczciwi jak Dalajlama który otwarcie przyznał, że nie naucza buddyzmu, „moją religią jest uprzejmość” powiada. Kto jednak lekcje uprzejmości pobierał u swej babci, może odczuwać pewien niedosyt obecnym stanem tak zwanego „buddyzmu”.
W przepowiedni o zaniku swej Dhammy Budda jednak porównał to do zatonięcia okrętu, co nie jest procesem natychmiastowym. I właśnie tacy mnisi jak Nanamoli Thera czy Nanvira Thera uchylili nieco tą wydawałoby się już zamkniętą bramę; używając porównania tnącego okrętu - wskazali na jego komin – jeszcze unoszący się nad powierzchnią. Zasadniczo wszystko co jest do powiedzenia zostało przez nich powiedziane. W szachach jednak istnieje paradoks: arcymistrz nie zawsze jest najskuteczniejszym trenerem. Sam będąc raczej przeciętnym mistrzem szachowym, miałem jako trener wielu wychowanków którzy zdobyli w swych kategoriach wiekowych medale na mistrzostwach Polski czyli osiągnąłem lepsze statystyczne wyniki niż nie jeden trener arcymistrz. Nie mam niestety żadnych wątpliwości, że w porównaniu do takich arcymistrzów Dhammy jak Nanavira Thera czy Nanamoli Thera zajmuję raczej odległe miejsce na liście rankingowej, nie mniej wydaje mi się, że mogę przynajmniej pomóc w zrozumieniu ich prac i stąd ta seria artykułów "matrix świadomego istnienia".
Wolność i nieśmiertelność jest możliwa i być może nie jest tak odległa jak by to się mogło wydawać. To co jednak jest wymagane to radykalne zerwanie z myślowymi schematami w jakich uwięził się zwykły człowiek.
Czym jest w końcu wyzwolenie? Wiedzą, że jesteś poza narodzinami i śmiercią. Przez zapomnienie tego i wyobrażanie sobie, że jesteś śmiertelną istotą stwarzasz sobie wiele problemów, musisz się przebudzić jak ze złego snu. Nisargadatta Maharaj
No i oczywiście wszystko ma swoją cenę. Niemożność zrozumienia Nauki Buddy w znacznej mierze wynika z niechęci zapłacenia ceny za Nibbanę tutaj i teraz. A przecież to do czego teraz przywiązujemy tak wielką wagę i z czego nie chcemy zrezygnować, w godzinie śmierci ciała nie będzie miało większego znaczenia niż wczorajszy sen.
Norymberga - zbrodnia żydowska w imieniu prawa
Artykuł Lashy Darkmoon
Zeznania w Norymberdze zdobywano dzięki torturom. Najgorszymi z tych tortur, prowadzonymi w większości przez żydowskich agentów na niemieckich jeńcach wojennych, było miażdżenie jąder.
„Legenda holokaustu jest zbudowana na ‚wyznaniach’ zdobytych torturami„. Tak rozpoczyna się artykuł przysłany mi przez nieznanego emailera. [http://exposing-the-holocaust-hoax-archive.blogspot.co.uk/2015/06/the-holocaust-legend-is-built-on.html]
W tym samym czasie, przez zwykły przypadek, inny korespondent przysłał mi obrzydliwe szczegóły o miażdżeniu jąder. Swój list kończy tymi słowami: „To zrobili żydowscy śledczy swoim niemieckim jeńcom wojennym po II wojnie światowej żeby zmusić ich do „śpiewania”, czyli przyznania się do zbrodni których nigdy nie popełnili”.
Te słowa nieco mnie zszokowały. Prawdę mówiąc, miażdżenie jąder to nie coś o czym dużo myślałam, ani nie chciałam rozwodzić się zbyt dużo nad tym przykrym tematem. Oczywiście, wiem, że w Norymberdze było dużo miażdżenia jąder żeby wymusić zeznania z pokonanych Niemców, ale nie wiedziałam, że amerykańscy Żydzi byli najwybitniejsi w szeregach tych oprawców.
Najwyraźniej aż trzech na czterech śledczych w Norymberdze było Żydami, i ci żydowscy śledczy, dowiedziałam się ku mojemu przerażeniu, byli najbardziej krwawymi i największymi sadystami. Tam niemal nie było poziomu ludzkiej nieprawości, do którego te potwory nie schodzili chętnie, łącznie z ze zmuszaniem niemieckich ofiar do zjadania ekskrementów i seksu z ekshumowanymi zwłokami. (zob. poniżej)
Tak, więc to jest coś o czym powinniśmy pamiętać kiedy oglądamy wszystkie te hollywoodzkie filmy świętujące bohaterskie czyny aliantów w II wojnie światowej i lamentujące nad horrorem holokaustu: że żydowscy śledczy, pracując dla Amerykanów, znani są z tego że bili, torturowali i miażdżyli jądra niemieckim oskarżonym zanim oskarżyli ich w Norymberdze o zbrodnie wojenne. Bez tych ‚wyznań’ zdobytych ekstremalnymi torturami, nie ma solidnego dowodu na to, że żydowski holokaust w ogóle miał miejsce. Jest tylko legenda, pogłoski i „opowieści naocznych świadków” oparte na czystej fantazji, fikcji i groteskowej przesadzie.
Orędownicy oficjalnej fabuły mówią, że najmocniejsze „dowody” na holokaust, czyli systematyczną eksterminację 6 mln Żydów w komorach gazowych z polecenia Hitlera, składają się z rzekomych „wyznań” niemieckich funkcjonariuszy zdobytych ekstremalnymi torturami. Faktycznie, zdaniem żydowskiego śledczego Johna Stacka, tortury stosowano dla własnego dobra, nawet kiedy nie było nic do wykazania [practiced for its own sake]. Praktykowano je dla czystej przyjemności: bo dawały oprawcom „haja”, poczucie sadystycznej wszechmocy, euforię orgazmu.
Od tego czasu otwarcie potwierdzono to w dziennikach czołowego brytyjskiego funkcjonar-iusza, płk Alexandra Scotlanda, który kierował programem przesłuchań, że tysiące Niemców torturował brytyjski wywiad wojskowy [tortured by British Military Intelligence], pod nadzorem Sekcji Przesłuchań Jeńców Wojennych (PWIS). Te tortury niemieckich jeńców wojennych miały miejsce podczas wojny żeby zdobyć informacje wojskowe. Po zakończeniu wojny zastosowano ich jeszcze raz, żeby zdobyć zeznania do skazania za „zbrodnie wojenne”.
Niemieccy jeńcy informowali, że techniki tortur obejmowały pozbawianie snu, głodzenie, systematyczne bicie, wyrywanie z głowy włosów, groźby użycia rozpalonych do czerwoności metalowych prętów, groźby użycia urządzeń elektrycznych by wywołać wstrząsy, i w końcu najgorsze tortury ze wszystkich, powolne i systematyczne „maglowanie” przewodów nasiennych jąder – procedura prowadząca ofiary do ciskania się i wrzasków godzinami jak dzikie zwierzęta.
Prokuratorzy w Norymberdze oskarżali i skazywali Niemców za mord około 4 mln ludzi w Auschwitz. Te zarzuty opierały się na rzekomych „wyznaniach” zdobytych torturowaniem niemieckich oficerów, takich jak podpisane „wyznanie” Rudolfa Hössa [signed “confession” by Rudolf Höss], komendanta Auschwitz, podające szczegóły jak osobiście zamordował 2.5 mln Żydów.
Ale w 1989, sowiecki rząd zmniejszył liczbę zabitych w Auschwitz z 4 mln do 1.5 mln. (zdjęcie poniżej). Później zmniejszono ją do 1 mln.
Natychmiast stało się oczywiste, że gdyby w Auschwitz zmarło tylko 1 mln Żydów, jak teraz potwierdzono oficjalnie, to niemożliwe byłoby już twierdzenie, że 2.5 mln Żydów zostało zabitych tam za Hössa, kiedy był komendantem obozu. „Wyznanie” Hössa, że w Auschwitz zabito 2.5 mln Żydów pod jego auspicjami było nic niewarte. Było to wyznanie zdobyte w wyniku tortur.
Gdyby, ponadto, tylko 1 mln Żydów zginął w Auschwitz zamiast 4 mln oryginalnie twierdzono iż tam zginęło, jest oczywiste, ze przeszacowano liczbę 3 mln Żydów. Niemożliwe już jest twierdzenie, że 6 mln Żydów zmarło podczas holokaustu. To staje się matematyczną niemożliwością.
A jeszcze, niewiarygodnie, tę niemożliwość matematyczną potwierdza się każdego dnia we wszystkich mediach głównego nurtu.
Oczekuje się od nas byśmy udawali, że 6 mln Żydów mniej 3 mln Żydów jakoś równa się 6 mln Żydów, jak Winston Smith (w 1984 Orwella) miał wierzyć, że 2 + 2 = 5. Winstonowi Smith, jak pamiętacie, w końcu udało się uwierzyć w ten absurd, za pomocą ekstra lekcji jakie dostał przez słynne „tortury ze szczurem” [„rat torture„].
Wstrząsająca rewelacja, że niemal wszystkim niemieckim oskarżonym w Norymberdze miażdżono jądra zmusza nas do przemyśleń. Jak zeznania zdobyte poprzez miażdżenie jąder można uważać za wiarygodne?
W wyniku doniesienia, że oskarżeni byli torturowanie w procesie Malmedy o rzezi, armia USA utworzyła „Komisje Simpsona” w celu zbadania rzekomego wykroczenia [Malmedy massacre trial. Sędzia Edward L Van Roden był członkiem tej komisji. Jak napisał w książce Amerykańskie okrucieństwa w Niemczech [American Atrocities in Germany], z pośród 139 przypadków traktowania rzekomych niemieckich „zbrodniarzy wojennych”, które badała komisja, i których postawiono przed Amerykańskim Trybunałem Wojskowym w Dachau [in Dachau] po II wojnie światowej, „137 z tych Niemców torturowano metodą miażdżenia jąder” [137 of these Germans were tortured by having their testicles crushed].
Inne metody stosowane przez amerykańskich śledczych to: brutalne bicie, zakładanie kaptura na głowę więźnia i bicie go po twarzy kastetem, łamanie szczęk, wybijanie zębów, wyznaczanie głodowych racji i umieszczanie ich w odosobnieniu. Następnie pokazywano im gotowe zeznania do podpisu. Wyznaj albo więcej tortur!
Okazało się, że żydowscy prokuratorzy i śledczy przejęli całkowitą kontrolę nas trybunałem wojskowym, który miał sądzić niemieckich funkcjonariuszy za zbrodnie wojenne. O tym rzadko się mówi, bo uważano by to za „antysemityzm”. Powiedzieć ‚nielakierowaną’ prawdę, że 137 Niemcom maglowali jądra w Norymberdze w większości żydowscy śledczy żeby zdobyć dowód na holokaust, uważa się za „mowę nienawiści”.
Lt. William Perl – austriacki Żyd który wyemigrował do Ameryki w 1940. Był głównym przesłuchującym Niemców oskarżonych o rzeź Malmedy. Było tak dlatego, że mówił płynnie po niemiecku, i rzeczywiście wielu śledczych w Norymberdze było niemieckimi lub austriackimi Żydami, którzy emigrowali do Ameryki przed II wojną światową i byli znani jako ‚Ritchie Boys’ [chłopcy z Ritchie]. W Ameryce było około 8.000 tych Żydów i specjalizowali się w „przesłuchaniach” niemieckich więźniów (here).
Perl nadzorował tortury niemieckich oskarżonych. Był żarliwym i aktywnym syjonistą i asystowali mu inni Żydzi w staraniach wyciągania wyznań poprzez zadawanie maksymalnego bólu. Żydzi specjalizujący się w technikach tortur w Norymberdze to Josef Kirschbaum, Harry Thon i Morris Ellowitz (here).
Oto co ma do powiedzenia Wikipedia o przesłuchaniach Niemców w Malmedy:
„Oskarżenia przeciwko niemieckim pozwanym opierały się głównie na złożonych pod przysięgą i na piśmie zeznań przedstawionych przez pozwanych w Schwäbisch Hall. Aby obalić dowody przedstawione w zaprzysiężonych zeznaniach i przez świadków oskarżenia, główny obrońca, Lt Willis M Everett starał się wykazać, że oświadczenia uzyskano nie-właściwymi metodami [inappropriate methods].
Zauważmy ten wyborny eufemizm: „niewłaściwe metody”. To w ten sposób szanowani, poprawni politycznie Amerykanie mówią o zeznaniach wymuszanych torturami. Metod nie nazywa się przerażająco okrutnymi. Nie nazywa się ich jako moralnie nie do obrony. Nazywa się je „nieodpowiednimi”.
25 września 1945, Thomas Dodd, drugi rangą w amerykańskim zespole prokuratorów w Norymberdze, wygłosił następujące spostrzeżenie, w którym stwierdził, że trzech na czterech śledczych w Norymberdze było Żydami:
„Wiecie, że gardzę antysemityzmem” – powiedział. „Wiecie jak bardzo czuję wobec tych którzy głoszą jakikolwiek rodzaj nietolerancji. Wiedząc to zrozumiecie kiedy powiem, że ten personel jest w około 75% żydowski” [seventy-five percent Jewish].
Jednym człowiekiem który przeprowadził wnikliwe badania archiwów z procesu w Norymberdze w oryginalnym języku niemieckim i wie więcej o tej sprawie niż inny kogo znam jest poliglota, amerykański badacz Carlos W. Porter , biegły w niemieckim, francuskim, włoskim, hiszpańskim i portugalskim. Kiedy zrezygnował z amerykańskiego obywatelstwa w 1984, i po przeniesieniu się do Belgii z małżonką i dziećmi, rewizjonista holokaustu i autor „Niewinni w Norymberdze” [Not Guilty at Nuremberg] zadał sobie trud by napisać do mnie o procesach norymberskich w prywatnej komunikacji (28 lipca 2015 o 21:55). Porter potwierdził to co zawsze podejrzewałem: większość amerykańskich śledczych w Norymberdze stanowili Żydzi, i że tortury stosowano swobodnie przeciwko bezradnym Niemcom na procesie, żeby zmusić ich do przyznania się do niepopełnionych zbrodni:
„Możesz być absolutnie PEWIEN,” – napisał mi Carlos Porter – „że prawie WSZYSCY śledczy i tłumacze na WSZYSTKICH procesach byli Żydami, bo Amerykanie wyrzucili język niemiecki ze wszystkich amerykańskich szkół podczas I wojny światowej, więc niemieccy uchodźcy żydowscy byli niemal jedynymi kompetentnymi ludźmi jakich mieli. Oczywiście, innym „niemieckim Amerykanom” nie można było ufać iż nie byli „nazistami”, więc byli skazani na niemieckich Żydów.
To że było tam mnóstwo złego traktowania i tortur w drobnych procesach jest absolutnie pewne. Odtworzyłem kilka zapisów tortur w procesach w Dachau w Procesach o zbrodniach wojennych i innych esejach [War Crimes Trials and Other Essays]. Ale jestem pewien, że to jest tylko czubek góry lodowej. Drobny personel można było torturować bezkarnie, i 99% z nich bałoby się nawet o tym wspomnieć. Trudno byłoby bezkarnie torturować kogoś takiego jak Goering.
Jest bogata literatura na ten temat, z czasem przybywa jej więcej. Brytyjczycy wydają się być zaskakująco entuzjastycznymi oprawcami, czy są Żydami czy nie”.
Nawiasem mówiąc, miażdżenie jąder jest sprawdzoną i wypróbowaną metodą zdobywania zeznań. Stosowano je w Średniowieczu, a szczególnie we Francji w czasie rewolucji francuskiej. Dlatego nie zaskakujące jest to, że Żydzi, mądry naród znany z ogromnej erudycji i osiągnięć akademickich opanował wszystkie techniki miażdżenia jąder. Ich talentów w zdobywaniu takiej skrajnej informacji nie wolno bagatelizować.
Choć Perl miał na rękach dużo niemieckiej krwi, to jednak Amerykanie pozwolili mu pełnić rolę prokuratora na procesach norymberskich. Innym Żydem w procesach norymberskich był Richard W Sonnenfeldt. Był głównym tłumaczem dla amerykańskich prokuratorów takich jak Perl. „Przesłuchiwał” niektórych z najbardziej notorycznych nazistowskich liderów w II wojnie światowej i zmarł w 2009 w swoim domu w Port Washington, N.Y. (here)
Sędzią w Norymberdze był także – zbieg okoliczności? – Żyd. Nazywał się A.H. Rosenfeld i był pułkownikiem w amerykańskiej armii. Płk Rosenfeld radośnie potwierdził tortury niemieckich jeńców wojennych jako kwestię polityki. „Nie moglibyśmy inaczej zmusić tych ptaszków do mówienia” – zauważył cynicznie. „To była sztuczka, i działała jak zaklęcie” [it worked like a charm].
W niedawnym prywatnym emailu do mnie, w odpowiedzi na niektóre z pytań o torturach w Norymberdze, Thomas Goodrich, ceniony autor książki Piekielna burza: zgon nazistowskich Niemiec (1944-1947) [Hellstorm : The Death of Nazi Germany (1944-1947)], wymienił nazwiska czterech znanych Żydów w amerykańskiej strefie, których nazywa „oprawcami-inkwizytorami”: Harry Thon, William Perl, A H Rosenfeld, i Shlomo Morel.
To ostatnie wymienione indywiduum, Shlomo Morel był szczególnie paskudny, którego Goodrich opisuje następująco:
„okrutny potwór, który topił mężczyzn i kobiety w latrynach na zewnątrz, który zmuszał ich do jedzenia ekskrementów, który osobiście bił więźniów aż zmarli, i który zmuszał kobiety do całowania i seksu z ekshumowanymi zwłokami”.
(Więcej makabrycznych info here):
http://englishnews.org/news-central/resources/resource-the-truth-of-ww2.html
Po ucieczce z pól zabijania w Niemczech, gdzie ogromną przyjemność sprawiały mu tańce nad stertami ciał i rzekami ludzkiej krwi, ten okrutny psychopata „prowadził komfortowe życie w Izraelu”. Tak, Izrael! – ostateczna kryjówka i wysypisko śmieci dla wielu Żydów uciekających przed długim ramieniem prawa, miejsce nazwane w przewidującym komentarzu Adolfa Hitlera już w 1925 jako „raj dla skazanych łajdaków i uniwersytet dla początkujących oszustów”. (Mein Kampf, Rozdz. 11, excerpt.)
Poniżej niektóre z makabrycznych szczegółów o miażdżeniu jąder, mogące zainteresować czytelnika. Te nieprzyjemne szczegóły pokazujemy tu tylko dlatego, że są ważne w naszej dyskusji. Jeśli jesteś wrażliwy i masz skłonności do wymiotów, radzimy pominąć ten opis i przestać czytać tutaj. Pamiętajmy, że to wszystko zrobiono 137 Niemcom w Norymberdze, po to żeby wyciągnąć od nich zeznania dla ustalenia „prawdy” o holokauście. Bez miażdżenia jąder dużo trudniej byłoby udowodnić holokaust.
„Standardową praktyką [kastrowania] we Francji od Średniowiecza do rewolucji francuskiej było miażdżenie jąder skazanych w imadle, które pękały i robiły papkę z moszny, a potem obcęgami „kruszono” przewody nasienne. Skazanego odwracano do góry nogami, aby zmaksymalizować przepływ krwi do mózgu, po którym nie był w stanie mdleć ani odczuwać szoku, aż, być może, do ostatnich kilku sekund jego gehenny.
Skazany na pewno wielokrotnie wymiotował z gwałtownymi konwulsjami, nawet po opróżnieniu zawartości żołądka, ale rzadko kiedy krzyczał, z wyjątkiem początkowego pisku, który natychmiast milkł, bo ból nie pozwalał mu oddychać. Większość mężczyzn wisiała i ciskała się w trakcie i po zmiażdżeniu każdego jądra, a to ciskanie odnawiało się po kruszeniu każdego przewodu nasiennego.
Ta metoda tortur (towarzyszyły jej inne) zwykle była zarezerwowana za zbrodnie królobójstwa albo zamierzonego królobójstwa. Skazanego później miłosiernie zabijano, ale tortury rutynowo trwały przez większość dnia, w obecności wielkich tłumów. Ciekawe jest to, że choć większości tłumu kazano wyśmiewać się i szydzić ze skazanych, i robiono to nawet podczas rozpruwania wnętrzności i ćwiartowania, to większość tłumu milczała i gapiła się z szokującym wyrazem twarzy kiedy w ten sposób dokonywano kastracji.
Źródła historyczne mówią, że gapiący się mężczyźni i kobiety wymiotowały na widok tego spektaklu (here i here).
Tak, oni na pewno wiedzieli co robili w Norymberdze! Byli ekspertami.
Pozwólmy na ostatnie słowo Thomasowi Goodrich:
„Prawdziwej historii wojny nigdy nie da się napisać, bo większość uczestników już nie żyje, a ci jeszcze żyjący nigdy nie przyznają się do swoich zbrodni. Jestem pewien, że zbrodnie dokonane przeciwko Niemcom o jakich WIEMY to dopiero początek”.
— Prywatny email do autora.
Lasha Darkmoon
Źródło: https://www.darkmoon.me/2015/torture-and-testicle-crushing-at-nuremberg/
Tłumaczenie: Ola Gordon
Czytaj także
New Purim and Nuremberg
Zeznania w Norymberdze zdobywano dzięki torturom. Najgorszymi z tych tortur, prowadzonymi w większości przez żydowskich agentów na niemieckich jeńcach wojennych, było miażdżenie jąder.
„Legenda holokaustu jest zbudowana na ‚wyznaniach’ zdobytych torturami„. Tak rozpoczyna się artykuł przysłany mi przez nieznanego emailera. [http://exposing-the-holocaust-hoax-archive.blogspot.co.uk/2015/06/the-holocaust-legend-is-built-on.html]
W tym samym czasie, przez zwykły przypadek, inny korespondent przysłał mi obrzydliwe szczegóły o miażdżeniu jąder. Swój list kończy tymi słowami: „To zrobili żydowscy śledczy swoim niemieckim jeńcom wojennym po II wojnie światowej żeby zmusić ich do „śpiewania”, czyli przyznania się do zbrodni których nigdy nie popełnili”.
Te słowa nieco mnie zszokowały. Prawdę mówiąc, miażdżenie jąder to nie coś o czym dużo myślałam, ani nie chciałam rozwodzić się zbyt dużo nad tym przykrym tematem. Oczywiście, wiem, że w Norymberdze było dużo miażdżenia jąder żeby wymusić zeznania z pokonanych Niemców, ale nie wiedziałam, że amerykańscy Żydzi byli najwybitniejsi w szeregach tych oprawców.
Najwyraźniej aż trzech na czterech śledczych w Norymberdze było Żydami, i ci żydowscy śledczy, dowiedziałam się ku mojemu przerażeniu, byli najbardziej krwawymi i największymi sadystami. Tam niemal nie było poziomu ludzkiej nieprawości, do którego te potwory nie schodzili chętnie, łącznie z ze zmuszaniem niemieckich ofiar do zjadania ekskrementów i seksu z ekshumowanymi zwłokami. (zob. poniżej)
Tak, więc to jest coś o czym powinniśmy pamiętać kiedy oglądamy wszystkie te hollywoodzkie filmy świętujące bohaterskie czyny aliantów w II wojnie światowej i lamentujące nad horrorem holokaustu: że żydowscy śledczy, pracując dla Amerykanów, znani są z tego że bili, torturowali i miażdżyli jądra niemieckim oskarżonym zanim oskarżyli ich w Norymberdze o zbrodnie wojenne. Bez tych ‚wyznań’ zdobytych ekstremalnymi torturami, nie ma solidnego dowodu na to, że żydowski holokaust w ogóle miał miejsce. Jest tylko legenda, pogłoski i „opowieści naocznych świadków” oparte na czystej fantazji, fikcji i groteskowej przesadzie.
Orędownicy oficjalnej fabuły mówią, że najmocniejsze „dowody” na holokaust, czyli systematyczną eksterminację 6 mln Żydów w komorach gazowych z polecenia Hitlera, składają się z rzekomych „wyznań” niemieckich funkcjonariuszy zdobytych ekstremalnymi torturami. Faktycznie, zdaniem żydowskiego śledczego Johna Stacka, tortury stosowano dla własnego dobra, nawet kiedy nie było nic do wykazania [practiced for its own sake]. Praktykowano je dla czystej przyjemności: bo dawały oprawcom „haja”, poczucie sadystycznej wszechmocy, euforię orgazmu.
Od tego czasu otwarcie potwierdzono to w dziennikach czołowego brytyjskiego funkcjonar-iusza, płk Alexandra Scotlanda, który kierował programem przesłuchań, że tysiące Niemców torturował brytyjski wywiad wojskowy [tortured by British Military Intelligence], pod nadzorem Sekcji Przesłuchań Jeńców Wojennych (PWIS). Te tortury niemieckich jeńców wojennych miały miejsce podczas wojny żeby zdobyć informacje wojskowe. Po zakończeniu wojny zastosowano ich jeszcze raz, żeby zdobyć zeznania do skazania za „zbrodnie wojenne”.
Niemieccy jeńcy informowali, że techniki tortur obejmowały pozbawianie snu, głodzenie, systematyczne bicie, wyrywanie z głowy włosów, groźby użycia rozpalonych do czerwoności metalowych prętów, groźby użycia urządzeń elektrycznych by wywołać wstrząsy, i w końcu najgorsze tortury ze wszystkich, powolne i systematyczne „maglowanie” przewodów nasiennych jąder – procedura prowadząca ofiary do ciskania się i wrzasków godzinami jak dzikie zwierzęta.
Prokuratorzy w Norymberdze oskarżali i skazywali Niemców za mord około 4 mln ludzi w Auschwitz. Te zarzuty opierały się na rzekomych „wyznaniach” zdobytych torturowaniem niemieckich oficerów, takich jak podpisane „wyznanie” Rudolfa Hössa [signed “confession” by Rudolf Höss], komendanta Auschwitz, podające szczegóły jak osobiście zamordował 2.5 mln Żydów.
Ale w 1989, sowiecki rząd zmniejszył liczbę zabitych w Auschwitz z 4 mln do 1.5 mln. (zdjęcie poniżej). Później zmniejszono ją do 1 mln.
Natychmiast stało się oczywiste, że gdyby w Auschwitz zmarło tylko 1 mln Żydów, jak teraz potwierdzono oficjalnie, to niemożliwe byłoby już twierdzenie, że 2.5 mln Żydów zostało zabitych tam za Hössa, kiedy był komendantem obozu. „Wyznanie” Hössa, że w Auschwitz zabito 2.5 mln Żydów pod jego auspicjami było nic niewarte. Było to wyznanie zdobyte w wyniku tortur.
Gdyby, ponadto, tylko 1 mln Żydów zginął w Auschwitz zamiast 4 mln oryginalnie twierdzono iż tam zginęło, jest oczywiste, ze przeszacowano liczbę 3 mln Żydów. Niemożliwe już jest twierdzenie, że 6 mln Żydów zmarło podczas holokaustu. To staje się matematyczną niemożliwością.
A jeszcze, niewiarygodnie, tę niemożliwość matematyczną potwierdza się każdego dnia we wszystkich mediach głównego nurtu.
Oczekuje się od nas byśmy udawali, że 6 mln Żydów mniej 3 mln Żydów jakoś równa się 6 mln Żydów, jak Winston Smith (w 1984 Orwella) miał wierzyć, że 2 + 2 = 5. Winstonowi Smith, jak pamiętacie, w końcu udało się uwierzyć w ten absurd, za pomocą ekstra lekcji jakie dostał przez słynne „tortury ze szczurem” [„rat torture„].
Wstrząsająca rewelacja, że niemal wszystkim niemieckim oskarżonym w Norymberdze miażdżono jądra zmusza nas do przemyśleń. Jak zeznania zdobyte poprzez miażdżenie jąder można uważać za wiarygodne?
W wyniku doniesienia, że oskarżeni byli torturowanie w procesie Malmedy o rzezi, armia USA utworzyła „Komisje Simpsona” w celu zbadania rzekomego wykroczenia [Malmedy massacre trial. Sędzia Edward L Van Roden był członkiem tej komisji. Jak napisał w książce Amerykańskie okrucieństwa w Niemczech [American Atrocities in Germany], z pośród 139 przypadków traktowania rzekomych niemieckich „zbrodniarzy wojennych”, które badała komisja, i których postawiono przed Amerykańskim Trybunałem Wojskowym w Dachau [in Dachau] po II wojnie światowej, „137 z tych Niemców torturowano metodą miażdżenia jąder” [137 of these Germans were tortured by having their testicles crushed].
Inne metody stosowane przez amerykańskich śledczych to: brutalne bicie, zakładanie kaptura na głowę więźnia i bicie go po twarzy kastetem, łamanie szczęk, wybijanie zębów, wyznaczanie głodowych racji i umieszczanie ich w odosobnieniu. Następnie pokazywano im gotowe zeznania do podpisu. Wyznaj albo więcej tortur!
Okazało się, że żydowscy prokuratorzy i śledczy przejęli całkowitą kontrolę nas trybunałem wojskowym, który miał sądzić niemieckich funkcjonariuszy za zbrodnie wojenne. O tym rzadko się mówi, bo uważano by to za „antysemityzm”. Powiedzieć ‚nielakierowaną’ prawdę, że 137 Niemcom maglowali jądra w Norymberdze w większości żydowscy śledczy żeby zdobyć dowód na holokaust, uważa się za „mowę nienawiści”.
Lt. William Perl – austriacki Żyd który wyemigrował do Ameryki w 1940. Był głównym przesłuchującym Niemców oskarżonych o rzeź Malmedy. Było tak dlatego, że mówił płynnie po niemiecku, i rzeczywiście wielu śledczych w Norymberdze było niemieckimi lub austriackimi Żydami, którzy emigrowali do Ameryki przed II wojną światową i byli znani jako ‚Ritchie Boys’ [chłopcy z Ritchie]. W Ameryce było około 8.000 tych Żydów i specjalizowali się w „przesłuchaniach” niemieckich więźniów (here).
Perl nadzorował tortury niemieckich oskarżonych. Był żarliwym i aktywnym syjonistą i asystowali mu inni Żydzi w staraniach wyciągania wyznań poprzez zadawanie maksymalnego bólu. Żydzi specjalizujący się w technikach tortur w Norymberdze to Josef Kirschbaum, Harry Thon i Morris Ellowitz (here).
Oto co ma do powiedzenia Wikipedia o przesłuchaniach Niemców w Malmedy:
„Oskarżenia przeciwko niemieckim pozwanym opierały się głównie na złożonych pod przysięgą i na piśmie zeznań przedstawionych przez pozwanych w Schwäbisch Hall. Aby obalić dowody przedstawione w zaprzysiężonych zeznaniach i przez świadków oskarżenia, główny obrońca, Lt Willis M Everett starał się wykazać, że oświadczenia uzyskano nie-właściwymi metodami [inappropriate methods].
Zauważmy ten wyborny eufemizm: „niewłaściwe metody”. To w ten sposób szanowani, poprawni politycznie Amerykanie mówią o zeznaniach wymuszanych torturami. Metod nie nazywa się przerażająco okrutnymi. Nie nazywa się ich jako moralnie nie do obrony. Nazywa się je „nieodpowiednimi”.
25 września 1945, Thomas Dodd, drugi rangą w amerykańskim zespole prokuratorów w Norymberdze, wygłosił następujące spostrzeżenie, w którym stwierdził, że trzech na czterech śledczych w Norymberdze było Żydami:
„Wiecie, że gardzę antysemityzmem” – powiedział. „Wiecie jak bardzo czuję wobec tych którzy głoszą jakikolwiek rodzaj nietolerancji. Wiedząc to zrozumiecie kiedy powiem, że ten personel jest w około 75% żydowski” [seventy-five percent Jewish].
Jednym człowiekiem który przeprowadził wnikliwe badania archiwów z procesu w Norymberdze w oryginalnym języku niemieckim i wie więcej o tej sprawie niż inny kogo znam jest poliglota, amerykański badacz Carlos W. Porter , biegły w niemieckim, francuskim, włoskim, hiszpańskim i portugalskim. Kiedy zrezygnował z amerykańskiego obywatelstwa w 1984, i po przeniesieniu się do Belgii z małżonką i dziećmi, rewizjonista holokaustu i autor „Niewinni w Norymberdze” [Not Guilty at Nuremberg] zadał sobie trud by napisać do mnie o procesach norymberskich w prywatnej komunikacji (28 lipca 2015 o 21:55). Porter potwierdził to co zawsze podejrzewałem: większość amerykańskich śledczych w Norymberdze stanowili Żydzi, i że tortury stosowano swobodnie przeciwko bezradnym Niemcom na procesie, żeby zmusić ich do przyznania się do niepopełnionych zbrodni:
„Możesz być absolutnie PEWIEN,” – napisał mi Carlos Porter – „że prawie WSZYSCY śledczy i tłumacze na WSZYSTKICH procesach byli Żydami, bo Amerykanie wyrzucili język niemiecki ze wszystkich amerykańskich szkół podczas I wojny światowej, więc niemieccy uchodźcy żydowscy byli niemal jedynymi kompetentnymi ludźmi jakich mieli. Oczywiście, innym „niemieckim Amerykanom” nie można było ufać iż nie byli „nazistami”, więc byli skazani na niemieckich Żydów.
To że było tam mnóstwo złego traktowania i tortur w drobnych procesach jest absolutnie pewne. Odtworzyłem kilka zapisów tortur w procesach w Dachau w Procesach o zbrodniach wojennych i innych esejach [War Crimes Trials and Other Essays]. Ale jestem pewien, że to jest tylko czubek góry lodowej. Drobny personel można było torturować bezkarnie, i 99% z nich bałoby się nawet o tym wspomnieć. Trudno byłoby bezkarnie torturować kogoś takiego jak Goering.
Jest bogata literatura na ten temat, z czasem przybywa jej więcej. Brytyjczycy wydają się być zaskakująco entuzjastycznymi oprawcami, czy są Żydami czy nie”.
Nawiasem mówiąc, miażdżenie jąder jest sprawdzoną i wypróbowaną metodą zdobywania zeznań. Stosowano je w Średniowieczu, a szczególnie we Francji w czasie rewolucji francuskiej. Dlatego nie zaskakujące jest to, że Żydzi, mądry naród znany z ogromnej erudycji i osiągnięć akademickich opanował wszystkie techniki miażdżenia jąder. Ich talentów w zdobywaniu takiej skrajnej informacji nie wolno bagatelizować.
Choć Perl miał na rękach dużo niemieckiej krwi, to jednak Amerykanie pozwolili mu pełnić rolę prokuratora na procesach norymberskich. Innym Żydem w procesach norymberskich był Richard W Sonnenfeldt. Był głównym tłumaczem dla amerykańskich prokuratorów takich jak Perl. „Przesłuchiwał” niektórych z najbardziej notorycznych nazistowskich liderów w II wojnie światowej i zmarł w 2009 w swoim domu w Port Washington, N.Y. (here)
Sędzią w Norymberdze był także – zbieg okoliczności? – Żyd. Nazywał się A.H. Rosenfeld i był pułkownikiem w amerykańskiej armii. Płk Rosenfeld radośnie potwierdził tortury niemieckich jeńców wojennych jako kwestię polityki. „Nie moglibyśmy inaczej zmusić tych ptaszków do mówienia” – zauważył cynicznie. „To była sztuczka, i działała jak zaklęcie” [it worked like a charm].
W niedawnym prywatnym emailu do mnie, w odpowiedzi na niektóre z pytań o torturach w Norymberdze, Thomas Goodrich, ceniony autor książki Piekielna burza: zgon nazistowskich Niemiec (1944-1947) [Hellstorm : The Death of Nazi Germany (1944-1947)], wymienił nazwiska czterech znanych Żydów w amerykańskiej strefie, których nazywa „oprawcami-inkwizytorami”: Harry Thon, William Perl, A H Rosenfeld, i Shlomo Morel.
To ostatnie wymienione indywiduum, Shlomo Morel był szczególnie paskudny, którego Goodrich opisuje następująco:
„okrutny potwór, który topił mężczyzn i kobiety w latrynach na zewnątrz, który zmuszał ich do jedzenia ekskrementów, który osobiście bił więźniów aż zmarli, i który zmuszał kobiety do całowania i seksu z ekshumowanymi zwłokami”.
(Więcej makabrycznych info here):
http://englishnews.org/news-central/resources/resource-the-truth-of-ww2.html
Po ucieczce z pól zabijania w Niemczech, gdzie ogromną przyjemność sprawiały mu tańce nad stertami ciał i rzekami ludzkiej krwi, ten okrutny psychopata „prowadził komfortowe życie w Izraelu”. Tak, Izrael! – ostateczna kryjówka i wysypisko śmieci dla wielu Żydów uciekających przed długim ramieniem prawa, miejsce nazwane w przewidującym komentarzu Adolfa Hitlera już w 1925 jako „raj dla skazanych łajdaków i uniwersytet dla początkujących oszustów”. (Mein Kampf, Rozdz. 11, excerpt.)
Poniżej niektóre z makabrycznych szczegółów o miażdżeniu jąder, mogące zainteresować czytelnika. Te nieprzyjemne szczegóły pokazujemy tu tylko dlatego, że są ważne w naszej dyskusji. Jeśli jesteś wrażliwy i masz skłonności do wymiotów, radzimy pominąć ten opis i przestać czytać tutaj. Pamiętajmy, że to wszystko zrobiono 137 Niemcom w Norymberdze, po to żeby wyciągnąć od nich zeznania dla ustalenia „prawdy” o holokauście. Bez miażdżenia jąder dużo trudniej byłoby udowodnić holokaust.
„Standardową praktyką [kastrowania] we Francji od Średniowiecza do rewolucji francuskiej było miażdżenie jąder skazanych w imadle, które pękały i robiły papkę z moszny, a potem obcęgami „kruszono” przewody nasienne. Skazanego odwracano do góry nogami, aby zmaksymalizować przepływ krwi do mózgu, po którym nie był w stanie mdleć ani odczuwać szoku, aż, być może, do ostatnich kilku sekund jego gehenny.
Skazany na pewno wielokrotnie wymiotował z gwałtownymi konwulsjami, nawet po opróżnieniu zawartości żołądka, ale rzadko kiedy krzyczał, z wyjątkiem początkowego pisku, który natychmiast milkł, bo ból nie pozwalał mu oddychać. Większość mężczyzn wisiała i ciskała się w trakcie i po zmiażdżeniu każdego jądra, a to ciskanie odnawiało się po kruszeniu każdego przewodu nasiennego.
Ta metoda tortur (towarzyszyły jej inne) zwykle była zarezerwowana za zbrodnie królobójstwa albo zamierzonego królobójstwa. Skazanego później miłosiernie zabijano, ale tortury rutynowo trwały przez większość dnia, w obecności wielkich tłumów. Ciekawe jest to, że choć większości tłumu kazano wyśmiewać się i szydzić ze skazanych, i robiono to nawet podczas rozpruwania wnętrzności i ćwiartowania, to większość tłumu milczała i gapiła się z szokującym wyrazem twarzy kiedy w ten sposób dokonywano kastracji.
Źródła historyczne mówią, że gapiący się mężczyźni i kobiety wymiotowały na widok tego spektaklu (here i here).
Tak, oni na pewno wiedzieli co robili w Norymberdze! Byli ekspertami.
Pozwólmy na ostatnie słowo Thomasowi Goodrich:
„Prawdziwej historii wojny nigdy nie da się napisać, bo większość uczestników już nie żyje, a ci jeszcze żyjący nigdy nie przyznają się do swoich zbrodni. Jestem pewien, że zbrodnie dokonane przeciwko Niemcom o jakich WIEMY to dopiero początek”.
— Prywatny email do autora.
Lasha Darkmoon
Źródło: https://www.darkmoon.me/2015/torture-and-testicle-crushing-at-nuremberg/
Tłumaczenie: Ola Gordon
Czytaj także
New Purim and Nuremberg
czwartek, 23 lutego 2017
Ban Black Socks Movement!!
Ban Black Socks Movement!!
Racism Walks Amongst Us!!
[Guest post by BBSM-001]
Dear readers, before you scoff at the very idea that black socks (herein called BS) should be banned, please consider the following before you discard the very idea into the proverbial “dirty laundry bin“.
The Ban Black Socks Movement (BBSM) is growing at a fast pace especially among the young progressive and more enlightened members of our communities such as Social Justice Warriors (SJWs).
Did you know that the wearing of BS is a symbol of White privilege and Black oppression? Wearers “step on” Black dignity with every step they literally take!! For countless centuries blacks have been terribly oppressed by Whites across the globe and have been trodden on and down by Whitey. And it continues even more so TODAY, right now in the current year!!
Before you shout, “But what about other black items of clothing?!” Well, black socks are unique, because of where they are obviously worn, are literally being trodden on, symbolising oppression, injustice and a litany of crimes against our black brothers. This is an outrage that is also a secret source of sadistic pleasure for White racists!!
ACTION STEPS — What you can do!!
- Become aware of the racist nature of BS!!
- Recognize that not all BS wearers are aware of the racist nature of what they are unthinkingly doing. Be prepared to inform them. Be prepared to confront and challenge them!!
- Wake up to the fact that BS wearers are everywhere especially among straight White privilidged males.
- Realize that you are involved in a noble cause of creating a caring world where BS no longer exist!!
- Memorize examples of infamous people who wore BS, for example, Adolf Hitler, Mussolini, Emperor Hirohito, Tojo, top KKK leadership, and so on. They all wore BS!!
- Be pro-active!! If you see a BS wearer , shame and blame them.
- Boycott shops that engage in the BS trade. Stop them from profiting in the trade of BS merchandise.
- Realize that our successful efforts will cause a a backlash resulting in a thriving black market peddling BS.
- Be prepared to inform on friends and even family members who engage in this trade and god forbid continue to wear BS!!
- Ensure that all members of your family and friends strictly wear light coloured socks or preferably LBGT rainbow colours for the more dedicated.
- Although not endorsed officially by the BBSM we have heard of BS being removed from cloths lines, drawers, locker rooms and elsewhere where unattended BS is found. Every BS removed from circulation is a victory for the BBSM!!
- Contact Jewish orgs worldwide for financial assistance and instructions on how to mobilise your community to assist the BSSM.
- Organize “Black Sock Burning Parties“.
- Note:
- Always take appropriate safety precautions when burning black socks.
- Socks should not be hand held while being burnt.
- Do NOT burn black socks whilst being worn.
- Do NOT burn black socks indoors.
- Make sure all children are under adult supervision when they are burning or otherwise destroying black socks.
- Always promote the wearing of white or light coloured socks. Put principle ahead of fashion!
UPDATE!!
The BBSM movement has finally solved a major dilemma!!
One the one hand, we deplore the wearing of blacks socks due to its inherent racism and promotion of White privilege, we also recognize the natural beauty of black socks. After all, black is beautiful!!
So what’s the solution? Well, its like all good solutions, it’s quite simple, … black socks with white soles!!
But not so fast there. Although wearers of white soled black socks are themselves aware of their stand against racism, strangers around them don’t know that, as socks are normally worn with shoes, and assume the worse.
Well, a solution has been found by the BBSM worldwide community (with the generous financial assistance of upstanding organizations, such as the ADL and SPLC)!!
All white soled black socks will have a discrete Trade Marked, “BBSM” logo!! This will clearly and proudly signal that the wearer is not a racist, while also showing that they recognize the beauty of black!!
Kiedy wszyscy chcą być czymś, jedynie stosowne jest nie być niczym
Bądźmy livresques*, to znaczy: umiejmy przedkładać doświadczenie nagromadzone w tysiącletniej tradycji nad nasze ograniczone doświadczenie indywidualne.
Wywołanie furii u typowo nowoczesnego człowieka jest pewną oznaką trafności.
Bezstronność jest córką lenistwa i obawy.
Cywilizacja wydaje się wynalazkiem gatunku, który wymarł.
Intencjonalna i systematyczna oryginalność jest współczesnym uniformem miernoty.
Nikt nie mówi o sobie tak jasno, jak ten, kto mówi o innych rzeczach.
Kto chce siebie wyrazić, ten zaledwie wystawia się na pokaz.
Kiedy wszyscy chcą być czymś, jedynie stosowne jest nie być niczym.
[To szlachetny cel w każdych okolicznościach.]
Jeżeli dyscyplina nie przekształca istnienia jednostki w oryginalny dramat, wszyscy niestrudzenie recytują ten sam zwierzęcy repertuar.
Ten kto ma zwyczaj myśleć jedynie o tym, co robi, wydaje się dziecinny temu, kto ma zwyczaj myśleć o tym co myśli.
*fr. "książkowi"
Nicolas Gomez Davila
Scholia do tekstu implicite
Tłumaczenie: Krzysztof Urbanek
Wywołanie furii u typowo nowoczesnego człowieka jest pewną oznaką trafności.
Bezstronność jest córką lenistwa i obawy.
Cywilizacja wydaje się wynalazkiem gatunku, który wymarł.
Intencjonalna i systematyczna oryginalność jest współczesnym uniformem miernoty.
Nikt nie mówi o sobie tak jasno, jak ten, kto mówi o innych rzeczach.
Kto chce siebie wyrazić, ten zaledwie wystawia się na pokaz.
Kiedy wszyscy chcą być czymś, jedynie stosowne jest nie być niczym.
[To szlachetny cel w każdych okolicznościach.]
Jeżeli dyscyplina nie przekształca istnienia jednostki w oryginalny dramat, wszyscy niestrudzenie recytują ten sam zwierzęcy repertuar.
Ten kto ma zwyczaj myśleć jedynie o tym, co robi, wydaje się dziecinny temu, kto ma zwyczaj myśleć o tym co myśli.
*fr. "książkowi"
Nicolas Gomez Davila
Scholia do tekstu implicite
Tłumaczenie: Krzysztof Urbanek
Płciowość to niebywałe oszustwo, gigantyczne kłamstwo niezmiennie się odnawiające
Rozmowy z Cioranem
wypisy
wypisy
Jestem najmniej zajętym człowiekiem w Paryżu. Chyba tylko dziwka bez klientów jest bardziej ode mnie bezrobotna.
Pamiętam na przykład spotkanie z Teilhardem de Chadrin: facet z entuzjazmem perorował o ewolucji kosmosu w kierunku Chrystusa, punktu Omega, itd. Wtedy zapytałem go, co myśli o ludzkim bólu. „Ból i cierpienie to po prostu przypadkowe potknięcia ewolucji” - odparł. Oburzony wstałem i poszedłem sobie, nie chciałem dyskutować z takim debilem.
Władza to coś diabelskiego: diabeł był po prostu aniołem z ambicją władzy.
Myślę, że jedynym udanym momentem historii jest starożytność w Indiach, gdzie człowiek wiódł życie kontemplacyjne, poprzestawał na przyglądaniu się rzeczom, rezygnując z zajmowania się nimi. Tylko wówczas życie kontemplacyjne było rzeczywistością.
Jeśli zaczniemy zgłębiać historię, rozmyślać o niej, jest absolutnie niemożliwe nie popaść w pesymizm. Historyk – optymista, to sprzeczność w założeniu.
Negacją historii jest ostatecznie filozofia indyjska, uznająca działanie za coś nic nie znaczącego. Liczy się tylko zawieszenie czasu.
Otóż jest oczywiste, że w sprawach duchowych bardzo łatwo ulec pokusie kłamstwa. I zawsze łatwo o iluzje na własny temat. W buddyzmie iluzja to niewiedza. A według Buddy wszystkie nieszczęścia na świecie pochodzą z niewiedzy.
W filozofii orientalnej okropne jest to, że gdy się z nią obcuje, łatwo zaczynamy mieć o sobie samych wyobrażenie nader pochlebne i przyjemne. Uważamy, żeśmy stanęli poza wszystkim i wszystkimi, w końcu jednak przekraczamy to stadium i stwierdzamy, że jesteśmy zwykłymi biedakami.
Potrzeba niszczenia iluzji i pewników, sprzyjających fałszywej równowadze, na jakiej opiera się egzystencja, płynie z jakiś najgłębszych źródeł w człowieku.
Mówiłem nie raz, że możliwa jest postseksualna wizja świata, wizja najbardziej rozpaczliwa, jaka tylko być może, odczucie, że zainwestowaliśmy wszystko w coś, co nie jest tego warte. Złe jest to, że mamy do czynienia z nieskończonością odwracalną. Płciowość to niebywałe oszustwo, gigantyczne kłamstwo niezmiennie się odnawiające.
Melancholia to coś w rodzaju wyrafinowanej nudy, uczucia, że nie należymy do tego świata. Dla melancholika określenie, „nasi bliźni” nie ma żadnego sensu. Jest to poczucie nieodwracalnego wygnania, bez wyraźnych przyczyn. Melancholia jest uczuciem głęboko samoistnym, niezależnym zarówno od porażek jak i sukcesów.
Nie sposób myśleć o historii, nie odczuwając czegoś w rodzaju zgrozy. Moja zgroza przedzierzgnęła się w teologię, do tego stopnia, że zacząłem wierzyć, iż historia ludzkości nie da się zrozumieć bez grzechu pierworodnego.
Nie przypadkiem moja pierwsza książka była eksplozją. Nicość była we mnie, nie musiałem szukać jej gdzie indziej. Jej przeczucie miałem jeszcze jako dziecko – w doświadczeniu nudy, katalizatora odchłannych odkryć. Mógłbym dokładnie określić moment, w którym miałem odczucie pustki, wyrzucenia poza czas. Nigdy nie przestałem tej pustki odczuwać, spotykałem się z nią niemal co dnia.
Pascal jest typem sceptyka, który lubię, sceptyka upierającego się przy wierze, z rozpaczą czepiającego się swej wiary, będącej nieomal synonimem wewnętrznego rozdarcia.
Stwórcę można wyobrazić sobie tylko jako złośliwca bądź, w najlepszym razie, fuszera. Koncepcja ta, po kilku wiekach zapomnienia, dziś znów odzyskuje wigor.
Czuję się niewygodnie w istnieniu, nie tylko w kulturze, ale w ogóle w istnieniu. Jest to coś fundamentalnego.
Dla Eliadego religia jest zawodem.
Duchowa pustynia nie zawsze musi oznaczać jałowość. Skutkiem tego, że trzeźwość spojrzenia pozwala nam dostrzec pustkę, przemienia się ona w poznanie.
Byłem bardzo młodym człowiekiem, nieomal dzieckiem, gdy po raz pierwszy, w następstwie olśnienia, którego nie potrafię określić, zaznałem uczucia nicości.
Człowiek dobrze się mający jest na płaszczyźnie duchowej bez szans. Głębia to wyłączny przywilej tych, którzy cierpieli.
Pokładanie ufności w człowieku to groźne niebezpieczeństwo, wiara w człowieka jest wielką głupotą, szaleństwem. Co do mnie, można mnie określić jako kogoś, kto w gruncie rzeczy gardzi człowiekiem.
Tylko człowiek trzymający się na uboczu, postępujący inaczej niż wszyscy, zachowuje naprawdę zdolność zrozumienia czegoś ze świata.
Po co naprawdę śpimy? Nie tyle by odpocząć, ile raczej by zapomnieć.
Być nieznanym to rozkosz; ma ona niekiedy gorzkie strony, ale to coś nadzwyczajnego.
tłumaczenie: Ireneusz Kania
Głupie opinie przestają nas drażnić, kiedy słuchamy ich jako świadectw na temat tego, kto je wygłasza
Aby nie działać jak zgorszeni wychowawcy, powinniśmy stać się geneologami głupoty.
Klasyfikowanie niedorzeczności albo badanie ich pochodzenia uspokaja.
"Wieża z kości słoniowej" cieszy się złą sławą wśród mieszkańców intelektualnych lepianek.
Filozofia Schopenhauera nie wyklucza koniecznie Boga. Po prostu Go nie zawiera.
Bóg byłby w niej końcem woli i jedynym pokarmem, który ją zaspokaja.
Demokratycznemu społeczeństwu wystarczy - w najlepszym razie - zabezpieczenie wspólnego życia.
Społeczeństwa arystokratyczne natomiast wznoszą na ludzkim podłożu pałac ceremonii i rytuałów, aby wyedukować człowieka.
Arystokracja broni wolności nie po to, aby zapewnić autonomię własnej woli, lecz po to, aby zagwarantować autonomię norm właściwych dla osobistej doskonałości każdej jednostki.
Głupie opinie przestają nas drażnić, kiedy słuchamy ich jako świadectw na temat tego, kto je wygłasza.
Kiedy uważam się za właściciela jakiejś prawdy, interesuje mnie nie argument, który ją potwierdza, lecz argument który ją obala.
[Doskonała taktyka dla poszukiwacza, przed zrozumieniem Czterech Szlachetnych Prawd, broniąca go przed popadnięciem w iluzję zrozumienia, gdzie nie tylko się nie rozumie, ale i nie rozumie się że się nie rozumie. Jednakże - pomijając słowo "właściciel", w przypadku wglądu w Szlachetne Prawdy, gdzie pojawia się bezpośrednia wiedza o rzeczach, takich jakimi są, ta taktyka jest zbędna, co zresztą powinno być oczywiste, niezależnie od argumentowania za czy przeciw, rzeczy pozostają takimi jakimi są.]
Nicolas Gomez Davila
Scholia do tekstu implicite
Tłumaczenie: Krzysztof Urbanek
Klasyfikowanie niedorzeczności albo badanie ich pochodzenia uspokaja.
"Wieża z kości słoniowej" cieszy się złą sławą wśród mieszkańców intelektualnych lepianek.
Filozofia Schopenhauera nie wyklucza koniecznie Boga. Po prostu Go nie zawiera.
Bóg byłby w niej końcem woli i jedynym pokarmem, który ją zaspokaja.
Demokratycznemu społeczeństwu wystarczy - w najlepszym razie - zabezpieczenie wspólnego życia.
Społeczeństwa arystokratyczne natomiast wznoszą na ludzkim podłożu pałac ceremonii i rytuałów, aby wyedukować człowieka.
Arystokracja broni wolności nie po to, aby zapewnić autonomię własnej woli, lecz po to, aby zagwarantować autonomię norm właściwych dla osobistej doskonałości każdej jednostki.
Głupie opinie przestają nas drażnić, kiedy słuchamy ich jako świadectw na temat tego, kto je wygłasza.
Kiedy uważam się za właściciela jakiejś prawdy, interesuje mnie nie argument, który ją potwierdza, lecz argument który ją obala.
[Doskonała taktyka dla poszukiwacza, przed zrozumieniem Czterech Szlachetnych Prawd, broniąca go przed popadnięciem w iluzję zrozumienia, gdzie nie tylko się nie rozumie, ale i nie rozumie się że się nie rozumie. Jednakże - pomijając słowo "właściciel", w przypadku wglądu w Szlachetne Prawdy, gdzie pojawia się bezpośrednia wiedza o rzeczach, takich jakimi są, ta taktyka jest zbędna, co zresztą powinno być oczywiste, niezależnie od argumentowania za czy przeciw, rzeczy pozostają takimi jakimi są.]
Nicolas Gomez Davila
Scholia do tekstu implicite
Tłumaczenie: Krzysztof Urbanek
Zarzut wobec wiedzy: ten świat nie zasługuje na poznanie
Cioran - Sylogizmy goryczy - wypisy
Romantyzm angielski był szczęśliwą kombinacją laudanum, wygnania i suchot; niemiecki – alkoholu, prowincji i samobójstwa.
Przegrać życie to wejść w sfery poezji – bez wsparcia talentu.
Nigdy dość potępienia XIX wieku za to, że tak faworyzował owo pieskie plemię glosatorów, maszyn do czytania, owo wykoślawienie umysłu, które ucieleśnia Profesor – symbol schyłku cywilizacji, spodlenie smaku, supremacji mozołu nad kaprysem.
Widzieć wszystko z zewnątrz, systematyzować niewypowiedziane, niczemu nie spoglądać w twarz, inwentaryzować cudze punkty wiedzenia! ... Wszelki komentarz do cudzego dzieła jest zły bądź niepotrzebny, bo wszystko to, co niebezpieczne, nie liczy się.
Kiedyś profesorowie z upodobaniem pastwili się nad teologią. Mieli przynajmniej tę wymówkę, że nauczają absolutu, ograniczają się do Boga. Dziś jednak nic nie umknie ich morderczej kompetencji.
Gdyby Omar Chajjam nie uczepił się ostatniej iluzji, chętnie powoływałbym się na niego i na jego głuche smutki; wszelako on wierzył jeszcze w wino.
Jeśli z taką naiwnością wierzymy w idee, to dlatego, że zapominamy, iż ich twórcami były ssaki.
Zarzut wobec wiedzy: ten świat nie zasługuje na poznanie.
Każde pragnienie musi wcześniej czy później napotkać swoje znużenia – swą prawdę.
Chowamy się za własną twarzą: szaleniec zdradza się przez swoją. Oddaje się, odsłania innym. Utraciwszy maskę, upublicznia swoją trwogę, wciska ją pierwszemu człowiekowi z brzegu, rozgłasza własne zagadki. Tak wielka niedyskrecja drażni. To normalne, że krępuje się go i odosabnia.
Najmniejsze uzależnienie, choćby tylko od pragnienia śmierci, demaskuje naszą wierność wobec oszukaństwa „ja”.
To nie Bóg, lecz Ból cieszy się przywilejem wszechobecności.
Stworzenie było pierwszym aktem sabotażu.
Ile kłopotów z przeprowadzką na pustynię! My, sprawniejsi od pierwszych eremitów, nauczyliśmy się szukać jej w nas.
Możliwość samoobrony przez herezję daje wierzącemu wyraźną przewagę nad niedowiarkiem.
Odchodząca miłość jest doświadczeniem tak filozoficznie płodnym, że z fryzjera czyni współzawodnika Sokratesa.
Mogę zrozumieć i usprawiedliwić anomalie – w miłości, we wszystkim; to jednak, że trafiają się impotenci wśród durniów, przechodzi moje pojęcie.
Gdyby impotenci wiedzieli, jak bardzo po macierzyńsku potraktowała ich natura, błogosławiliby sen gruczołów i zachwalali go na każdym rogu ulicy.
Gdyby Noe miał dar czytania przyszłości, bez wątpienia zatopiłby arkę.
Z jaką ulgą ten, kto drży o własną melancholię i boi się z niej wyleczyć konstatuje, że jego lęki są bezpodstawne, że jest ona nieuleczalna!
Nie ma większego nieszczęścia dla ambitnego młokosa niż obcowanie ze znawcami ludzi. Miałem kontakty z kilkoma takimi; wykończyli mnie, gdy liczyłem sobie dwadzieścia lat.
tlumaczenie: Ireneusz Kania
Odchodząca miłość jest doświadczeniem tak filozoficznie płodnym, że z fryzjera czyni współzawodnika Sokratesa.
Mogę zrozumieć i usprawiedliwić anomalie – w miłości, we wszystkim; to jednak, że trafiają się impotenci wśród durniów, przechodzi moje pojęcie.
Gdyby impotenci wiedzieli, jak bardzo po macierzyńsku potraktowała ich natura, błogosławiliby sen gruczołów i zachwalali go na każdym rogu ulicy.
Gdyby Noe miał dar czytania przyszłości, bez wątpienia zatopiłby arkę.
Z jaką ulgą ten, kto drży o własną melancholię i boi się z niej wyleczyć konstatuje, że jego lęki są bezpodstawne, że jest ona nieuleczalna!
Nie ma większego nieszczęścia dla ambitnego młokosa niż obcowanie ze znawcami ludzi. Miałem kontakty z kilkoma takimi; wykończyli mnie, gdy liczyłem sobie dwadzieścia lat.
tlumaczenie: Ireneusz Kania
Niemożność opisania nieuniknioności bezśmierci ...
Święci i łzy Ciorana
wypisy
Czy ktoś nieprzywiązany do miejsca i do wspomnień będzie odczuwał żal za ostatnimi chwilami? Możliwe, że żebracy wybierają sobie swój los, aby nie odczuwać żalu i zaznawać związanych z nim mąk agonii!
„Poczucie, że jest się wszystkim i pewność, że jest się niczym” (Paul Valery). Oto konkluzja poety, obowiązkowa dla każdego, kto obcował ze świętymi.
Na próżno usiłowalibyśmy uczynić Dostojewskiego świętym. Daremne wysiłki. Ale nie widzę świętego, który by był godny rozwiązać mu sznurowadła u butów.
Uświadomiwszy sobie, że absolut istnieje tylko w wyrzeczeniu, przylgnąłem do pozorów.
Wszystkie wielkie konwersje rodzą się z nagłego objawienia czczości życia. Nie ma nic bardziej poruszającego i fascynującego, niż ten raptowny wstrząs i jasność, w której widać pustkę egzystencji.
Jedyną zasługą filozofów jest to, że niekiedy wstydzili się swego człowieczeństwa. Wyjątkami są Platon i Nietzsche: oni wstydzili się zawsze. Pierwszy chciał nas wyrwać ze świata, drugi z nas samych. Od nich nawet święci mogliby się czegoś nauczyć. W ten sposób uratowany został honor filozofii.
Stworzenie świata nie ma innego wytłumaczenia oprócz lęku Boga przed samotnością. Mówiąc inaczej, rolą nas stworzeń, jest nie co innego tylko rozerwanie Stwórcy. Biedni błazenkowie Absolutu, zapominamy, że nasze dramaty mają rozbawić znudzonego widza, którego oklaski nie dotarły jeszcze do uszu śmiertelników.
Kto ciągle wierzy, że jeszcze można umrzeć, ten nie zaznał pewnego rodzaju bólu i samotności. Niemożność opisania nieuniknioności bezśmierci ...
Żaden święty nie wyczytał wieczności z przestrzeni. Czego miałby szukać w rozległościach zewnętrznych? Czy to nie wewnętrzna pustynia jest pierwszym krokiem ku świętości?
„Wyjałowienie świadomości”, na jakie narzekają święci, jest psychicznym odpowiednikiem pustyni zewnętrznej. Pierwotne objawienie każdego klasztoru: wszystko jest niczym.
„Samotność zawsze czyniła mnie współczesnym umarłych” (Barres). A więc jak: nie ma życia w samotności? Tylko wieczność ...
„Cierpienie? Ależ to jedyna przyczyna świadomości” (Dostojewski). Ludzi należałoby podzielić na dwie kategorie: rozumiejących i nierozumiejących tą sprawę.
Wielki matematyk – będący tylko matematykiem – stoi o wiele niżej od wieśniaka, prymitywnie dręczącego się problemami ostatecznymi. Ogólnie biorąc, nauka zbydlęca ludzi, redukując ich świadomość metafizyczną.
Nadejdzie czas, gdy robaki będą oddawać się marzeniom na mych kościach.
Schopenhauer twierdzi, że gdyby zastukać w grobowe płyty, i zaoferować umarłym życie, odmówiliby co do jednego. Ja natomiast twierdzę, że z radością umarliby raz jeszcze.
Dlaczego na pustyni nie pada deszcz? A jaki miałby sens po łzach pustelników?
Mnóstwo pustelników lamentowało, że Bóg nie zranił ich serc do płaczu (Pateryk). Nigdy bym nie uwierzył, że tak łatwo współzawodniczyć z pustelnictwem. Nuże, niech pustelnicy przychodzą do nas, będziemy ich ciągać po kawiarniach, przy których milkną pustynie Arabii.
Lubię tylko melancholijnych erudytów, uczonych w swoim smutku i umiejących ze swymi depresjami wędrować poprzez wszystkich poetów. Jaka to przyjemność, mieć pod ręką cytaty na każde rozgoryczenia, móc w każdej chwili codziennego ziemskiego wygnania przywołać niemieckiego mistyka, hinduskiego poetę czy francuskiego humorystę ... Jeśli natura powołała cię do zasmuceń, to nie lekceważ okazji do rozprzęgania rzeczy i jestestw.
Czytaj dniem i nocą, błądząc po wszystkich trwogach stuleci i nie zapominaj, że lektura zastępuje niekiedy opium. Książki trzeba łykać jak tabletki nasenne.
Naśladowanie Chrystusa, ów elementarz odpadnięcia ze świata, zaleca „łamanie serca” jako lek na pychę. Ta zaś jest opętańczą manią wielkości „ja”, przerostem indywiduacji; z punktu widzenia „łamania serc” każda nieobecność jest jeszcze zbyt dumna, gdyż naczelnym ideałem jest tu całkowite samowymazanie się ze świata, tak, by silniej mógł rozbłysnąć Bóg.
Zdaniem Eckharta, nic nie jest Bogu tak niemiłe jak czas. I nie tylko czas, lecz również przylgnięcie do niego lub tylko „dotykanie” go.
Z czego zrezygnowaliśmy? Z pozorów. Ta rezygnacja jest bardzo trudna, bo one są przecież samą „substancją” życia.
Niewytłumaczalna nuda, wyglądająca z oczu dzieci w puste popołudnia, jest przeczuciem czekającego je w życiu znoju, zgiełku i męki. Każdy z nas wzdragał się w dzieciństwie co najmniej kilkakroć w takim przeczuciu brzemienia, jakie chowa dla nas czas, i z pewnością także smakowaliśmy już wtedy trochę z jadu „owocu zakazanego”.
Całe życie ludzi jest stanem upojenia, przerywanym od czasu do czasu rozbłyskami zwątpień. Czy gdyby jasno rozeznawali się w rzeczywistości, mogliby żyć bodaj sekundę dłużej? Najbardziej „normalni” z nich są pijani w sztok, bo na „trzeźwo” nie sposób nawet oddychać.
Jest we mnie całkiem niemało z chrześcijanina, pokusa żebractwa, pustyni, a także obłędne napady litości. A więc różnorakie ekspresje ducha wyrzeczenia. Trucizny chrześcijańskie pozostawiły nam we krwi osad absolutu, który odejmuje nam dech, ale bez którego nie potrafimy żyć.
tłumaczenie: Ireneusz Kania
Miłość, gdyby jej uległ „natychmiast starłaby go w proch”
Wypisy z Pokusy Istnienia Ciorana
„Odtąd czasu już nie będzie” - ów zaimprowizowany metafizyk, jakim jest Anioł z Apokalipsy, obwieszcza w tych słowach koniec diabła, koniec historii. Mistycy mają zatem rację, poszukując Boga w sobie lub gdzie indziej, z wyjątkiem tego świata, który zrównują z ziemią, nie zniżając się jednocześnie do buntu.
Uwodzą nas jedynie umysły, które unicestwiły się, pragnąć nadać sens swemu życiu.
Anglicy dziś są tak samo dalecy Szekspirowi, jak późni Grecy musieli być dalecy dramatom Ajschylosa.
„Gdyby słońce i księżyc zaczęły wątpić, natychmiast by zgasły” (Blake). Europa wątpi od dawna ...
Od wieku Oświecenia Europa nie przestała w imię idei tolerancji podkopywać swych bożyszcz.
Filip II leżąc na łożu śmierci, wezwał swego syna i oświadczył mu: „Oto gdzie kończy się wszystko, również monarchia”. Przy łożu tej Europy, nie wiedzieć jaki głos ostrzega mnie: „Oto gdzie kończy się wszystko, również cywilizacja”.
Doświadczenie pustki to mistyczna pokusa niewierzącego, to dana mu możliwość modlitwy, to chwila jego pełni.
Jeśli brak Ci siły, aby zdemoralizować się wraz z tą epoką, upaść równie nisko i zajść równie daleko jak ona, nie uskarżaj się, że Cię nie rozumieją. Przede wszystkim wszakże nie uważaj się za prekursora: w tym wieku nie będzie światła.
Język Tacyta, zniekształcony, strywializowany, zmuszony do znoszenia bredni o Trójcy Świętej! Słowa spotyka ten sam los co imperia.
Nie sposób wyobrazić sobie Dantego czy Szekspira zapisujących najdrobniejsze zdarzenia ze swej egzystencji, aby ujawnić je innym.
To nie Eliot, lecz Proust jest prorokiem „hollow men”, wydrążonych ludzi. Odejmijcie funkcję pamięci, za pomocą której próbuje się nam dać władzę nad stawaniem się, a nie pozostanie w nas nic, jak tylko rytm odmierzający fazy naszego rozkładu.
Jakub Boehme słusznie nazwał diabła „kucharzem natury”, mistrzem, którego sztuka sprawia, że mamy ochotę na wszystko.
Jak uwierzyć choćby w cień postępu, uświadamiając sobie, że chrześcijańskim bajeczkom udało się zdusić stoicyzm! Gdyby to on rozprzestrzenił się, zapanował nad światem, człowiek zrealizowałby się całkowicie albo prawie całkowicie. Rezygnacja, gdyby stała się obligatoryjna, nauczyłaby nas znosić nasze nieszczęścia z godnością, sprawiłaby, że zamilkłyby nasze głosy, umielibyśmy chłodno spoglądać w naszą nicość.
Religia sadowi się na ruinach mądrości: zabiegi, jakie stosuje ta pierwsza, nie odpowiadają tej drugiej. Ludzie zawsze będą woleli trwać w rozpaczy raczej klęcząc niż stojąc.
Nie prawi się kazań według Marka Aureliusza: ponieważ zwracał się on tylko do samego siebie, nie miał ani uczniów, ani stronników; nie przestaje się natomiast wznosić świątyń w których do znudzenia cytuje się niektóre listy.
Toteż gdy, zachwyceni, myślimy o jakimś hinduskim mnichu, który na dziesięć lat pogrążył się w medytacji z twarzą tuż przy ścianie, rychło odzywa się ironia, oznajmiając, że po tak wielkim wysiłku odkrył on nicość, czyli to, co stanowiło punkt wyjścia jego poszukiwań!*
Czy można sobie wyobrazić szczura impotenta? Gryzonie wspaniale spełniają wiadomą czynność. Nie można tego powiedzieć o istotach ludzkich: im bardziej są wyjątkowe tym bardziej uwidacznia się w nich ów fundamentalny niedostatek odrywający je od łańcucha bytów. Dobrowolna czy przymusowa abstynencja, stawiając jednostkę zarazem powyżej i poniżej Gatunku, czyni z niej mieszaninę świętego i imbecyla, która nas intryguje i przygnębia. Stąd owa dwuznaczna nienawiść, jaką odczuwamy wobec mnicha, podobnie zresztą jak w odniesieniu do każdego mężczyzny, który wyrzekł się kobiet, który wyrzekł się bycia takim jak my. Nigdy nie wybaczymy mu jego samotności, upokarza nas ona w tej samej mierze, w jakiej się jej brzydzimy. Gogol wyznał kiedyś, że miłość, gdyby jej uległ „natychmiast starłaby go w proch”.
Nikt tak bardzo jak Gogol nie wgłębił się w obserwacje codzienności. Jego realizm jest wielki, że kreowane przezeń postaci stają się nieistniejące i przekształcają się w symbole, w których całkowicie się odnajdujemy. Nie upadają; są upadłe od zawsze.
Ten kto u progu kariery dostrzegł śmiertelne prawdy, dochodzi do punktu, w którym nie może już z nimi żyć. Jeśli pozostanie im wierny, jest zgubiony. Zapomnieć o nich, wyrzec się ich, to dla niego jedyny sposób, by przystosować się do życia, by zejść z drogi Wiedzy, Nieznośnego.
Według Kasjodora, Ewgriusza i św Nila nie ma demona straszniejszego niż demon acedii. Mnich, który ulegnie jego pokusom, pozostanie jego ofiarą aż do końca swych dni. Wystając w oknie, będzie wyglądał na zewnątrz, oczekiwał czyichś odwiedzin, by oddać się gadulstwu, by się zapomnieć.
Wyrzec się wszystkiego, by następnie odkryć, że wybrało się niewłaściwą drogę, dręczyć się w osamotnieniu i nie móc go opuścić! Na jednego eremitę, któremu się powiodło, przypada tysiąc, którym się nie udało. Tych przegranych, upadłych, przenikniętych poczuciem nieskuteczności swych modlitw miano nadzieję wytresować śpiewem, narzucano im uniesienie, dyscyplinę radości. Będąc ofiarami demona, jak mogli wznosić swe głosy i do kogo? Oddzieleni od łaski i od świata, godzinami porównywali swą bezpłodność z bezpłodnością pustyni, materialnego wizerunku własnej pustki.
A ja, z nosem przy szybie, do czego porównałbym mą bezpłodność, jeżeli nie do bezpłodności Miasta? A jednak prześladuje mnie myśl o tamtej, prawdziwej pustyni. Czemu nie mogę się tam udać i zapomnieć o woni człowieka! Jako sąsiad Boga, wdychałbym jego rozpacz i jego wieczność, o której marzę w chwilach, gdy budzi się we mnie wspomnienie odległej celi. Jaki klasztor opuściłem, zdradziłem w poprzednim życiu? Moje niedokończone modlitwy, porzucone wówczas, teraz podążają za mną, podczas gdy w moim mózgu tworzy się i rozpada nie wiedzieć jakie niebo.
*Punkt wyjścia jego poszukiwań stanowiło „ja”.
tłumaczenie: Krzysztof Jarosz
Zmierzch myśli Ciorana - wypisy
Nie zrozumiesz co znaczy słowo „medytacja”, jeśli nie przywykłeś do słuchania ciszy.
Tęsknota za absolutem ma w sobie czystość nieokreśloności, która leczy nas z choroby czasowości i jest modelem tego nieustannego zawieszenia. Bo ona, w gruncie rzeczy, czyni właśnie tyle: uwalnia świadomość od pasożyta, jakim jest czas.
Alkohol, podobnie jak muzyka, zastępuje namiętność do świętości.
Zło, oddzielając się od źródłowego niezróżnicowania, przyjęło pseudonim: Czas.
Jakkolwiek wielkie byłoby nasze rozczarowane, nie zwalnia nas ono z udziału w smutku bliźniego. Dlatego nocne lektury francuskich moralistów są jak balsam dla duszy.
Uczucie religijne nie szuka pocieszenia w przestrzeni, co więcej – może być intensywne tylko wtedy, gdy widzi w niej przyczyny upadku.
To nie przez ekstrawagancję czy cynizm Diogenes przechadzał się z lampą w biały dzień, szukając człowieka. Zbyt dobrze wiemy, że z samotności.
Strach przed czasem przychodzi długo zanim zaczynamy czytać filozofów, zjawia się gdy patrzymy uważnie w zmęczoną twarz starca.
Cierpienie miłosne przerasta intensywnością najgłębsze uczucia religijne. Prawda, że nie stawia kościołów, lecz ile wzniosło grobowców – wszędzie grobowce.
Spójrz na człowieka samotnego, który na coś czeka, i zadaj sobie pytanie: na co? I zobaczysz, że nikt na nic nie czeka, na nic innego niż śmierć.
Utrata naiwności rodzi świadomość ironiczną, której nie da się zdusić nawet w obliczu Boga.
Gdybym był Bogiem, stworzyłbym różne rzeczy, lecz nie człowieka.
W gruncie rzeczy kochamy się w odpowiedzi na pustkę istnienia, by się przed nią obronić.
Bywają ludzie tak głupi, że gdyby jakaś myśl pojawiła się na powierzchni ich umysłu, popełniłaby samobójstwo, przerażona swą samotnością.
Życie nie wysubtelnione w marzeniach, przypomina Apokalipsę głupoty i wulgarności. Kto by je zniósł bez współczynnika nierealności.
Pod bacznym spojrzeniem Diogenesa rzeczy traciły swą niewinność; to spojrzenie nauczyło nas, jak głęboki jest związek między szczerością i nicością.
„Pełne serce w pustym świecie” - Chateaubriand mylił się, definiując w ten sposób nudę; mylił się przez swą pychę. Bo w nudzie nie istniejemy bardziej niż świat, lecz właśnie tak mało jak on, tworzymy zgodność dwóch pustek.
Ci którym obcy jest nieodparty urok nieszczęścia, obsuwania się w dół, wprost ku przepaści – ci nigdy nawet nie przeczuli, czym jest kondycja ludzka, do której się narodzili.
Jasność umysłu: mieć uczucia w trzeciej osobie.
By niewzruszenie wierzyć w człowieka, trzeba być niezdolnym do introspekcji i nie wiedzieć nic o historii.
„Być” znaczy „mylić się”.
Żydzi zbyt kochają życie, by zrodzić poetów.
Czymże jest strach przed śmiercią, przed ciemnością, przed nie-byciem wobec strachu przed samym sobą?
Gdy spoglądasz w podziemia własnego istnienia, otwiera się pustka, która przeraża bardziej niż wszystkie tajemne pieczary świata.
Boże mój! Uwolnij mnie ode mnie samego, bo od pokus świata i jego zgnilizny dawno już się uwolniłem.
Jasność umysłu jest szczepionką przeciw życiu.
Gdy umysł zwraca się ku Bogu, jedna tylko rzecz łączy nas ze światem: pragnienie by go opuścić.
Umysł rozkwita na ruinach życia.
Człowiek: zwierzę, które widziało życie, a jednak wciąż chce żyć. Ta zawziętość jest całym jego dramatem.
Hamlet nie zapomniał dołączyć miłości do listy nieszczęść, przez które lepiej jest się zabić niż żyć. Lecz wspomniał tylko o miłości wzgardzonej. O ile doskonalszy byłby ten sławny monolog, gdyby mówił o miłości po prostu!
Istnienie odsłania się jako takie – holowane przez nicość. Bo Nicość nie znajduje się na granicach świata, to świat leży na peryferiach Niczego.
Czyn jest przeciwieństwem wiedzy.
tlumaczenie: Anastazja Dwulit
Tęsknota za absolutem ma w sobie czystość nieokreśloności, która leczy nas z choroby czasowości i jest modelem tego nieustannego zawieszenia. Bo ona, w gruncie rzeczy, czyni właśnie tyle: uwalnia świadomość od pasożyta, jakim jest czas.
Alkohol, podobnie jak muzyka, zastępuje namiętność do świętości.
Zło, oddzielając się od źródłowego niezróżnicowania, przyjęło pseudonim: Czas.
Jakkolwiek wielkie byłoby nasze rozczarowane, nie zwalnia nas ono z udziału w smutku bliźniego. Dlatego nocne lektury francuskich moralistów są jak balsam dla duszy.
Uczucie religijne nie szuka pocieszenia w przestrzeni, co więcej – może być intensywne tylko wtedy, gdy widzi w niej przyczyny upadku.
To nie przez ekstrawagancję czy cynizm Diogenes przechadzał się z lampą w biały dzień, szukając człowieka. Zbyt dobrze wiemy, że z samotności.
Strach przed czasem przychodzi długo zanim zaczynamy czytać filozofów, zjawia się gdy patrzymy uważnie w zmęczoną twarz starca.
Cierpienie miłosne przerasta intensywnością najgłębsze uczucia religijne. Prawda, że nie stawia kościołów, lecz ile wzniosło grobowców – wszędzie grobowce.
Spójrz na człowieka samotnego, który na coś czeka, i zadaj sobie pytanie: na co? I zobaczysz, że nikt na nic nie czeka, na nic innego niż śmierć.
Utrata naiwności rodzi świadomość ironiczną, której nie da się zdusić nawet w obliczu Boga.
Gdybym był Bogiem, stworzyłbym różne rzeczy, lecz nie człowieka.
W gruncie rzeczy kochamy się w odpowiedzi na pustkę istnienia, by się przed nią obronić.
Bywają ludzie tak głupi, że gdyby jakaś myśl pojawiła się na powierzchni ich umysłu, popełniłaby samobójstwo, przerażona swą samotnością.
Życie nie wysubtelnione w marzeniach, przypomina Apokalipsę głupoty i wulgarności. Kto by je zniósł bez współczynnika nierealności.
Pod bacznym spojrzeniem Diogenesa rzeczy traciły swą niewinność; to spojrzenie nauczyło nas, jak głęboki jest związek między szczerością i nicością.
„Pełne serce w pustym świecie” - Chateaubriand mylił się, definiując w ten sposób nudę; mylił się przez swą pychę. Bo w nudzie nie istniejemy bardziej niż świat, lecz właśnie tak mało jak on, tworzymy zgodność dwóch pustek.
Ci którym obcy jest nieodparty urok nieszczęścia, obsuwania się w dół, wprost ku przepaści – ci nigdy nawet nie przeczuli, czym jest kondycja ludzka, do której się narodzili.
Jasność umysłu: mieć uczucia w trzeciej osobie.
By niewzruszenie wierzyć w człowieka, trzeba być niezdolnym do introspekcji i nie wiedzieć nic o historii.
„Być” znaczy „mylić się”.
Żydzi zbyt kochają życie, by zrodzić poetów.
Czymże jest strach przed śmiercią, przed ciemnością, przed nie-byciem wobec strachu przed samym sobą?
Gdy spoglądasz w podziemia własnego istnienia, otwiera się pustka, która przeraża bardziej niż wszystkie tajemne pieczary świata.
Boże mój! Uwolnij mnie ode mnie samego, bo od pokus świata i jego zgnilizny dawno już się uwolniłem.
Jasność umysłu jest szczepionką przeciw życiu.
Gdy umysł zwraca się ku Bogu, jedna tylko rzecz łączy nas ze światem: pragnienie by go opuścić.
Umysł rozkwita na ruinach życia.
Człowiek: zwierzę, które widziało życie, a jednak wciąż chce żyć. Ta zawziętość jest całym jego dramatem.
Hamlet nie zapomniał dołączyć miłości do listy nieszczęść, przez które lepiej jest się zabić niż żyć. Lecz wspomniał tylko o miłości wzgardzonej. O ile doskonalszy byłby ten sławny monolog, gdyby mówił o miłości po prostu!
Istnienie odsłania się jako takie – holowane przez nicość. Bo Nicość nie znajduje się na granicach świata, to świat leży na peryferiach Niczego.
Czyn jest przeciwieństwem wiedzy.
tlumaczenie: Anastazja Dwulit
środa, 22 lutego 2017
Gabriel Liiceanu Dziennik z Paltinisu - wypisy
Przez cały pięcioletni okres studiów (filozoficznych) nikt z nas nie oglądał ani razu ani jednego tekstu Platona. Pewnego studenta przyłapanego w akademiku na lekturze Kanta wyrzucono z uczelni.
W każdym razie wszyscy uświadomili sobie, że również w dziedzinie duchowej, nie tylko cielesnej, istnieje rodzaj „niedomycia” i że kultura nie jest dla człowieka przygodną ozdóbką, lecz środowiskiem życiowym, dokładnie takim samym jak woda dla ryby i powietrze dla ptaka.
Tenże intelektualista ze Wschodu powie wam, że kultura nie była dla niego – tak jak dla was – naturalnym, organicznym rytmem ducha, lecz czymś w rodzaju kradzionego potajemnie, przyswajanego i magazynowanego tlenu, sposobem na przetrwanie w świecie duszonym kłamstwem, ideologią i wulgarnością.
Noica: Żyłem rozmyślnie w odosobnieniu. Świadomie odrzuciłem wszelkie możliwości społecznego sukcesu, nie z hipokryzji, ale z rozkoszą.
Noica: Odtąd przez dwadzieścia lat żyłem na marginesie. Z początku było to życie świadomie wybrane, później, po 1948, narzucone mi – ale przyjąłem je z radością: z taką samą radością przeżywałem moje lata więzienne.
Noica: Jeśli udało mi się czegokolwiek dokonać w filozofii, a więc w jedynej dziedzinie, w której sukces nie oznacza okaleczenia (ale też nie ma żadnej treści) to dlatego, że miałem szczęście porażki tam, gdzie sukces okalecza.
Noica: Właściwie pojmowane oderwanie nie ma nic wspólnego z dystansem ani wzgardą.
Potem Noica wskazuje na dwa kluczowe momenty w dziejach kultury europejskiej stojące pod znakiem kosmosu „ładu”: pierwszym była filozofia grecka, eliminująca chaos mitologii, drugim – chrześcijaństwo (zdaniem Noiki również sprawa Greków, a to dzięki roli, jaką Paweł odegrał w Antrochii).
Noica: Pomyślcie, jakim szczęściem jest uwolnić się od zębów, tych trzydziestu dwóch wrogów człowieka.
Noica: Nie powinniście nigdy skarżyć się na historię, nawet jeśli jest niemiła i „siusia na was” jak powiedział Hegel. Złe w końcu wychodzi na dobre, na przykład to, że omijają cię rozmaite zaszczyty, w końcu okazuje się dobrem, bo masz święty spokój i możesz wydajnie pracować. I na odwrót, każde dobro kończy się złem – na przykład zbyt wykwintne jedzenie, zbyt szczęśliwe małżeństwo, błyskotliwa kariera.
Skończył Autobiografię Jaspersa i mówi o umysłowościach beznadziejnie banalnych, właśnie w typie Jaspersa, który może napisać bez żenady: „Jak pięknie jest we Włoszech!” Umysłowość płaska pozostaje płaska, nawet jeśli poślesz ją do raju i będzie gadać z Panem Bogiem. Po tej wycieczce do raju też usłyszysz od niej tylko banały. Jaspers dziwi się, że Heidegger nie odpowiada mu nieraz na pytania … Na pytania w takim oto guście: „Co pan sądzi o Bogu?”
Bogowie, którzy zawitali w progi tej mansardy, są piękniejsi i prawdziwsi od bogów czuwających nad Eliadem, gdy pijał on z pucharu jakże ludzkiej próżności.
Noica: (O Eliadem) Bardzo łatwo go podbić pochwałami, toteż nie potrafi rozróżnić między miernotami i ludźmi wartościowymi.
Noica: Filozof nie jest lekarzem, jak chciał Nietzsche, bądź jak utrzymuje buddyzm (Dharma jest środkiem leczniczym).
Noica: Sądzę, że Heideggerowi dobrze by zrobił bliższy kontakt z Wedami i Upaniszadami. Heidegger ma pewne cechy mędrca orientalnego, oprócz jakiejś pustynności ma też w sobie coś z mistrza, który mówi „przyjdź i usiądź koło mnie” (to właśnie znaczy słowo „upaniszada”) „usiądź koło mnie i milcz” - „upaniszadaj” jak lubię mówić.
Noica: Zamierzałem wam powiedzieć, że człowiek jest tym, co z niego zostaje, gdy świat unicestwi go i wszystko mu odbierze.
Noica: Sukcesu człowiek powinien zaznać w młodym wieku, żeby jak najszybciej uwolnić się spod jego uroku i uświadomić sobie, że zawsze jest on jakimś fałszem „aureolką”, czymś identyfikacyjnym: „Ach, to pan tak wygląda” itd. Szybko zdajesz sobie sprawę, że ludzi interesuje tylko twoja zewnętrzność, że nieraz jedynie chcą się zbliżyć do ciebie i to w śmieszny sposób.
Wokół nowego dzieła ludzie tłoczą się jak muchy wokół świeżego mleka – mawiał Hegel.
Geniusz jako ktoś „upadły” w nowoczesnych, niewielkich społecznościach (temat-obsesja w dzienniku Kierkegaarda), a więc we wspólnotach nienawykłych do obcowania z tym co niezwyczajne – chyba że występuje w przybraniu władzy lub - lepiej – zdarzenia. W takiej sytuacji niezwyczajnością najtrudniejszą do zniesienia, a więc wypieraną, jest geniusz, ponieważ nie ma on przywileju nietykalności, jakim cieszy się władza, ani nie otacza go aura normalności, pochodna tradycji.
Mieć „kulturę geniusza” znaczy umieć z radością uznać coś wyższego od nas, niedostępnego i zaakceptować to jako możliwość własnego dźwignięcia się w górę: a więc nie ma tu śladu niechęci wobec tamtego, że wspiął się tak wysoko, lecz przeciwnie, radość, że samemu można się znaleźć obok niego.
Noica: Skoroś wspomniał o uwodzicielce, powiem wam, co mi kiedyś powiedziała pewna bardzo przyjemna dama po ukazaniu się mojej książki o Heglu. Otóż tłumaczyłem jej, że wobec Hegla jestem tylko kimś jak apostoł Paweł wędrujący po świecie z kosturem w dłoni i głoszącym cudze myśli. „Ależ skąd – szepnęła mi do ucha. - Jest pan raczej luksusową dziwką naganiającą przechodniów do burdelu Hegla”. Co wy na to?
Noica: Nie widzę wielkiej przepaści między kulturą sądu a kulturą pojęcia; widzę ją między egzystencją a kulturą. Z troską stwierdzam, że niezależnie od przebytej drogi i naszych sukcesów w dziedzinie kultury my obaj, ja i Gabriel, tkwimy w najzwyczajniejszym analfabetyzmie egzystencjalnym. Nie dorobiliśmy się porządnej higieny duchowej, nie panujemy w pełni nad naszymi instynktami, nasza zależność od „przyzwoitych warunków życiowych” graniczy z maniactwem. Ja muszę walczyć z moim łakomstwem, gadulstwem, kabotyństwem, impulsywnością.
tlumaczenie: Ireneusz Kania
David Bohm i wirus ego
Satish Kumar: Ludzie którzy spopularyzowali myślenie holistyczne obwinili naukę o bycie mechanistyczną i redukcjonistyczną. Jak myślisz, na ile jest to słuszne?
David Bohm: Cóż, nauka nie jest prawdziwie i koniecznie redukcjonistyczna czy mechanistyczna, ale w nauce był silny mechanistyczny nurt, nawet przed Descartesem. Descartes przedstawił to jasno gdy powiedział: Wszystko jest maszyną nawet zwierzęta są maszynami. Mechanistyczne, redukcjonistyczne znamię jest częścią sposobu w jaki nasza kultura się rozwijała przez ostatnie kilka stuleci. Jeżeli cofniesz się do Średniowiecza, to było kilka możliwości w nauce. Na przykład była tradycja alchemiczna, która nie była redukcjonistyczna. Ale około szesnastego czy siedemnastego wieku tradycja mechanistyczna zwyciężyła. Przeczytałem, że stało się tak częściowo z uwagi na alians z teologią. Teologowie tego czasu pragnęli podkreślić transcendencję Boga, ponieważ chcieli się pozbyć różokrzyża, czarów i alchemii, które implikowały, że jest coś immanentnego w materii. Dlatego stwierdzili, że świat jest po prostu mechanizmem stworzonym przez Boga. Naukowcy byli z tego zadowoleni ponieważ uwalniało ich to od teologicznych restrykcji. I tak z tego powodu jak i innych, trend mechanistyczny i redukcjonistyczny zaczął wygrywać. Teraz oczywiście, naukowcy wchłaniają to automatycznie jako część ich treningu.
Satish Kumar: Ale pewni naukowcy zaczęli kwestionować ten pogląd.
David Bohm: Tak, większość fizyków, którzy rozwinęli teorię kwantową było o dużych skłonnościach filozoficznych, żadnego z nich nie można było uważać za mechanistę. Na początku lat dwudziestych, Sir James Jeans powiedział: „Bóg musi być matematykiem”. Same pojęcie matematyki jest niewyrażalne w terminach mechanistycznych. Nie zrozumiesz matematyki przez patrzenie na materię. To ekstremalnie abstrakcyjna teoria, prawie że duchowa.
Były też inne niemechanistyczne nurty w fizyce, takie jak reprezentowany przez Heisenberga, który przyjął pitagorejsko/platoński pogląd i Pauli, który obrał nieco mistyczny pogląd, blisko stowarzyszony z Jungiem. Jest również wiele we współczesnej fizyce co nie sugeruje ważności mechanizmu i redukcjonizmu. Ale niestety, dominujący trend jest ku mechanizmowi i redukcjonizmowi. Myślę, że najoryginalniejsi i najbardziej kreatywni naukowcy i wiodący fizycy, którzy dokonali innowacji nie byli mechanistami podczas gdy ci mniej oryginalni i kreatywni skłaniali się ku mechanizmowi.
Satish Kumar: Z jakiego powodu mechanizm stał się tak dominującym?
David Bohm: Mechanizm był sprzyjający dla rozwoju technologi w jej obecnej formie. Sprzyjał idei, że człowiek powinien dominować naturę. W dziewiętnastym wieku było to pojęcie progresu. Ludzie myśleli, że przez technologię będą w stanie zbudować idealne społeczeństwo i wszystko się dobrze ułoży. Teraz, mimo że ta nadzieja się nie urzeczywistniła, mechanistyczne myślenie się kontynuuje. Ludzie stali się tak przyzwyczajeni do swojego wąskiego poglądu, że nie widzą innej możliwości.
Satish Kumar: Czy to fenomen Zachodniej cywilizacji bazującej na pragnieniu pożądania coraz więcej i więcej materialnych rzeczy
David Bohm: Wschód podąża za przykładem Zachodu. Chcą tego samego. Rozmawiałem z kimś kto odwiedził pewne bardziej prymitywne plemiona w Afryce i Ameryce Południowej. Ludzie tam wydają się być szczęśliwsi niż my. Wiele się śmieją i uśmiechają, podczas gdy na Zachodzie rzadko widzimy uśmiechniętych ludzi. Ale życie w Afryce jest bardzo trudne i ludzie nie chcą żyć w ten sposób, są zafascynowani technologią. Wydają sobie nie zdawać sprawy w jaką pułapkę się pakują. Gdy widzisz owoce technologi, wygląda to strasznie atrakcyjnie, ludzie nie mogą się oprzeć. To budzi pragnienie. Technologia daje nadzieję bogactwa i również te wszystkie błyskotki, tak ładnie wyglądające gadżety. Tak uwodzące i zwodzące, że ludzie zaczynają ich pragną
Wcześniej także zwykłam dzielić tę nadzieję, że technologia przyniesie postęp i uczyni rzeczy lepszymi. Ta nadzieja rzeczywiście była u mnie aż do czasu Drugiej Wojny Światowej. Po wojnie zaczęła ona stopniowo zanikać. W latach sześćdziesiątych mieliśmy okres dobrobytu, ale ludzie znaleźli to bardzo pustym. Przez wyścig zbrojeń kontynuowaliśmy dryfowanie ku wojnie. Zdałem sobie sprawę, że im większą moc posiadają ludzie, tym bardziej to niebezpieczne. I stało się jasne, że technologia niszczy ekologiczną równowagę planety i że nie może rozwiązać problemów ekonomicznych i nie może pomóc nam sprawić by warto było żyć. Było w tym rosnące niezadowolenie. Ludzie brali narkotyki i stawali się sfrustrowani. Pojawiło się poczucie skazania i lęk, że nasza cywilizacja może nie przetrwać.
I tak zacząłem się zastanawiać czy to rzeczywiście właściwa droga? Wydawało mi się, że mechanistyczna filozofia jest bardzo destrukcyjna. Gdyby podążyć za jej logiczną konkluzją spowodowałoby to podważenie sensu życia i uczyniłoby naszą ludzką egzystencję całkowicie bezcelową. Mechanistyczna filozofia oznacza, że świat jest tylko mnóstwem rzeczy przemieszczających się wokół zadowalających równań.
Satish Kumar: Czy był jakiś szczególny punkt zwrotny w twoim wypadku
David Bohm: To było raczej stopniowe. Mogłem zobaczyć, że mapa polityczna była całkiem beznadziejna i mogłem również zobaczyć, że naukowcy byli dokładnie tacy sami, jak inni ludzie, pochwyceni przez zazdrość i uprzedzeni na korzyść swych idei. Chcieli zysku ze swych pozycji, zdobycia dobrej pracy czy stania się sławnymi i wpływowymi. Chcieli zaspokojenia ego. Naukowcy byli jak biznesmeni traktujący naukę za swój interes. W tym punkcie spotkałem Krishnamurtiego i rozmawiając z nim zdałem sobie jasno sprawę, że było coś ponad nauką co trzeba wziąć pod uwagę.
Satish Kumar: Co w twoim spotkaniu z Krishnamurtim było głównym ważnym dla ciebie tematem?
David Bohm: Cóż, były to dwie rzeczy. Pierwsza, pokazał mi, że coś poszło źle z ludzką myślą jako całością i że pomieszanie myśli stoi za całym tym problemem. Myśl którą uważaliśmy za najwyższe osiągnięcie, w rzeczywistości nas niszczyła. To nie tak, że myśl sama w sobie jest zła, ale, że coś poszło z nią źle. Drugim punktem było, czy jest jakaś rzeczywistość ponad myślą od strony której musimy ruszyć – nawet nasze myśli muszą ruszyć stamtąd.
Satish Kumar: Jak doszło do tego, że napisałeś książkę „Ukryty Porządek”? Co sprawiło, że zobaczyłeś cały system wszechświata jako ukryty porządek?
David Bohm: Moja książka była próbą zrozumienia teorii kwantowej. By ją zrozumieć nie można pozostać w obrębie starego kartezjańskiego mechanicznego poglądu, że rzeczy są odseparowane od siebie i bez wzajemnej relacji. W fizyce kwantowej jest tam proces rozwijania. Ten proces występuje nie tylko w fizyce ale również w życiu, w umyśle i w świadomości. W tym porządku wszystko jest w wewnętrznej relacji. Separacja jest relatywna i nie absolutna.
Sathish Kumar: Jako naukowiec czy zobaczyłeś to matematycznie?
David Bohm: Wpierw zobaczyłem to intuicyjnie, ale była w tym również matematyka. Matematyka ma rodzaj intuicyjnego znaczenia jak rozwinięcie. Ukryty porządek sugeruje że umysł obejmuje cały wszechświat i wszechświat obejmuje umysł. Zgodnie z tym co znaczą dla ciebie rzeczy tak to oddziałuje na całe ciało. Jeżeli zobaczysz cień ciemną nocą, jeżeli to oznacza napad, całe ciało się aktywizuje, chemia, adrenalina, mięśnie, serce. Jeżeli to tylko cień, jest inaczej. Zgodnie z tym co rzeczy dla nas znaczą, tworzymy budynki i fabryki i drogi i związki z ludźmi. Wszystko co widzimy to rezultat myśli. Zatem widzę myśl rozwijającą się w fizyczny świat i vice versa. Nie ma różnicy pomiędzy umysłem i materią. Jedno przechodzi w drugie. Nie ma ruchu myśli bez czegoś co wydarzyło się w materii mózgu i vice versa. Ale materialista mówi, że umysł jest tylko formą materii i ruch molekuł jest rzeczywistością. Cóż, nie uważam, że to rzeczywiście oddaje sprawiedliwość temu co się wydarza. Nikt nie jest w stanie powiedzieć, że to co robi nie ma znaczenia i jest przypadkowym ruchem molekuł. Na przykład nawet materialista lubi powiedzieć, że to co widzi to prawda. Czy powiedziałby: „moje molekuły spowodowały, że faworyzuję pogląd materialistyczny i poza tym nie ma to znaczenia?” Nie, powie on: „To ma znaczenie. Mój punkt widzenia jest słuszny i inni się mylą”. Nikt nie wydaje się żyć zgodnie z mechanistycznym punktem widzenia. Opozycyjny pogląd jest idealistyczny mówiący, że materia jest formą umysłu. To jest to co proponował Hegel. Materia jest myślą uniwersalnego umysłu. Nie można powiedzieć, że to po prostu ludzki umysł. Na pewnym etapie dokonujesz skoku ku uniwersalnemu umysłowi. Ale ja proponuję punkt widzenia, że umysł i materia są dwoma aspektami jednego procesu. W każdym punkcie jest kierunek północny i południowy. Ale nie są one nigdy odseparowane. Nigdy nie możesz powiedzieć, że północ istnieje w jednym miejscu a południe w innym. Dlatego materia i znaczenie są dwoma aspektami, czy dwoma sposobami jednego ruchu. Pogląd który sugeruję nie jest redukcjonistyczny i nie jest mechanistyczny, ponieważ materia jest zdolna do nieograniczonej subtelności i umysł zawsze ma jakiś materialistyczny aspekt. To jak forma i zawartość. Każda forma jest zawartością i każda zawartość jest formą.
Sathish Kumar: Czy widzisz jakąś nadzieję dla zachodniego mechanistycznego społeczeństwa?
David Bohm: Po drugiej wojnie światowej była spora nadzieja, że Zachód może rozwiązać swe podstawowe problemy i stworzyć rozumne społeczeństwo. Większość ludzi powiedziała: mieliśmy trudny czas w naszym życiu ale jesteśmy przekonani, że nasze dzieci będą się miały lepsze życie. Kiedy dorastałem, wszyscy tak mówili. Teraz prawie wszyscy mówią, że nasze dzieci będą się miały gorzej. To znak, że Zachodnie społeczeństwo upada, nie tylko duchowo ale również materialnie. Podwyższenie standardu technologicznego nie jest połączone z równą dystrybucją materialnego dobrobytu. Faktycznie materialny dobrobyt nie jest taki jaki był dwadzieścia lat temu. Większość miast się dezintegruje. Są brzydkie i się rozpadają. Na przykład transport publiczny pomału zanika. Zamiast tego masz te wielkie masy samochodów tkwiących na drogach i ludzi spędzających godziny by dotrzeć i wrócić z pracy. Myślę, że mamy trudniejszy czas niż przedtem.
Gdy byłem dzieckiem, mogłeś zostawić swoje drzwi otwarte w nocy i czułeś się wolny by iść dokądkolwiek. Nikt nie atakował dzieci. Teraz ludzie boją się chodzić ulicami. Miejskie gangi biją starszych ludzi. Trzydzieści czy czterdzieści lat temu nie słyszało się by kryminaliści bili starszych ludzi tylko dla samej zabawy. Widzę oznaki demoralizacji. Duchowe cechy społeczeństwa pomału słabną. Ludzie coraz bardziej są skoncentrowani na materialnych korzyściach i presja utrzymania pracy jest coraz większa. Ludzie już dłużej nie czują się bezpieczni lecąc samolotem z uwagi na terroryzm. Ci szaleni ludzie przyjdą i zabiją 10, 20, 50 wybranych na chybił trafił osób. To szaleńcy, czyż nie? Coś musiało spowodować ich szaleństwo. To musi być nasze społeczeństwo.
Satish Kumar: Zatem, tak jak to opisujesz, do czego to prowadzi?
David Bohm: Cóż, widzę że prowadzi to do upadku naszej cywilizacji, ale to niebezpieczeństwo nie musi być powolnym upadkiem. Jest zagrożenie nuklearne. Jeżeli pomyślisz o następnych 50, 100, 200 latach trudno zobaczyć dobrą przyszłość. Politycy są przeciętni i nie wiedzą co robią. Trudno sobie wyobrazić żeby to się kontynuowało przez 200 lat bez jakiejś wielkiej eksplozji. Jest też upadek ekologiczny, jak i ekonomiczny. Trzeci świat nie jest w stanie spłacać swoich długów i jest w znacznie gorszej sytuacji niż dwadzieścia lat temu. Także widzę kryzys jeden za drugim. W tej sytuacji jest pocieszające, że ludzie zaczynają rozumieć iż kłopot jest znacznie głębszy niż po prostu standard życia. Ludzkie istoty nie rozumieją co się dzieje gdy myślą. Ludziom wydaje się, że myśl jest neutralna i po prostu się kontynuuje, bez dalszych konsekwencji; gdy skończona, jest skończona. Ale nie. Pozostawia ona ślad w ludziach. Myślenie może stworzyć olbrzymie zakłócenia w ciele. Myśl przechodzi pomiędzy ludźmi. Na przykład, jeżeli jesteś zagniewany, mówisz: „on mnie źle potraktował, potrącił mnie, to co mi zrobił jest zniewagą”. Wszystko to, cała ta zachodząca nienawiść i gniew będzie się powiększać. Powiększać między jednostkami czy grupami czy pomiędzy narodami. Ale co jest za tym to założenie, że ego lub to z czym się ego identyfikuje, jak kraj czy religia jest najlepszą rzeczą. Niemcy zwykli śpiewać „Deutschland, Deutschland Uber alles” (Niemcy ponad wszystko). To bardzo prosty koncept, ale oznacza on, że możesz zniszczyć wszystko gdy Niemcy czy Francja czy Ameryka mają pierwszeństwo. Kraj jest konceptem ego. Gdyby nie koncept „Niemcy” nie było by Niemiec ponieważ to on utrzymuje całą rzecz razem. Byłby tylko ląd i skały i drzewa i budynki. To jak General Motors. Bez konceptu „General Motors” nie ma General Motors.
Kiedy jesteśmy niewolnikami konceptu wtedy ten koncept ma na nas olbrzymi wpływ. Coś w nas pobudza. Ale założenie jest, że ta rzecz nie ma nic wspólnego z konceptem, to „ja” jest zaangażowane nie koncept. Dalej staje się konieczne stworzenie iluzji, że koncept to ja a zatem nadanie mu olbrzymiego znaczenia. Wszystko to tworzy myśli. Osoba myśli coś, dalej skłania się do działania bez myślenia. Jeżeli myślisz, że piętro jest parterem, twoje ciało skłania się by w to wierzyć, aż znajdziesz przeciwko temu dowód. Jeżeli myślisz „on jest moim wrogiem” jesteś skłonny spotkać go jako wroga. Ta myślowa konfuzja czyni problemy nierozwiązywalnymi, ponieważ powstaje proces bronienia iluzji, czy to będziesz ty sam, czy twój kraj, czy twoja religia, czy cokolwiek. By bronić iluzji musisz niszczyć rzeczywistość. Broniąc iluzji ludzie niszczą rzeczywisty świat z nami samymi. Czym więcej proponują rozwiązań tym gorsza staje się choroba – ponieważ większość z tego to ten sam proces. Ludzie jakby rozwinęli zdolność myślenia bez wiedzy co te myślenie jest w stanie sprawić. Pomału wpadają w tą pułapkę. Teraz stało się to bardzo niebezpieczne. W Erze Kamiennej nie było to tak niebezpieczne ponieważ broń nie była bardzo niebezpieczna. Ale pytanie jest czy możemy zrealizować nasz potencjał do wzniesienia się na wyższy poziom. Czy możemy zrealizować ten potencjał zanim ten proces nas zniszczy
Sathish Kumar: Zatem musimy się nauczyć bycia wolnymi od konceptu?
David Bohm: Ale to nie takie łatwe, ponieważ koncepcje jawią się być nie-koncepcjami. Dziecko które podlegało konceptowi narodowości czy religii, nie doświadcza tego jako koncept ale jako przemożną rzeczywistość. Nie możemy pozbyć się konceptów ale musimy uwolnić się od iluzji, że „koncepty są rzeczywistymi rzeczami”. Musimy być wolni od błędnego myślenia przez które przypisujemy konceptowi znaczenie rzeczywistości. Na przykład weźmy pieniądze. Ludzie doświadczają pieniędzy jako czegoś rzeczywistego. Ale czym są pieniądze? To koncept; ma on pewne znaczenie. Przede wszystkim pieniądze to było złoto. Dalej papier. Teraz to nawet nie papier a komputerowa wirtualność. I tak coś niesubstancjalnego ma znaczenie przypisywane pieniądzu. Ale ludzie traktują pieniądze jak obiektywną rzeczywistość, mówiąc o wartości pieniądza, koszcie efektywności etc. Pieniądze stały się dominantem, idą pierwsze; ludzie mówią że pieniądze są esencjonalną wartością. Wszystko jest oceniane w pieniądzach. Ale pieniądze są niczym. To tylko koncept. Może gdy ludzie się zatrzymają i pomyślą, wtedy będą mogli poznać, że pieniądze to tylko sprawa konwenansu. Lecz gdy przychodzi czas lokowania pieniędzy nie myślą oni o nich jako o konwenansie. Myślą o nich jako o bogactwie, rzeczywistości. Jeżeli potrafilibyśmy pieniądze traktować jako konwenans, wiele kłopotów na świecie byłoby łatwiejszych
Sathish Kumar: Podobnie powinniśmy używać koncept kraju czy religii czy rodziny jako wygodne koncepcje. Musimy tworzyć pewne wygodne ustalenia. Ale jeżeli powiesz „to jest ponad wszystko” wtedy żyjemy w iluzji. urodziłem się z mojej matki, bardzo kocham moją matkę. Ale to nie znaczy, że moja matka jest w jakiś sposób lepsza od twojej.
David Bohm: Słusznie. Jesteśmy wzajemnie powiązani i jeżeli twój kraj pójdzie na dno, mój ostatecznie skończy tak samo. Gdyby nie to pomieszanie u ludzkich istot nie byłoby problemu. To jak choroba. Ja nazywam to chorobą świadomości. Mógłbym porównać to do zaraźliwego raka. Każdy może rozwinąć tą chorobę i roznosi się ona bardzo szybko. Jeżeli złapałeś to od kogoś, przejąłeś parę cząstek ale ty sam już je rozmnażasz. Także nie ma sensu mówienie „złapałem to od ciebie” jak mówią o azjatyckiej grypie. Rozwiązanie jest bardzo proste, kiedy widzimy, że ta idea jest fałszywa to ona odchodzi, kiedy widzimy, że coś jest niekorzystne, nie robimy tego. Mówimy: „Nie muszę tego robić”. Ale kłopot z ego jest taki, że obejmuje ono defensywną reakcję przeciwko zobaczeniu tego. Umysł ochrania sam siebie. Ego zakłada, że to jest fundamentalnie ważne a zatem automatycznie broni się przed wszystkim co mogłoby zakwestionować ego. To jak wirus AIDS gdy atakuje system obronny. Ego jest wirusem, który zaatakował naturalny system obronny. Od razu gdy koncept jest zakładany jako mający absolutną konieczność, cały system, ciało, umysł przyjmuje postawę nieustępliwości. Jest solidny i sztywny. Jest podwójnie nieustępliwy. Po pierwsze mamy koncept i po drugie jest tu założenie, „nie mogę zmienić konceptu”. Jest w tym nie tylko konieczność ale też konieczność konieczności. Ale jest coś głębszego w ludzkiej istocie, ponad zwykłym świadomym umysłem, co może się przebudzić i zobaczyć fałsz ego – a zatem jest to tym co musi się przebudzić.
Sathish Kumar: Mówisz o wizji ego które jest ograniczone do funkcjonowania. Jak to zainicjować?
David Bohm: Nie możesz sobie nic narzucić ponieważ to tylko stworzy konflikt – ponieważ to nieświadome roszczenie ego by operować. Jeżeli postawisz u góry tego żądanie, że nie powinno operować skutkiem będzie konflikt i pomieszanie. Nie ma celu próbować się kontrolować ponieważ impuls kontrolowania pochodzi od samej myśli, jako rzecz która musi być kontrolowana.
To co potrzebne to percepcja przebudzenia głębszych poziomów w umyśle, które mogą postrzec jak operuje umysł. Potrzebujemy rodzaju samo-percepcji, przez którą koncept czy myśl byłaby świadoma swej własnej aktywności. Głębszy umysł po zobaczeniu, że to tylko myśl, mógłby wtedy rozpoznać ją jako będącą bez znaczenia i to miało by efekt.
Teraz pytanie jak to jest możliwe? Myślę, że jedynym sposobem jest obserwowane tego co się w tobie dzieje. To oznacza nie represjonowanie i nie uleganie. Jeżeli podążasz za impulsem, możesz zaakceptować założenia za nim się kryjące. Jeżeli go represjonujesz, nic nie zobaczysz. Jest stan pomiędzy, gdzie jest to zawieszone. Przypuśćmy, że jesteś zagniewany. Nikogo nie uderzyłeś, werbalnie czy fizycznie ale widzisz co gniew ci robi. Jeżeli zostaniesz z gniewem, obserwując go, wtedy zaczniesz uzyskiwać wgląd w to jak on pracuje. To początek tego jak można zainicjować zmianę.
Sathish Kumar: Mówimy o samej filozofii. Czy widzisz naukę i filozofię jako wzajemnie splecione?
David Bohm: W Anglii i Szkocji Nauka zwykła być nazywaną Filozofią Naturalną. Ale to się stopniowo zmieniło. Teraz mamy twardogłowych naukowców, którzy mogą myśleć tylko o faktach i logice. Naukowe ego ma wizerunek siebie samego jako bardzo twardego, trzymającego się faktów i niesentymentalnych działań, ono się samoidealizacje. Formułuje ono również wizerunek przeciwnej strony, „miękkiej” części ludzi, którzy są filozoficzni i o pomieszanych umysłach. Ludzie lubią tworzyć własne wizerunki (jak grupy popowe czy inne) i czerpią z tych wizerunków przyjemność.
Nie ma naturalnego podziału pomiędzy Nauką a Filozofią. To wszystko jest częścią jednej ludzkiej aktywności. Ta specjalizacja jest po prostu wynikiem zestawu założeń, które stworzyły nasze upadające społeczeństwo. Ogólny obłęd społeczności pomógł doprowadzić do tego podziału, tej fragmentaryzacji: Wszystko musi być odseparowane od wszystkiego i wszystko musi być twarde i ostre i dawać wrażenie siły. To się zmieni gdy zmienią się ludzie. Ludzie muszą się zmienić. Czy może to pójdzie razem, ale nie możesz zmienić Nauki bez zmieniania ludzi.
Artykuł z Magazynu Resurgence ¾ 1987
David Bohm: Cóż, nauka nie jest prawdziwie i koniecznie redukcjonistyczna czy mechanistyczna, ale w nauce był silny mechanistyczny nurt, nawet przed Descartesem. Descartes przedstawił to jasno gdy powiedział: Wszystko jest maszyną nawet zwierzęta są maszynami. Mechanistyczne, redukcjonistyczne znamię jest częścią sposobu w jaki nasza kultura się rozwijała przez ostatnie kilka stuleci. Jeżeli cofniesz się do Średniowiecza, to było kilka możliwości w nauce. Na przykład była tradycja alchemiczna, która nie była redukcjonistyczna. Ale około szesnastego czy siedemnastego wieku tradycja mechanistyczna zwyciężyła. Przeczytałem, że stało się tak częściowo z uwagi na alians z teologią. Teologowie tego czasu pragnęli podkreślić transcendencję Boga, ponieważ chcieli się pozbyć różokrzyża, czarów i alchemii, które implikowały, że jest coś immanentnego w materii. Dlatego stwierdzili, że świat jest po prostu mechanizmem stworzonym przez Boga. Naukowcy byli z tego zadowoleni ponieważ uwalniało ich to od teologicznych restrykcji. I tak z tego powodu jak i innych, trend mechanistyczny i redukcjonistyczny zaczął wygrywać. Teraz oczywiście, naukowcy wchłaniają to automatycznie jako część ich treningu.
Satish Kumar: Ale pewni naukowcy zaczęli kwestionować ten pogląd.
David Bohm: Tak, większość fizyków, którzy rozwinęli teorię kwantową było o dużych skłonnościach filozoficznych, żadnego z nich nie można było uważać za mechanistę. Na początku lat dwudziestych, Sir James Jeans powiedział: „Bóg musi być matematykiem”. Same pojęcie matematyki jest niewyrażalne w terminach mechanistycznych. Nie zrozumiesz matematyki przez patrzenie na materię. To ekstremalnie abstrakcyjna teoria, prawie że duchowa.
Były też inne niemechanistyczne nurty w fizyce, takie jak reprezentowany przez Heisenberga, który przyjął pitagorejsko/platoński pogląd i Pauli, który obrał nieco mistyczny pogląd, blisko stowarzyszony z Jungiem. Jest również wiele we współczesnej fizyce co nie sugeruje ważności mechanizmu i redukcjonizmu. Ale niestety, dominujący trend jest ku mechanizmowi i redukcjonizmowi. Myślę, że najoryginalniejsi i najbardziej kreatywni naukowcy i wiodący fizycy, którzy dokonali innowacji nie byli mechanistami podczas gdy ci mniej oryginalni i kreatywni skłaniali się ku mechanizmowi.
Satish Kumar: Z jakiego powodu mechanizm stał się tak dominującym?
David Bohm: Mechanizm był sprzyjający dla rozwoju technologi w jej obecnej formie. Sprzyjał idei, że człowiek powinien dominować naturę. W dziewiętnastym wieku było to pojęcie progresu. Ludzie myśleli, że przez technologię będą w stanie zbudować idealne społeczeństwo i wszystko się dobrze ułoży. Teraz, mimo że ta nadzieja się nie urzeczywistniła, mechanistyczne myślenie się kontynuuje. Ludzie stali się tak przyzwyczajeni do swojego wąskiego poglądu, że nie widzą innej możliwości.
Satish Kumar: Czy to fenomen Zachodniej cywilizacji bazującej na pragnieniu pożądania coraz więcej i więcej materialnych rzeczy
David Bohm: Wschód podąża za przykładem Zachodu. Chcą tego samego. Rozmawiałem z kimś kto odwiedził pewne bardziej prymitywne plemiona w Afryce i Ameryce Południowej. Ludzie tam wydają się być szczęśliwsi niż my. Wiele się śmieją i uśmiechają, podczas gdy na Zachodzie rzadko widzimy uśmiechniętych ludzi. Ale życie w Afryce jest bardzo trudne i ludzie nie chcą żyć w ten sposób, są zafascynowani technologią. Wydają sobie nie zdawać sprawy w jaką pułapkę się pakują. Gdy widzisz owoce technologi, wygląda to strasznie atrakcyjnie, ludzie nie mogą się oprzeć. To budzi pragnienie. Technologia daje nadzieję bogactwa i również te wszystkie błyskotki, tak ładnie wyglądające gadżety. Tak uwodzące i zwodzące, że ludzie zaczynają ich pragną
Wcześniej także zwykłam dzielić tę nadzieję, że technologia przyniesie postęp i uczyni rzeczy lepszymi. Ta nadzieja rzeczywiście była u mnie aż do czasu Drugiej Wojny Światowej. Po wojnie zaczęła ona stopniowo zanikać. W latach sześćdziesiątych mieliśmy okres dobrobytu, ale ludzie znaleźli to bardzo pustym. Przez wyścig zbrojeń kontynuowaliśmy dryfowanie ku wojnie. Zdałem sobie sprawę, że im większą moc posiadają ludzie, tym bardziej to niebezpieczne. I stało się jasne, że technologia niszczy ekologiczną równowagę planety i że nie może rozwiązać problemów ekonomicznych i nie może pomóc nam sprawić by warto było żyć. Było w tym rosnące niezadowolenie. Ludzie brali narkotyki i stawali się sfrustrowani. Pojawiło się poczucie skazania i lęk, że nasza cywilizacja może nie przetrwać.
I tak zacząłem się zastanawiać czy to rzeczywiście właściwa droga? Wydawało mi się, że mechanistyczna filozofia jest bardzo destrukcyjna. Gdyby podążyć za jej logiczną konkluzją spowodowałoby to podważenie sensu życia i uczyniłoby naszą ludzką egzystencję całkowicie bezcelową. Mechanistyczna filozofia oznacza, że świat jest tylko mnóstwem rzeczy przemieszczających się wokół zadowalających równań.
Satish Kumar: Czy był jakiś szczególny punkt zwrotny w twoim wypadku
David Bohm: To było raczej stopniowe. Mogłem zobaczyć, że mapa polityczna była całkiem beznadziejna i mogłem również zobaczyć, że naukowcy byli dokładnie tacy sami, jak inni ludzie, pochwyceni przez zazdrość i uprzedzeni na korzyść swych idei. Chcieli zysku ze swych pozycji, zdobycia dobrej pracy czy stania się sławnymi i wpływowymi. Chcieli zaspokojenia ego. Naukowcy byli jak biznesmeni traktujący naukę za swój interes. W tym punkcie spotkałem Krishnamurtiego i rozmawiając z nim zdałem sobie jasno sprawę, że było coś ponad nauką co trzeba wziąć pod uwagę.
Satish Kumar: Co w twoim spotkaniu z Krishnamurtim było głównym ważnym dla ciebie tematem?
David Bohm: Cóż, były to dwie rzeczy. Pierwsza, pokazał mi, że coś poszło źle z ludzką myślą jako całością i że pomieszanie myśli stoi za całym tym problemem. Myśl którą uważaliśmy za najwyższe osiągnięcie, w rzeczywistości nas niszczyła. To nie tak, że myśl sama w sobie jest zła, ale, że coś poszło z nią źle. Drugim punktem było, czy jest jakaś rzeczywistość ponad myślą od strony której musimy ruszyć – nawet nasze myśli muszą ruszyć stamtąd.
Satish Kumar: Jak doszło do tego, że napisałeś książkę „Ukryty Porządek”? Co sprawiło, że zobaczyłeś cały system wszechświata jako ukryty porządek?
David Bohm: Moja książka była próbą zrozumienia teorii kwantowej. By ją zrozumieć nie można pozostać w obrębie starego kartezjańskiego mechanicznego poglądu, że rzeczy są odseparowane od siebie i bez wzajemnej relacji. W fizyce kwantowej jest tam proces rozwijania. Ten proces występuje nie tylko w fizyce ale również w życiu, w umyśle i w świadomości. W tym porządku wszystko jest w wewnętrznej relacji. Separacja jest relatywna i nie absolutna.
Sathish Kumar: Jako naukowiec czy zobaczyłeś to matematycznie?
David Bohm: Wpierw zobaczyłem to intuicyjnie, ale była w tym również matematyka. Matematyka ma rodzaj intuicyjnego znaczenia jak rozwinięcie. Ukryty porządek sugeruje że umysł obejmuje cały wszechświat i wszechświat obejmuje umysł. Zgodnie z tym co znaczą dla ciebie rzeczy tak to oddziałuje na całe ciało. Jeżeli zobaczysz cień ciemną nocą, jeżeli to oznacza napad, całe ciało się aktywizuje, chemia, adrenalina, mięśnie, serce. Jeżeli to tylko cień, jest inaczej. Zgodnie z tym co rzeczy dla nas znaczą, tworzymy budynki i fabryki i drogi i związki z ludźmi. Wszystko co widzimy to rezultat myśli. Zatem widzę myśl rozwijającą się w fizyczny świat i vice versa. Nie ma różnicy pomiędzy umysłem i materią. Jedno przechodzi w drugie. Nie ma ruchu myśli bez czegoś co wydarzyło się w materii mózgu i vice versa. Ale materialista mówi, że umysł jest tylko formą materii i ruch molekuł jest rzeczywistością. Cóż, nie uważam, że to rzeczywiście oddaje sprawiedliwość temu co się wydarza. Nikt nie jest w stanie powiedzieć, że to co robi nie ma znaczenia i jest przypadkowym ruchem molekuł. Na przykład nawet materialista lubi powiedzieć, że to co widzi to prawda. Czy powiedziałby: „moje molekuły spowodowały, że faworyzuję pogląd materialistyczny i poza tym nie ma to znaczenia?” Nie, powie on: „To ma znaczenie. Mój punkt widzenia jest słuszny i inni się mylą”. Nikt nie wydaje się żyć zgodnie z mechanistycznym punktem widzenia. Opozycyjny pogląd jest idealistyczny mówiący, że materia jest formą umysłu. To jest to co proponował Hegel. Materia jest myślą uniwersalnego umysłu. Nie można powiedzieć, że to po prostu ludzki umysł. Na pewnym etapie dokonujesz skoku ku uniwersalnemu umysłowi. Ale ja proponuję punkt widzenia, że umysł i materia są dwoma aspektami jednego procesu. W każdym punkcie jest kierunek północny i południowy. Ale nie są one nigdy odseparowane. Nigdy nie możesz powiedzieć, że północ istnieje w jednym miejscu a południe w innym. Dlatego materia i znaczenie są dwoma aspektami, czy dwoma sposobami jednego ruchu. Pogląd który sugeruję nie jest redukcjonistyczny i nie jest mechanistyczny, ponieważ materia jest zdolna do nieograniczonej subtelności i umysł zawsze ma jakiś materialistyczny aspekt. To jak forma i zawartość. Każda forma jest zawartością i każda zawartość jest formą.
Sathish Kumar: Czy widzisz jakąś nadzieję dla zachodniego mechanistycznego społeczeństwa?
David Bohm: Po drugiej wojnie światowej była spora nadzieja, że Zachód może rozwiązać swe podstawowe problemy i stworzyć rozumne społeczeństwo. Większość ludzi powiedziała: mieliśmy trudny czas w naszym życiu ale jesteśmy przekonani, że nasze dzieci będą się miały lepsze życie. Kiedy dorastałem, wszyscy tak mówili. Teraz prawie wszyscy mówią, że nasze dzieci będą się miały gorzej. To znak, że Zachodnie społeczeństwo upada, nie tylko duchowo ale również materialnie. Podwyższenie standardu technologicznego nie jest połączone z równą dystrybucją materialnego dobrobytu. Faktycznie materialny dobrobyt nie jest taki jaki był dwadzieścia lat temu. Większość miast się dezintegruje. Są brzydkie i się rozpadają. Na przykład transport publiczny pomału zanika. Zamiast tego masz te wielkie masy samochodów tkwiących na drogach i ludzi spędzających godziny by dotrzeć i wrócić z pracy. Myślę, że mamy trudniejszy czas niż przedtem.
Gdy byłem dzieckiem, mogłeś zostawić swoje drzwi otwarte w nocy i czułeś się wolny by iść dokądkolwiek. Nikt nie atakował dzieci. Teraz ludzie boją się chodzić ulicami. Miejskie gangi biją starszych ludzi. Trzydzieści czy czterdzieści lat temu nie słyszało się by kryminaliści bili starszych ludzi tylko dla samej zabawy. Widzę oznaki demoralizacji. Duchowe cechy społeczeństwa pomału słabną. Ludzie coraz bardziej są skoncentrowani na materialnych korzyściach i presja utrzymania pracy jest coraz większa. Ludzie już dłużej nie czują się bezpieczni lecąc samolotem z uwagi na terroryzm. Ci szaleni ludzie przyjdą i zabiją 10, 20, 50 wybranych na chybił trafił osób. To szaleńcy, czyż nie? Coś musiało spowodować ich szaleństwo. To musi być nasze społeczeństwo.
Satish Kumar: Zatem, tak jak to opisujesz, do czego to prowadzi?
David Bohm: Cóż, widzę że prowadzi to do upadku naszej cywilizacji, ale to niebezpieczeństwo nie musi być powolnym upadkiem. Jest zagrożenie nuklearne. Jeżeli pomyślisz o następnych 50, 100, 200 latach trudno zobaczyć dobrą przyszłość. Politycy są przeciętni i nie wiedzą co robią. Trudno sobie wyobrazić żeby to się kontynuowało przez 200 lat bez jakiejś wielkiej eksplozji. Jest też upadek ekologiczny, jak i ekonomiczny. Trzeci świat nie jest w stanie spłacać swoich długów i jest w znacznie gorszej sytuacji niż dwadzieścia lat temu. Także widzę kryzys jeden za drugim. W tej sytuacji jest pocieszające, że ludzie zaczynają rozumieć iż kłopot jest znacznie głębszy niż po prostu standard życia. Ludzkie istoty nie rozumieją co się dzieje gdy myślą. Ludziom wydaje się, że myśl jest neutralna i po prostu się kontynuuje, bez dalszych konsekwencji; gdy skończona, jest skończona. Ale nie. Pozostawia ona ślad w ludziach. Myślenie może stworzyć olbrzymie zakłócenia w ciele. Myśl przechodzi pomiędzy ludźmi. Na przykład, jeżeli jesteś zagniewany, mówisz: „on mnie źle potraktował, potrącił mnie, to co mi zrobił jest zniewagą”. Wszystko to, cała ta zachodząca nienawiść i gniew będzie się powiększać. Powiększać między jednostkami czy grupami czy pomiędzy narodami. Ale co jest za tym to założenie, że ego lub to z czym się ego identyfikuje, jak kraj czy religia jest najlepszą rzeczą. Niemcy zwykli śpiewać „Deutschland, Deutschland Uber alles” (Niemcy ponad wszystko). To bardzo prosty koncept, ale oznacza on, że możesz zniszczyć wszystko gdy Niemcy czy Francja czy Ameryka mają pierwszeństwo. Kraj jest konceptem ego. Gdyby nie koncept „Niemcy” nie było by Niemiec ponieważ to on utrzymuje całą rzecz razem. Byłby tylko ląd i skały i drzewa i budynki. To jak General Motors. Bez konceptu „General Motors” nie ma General Motors.
Kiedy jesteśmy niewolnikami konceptu wtedy ten koncept ma na nas olbrzymi wpływ. Coś w nas pobudza. Ale założenie jest, że ta rzecz nie ma nic wspólnego z konceptem, to „ja” jest zaangażowane nie koncept. Dalej staje się konieczne stworzenie iluzji, że koncept to ja a zatem nadanie mu olbrzymiego znaczenia. Wszystko to tworzy myśli. Osoba myśli coś, dalej skłania się do działania bez myślenia. Jeżeli myślisz, że piętro jest parterem, twoje ciało skłania się by w to wierzyć, aż znajdziesz przeciwko temu dowód. Jeżeli myślisz „on jest moim wrogiem” jesteś skłonny spotkać go jako wroga. Ta myślowa konfuzja czyni problemy nierozwiązywalnymi, ponieważ powstaje proces bronienia iluzji, czy to będziesz ty sam, czy twój kraj, czy twoja religia, czy cokolwiek. By bronić iluzji musisz niszczyć rzeczywistość. Broniąc iluzji ludzie niszczą rzeczywisty świat z nami samymi. Czym więcej proponują rozwiązań tym gorsza staje się choroba – ponieważ większość z tego to ten sam proces. Ludzie jakby rozwinęli zdolność myślenia bez wiedzy co te myślenie jest w stanie sprawić. Pomału wpadają w tą pułapkę. Teraz stało się to bardzo niebezpieczne. W Erze Kamiennej nie było to tak niebezpieczne ponieważ broń nie była bardzo niebezpieczna. Ale pytanie jest czy możemy zrealizować nasz potencjał do wzniesienia się na wyższy poziom. Czy możemy zrealizować ten potencjał zanim ten proces nas zniszczy
Sathish Kumar: Zatem musimy się nauczyć bycia wolnymi od konceptu?
David Bohm: Ale to nie takie łatwe, ponieważ koncepcje jawią się być nie-koncepcjami. Dziecko które podlegało konceptowi narodowości czy religii, nie doświadcza tego jako koncept ale jako przemożną rzeczywistość. Nie możemy pozbyć się konceptów ale musimy uwolnić się od iluzji, że „koncepty są rzeczywistymi rzeczami”. Musimy być wolni od błędnego myślenia przez które przypisujemy konceptowi znaczenie rzeczywistości. Na przykład weźmy pieniądze. Ludzie doświadczają pieniędzy jako czegoś rzeczywistego. Ale czym są pieniądze? To koncept; ma on pewne znaczenie. Przede wszystkim pieniądze to było złoto. Dalej papier. Teraz to nawet nie papier a komputerowa wirtualność. I tak coś niesubstancjalnego ma znaczenie przypisywane pieniądzu. Ale ludzie traktują pieniądze jak obiektywną rzeczywistość, mówiąc o wartości pieniądza, koszcie efektywności etc. Pieniądze stały się dominantem, idą pierwsze; ludzie mówią że pieniądze są esencjonalną wartością. Wszystko jest oceniane w pieniądzach. Ale pieniądze są niczym. To tylko koncept. Może gdy ludzie się zatrzymają i pomyślą, wtedy będą mogli poznać, że pieniądze to tylko sprawa konwenansu. Lecz gdy przychodzi czas lokowania pieniędzy nie myślą oni o nich jako o konwenansie. Myślą o nich jako o bogactwie, rzeczywistości. Jeżeli potrafilibyśmy pieniądze traktować jako konwenans, wiele kłopotów na świecie byłoby łatwiejszych
Sathish Kumar: Podobnie powinniśmy używać koncept kraju czy religii czy rodziny jako wygodne koncepcje. Musimy tworzyć pewne wygodne ustalenia. Ale jeżeli powiesz „to jest ponad wszystko” wtedy żyjemy w iluzji. urodziłem się z mojej matki, bardzo kocham moją matkę. Ale to nie znaczy, że moja matka jest w jakiś sposób lepsza od twojej.
David Bohm: Słusznie. Jesteśmy wzajemnie powiązani i jeżeli twój kraj pójdzie na dno, mój ostatecznie skończy tak samo. Gdyby nie to pomieszanie u ludzkich istot nie byłoby problemu. To jak choroba. Ja nazywam to chorobą świadomości. Mógłbym porównać to do zaraźliwego raka. Każdy może rozwinąć tą chorobę i roznosi się ona bardzo szybko. Jeżeli złapałeś to od kogoś, przejąłeś parę cząstek ale ty sam już je rozmnażasz. Także nie ma sensu mówienie „złapałem to od ciebie” jak mówią o azjatyckiej grypie. Rozwiązanie jest bardzo proste, kiedy widzimy, że ta idea jest fałszywa to ona odchodzi, kiedy widzimy, że coś jest niekorzystne, nie robimy tego. Mówimy: „Nie muszę tego robić”. Ale kłopot z ego jest taki, że obejmuje ono defensywną reakcję przeciwko zobaczeniu tego. Umysł ochrania sam siebie. Ego zakłada, że to jest fundamentalnie ważne a zatem automatycznie broni się przed wszystkim co mogłoby zakwestionować ego. To jak wirus AIDS gdy atakuje system obronny. Ego jest wirusem, który zaatakował naturalny system obronny. Od razu gdy koncept jest zakładany jako mający absolutną konieczność, cały system, ciało, umysł przyjmuje postawę nieustępliwości. Jest solidny i sztywny. Jest podwójnie nieustępliwy. Po pierwsze mamy koncept i po drugie jest tu założenie, „nie mogę zmienić konceptu”. Jest w tym nie tylko konieczność ale też konieczność konieczności. Ale jest coś głębszego w ludzkiej istocie, ponad zwykłym świadomym umysłem, co może się przebudzić i zobaczyć fałsz ego – a zatem jest to tym co musi się przebudzić.
Sathish Kumar: Mówisz o wizji ego które jest ograniczone do funkcjonowania. Jak to zainicjować?
David Bohm: Nie możesz sobie nic narzucić ponieważ to tylko stworzy konflikt – ponieważ to nieświadome roszczenie ego by operować. Jeżeli postawisz u góry tego żądanie, że nie powinno operować skutkiem będzie konflikt i pomieszanie. Nie ma celu próbować się kontrolować ponieważ impuls kontrolowania pochodzi od samej myśli, jako rzecz która musi być kontrolowana.
To co potrzebne to percepcja przebudzenia głębszych poziomów w umyśle, które mogą postrzec jak operuje umysł. Potrzebujemy rodzaju samo-percepcji, przez którą koncept czy myśl byłaby świadoma swej własnej aktywności. Głębszy umysł po zobaczeniu, że to tylko myśl, mógłby wtedy rozpoznać ją jako będącą bez znaczenia i to miało by efekt.
Teraz pytanie jak to jest możliwe? Myślę, że jedynym sposobem jest obserwowane tego co się w tobie dzieje. To oznacza nie represjonowanie i nie uleganie. Jeżeli podążasz za impulsem, możesz zaakceptować założenia za nim się kryjące. Jeżeli go represjonujesz, nic nie zobaczysz. Jest stan pomiędzy, gdzie jest to zawieszone. Przypuśćmy, że jesteś zagniewany. Nikogo nie uderzyłeś, werbalnie czy fizycznie ale widzisz co gniew ci robi. Jeżeli zostaniesz z gniewem, obserwując go, wtedy zaczniesz uzyskiwać wgląd w to jak on pracuje. To początek tego jak można zainicjować zmianę.
Sathish Kumar: Mówimy o samej filozofii. Czy widzisz naukę i filozofię jako wzajemnie splecione?
David Bohm: W Anglii i Szkocji Nauka zwykła być nazywaną Filozofią Naturalną. Ale to się stopniowo zmieniło. Teraz mamy twardogłowych naukowców, którzy mogą myśleć tylko o faktach i logice. Naukowe ego ma wizerunek siebie samego jako bardzo twardego, trzymającego się faktów i niesentymentalnych działań, ono się samoidealizacje. Formułuje ono również wizerunek przeciwnej strony, „miękkiej” części ludzi, którzy są filozoficzni i o pomieszanych umysłach. Ludzie lubią tworzyć własne wizerunki (jak grupy popowe czy inne) i czerpią z tych wizerunków przyjemność.
Nie ma naturalnego podziału pomiędzy Nauką a Filozofią. To wszystko jest częścią jednej ludzkiej aktywności. Ta specjalizacja jest po prostu wynikiem zestawu założeń, które stworzyły nasze upadające społeczeństwo. Ogólny obłęd społeczności pomógł doprowadzić do tego podziału, tej fragmentaryzacji: Wszystko musi być odseparowane od wszystkiego i wszystko musi być twarde i ostre i dawać wrażenie siły. To się zmieni gdy zmienią się ludzie. Ludzie muszą się zmienić. Czy może to pójdzie razem, ale nie możesz zmienić Nauki bez zmieniania ludzi.
Artykuł z Magazynu Resurgence ¾ 1987