niedziela, 15 marca 2015

Oto jest człowiek szczęśliwy

Oto jest człowiek szczęśliwy
O tępym wykrzywionym pysku
Chciwie wpatrzonym w niebo

Oto jest człowiek szczęśliwy
O oczach obżartej krowy
Poganianej metalowym batem

Oto jest człowiek szczęśliwy
Rechocący nad swoim jarmarkiem
Sepleniący o jego czystości

O jego znaczeniu i moralności
O jego wolności i przyszłości
Bo nie zna pokory i nicości
Bo nie wie nic o swej nędzy i winie

Trzyma pysk w wiadrze pomyj
I to nazywa szczęściem

Kazimierz Ratoń

Nic postrzegalnego czy wyobrażalnego nie może być tobą


P: Kłopot ze mną jest taki, że skłaniam się negować rzeczywistość tego, czego nie mogę sobie wyobrazić.
M: Byłbyś mądrzejszy, gdybyś negował istnienie tego co sobie wyobrażasz. To wyobrażone jest nierzeczywiste.
P: Czy wszystko wyobrażalne jest nierzeczywiste?
M: Wyobrażenie bazujące na wspomnieniach jest nierzeczywiste. Przyszłość nie jest całkowicie nierzeczywista.

*
P: Nawet zmysłowa i mentalna przyjemność i ogólnie dobre samopoczucie muszą mieć swe korzenie w rzeczywistości.
M: Mają swe korzenie w imaginacji. Człowiek, któremu dano kamień i zapewniono, że jest to bezcenny diament, będzie wielce zadowolony do czasu aż nie uświadomi sobie swego błędu, w ten sam sposób przyjemności tracą swój posmak i ból swój grot, gdy znana jest jaźń. Są widziane takimi jakim są – uwarunkowanymi odpowiedziami, ledwie reakcjami, prostą atrakcją i odpychaniem bazującym na wspomnieniach czy pre-koncepcjach. Zwykle przyjemność i ból są doświadczane gdy oczekiwane. Wszystko to jest sprawą nabytych nawyków i przekonań.

*
M: Najważniejsze to zrozumieć, że rzutujesz na siebie świat twojej własnej wyobraźni, bazujący na wspomnieniach, pragnieniach i obawach, i że uwięziłeś się w nim. Zniszcz to zaklęcie i bądź wolny.

*
M: Tak jak światło niszczy ciemność przez samą swą obecność, tak też absolutne niszczy imaginację. Zobaczyć, że wszelka wiedza jest formą ignorancji, samo w sobie jest momentem rzeczywistości. (…)
Zobacz, że nie ma takiej rzeczy jak trwale odseparowana osoba i wszystko stanie się jasne.

*
M: To twoja własna imaginacja wprowadza cię w błąd. Bez imaginacji nie ma świata. Twoje przekonanie, że jesteś świadomy świata jest światem. Jesteś przestrzenią w której się porusza, czasem w którym trwa, miłością która daje mu życie. Odetnij imaginację i przywiązanie, i co pozostaje?
P: Świat pozostaje. Ja pozostaję.
M: Tak, ale jakże odmienny, kiedy widzisz go takim jakim jest, a nie przez przesłonę pragnień i lęku.

*
M: W momencie kiedy pozwolisz działać twej imaginacji, od razu wynika z tego wszechświat. (…)
Jest tylko imaginacja. Inteligencja i moc są wykorzystywane przez twoją imaginację. Tak całkowicie cię to pochłonęło, że nie możesz pojąć jak daleko odszedłeś od rzeczywistości. Bez wątpienia imaginacja jest wielce kreatywna. Wszechświat w obrębie wszechświata jest na niej budowany. A jednak one wszystkie są w czasie i przestrzeni, przeszłości i przyszłości, które po prostu nie mają obiektywnego istnienia.

*
M: To leży w naturze kreatywnej imaginacji, by identyfikować się ze swymi kreacjami. Możesz zatrzymać to w każdym momencie przez wygaszenie uwagi. Albo przez refleksję.

*
M: Wszelkie ograniczenie jest wyobrażone, tylko nieograniczone jest realne.

*
M: Po zrozumieniu, że nic postrzegalnego czy wyobrażalnego nie może być tobą, jesteś wolny od wyobrażeń. Zobaczyć wszystko jako wyobrażenie zrodzone z pragnienia jest koniecznym dla samorealizacji. Mijamy się z rzeczywistym przez brak uwagi i tworzymy nierzeczywiste przez nadmiar imaginacji.

sobota, 14 marca 2015

Droga nie wybrana

Dwie drogi w żółtym lesie szły w dwie różne strony:
Żałując, że się nie da jechać dwiema naraz
I być jednym podróżnym, stałem, zapatrzony
W głąb pierwszej z dróg, aż po jej zakręt oddalony,
Gdzie wzrok niknął w gęstych krzakach i konarach;

Potem ruszyłem drugą z nich, nie mniej ciekawą,
Może wartą wyboru z tej jednej przyczyny,
Że, rzadziej używana, zarastała trawą;
A jednak mogłem skręcić tak w lewo, jak w prawo:
Tu i tam takie same były koleiny,

Pełne liści, na których w tej porannej porze
Nie znaczyły się jeszcze śladów czarne smugi.
Och, wiedziałem: choć pierwszą na później odłożę,
Drogi nas w inne drogi prowadzą - i może
Nie zjawię się w tym samym miejscu po raz drugi.

Po wielu latach, z twarzą przez zmarszczki zoraną,
Opowiem to, z westchnieniem i mglistym morałem:
Zdarzyło mi się niegdyś ujrzeć w lesie rano
Dwie drogi: pojechałem tą mniej uczęszczaną -
Reszta wzięła się z tego, że to ją wybrałem.

Robert Frost
przełożył Stanisław Barańczak

Antenaci Hitlera

Hunowie Kajzera

Wedle pokutującej u nas opinii, podczas II wojny światowej niemieckie siły zbrojne jęły parać się ludobójstwem pod wpływem ideologii narodowego socjalizmu.

To szalone pomysły Hitlera i jego rewolucjonistów pchnąć miały armię, będącą dotąd ostoją szlachetnego konserwatyzmu, na drogę masowych zbrodni, nie mających rzekomo precedensu w XX-wiecznej historii Niemiec. Okryte hańbą formacje Wehrmachtu i Waffen-SS przeciwstawiane są „dżentelmeńskim”, przestrzegającym rycerskich reguł walki oddziałom kajzera Wilhelma z czasów I światowej zawieruchy.

W rzeczywistości jednak hitlerowcy mieli wielu „godnych” poprzedników, dla których (parafrazując Clausewitza) ludobójstwo było jedynie „przedłużeniem polityki realizowanej innymi środkami”.

„Nie miejcie litości!”

W 1900 roku wybuchło w Chinach niezwykle brutalne „powstanie bokserów”, skierowane m.in. przeciw cudzoziemskim wpływom oraz rodzimym chrześcijanom. Sześć mocarstw europejskich wraz z USA i Japonią zareagowało wysłaniem do Chin oddziałów wojskowych. Byli wśród nich żołnierze niemieccy, do których pożegnalną mowę wygłosił sam cesarz Wilhelm II: „Nie miejcie litości! Nie bierzcie jeńców! Kto wpadnie wam w ręce, niech będzie zgubiony! Tak jak przed tysiącem lat Hunowie i ich król Attyla zdobyli sławę… teraz niemiecka sława niechaj będzie za waszą sprawą potwierdzona w Chinach w taki sposób, że żaden Chińczyk nie odważy się spojrzeć krzywo na Niemca!”.
Owa słynna „Mowa Huńska” (Hunnenrede) wzbudziła w świecie ogromne wrażenie. Nikt nie przypuszczał jednak, że w następnych dziesięcioleciach nawiązanie do dziedzictwa Hunów stanie się podstawową wytyczną niemieckiej polityki zagranicznej.

Kajzer zażądał, by to jego oficer objął stanowisko głównodowodzącego sił interwencyjnych, z tytułem „generała feldmarszałka świata”. Jego protegowanym był marszałek polny Alfred hrabia von Walderesee. Mocarstwa zachodnie, choć niechętnie, zgodziły się na ten dyktat. W październiku 1900 r. Walderesee miał pod swymi rozkazami blisko 70.000 żołnierzy, w tym 20.000 niemieckich, 21.000 japońskich, 13.000 rosyjskich, 6.700 francuskich, 5.600 amerykańskich, 2.500 włoskich, 500 austro-węgierskich.

Wojska niemieckie spóźniły się na prawdziwą wojnę („bokserów” rozgromili Japończycy, Rosjanie i Amerykanie), wyżywały się za to w akcjach terroryzujących ludność cywilną. Koalicyjna armia Waldereesego przeprowadziła 45 dużych operacji pacyfikacyjnych, z tego Niemcy samodzielnie aż 35 (uczestniczyli zaś w prawie wszystkich pozostałych). Żołnierze kajzera dokonywali masowych rozstrzeliwań, nie tracąc czasu na takie ceregiele, jak ustalenie faktycznej winy podejrzanych.

Obserwatorzy byli zgodni – Niemcy uśmiercili ogromną liczbę najzupełniej przypadkowych cywilów. Feldmarszałek von Walderesee pisał do cesarza: „Prawdą jest, iż rozstrzeliwuje się wielu Chińczyków“. Przyznawał też, iż sam był świadkiem „niezliczonej ilości egzekucji”.

Nie tylko Niemcy dopuszczali się okrucieństw, jednak wyróżniała ich masowość i systematyczność represji. Ich czynów nie można było przypisać poszczególnym, rozgorączkowanym żołnierzom, działającym pod wpływem stresu pola walki (jak już wspomniałem, Niemcy nie powąchali zbyt wiele prochu podczas bitew). Rozkazy płynące z najwyższych szczebli dowodzenia nie pozostawiały złudzeń – była to świadoma polityka terroru i zastraszenia.

Łzy Tanganiki

Historia Niemieckiej Afryki Wschodniej (Tanganiki) była krótka, ale równie dramatyczna. W 1885 r. Niemiecka Kompania Wschodnioafrykańska wydzierżawiła od sułtana Zanzibaru terytorium wzdłuż morskiego wybrzeża.

Niemieckie porządki musiały posiadać ów szczególny, typowo germański rys, skoro już trzy lata później wybuchło tam powstanie tubylców. Do walki ruszyli, ramię przy ramieniu, tak Arabowie, jak i Murzyni, społeczności dotąd szczerze się nienawidzące. Starcia trwały do 1890 r. Kompanii Wschodnioafrykańskiej udzielił pomocy rząd cesarskich Niemiec oraz… Brytyjczycy. Tanganikę ustanowiono niemieckim protektoratem.
Trudne początki niczego nie nauczyły teutońskich kolonizatorów. Tubylcze plemiona wysiedlano z ich tradycyjnych terenów łowieckich i pasterskich, uciskano wysokimi podatkami oraz pracą przymusową. W latach 1896-1897 zbrojny opór stawiło plemię Wahehe, z którym krwawo rozprawiły się Schutztruppe komendanta Lothara von Trothy. Był to tylko wstęp do prawdziwej hekatomby.

Szalę goryczy u rdzennych mieszkańców przelała próba narzucenia im eksperymentalnej uprawy bawełny. Dotychczasowa gospodarka rolna oparta była na produkcji płodów żywnościowych, pozwalała zaspokoić podstawowe potrzeby autochtonów. Uprawa bawełny, choć korzystna dla władz, zgarniających praktycznie cały zysk, skazywała tubylczych rolników na głód.

W latach 1905-1907 miał miejsce wielki bunt, znany jako „powstanie maji-maji”.
Wśród Murzynów szerzyła się wiara, że wypicie cudownej wody (maji) ochroni ich przed pociskami z broni palnej. Tłumy wojowników rzucały się do szaleńczych ataków na pozycje niemieckie – niestety, nie imponowali kuloodpornością…

Na terenach ogarniętych insurekcją Niemcy zastosowali taktykę spalonej ziemi. Bez litości wybijali całe wioski, nie szczędząc kobiet ani dzieci, rozstrzeliwali, wieszali, niszczyli zbiory żywności, skazując tubylców na pewną śmierć głodową. Liczba ofiar tej przerażającej pacyfikacji jest przedmiotem sporów historyków, waha się od „optymistycznych” 70 tysięcy do pesymistycznych 300 tysięcy. Większość badaczy uważa, że w imię niemieckiego porządku eksterminowano wtedy w Tanganice dwieście tysięcy tubylców! Cesarskie wojsko kolonialne straciło 400 żołnierzy, w tym 15 białych…

Zagłada ludu Herero

7 sierpnia 1884 r. flaga cesarskich Niemiec załopotała nad terytorium Afryki Południowo-Zachodniej (dzisiejszej Namibii). Przez kilka lat komisarzem kolonii był dr Heinrich Göring (w Afryce zawarł on znajomość z austriackim Żydem, Hermannem von Epensteinem, ten z kolei blisko zaprzyjaźnił się z młodą żoną Göringa; owocem tego trójkąta mógł być Hermann Göring, przyszły szef Luftwaffe, twórca Gestapo, budowniczy systemu nazistowskich obozów koncentracyjnych).

Choć brytyjski historyk David Irving pisze z uznaniem: „Dzięki wysiłkom i zabiegom herr Heinricha, owa obfitująca w bogactwa naturalne kolonia stała się bezpieczna dla kupców i handlowców…”, stwierdzenie to ilustruje tylko jedną stronę medalu. Niemieckie władze systematycznie pozbawiały tubylców ziemi i bydła, tysiące wolnych do tej pory ludzi zapędzono do robót przymusowych. Rękami murzyńskich niewolników budowano linie kolejowe, farmy, porty morskie w Luderitz i Swakopmund…

W tej sytuacji nie trzeba było długo czekać na konflikty z rdzenną ludnością. Pierwsze stawiło opór waleczne plemię Herero (1885-1890). W latach 1893-1894 starli się z Niemcami Namowie, dowodzeni przez charyzmatycznego Hendrika Witboia. W 1903 r. stanęli do walki Bondelswarts (odłam Nama), pokonani rok później.

Wreszcie, w styczniu 1904 r. doszło do najpotężniejszego zrywu. Znów wystąpili Hererowie, pod wodzą Samuela Maharero. Powstańcy hererscy zaatakowali niemieckie farmy, zabijając 123 kolonistów. Otoczyli miasta Windhoek (stolicę kolonii) i Okahandja. Insurekcję tłumił korpus ekspedycyjny znanego nam już generała Lothara von Trothy („zasłużonego” wcześniej masakrą plemienia Wahehe w Niemieckiej Afryce Wschodniej oraz równie bezlitosnymi działaniami w Chinach).

Von Trotha nie owijał spraw w bawełnę: „Moja polityka polegała i polega na stosowaniu siły, skrajnego terroru, a nawet okrucieństwa”. Zażądał od Hererów opuszczenia ich terytoriów: „Nie uczynię wyjątku dla kobiet i dzieci; będą przepędzone lub zabite.”

Niemcy otoczyli Hererów u podnóża góry Waterberg. Doszło do rzezi. Część autochtonów przedarła się przez linie niemieckie, innych zapędzono na pustynię Kalahari, odcinając ich od źródeł wody pitnej. Cesarskie wojsko strzelało bez pardonu do każdego tubylca podchodzącego do wodopoju, nie zważając na jego płeć, ani wiek. Zatruwano studnie.

Pojmanych Murzynów umieszczano w obozach koncentracyjnych, gdzie znakowano ich literami GH (Gefangene Herero) i zmuszano do katorżniczej pracy. Więźniowie tego niemieckiego Gułagu budowali m.in. linię kolejową z Lderitzbucht do Keetmanshoop. Nieludzko wyśrubowane normy pracy w zabójczym klimacie, kiepskie wyżywienie, brak opieki medycznej, bezlitośnie stosowana kara chłosty robiły swoje. Niezdolnych do pracy niewolników zabijano (by zaoszczędzić amunicji, zakłuwano ich bagnetami). Niemieccy lekarze Hinck i Fischer przeprowadzali eksperymenty medyczne na murzyńskich więźniach (w przyszłości studentem Fischera będzie niejaki Josef Mengele, który zdobędzie potem sławę jako Anioł Śmierci z Auschwitz…).

Przeprowadzone w 1904 r. spisy ludności szacowały liczbę Hererów na 80 tysięcy. Siedem lat później przy życiu pozostało ich ledwie 15 tysięcy (z tych wielu zawdzięczało ocalenie ucieczce do brytyjskiej Beczuany). Straty tego ludu w wyniku eksterminacji sięgnęły 82 proc.! Niemcy nie ukrywali, że ich celem było unicestwienie całej wspólnoty etnicznej. Teza o ludobójstwie Hererów jest więc w pełni uzasadniona.

Tymczasem, w październiku 1904 r. chwyciło za broń plemię Namów – prowadzili ich Simon Koper i Samuel Isaak. Wsparli ich Hotentoci pod Johannesem Christiaanem i Korneliusem. Kilkuset wojowników długo trzymało w szachu 15-tysięczną armię niemiecką. Ta zastosowała stare, wypróbowane metody. W ciągu trzech lat liczebność plemienia zmniejszyła się z 20.000 do 9781 osób.

W 1907 r. ludność kolorową Niemieckiej Afryki Południowo-Zachodniej pozbawiono wszelkich praw (w tym prawa do posiadania ziemi i bydła). Jedynym źródłem utrzymania mogła być praca najemna, a właściwie niewolnicza, w niemieckich kopalniach i na plantacjach.

Działania cesarskich władz kolonialnych odbierano w Europie z konsternacją. Dla starych mocarstw, szczególnie Wielkiej Brytanii i Francji, walki z tubylcami w posiadłościach zamorskich były niemal codziennością. Wszakże świadoma, z premedytacją zaplanowana i przeprowadzona eksterminacja całych plemion nie mieściła się w ówczesnym obyczaju wojennym. Obozy koncentracyjne wznosili wcześniej Hiszpanie (na Kubie) i Brytyjczycy (w Afryce Południowej), jednak wysoka śmiertelność wśród przetrzymywanych tam osób wynikała ze złych warunków sanitarnych i podłego wyżywienia, nie była zaś efektem celowej polityki wyniszczenia. Wkrótce również Stary Kontynent miał poznać barbarzyństwo Hunów kajzera.

Copyright by Andrzej Solak
http://cristeros1.w.interia.pl/crist/militaria/antenaci_hitlera.htm
*                        *                        *
Na szlaku Attyli

W 1870 r. światową opinię publiczną zaszokowały doniesienia z frontu niemiecko-francuskiego. Żołnierze pruscy, rozwścieczeni działalnością francuskich „franc-tireurs” (wolnych strzelców, partyzantów), wprowadzili na okupowanych terytoriach okrutny terror, masowo rozstrzeliwując podejrzanych. Jak celnie zauważyła Barbara Tuchman, „zdano sobie nagle sprawę, że pod niemiecką skórą czai się bestia.”

W sierpniu 1914 r. wojska niemieckie znów przekroczyły granice Francji, a także neutralnej Belgii. Na zajętych terenach Niemcy wprowadzili „politykę grozy” (Schrecklichkeit). Do niemieckich obozów wywieziono 120 tysięcy Francuzów. Deportowano do Niemiec 120 tysięcy belgijskich i 100 tysięcy francuskich robotników, do pracy przymusowej w kopalniach i fabrykach. Spośród ludności brano zakładników, w tym kobiety, a nawet dzieci.

W odwecie za prawdziwą lub rzekomą działalność belgijskich i francuskich „franc-tireurs” (niekiedy okazywało się poniewczasie, że domniemany atak partyzantów był w istocie pomyłkowym ostrzelaniem przez inny oddział niemiecki), stosowano odpowiedzialność zbiorową.

Zmiażdżona lalka

Do prawdziwej rzezi doszło w okupowanej Belgii. Gazety niemieckie podawały malownicze opisy rzekomych zbrodni tutejszych „terrorystów”. Czytelników raczono krwawymi historyjkami o zaślepionych fanatyzmem belgijskich kobietach i dzieciach (!), których ulubioną rozrywką miało być wykłuwanie oczu i obcinanie języków żołnierzom niemieckim, o tajemniczym księdzu, którego „widziano” z naszyjnikiem z obrączek ślubnych, zdjętych z palców odciętych jeńcom, o pewnym chłopcu, który zgromadził „całe wiadro” wydłubanych Niemcom oczu…

Jak to zwykle bywa, w ślad za wojenną propagandą, odczłowieczającą przeciwnika, zapadały mordercze decyzje. Niemieccy dowódcy, w rodzaju generała Alexandra von Klucka, nakazywali swym podkomendnym „rozstrzeliwanie osób i palenie domów”, w odwecie za „zdradziecką” działalność ruchu oporu. Natychmiastowa egzekucja (często nawet bez doraźnego procesu sądowego!) groziła belgijskim cywilom nie tylko za posiadanie broni, ale np. za samo zbliżenie się do samolotu lub balonu na odległość mniejszą niż 200 merów.

W Warsage rozstrzelano 6 księży katolickich. W Andenne, zgodnie z rozkazem generała Karla Bülowa, spalono miasto, miano też dokonać egzekucji 110 zakładników – faktycznie ofiarą masakry padło 211 osób. W pobliskim Seilles stracono 50 osób. W Aerschat było 150 ofiar. Podczas plądrowania Tamines spędzono pod miejscowy kościół i rozstrzelano 384 cywili. W Dinant zamordowano aż 612 osób, w tym 3-tygodniowe niemowlę (!!!).

„- Nasz pochód przed Belgię był niewątpliwie brutalny…” – bąkał później generał Helmuth von Moltke.

Okupanci uzasadniali terror rzekomym naruszeniem przez Belgów prawa międzynarodowego. Otóż, zdaniem kajzerowskiej dyplomacji, Belgia złamała swą neutralność stawiając zbrojny opór niemieckiej inwazji (!!!). Opat Wetterlè, alzacki delegat do Reichstagu, westchnął kiedyś: „Umysłowi uformowanemu na kulturze łacińskiej trudno jest zrozumieć niemiecką mentalność.”

Podobne ekscesy, choć na mniejszą skalę, miały miejsce we Francji. W Nomeny (Lotaryngia) wojsko bawarskie zastrzeliło lub zakłuło bagnetami 50 cywili.
Ogółem, w ciągu pierwszych trzech miesięcy wojny w egzekucjach i wojskowych pogromach na terenach okupowanych zginęło 6.500 belgijskich i francuskich cywili, spalono też szereg miast i wiosek. 26 sierpnia 1914 r. Niemcy puścili z dymem belgijskie Louvain – sławne już w średniowieczu miasto uniwersyteckie. Spłonęła słynna, założona w 1426 r. biblioteka, z bezcennym księgozbiorem, szacowanym na 230.000 tomów (w tym 750 średniowiecznych manuskryptów i ponad 1000 inkunabułów). Świat wreszcie uwierzył, że ma do czynienia z hordami barbarzyńców.

„- Jesteście potomkami Goethego, czy Huna Attyli?” – wołał Romain Rolland.
„Leżąca na drodze szmaciana lalka, z głową zmiażdżoną kołem armatniej lawety, wydała się amerykańskiemu korespondentowi symbolem losu Belgii w tej wojnie” (Tuchman).

Piraci mórz i przestworzy

Wielka Wojna lat 1914-1918 przyniosła ogromny rozwój techniki wojskowej. Niestety, nowe rodzaje uzbrojenia zastały użyte również jako narzędzie terroru, wymierzonego w ludność cywilną.

Niemiecka doktryna „nieograniczonej wojny podwodnej” była już z definicji kontrowersyjna. Ówczesne prawo morskie nakazywało, w razie napotkania jednostki handlowej płynącej pod wrogą banderą, wpierw udzielenie jej ostrzeżenia, skontrolowanie, zaś w razie podjęcia decyzji o zatopieniu – bezpieczne ewakuowanie załogi pryzu.

Przestrzeganie tych reguł przez załogi okrętów podwodnych, przyznajmy, od początku było problematyczne. Okręt podwodny działa skrycie na wodach kontrolowanych przez nieprzyjaciela; przypomina nieco oddział dywersyjny operujący na dalekim zapleczu frontu. Aby ostrzegać napotkane statki, musiałby wynurzać się, co oznaczałoby dekonspirację. Tym niemniej, nawet w warunkach wojny podwodnej istnieją nienaruszalne świętości, jak okręty szpitalne, cywilne statki pasażerskie, łodzie ratunkowe czy rozbitkowie w wodzie. Zaatakowanie ich z premedytacją jest jednoznacznie definiowane jako zbrodnia wojenna na morzu.

Prawdopodobnie największą niesławą we flocie kajzera okrył się kapitan Walter Schwieger, dowódca okrętu podwodnego „U 20” – sprawca zatopienia pasażerskiej „Lusitanii” (1198 ofiar). Jego czyn zepchnął w cień „dokonania” innych psychopatów, w rodzaju kapitana Georga Günthera von Forstnera, dowódcy „U 28” (zatopił brytyjskie statki pasażerskie „Aquila” i „Falaba” – zginęło na nich łącznie 112 osób), albo kpt. H. Pustkuchena, który posłał na dno brytyjski pływający lazaret „Asturias” (45 zabitych) i poważnie uszkodził francuski statek pasażerski „Sussex” (80 zabitych i rannych).

Bardzo pasował do tego grona kpt. Wilhelm Werner, sprawca zatopienia brytyjskiego okrętu szpitalnego „Rewa” oraz wymordowania rozbitków z parowca „Torrington”. Ofiarą U-bootów padł też brytyjski statek pasażerski „Arabic” (44 zabitych) oraz pływające szpitale: „Lanfranc”, „Dover Castle” (6 zabitych), „Donegal” (75 zabitych, w tym 15 rannych jeńców niemieckich), „Warilda” (123 zabitych), „Glenart Castle” (160 ofiar – rozbitków wybito w morzu z karabinów maszynowych!), „Llandovery Castle” (zginęło aż 234 ludzi – szalupy ratunkowe były zatapiane ogniem artyleryjskim)… Storpedowany okręt szpitalny „Gloucester Castle” miał szczęście – zdołał dociągnąć do brzegu. U-booty „rozprawiły się” także z rosyjskimi okrętami szpitalnymi „Portugal” (115 zabitych) i „Wpieriod”, a także holendreskim (neutralnym!) „Koningin Regentes”.

Niemiecka taktyka terroru okazała się też mordercza dla cywilów na głębokim zapleczu frontu. Lotnicze bomby oraz pociski artyleryjskie z premedytacją kierowano w dzielnice mieszkalne, by złamać morale ludności. 6 sierpnia 1914 r. niemiecki sterowiec L-Z zaatakował obiekty cywilne w Liège. Trzynaście zrzuconych bomb zabiło dziewięciu mieszkańców. 30 sierpnia samolot Taube (Gołąb) posyła trzy bomby na Paryż – spadają na Quai de Valmy – ginie dwóch przypadkowych przechodniów, kilku odnosi rany. Od tego dnia naloty stają się dla Paryża codziennością. Tak rodzi się nowa epoka…

Cztery lata później w stolicę Francji biło (od marca do sierpnia 1918 r.) „działo paryskie” – słynne „Paris-Geschütz” (zwane też „Kaiser Wilhelm Geschütz” lub „Długą Bertą”, w odróżnieniu od „Grubej Berty”, ciężkiego moździerza kalibru 420 mm). Jego 94-kilogramowe pociski, wystrzeliwane z prędkością pięciokrotnie większą od szybkości dźwięku, miały rewelacyjny zasięg 130 km, wznosząc się po drodze na pułap 40 km (pierwszy sztuczny obiekt, który dotarł do stratosfery!). Ten wytwór niemieckiego geniuszu kosztował życie 250 paryżan, i rany dalszych 620.

Holocaust Ormian

W grudniu 1914 r. niemieccy doradcy tureckiego sztabu generalnego, generałowie Fritz Bronstart von Schellendorf, Colmar von der Goltz i Otto Liman von Sanders spotkali się z liderami młodotureckiej partii Jedność i Postęp – Talaatem i Enverem. Niemcy domagali się od tureckich gospodarzy aktywnego zwalczania „ormiańskich sabotażystów i dywersantów”, mimo iż tamtejsza społeczność Ormian zachowywała się lojalnie wobec władz, a żołnierze ormiańscy w służbie sułtana wyróżniali się walecznością na froncie. Wkrótce turecka armia, wspierana przez bojówki kurdyjskie i arabskie, rozpoczęła eksterminację Ormian, trwającą aż do 1923 roku. Jej ofiarą padło co najmniej kilkaset tysięcy, najpewniej zaś półtora miliona ludzi.

Trudno byłoby obciążać Niemców całkowitą odpowiedzialnością za ów Holocaust, wszak do rzezi tureckich Ormian dochodziło już w latach 1890-1896 oraz w roku 1909. Jednak kajzerowska propaganda wspierała młodotureckich ludobójców w akcji dezinformacyjnej, zaprzeczając faktowi eksterminacji bądź ją usprawiedliwiając (głoszono m.in., jakoby ormiańscy rebelianci wymordowali 150.000 muzułmanów).

Oddziałami tureckimi, szturmującymi ormiańskie dzielnice, dowodzili niekiedy niemieccy oficerowie (np. w Urfie). Wśród żołnierzy cesarskich odbywających wówczas służbę w Turcji był też młody ochotnik, nazwiskiem Rudolf Höss. W przyszłości zdobędzie sławę jako komendant obozu zagłady w Auschwitz…

Profesjonalizm młodotureckich ludobójców wywarł spore wrażenie na samym Adolfie Hitlerze. 22 sierpnia 1939 r., na odprawie dla niemieckiej generalicji w Obersalzburgu, powie: „Posłałem moje oddziały z trupią główką na Wschód, wydawszy im rozkaz bezlitosnego zabijania mężczyzn, kobiet i dzieci należących do polskiej rasy lub mówiących polskim językiem. […] W końcu któż mówi dziś o zagładzie Ormian?”

A na wschodzie Europy od 1917 r. miliony ofiar pożera bolszewicki potwór, wyhodowany przez kajzerowskie służby specjalne, użyty przeciw Rosji „jak bakcyl dżumy w probówce” (stwierdzenie Winstona Churchilla), i jak wirus wymykający się spod kontroli…

Rykoszet

W trakcie I wojny światowej również Niemcy padali ofiarą przestępstw wojennych. Wziętych do niewoli żołnierzy kajzera, bywało, traktowano brutalnie, miasta Rzeszy stały się celem odwetowych bombardowań, odnotowano też zbrodnicze wymordowanie przez Brytyjczyków rozbitków z okrętów podwodnych „U 27” (11 ofiar), „U 36” (18 ofiar), „U 110” (32 ofiary), z niszczycieli „G 42” i „G 85” oraz z krążownika pomocniczego „Greif”. Mordercze skutki przyniosła blokada ekonomiczna Niemiec, w wyniku której zmarły z głodu tysiące cywili (wg obliczeń niemieckich władz – aż 763.000).

Działanie aliantów, jakkolwiek często haniebne, były jednak odpowiedzią na konkretne kroki ze strony Niemiec. To armia kajzera, z premedytacją łamiąca dotychczasowe zasady, dosłownie od pierwszych dni wojny, doprowadziła do brutalizacji konfliktu. Uznanie przez niemieckie naczelne dowództwo dotychczasowych, humanitarnych norm za przestarzałe i nieprzystające do współczesnego pola walki, uderzyło w Niemców rykoszetem.

Copyright by Andrzej Solak
http://cristeros1.w.interia.pl/crist/militaria/na_szlaku_attyli.htm
*                        *                        *

Zagłada Kalisza

Kalisz to jedno z najstarszych, najbardziej zasłużonych w historii miast polskich. Wprawdzie współcześni badacze powątpiewają w słynne onegdaj „rewelacje”, jakoby miasto Calisia, wspomniane w połowie II w. przez Klaudiusza Ptolemeusza, greckiego historyka z Aleksandrii, było rzeczywiście Kaliszem (dziś przyjmuje się, iż Calisia leżała na południe od łuku Karpat), jednak ślady osadnictwa na tym terenie sięgają 8000 lat przed Chrystusem!

W średniowieczu Kalisz to ważny obiekt gospodarczy i militarny, m.in. zasłużony w bojach z Krzyżakami. W trakcie „potopu” miasto „przez Szwedów zajęte, zniszczone, […] całe spustoszone i w popiół obrócone” (z uniwersału króla Jana Kazimierza). W 1806 r. jest terenem udanego powstania antypruskiego, a od 1837 r. stolicą guberni kaliskiej…

W 1913 r. spis ludności wykazał 65.400 mieszkańców, w tym 24.597 Rosjan i 5.524 cudzoziemców. Zaledwie rok później Hunowie cesarza Wilhelma II zamienią ów kwitnący ośrodek w pustynię…

1 sierpnia 1914 r. o godz. 18.00 Niemcy wypowiedziały wojnę Rosji. Nazajutrz rano Rosjanie (ludność cywilna i wojsko) ewakuowali się z Kalisza. Jeszcze tego samego dnia do miasta wkroczyli Niemcy – II batalion 155 pułku piechoty z Ostrawy, w sile 850 żołnierzy, pod wodzą majora Hermanna Preuskera, który zaraz też objął godność komendanta miasta. Niemieckim piechurom towarzyszyły działa eskortowane przez kawalerię oraz oddział karabinów maszynowych. Ludność polska zachowała się spokojnie, miejscowi Żydzi witali najeźdźców z entuzjazmem. [Jak zawsze… – admin]

Psychoza „franc-tireurs”

Ówczesny, cesarski podręcznik wojskowy „Kriegsbrauch im Landkriege”, bazujący na doświadczeniach wojny z Francją z lat 1870-1871, uczulał żołnierzy na działalność partyzantów („franc-tireurs”). Podczas operacji niemieckich w Belgii i Francji latem i jesienią 1914 r., paniczny lęk przed „wolnymi strzelcami” stał się przyczyną wielu dramatów. Dla ogarniętych paranoją oficerów Wilhelma II nawet przypadkowy wystrzał bywał powodem do egzekucji zakładników, czy spalenia całego miasta.

W nocy z 3 na 4 sierpnia w Kaliszu padły strzały, polała się krew. Zginęło 21 polskich cywilów i 6 żołnierzy niemieckich. Major Preusker oskarżył kaliszan o podstępny napad. Pozostaje faktem, że jego wojsko znalazło się pod ostrzałem, i że odpowiedziało ogniem w stronę pobliskich domów. Nie da się całkowicie wykluczyć ataku ze strony jakiejś grupki miejscowych Polaków, czy też rosyjskich maruderów, choć w trakcie późniejszych dochodzeń (niemieckich, rosyjskich, polskich) nigdy nie natrafiono na ich ślad. W komunikatach niemieckich brak również doniesień o schwytaniu jakichś „wolnych strzelców”, czy o zdobyciu jakiegokolwiek oręża.

Wedle obecnego stanu wiedzy, najbardziej uprawniona wydaje się być teza, iż wojsko rozpoczęło strzelaninę pod wpływem psychozy „franc-tireurs”, i że wszystkie ofiary, tak wśród schützen, jak i ludności cywilnej, padły od niemieckich kul. Najpewniej dramat zapoczątkowała omyłkowa wymiana ognia między dwoma pruskimi patrolami na rogu dzisiejszych ulic Kazimierzowskiej i Śródmiejskiej, potem do chaotycznej kanonady przyłączyły się pododdziały rozlokowane w różnych punktach miasta.

Pogrom

Nazajutrz Niemcy aresztowali zakładników, wprowadzili godzinę policyjną, nałożyli na miasto kontrybucję w wysokości 50 tys. rubli. Na ulicach rozegrał się prawdziwy pogrom. Wojskowe patrole atakowały przypadkowych przechodniów, bijąc ich kolbami. W razie najmniejszego oporu rozstrzeliwano na miejscu. W ten sposób zginęło w owym dniu blisko 20 mieszczan.

Następnie wojsko wycofało się z Kalisza, by ostrzelać śródmieście ogniem artyleryjskim. Wybuchły pożary, nastąpił exodus ludności. Tylko w dniu 5 sierpnia uciekło z miasta blisko 10 tys. obywateli. Niemcy ponownie wkroczyli do Kalisza, pojmali nowych zakładników, których tryumfalnie obwożono po ulicach. Jednego z nich, fabrykanta Frenkiela, zamordowano na oczach przerażonych przechodniów.

Tymczasem do miasta weszły nowe jednostki niemieckie. Oddział majora Preuskera został wycofany i zastąpiony przez dwa bataliony piechoty saskiej, dowodzone przez pułkownika Hoffmana. Dało to nadzieję na unormowanie sytuacji, niestety, nadzieję złudną.

7 sierpnia, na Rynku Głównym Kalisza, wprost na obozujących tam Saksończyków, wypadł z jednej z uliczek galopujący koń. Wtargnął w tłum piechocińców, tratując ich kopytami. Jakiś żołnierz porwał za karabin, wypalił do nieszczęsnego czworonoga. Huk strzału wywołał panikę.

Kto żyw, chwycił za broń. Ktoś głośno wzywał lekarza do rannego żołnierza (zapewne stratowanego). Momentalnie skojarzono to z wystrzałem, z ostrzeżeniami przed franc-tireurs i z niedawnym „zdradzieckim napadem kaliszan”.

Rozległy się kolejne strzały – schützen otworzyli ogień do okien pobliskich kamienic, w stronę domniemanych snajperów. Świadkowie relacjonowali potem, że wielu żołnierzy było pijanych, co również wyjaśnia nagłą eksplozję agresji.

Chaos narastał. Ustawione na rogach ulic karabiny maszynowe biły seriami na oślep, do wszystkiego, co pojawiało się w zasięgu wzroku, kosząc domniemanych „wolnych strzelców”, nie bacząc na ich cywilne odzienie, ani… niemieckie mundury. Rannych dobijano bagnetami. Wojsko spaliło ratusz, rozstrzelało pochwyconych urzędników. Doszło do masowych rabunków. Tego dnia zginęło ok. 100 cywilów, były też ofiary po stronie wojska.

W nocy z 7 na 8 sierpnia artyleria niemiecka rozpoczęła kolejne bombardowanie miasta. Trwało ono od północy do 6 nad ranem; strzelano granatami i szrapnelami.

8 sierpnia Niemcy aresztowali 800 mężczyzn – co dziesiątego z nich rozstrzelali. Od 9 sierpnia przystąpili do systematycznego podpalania budynków. Ludność wypędzono, opornych zabijano na miejscu. Dzieło zniszczenia kontynuowano do 22 sierpnia. W nocy z 14 na 15 sierpnia raz jeszcze doniesiono o ofiarach po stronie Niemców – 2 zabitych i 20-30 rannych żołnierzach. Znów nie wiemy, czy był to przejaw zbrojnego oporu mieszkańców podpalanych dzielnic, czy kolejny niemiecki „bratni ostrzał”.

Na ponurą groteskę zakrawa fakt, iż w nocy z 7 na 8 sierpnia, gdy miasto płonęło w ogniu artylerii, opodal, w rejonie między Częstochową, Kaliszem i Kołem, sterowiec Zeppelin rozrzucał ulotki z odezwą niemieckiego dowództwa do ludności polskiej, o treści: „Przychodzimy do Was jako przyjaciele. Zaufajcie nam! Wolność Wam niesiemy i niepodległość”…

Śledztwo

W dniach 3-22 sierpnia 1914 r. padło co najmniej 250 zabitych kaliszan. Miasto zniszczono całkowicie w obrębie średniowiecznej Starówki oraz w znacznym stopniu na Przedmieściu Wrocławskim. Legło w gruzach 426 budynków mieszkalnych, 9 zakładów przemysłowych, 5 gmachów publicznych, kościół, ratusz, teatr, hotel, poczta, telegraf… Straty materialne oszacowano na 33,6 mln rubli. Bezpośrednio po pogromie w mieście pozostało ok. 5 tys. ludzi (wobec ponad 65 tys. zaledwie trzy tygodnie wcześniej!).

Niemieckie koła wojskowe uparcie trwały na stanowisku, iż powodem represji była „zdradziecka napaść” mieszkańców na żołnierzy kajzera. Nieoficjalnie jednak pewne, i to nietuzinkowe osobistości, poddawały w wątpliwość taki przebieg wydarzeń.

We wrześniu 1914 r. do Kalisza zawitał sam feldmarszałek Paul Hindenburg, dowódca niemieckiej VIII Armii. Podczas rozmowy z burmistrzem Gustawem Michaelem wyjaśnił, że Kalisz zniszczono „przez nieostrożność” (!), obiecał też pokrycie strat materialnych. Dwa lata później Konrad Hahn, niemiecki naczelnik powiatu kaliskiego i tajny radca rządowy, pisał do generalnego gubernatora w Warszawie: „[…] według wyniku dotychczasowych dochodzeń, jest w wysokim stopniu wątpliwem, czy w ogóle mieszkańcy m. Kalisza strzelali do wojska niemieckiego…”

Sprawę badała też rosyjska Imperatorska Nadzwyczajna Komisja Śledcza, pod przewodnictwem pierwszego senatora Aleksieja Kriwcowa, powołana przez samego cara Mikołaja II. Komisja nie znalazła dowodów na potwierdzenie tezy, jakoby mieszkańcy miasta zaatakowali Niemców.

Wreszcie, ministerstwo sprawiedliwości już niepodległej Polski przeprowadziło dochodzenie (1919), w ramach którego m.in. przesłuchano 103 naocznych świadków wydarzeń. Potwierdzili oni spokojną reakcję ludności na wkroczenie wojsk kajzera. Wszyscy świadkowie obarczali odpowiedzialnością za wywołanie strzelaniny spanikowanych żołnierzy niemieckich, dopatrujących się wszędzie zdradzieckich „wolnych strzelców”.

Bezkarność zbrodniarzy

Major Hans Rudolf Hermann Preusker, jeden z katów Kalisza, nie dożył końca wojny. Ciężko ranny pod Saint-Quentin, zmarł 12 kwietnia 1918 r. w szpitalu wojskowym w Karlsruhe. Wciąż jednak żyło wielu sprawców niezliczonych zbrodni armii kajzera.

Po zakończeniu działań wojennych alianci ogłosili listę 896 niemieckich zbrodniarzy wojennych (żądanie ścigania 334 zgłosiła Belgia, tylu samo Francja, 97 Wielka Brytania, 57 Polska, 41 Rumunia, 29 Włochy). Na ich czele figurował sam kajzer Wilhelm II, korzystający już wówczas z azylu w neutralnej Holandii.

Niestety, zarzucono pomysł, by oskarżeni odpowiadali przed międzynarodowym trybunałem. Ich ukaraniem miały się zająć sądy niemieckie. Rezultaty były żałosne. Niemieccy sędziowie hurtowo uwalniali podejrzanych od winy, bądź też ferowali wyroki, których wysokość zakrawała na kpinę.

4 czerwca 1921 r. przed sądem w Lipsku stanął Karl Neumann, dowódca U-boota „UC 67”, sprawca zatopienia okrętu szpitalnego „Dover Castle”. Neumann oświadczył butnie, że zdawał sobie sprawę, iż atakuje jednostkę szpitalną, oraz że znał w chwili ataku postanowienia konwencji haskiej, zabraniające takich działań. Sąd uniewinnił jednak Neumanna, stwierdzając, że „wykonywał on tylko rozkazy” admiralicji, nakazujące nieoszczędzanie pływających lazaretów, zatem nie może odpowiadać za decyzje swych przełożonych. 

Ciekawe, że admirałowie kajzerowskiej marynarki (A. von Tirpitz, R. Scheer, F. von Hipper, E. von Capelle, nawet odpowiedzialny za wydanie rozkazu o „nieograniczonej wojnie podwodnej” G. von Müller), również zostali uniewinnieni! Ci z kolei nie mogli odpowiadać za czyny swych podwładnych…

16 lipca 1921 r. przed obliczem sprawiedliwości zjawili się Ludwig Dithmar i Johann Boldt, oficerowie z okrętu podwodnego „U 86″, „dwie najbardziej nikczemne twarze, jakie kiedykolwiek widziałem” (opinia brytyjskiego obserwatora procesu, generała J.H. Morgana), odpowiedzialni za jedną z najohydniejszych zbrodni I wojny światowej – masakrę rozbitków z okrętu szpitalnego „Llandovery Castle”.

Po storpedowaniu jednostki, U-boot wynurzył się i jął ostrzeliwać łodzie ratunkowe z armaty kalibru 88 mm. W efekcie, z 258 osób na pokładzie zaatakowanego statku przeżyły 24. Obu oficerów uznano za winnych i skazano na karę… 4 lat więzienia. Na tym nie koniec. 18 listopada, po czterech miesiącach odsiadki, Boldt… zbiegł. Dithmar siedział nieco dłużej, do 31 stycznia 1922 r., po czym… również zbiegł.

Warto dodać, że na procesie tych dewiantów niemieccy biegli, dr Töpfer i wiceadmirał Adolf von Trotha argumentowali, iż każdy czyn, godzący w nieprzyjacielski naród, jest usprawiedliwiony, zaś uczucia humanitarne tylko hamowałyby wysiłki, służące zwycięstwu…

W 1914 r., na samym początku Wielkiej Wojny, jeden z niemieckich uczonych wieszczył:

- My, Niemcy, jesteśmy najbardziej uprzemysłowioną, najpoważniej podchodzącą do rzeczy rasą w Europie; Rosja stoi po stronie reakcji, Anglia – samolubstwa i perfidii, Francja – dekadencji, Niemcy – postępu. Niemiecka „kultur” [cywilizacja – A.S.] przyniesie światu oświecenie i po tej wojnie nie będzie już nigdy następnej.

Świat jakoś nie docenił niemieckiej „kultur”. Trzy lata po zakończeniu działań wojennych Stephen McKenna wyraził uczucia wielu:

- Dla tych, co pamiętają, słowo cuchnie, a obecność Niemca jest zniewagą.
Copyright by Andrzej Solak

http://cristeros1.w.interia.pl/crist/militaria/zaglada_kalisza.htm

piątek, 13 marca 2015

Od wolności do faszyzmu


Polegając na tym odrzućcie to ...

A jakie jest sześć rodzajów równowagi bazującej na wyrzeczeniu? Gdy znając nietrwałość, zmienność, zanik i wstrzymanie materialnych form, widzi takim jakim rzeczywiście to jest z odpowiednią wiedzą, że formy zarówno uprzednio jak i obecnie wszystkie są nietrwałe, cierpieniem i nieodseparowane od idei zmiany - powstaje równowaga. Równowaga taka jak ta przekracza materialne formy, dlatego jest nazywana równowagą bazującą na wyrzeczeniu. Gdy znając nietrwałość, zmienność, zanik i wstrzymanie dźwięków ... zapachów ... smaków ... dotyków ... idei widzi takim jakim rzeczywiście to jest z odpowiednią wiedzą, że idee zarówno uprzednio jak i obecnie wszystkie są nietrwałe, cierpieniem i nieodseparowane od idei zmiany - powstaje równowaga. Równowaga taka jak ta przekracza idee, dlatego jest nazywana równowagą bazującą na wyrzeczeniu. To w odniesieniu do tego zostało powiedziane: „Trzydzieści sześć pozycji istot powinno być zrozumianych”.

"Zatem, polegając na tym odrzućcie to", to zostało powiedziane. A w odniesieniu do czego to zostało powiedziane? Tu mnisi, polegając i opierając się na tych sześciu rodzajach radości bazujących na wyrzeczeniu, porzućcie i przekroczcie sześć rodzajów radości bazujących na świeckim życiu. To w taki sposób są one porzucane, to w taki sposób są one przekraczane. Polegając i opierając się na tych sześciu rodzajach smutku bazujących na wyrzeczeniu, porzućcie i przekroczcie sześć rodzajów smutku bazujących na świeckim życiu. To w taki sposób są one porzucane, to w taki sposób są one przekraczane. Polegając i opierając się na tych sześciu rodzajach równowagi bazujących na wyrzeczeniu, porzućcie i przekroczcie sześć rodzajów równowagi bazujących na świeckim życiu. To w taki sposób są one porzucane, to w taki sposób są one przekraczane. To odnośnie do tego zostało powiedziane: „Trzydzieści sześć pozycji istot powinno być zrozumianych”.

Jest mnisi równowaga co zróżnicowana, bazująca na zróżnicowaniu i jest równowaga co zjednoczona, bazująca na jedności.

A czym jest równowaga co zróżnicowana bazująca na zróżnicowaniu? To równowaga odnośnie materialnych form, dźwięków, zapachów, smaków i dotyków. To jest równowaga co zróżnicowana bazująca na zróżnicowaniu.

A czym jest równowaga co zjednoczona bazująca na jedności? To równowaga odnośnie bazy nieskończonej przestrzeni, bazy nieskończonej świadomości, bazy nicości, bazy ani-percepcji-ani-nie-percepcji. To jest równowaga co zjednoczona bazująca na jedności.

Tu mnisi, polegając i opierając się na równowadze co zjednoczona, bazująca na jedności, porzućcie równowagę co zróżnicowana, bazującą na zróżnicowaniu. To w taki sposób jest ona porzucana, to w taki sposób jest ona przekraczana. To w odniesieniu do tego zostało powiedziane: „Przez poleganie na tym, porzućcie to”. Mnisi, polegając i opierając się na nie-identyfikacji, porzućcie i przekroczcie równowagę co zjednoczona, bazującą na jedności. To w taki sposób jest ona porzucana, to w taki sposób jest ona przekraczana. To w odniesieniu do tego zostało powiedziane: „Przez poleganie na tym, porzućcie to”.

M 137

Wolność i wyzwolenie


Wolność przychodzi z wyrzeczeniem. Wszelkie posiadłości to zniewolenie.

*
P: Wszystko czego chcę to być wolnym.
M: Musisz wiedzieć dwie rzeczy: od czego powinieneś się uwolnić i co trzyma cię w zniewoleniu.
*

M: Wolność od pragnień oznacza właśnie to: przymus doznania satysfakcji jest nieobecny.
P: Dlaczego w ogóle powstają pragnienia?
M: Ponieważ wyobrażasz sobie, że się urodziłeś, i że umrzesz, gdy nie zadbasz o swoje ciało. Pragnienie ucieleśnionego istnienia jest główną przyczyną kłopotów. (…)
A poza wszystkim, czym jest wyzwolenie? Wiedzieć, że jesteś poza narodzinami i śmiercią. Poprzez zapominanie czym jesteś i wyobrażanie sobie, że jesteś śmiertelnikiem, stworzyłeś sobie wiele kłopotów, zatem musisz się przebudzić, jak ze złego snu.

*
M: Nie męczą mnie ani zmartwienia ani wyrzuty. Mój umysł jest wolny od myśli, gdyż nie ma tu pragnień, które by zniewalały.

*
P: Pragnienie by żyć jest przemożną rzeczą.
M: Ciągle wspanialsza jest wolność od potrzeby życia.

*
M: Dlaczego wyzwolony człowiek miałby koniecznie podążać za konwencjami? Z chwilą gdy staje się przewidywalny, nie może być wolny. Jego wolność polega na byciu wolnym do wypełniania tego co potrzebne w danej chwili, podporządkowując się wymaganiom sytuacji. Wolność robienia tego co się chce, jest w rzeczywistości zniewoleniem, podczas gdy bycie wolnym by robić to co się musi, co jest właściwe, jest rzeczywistą wolnością.

*
Szczęście bycia absolutnie wolnym jest poza opisem. Z drugiej strony, ten który obawia się wolności, nie może umrzeć.

*
… przywiązanie jest zniewoleniem, oderwanie jest wolnością. Pragnąć to być zniewolonym.

*
P: Czy w stanie ostatecznym nie może być szczęścia?
M: Ani cierpienia, tylko wolność. Szczęście zależy od tej czy innej rzeczy, i można je stracić. Wolność od cierpienia nie ma przyczyny a zatem nie może być zniszczona. Zrealizuj tą wolność.

*
Bez pragnienia wolności na co przyda się przekonanie, że możesz ją osiągnąć?

*
M: Kiedy mówię jestem wolny, jedynie stwierdzam fakt. Jeżeli jesteś dorosłym, jesteś wolny od stanu dzieciństwa. Jestem wolny od wszelkich opisów i identyfikacji. Cokolwiek możesz usłyszeć, zobaczyć czy pomyśleć, tym nie jestem. Jestem wolny od bycia perceptem czy konceptem.

*
P: Jeżeli jestem wolny, dlaczego jestem w ciele?
M: Nie jesteś w ciele, ciało jest w tobie! Umysł jest w tobie. Te rzeczy ci się przytrafiły. Są tu ponieważ znajdujesz je interesującymi.

*
M: Seks jest nabytym nawykiem. Wyjdź poza, tak długo jak skupiasz się na ciele, pozostaniesz w szponach jedzenia i seksu, lęku i śmierci. Odnajdź siebie i bądź wolny.

*
P: Jak mam wymyślić swoje wyjście, kiedy moje myśli przychodzą i odchodzą jak się im podoba. Ich nieskończone pogaduszki mi przeszkadzają i wyczerpują.
M: Obserwuj swe myśli tak jak obserwujesz ruch uliczny. Ludzie przychodzą i odchodzą; rejestrujesz to bez reagowania. To może nie być łatwe na początku, ale wraz z praktyką odkryjesz, że twój umysł może funkcjonować tego samego czasu na wielu poziomach i możesz być tego wszystkiego przytomny. To tylko wtedy gdy przejawiasz duże zainteresowanie w jakimś poszczególnym poziomie, twoja uwaga zostaje w nim pochwycona i ślepniesz na obecność innych poziomów. Nawet wtedy praca na tych zaciemnionych poziomach się kontynuuje, poza polem świadomości. Nie zmagaj się z twoimi wspomnieniami i myślami; a tylko staraj się włączyć w swe pole uwagi, inne, bardziej istotne pytania jak: „kim jestem?”, „jak to się stało, że się urodziłem?”,”skąd ten wszechświat wokół mnie?”, „co jest rzeczywiste a co jest chwilowe?” Żadne wspomnienie nie będzie trwało, jeżeli stracisz zainteresowanie nim, to emocjonalna więź utrwala zniewolenie.

*
Wolność od pragnień jest błogością.

*
M: Gnani nie umiera ponieważ nigdy się nie urodził.
P: Jednakże inni widzą go jako umierającego.
M: Ale nie on sam dla siebie. Jest on wolny od rzeczy – fizycznych i mentalnych.

*
M: Inteligencja jest bramą do wolności i czujna uwaga jest matką inteligencji.

*
Bycie wolnym od fałszywego jest dobrem samym w sobie, jest samo swoją własną nagrodą. To tak jak bycie czystym – co jest samo swoją własną nagrodą.
P: Czy samopoznanie nie jest nagrodą?
M: Nagrodą samopoznania jest wolność od personalnego „ja”.

*
M: Nieśmiertelność jest wolnością od poczucia „jestem”. Jednakże to nie wygaszenie. Przeciwnie, to stan nieskończenie bardziej realny, przytomny i szczęśliwy, niż to co mógłbyś sobie wyobrazić. Tylko świadomość-ja jest nieobecna.

*
M: Oczywiście, kiedy ma miejsce totalne oddanie, całkowite poniechanie wszelkich trosk co do własnej przeszłości, teraźniejszości i przyszłości, razem z własnym fizycznym i duchowym bezpieczeństwem i pozycją, wtedy świta nowe życie, pełne miłości i piękna; wtedy guru nie jest ważny, gdyż uczeń przełamał skorupę samoobrony. Całkowite oddanie się samo z siebie jest wyzwoleniem.

*
M: Wolność jest wolnością od czegoś. Od czego masz być uwolniony? Oczywiście, od bycia osobą, za jaką się bierzesz, gdyż to idea jaką masz o sobie utrzymuje cię w zniewoleniu.

*
M: Ani też nie będzie cię zatrzymywać wiedza. Poznawane jest przypadkowe, nieznane jest domem rzeczywistego. Żyć w znanym jest zniewoleniem, żyć w nieznanym jest wyzwoleniem.
*
M: Wolność od pragnienia przychodzi sama z siebie, gdy pragnienie jest rozpoznane jako fałszywe. Nie musisz walczyć z pragnieniem. Ostatecznie to potrzeba szczęścia, która jest naturalna, tak długo jak jest tu cierpienie. Tylko zobacz, że nie ma szczęścia w tym co pragniesz.

*
M: Ambicja jest personalna, wyzwolenie jest od osoby. W wyzwoleniu oba, zarówno podmiot jak i przedmiot ambicji są nieobecne.

*
P: Zatem dlaczego nie jesteśmy wolni tutaj i teraz?
M: Ależ my jesteśmy wolni tutaj i teraz. To tylko umysł wyobraża sobie zniewolenie.
P: Jak położyć kres wyobrażaniu?
M: Dlaczego miałbyś chcieć położyć temu kres? Poznawszy twój umysł i jego cudowne moce, i usunąwszy to co go zatruwa – ideę odseparowanej i odizolowanej osoby, pozostawiasz go samemu, by wykonywał swą pracę wśród rzeczy do jakich się nadaje. Trzymać umysł na jego własnym miejscu, i przy jego własnej pracy, jest wyzwoleniem umysłu.

*
M: Wolność jest wolnością od błędnego. Po rozpoznaniu, że nie możesz wpłynąć na rezultaty, nie zwracaj uwagi na twe pragnienia i lęki. Niech przychodzą i odchodzą. Nie dokarmiaj ich zainteresowaniem i uwagą.

*
M: Nie obawiaj się wolności od pragnienia i lęku. Pozwoli ci ona przeżywać swoje życie tak odmiennie od tego wszystkiego co znasz, tak dużo bardziej intensywnie i interesująco, że zaprawdę, przez stracenie wszystkiego, zyskujesz wszystko.

*
M: Tworzysz dysharmonię i wtedy narzekasz! Kiedy pożądasz i obawiasz się i identyfikujesz się z ze swoimi uczuciami, tworzysz cierpienie i zniewolenie. Kiedy tworzysz, z miłością i mądrością, i pozostajesz nieprzywiązanym do swych kreacji, rezultatem jest harmonia i spokój. Ale jakakolwiek jest sytuacja twojego umysłu, w jaki sposób odbija się to na tobie? To tylko twoja samoidentyfikacja z umysłem czyni cię szczęśliwym lub nieszczęśliwym. Zbuntuj się przeciwko twemu zniewoleniu, i rozbij kajdany przywiązania i odpychania. Utrzymuj w pamięci twój cel – wolność, aż do czasu gdy zaświta ci, że już jesteś wolny, że wolność nie jest czymś w odległej przyszłości, do zdobycia poprzez bolesne wysiłki, ale odwiecznie własna, do spożytkowania! Wyzwolenie nie jest pozyskaniem ale sprawą odwagi, odwagi by wierzyć, że już jesteś wolny, i działania zgodnie z tym. (…) Wraz z odwagą pojawi się mądrość i współczucie i umiejętność w działaniu. Będziesz wiedział co robić i cokolwiek zrobisz, będzie dobre dla wszystkich.

*
M: Po poznaniu siebie jako czysty byt, ekstaza wolności jest twoja.
P: Czyja to joga?
M: Czemu się tym martwić? To co sprawiło, że tu przyszedłeś, to twe bycie niezadowolonym ze swego życia takim jakim je znasz, życia twego ciała i umysłu. Możesz próbować je polepszyć, przez kontrolowanie i naginać je do ideału, lub możesz całkowicie przeciąć węzeł samoidentyfikacji i spojrzeć na twoje ciało i umysł jako na coś co przydarza się bez czynienia cię zobowiązanym w jakikolwiek sposób.
To czego uczę, to starożytny i prosty sposób wyzwolenia przez zrozumienie. Zrozum swój własny umysł a przestanie cię trzymać. Umysł nie rozumie. Błędne rozumienie leży w samej jego naturze. Właściwe zrozumienie jest jedynym remedium.

*
M: Musisz pracować bez wytchnienia dla swego zbawienia z grzechu i cierpienia.
P: Czym jest grzech?
M: Wszystkim tym co cię zniewala.

Chodasiewicz


Mój znajomy z antologii rymujących Słowian
(nie pamiętam jego wierszy lecz pamiętam że tam była wilgoć)
swego czasu nawet sławny a za sławą umiał się uwijać
nic w tym złego ale jaka była jego entelechia
odpowiemy był hybrydą w której wszystko się telepie
duch i ciało góra z dołem raz marksista raz katolik
chłop i baba a w dodatku pół Rosjanin a pół Polak

Na początku i na końcu jego sztuki jest zdziwienie
że urodził się że zaistniał Chodasiewicz pod gwiazdami
gorzej było już z innymi zdziwieniami
z tożsamością ze wspólnotą z korzeniami
sam nie wiedział kim był - Chodasiewicz
i przez wszechświat od narodzin aż do zgonu
na wzburzonej fali płynął na kształt glonu

Pisał wiersze Chodasiewicz raz przepiękne a raz złe
te ostatnie także mogą się podobać
jest w nich wszystko co być musi - melancholia
patos liryzm doświadczenie groza

czasem wielki płomień z niego bucha
nad wieloma jednak ciąży duch sztambucha

Chodasiewicz pisał także prozą - żal się Boże
o dzieciństwie a to było nawet ładnie
lecz przykładał się przesadnie do zagadnień
Swedenborga godził z Heglem i czort wi co
był jak student który czyta w kółko parę książek niedokładnie

Był z natury emigrantem tak jak ktoś
rodzi się powiedzmy draniem świętym lub artystą
sam szaraczek drugostolny miał krewnego
ten z kolei był baronem lub kimś koło tego
mówił tedy o nim Chodasiewicz bardzo ciepło
i podziwiał jego fumy jego skłonność do zadumy
że tak tworzył po francusku żył w Paryżu miał kochanki

Emigracja jako forma egzystencji rzecz ciekawa
bez przyjaciół i bez krewnych pod namiotem
żyć bez sankcji obowiązków każdy przyzna
że na barkach ciąży nam ojczyzna
mroczne dzieje atawizmy rozpacz
znacznie lepiej w lustrach żyć bez trwogi
Mereżkowski gada przez sen Zinaida pokazuje ładne nogi

    Wreszcie umarł Chodasiewicz w jakimś stanie Oregonie
    za górami za lasami całkiem umarł
    i ogarnął jego ciało silne wielki tuman

    jego rechot rymowany zza obłoków


Zbigniew Herbert

Bezrobotny - piosenka więzienna

Nie mam za co jeść i pić,
trzeba robić , aby życ,
jak robota się nadarzy,
to przystanę do murarzy,
aby jeść i pić.

Bracie, bierz do ręki kielnię,
napracujesz się rzetelnie,
dadzą ci tu jeść i pić.
Staną ściany i sklepienie,
stanie wielki gmach-więzienie,
w tym więzieniu będziesz gnić.

Nie chcę ryglów, nie chcę krat,
pójdę sobie od was w świat,
wezmę z sobą młot ze stali
i przystanę do kowali,
nie chcę ryglów, krat.

Bracie , z nami wal obuchem,
jest robota nad łańcuchem,
na ten łańcuch czeka kat.
Wyjdzie z ognia hartowany,
zrobią z niego twe kajdany,
będziesz nieść je wiele lat.

Co mam robić, dokąd iść?
Chyba z głodu kamień gryźć.
Takie moje przeznaczenie:
bezrobocie, głód, więzienie.
Bracia, dokąd iść?

Towarzyszu, jest robota
i dla kielni , i dla młota,
tylko z nami śmiało stój.
Gdy nadejdzie dzień zapłaty,
będziesz młotem walił w kraty,
będziesz szedł w śmiertelny bój.


Władysław Broniewski

Ludzie w tramwaju

Wszyscy bliźni w tramwaju
Toną w tych samych gazetach.
Spójrzmy na ich twarze:
Wszyscy w tej chwili wyglądają
Jak urodzeni zbrodniarze.
Przez zimne oczy
Do wszystkich mózgów
Te same treści niedobre wpełzają,
Wszystkie dusze te same świństwa połykają,
Wszyscy się cieszą,
Że kogoś zamordowano,
Że kogoś aresztowano,
Że kogoś tam – a nie ich - jutro rano
Powieszą.

Józef Wittlin

Jerzy Libert - "Pieśń o zagładzie"


Jak lekko, żwawo skacze rtęć
I rośnie słupek w termometrze -
Trzydzieści siedem, kresek pięć!
Ach, tak niewinnie się zaczyna!
Tylko oddechy coraz prędsze.
I pod oczami sine piętna...
Jak po drabinie rtęć się wspina,
Po kreskach - srebrna, obojętna...


Tylko się oczy stają większe,
Tylko oddechy coraz prędsze,
Język oblepia gęsta ślina
I nagle zjawa się plwocina.
Słodkawo-kwaśna, zielonkawa,
Jak lekko, dobrze się odpluwa,
A słupek rośnie w termometrze,
Skacze, a potem się posuwa
Kreska po kresce, w gorę wspina
W rureczce szklanej srebrna lawa...
Wiemy, nadchodzi Jej godzina!


Krwią się zabarwia zwiędła cera,
W zamglonym oku światło drga,
Światełko fosforyczne płonie.
A słupek rośnie w termometrze,
Wyżej i wyżej cyfrą wzbiera -
I tylko wilgotnieją dłonie,
Tylko oddechy coraz prędsze,
Tylko znużenie coraz większe
I świat zasnuwa senna mgła...


Wpadamy w sen - w oślizgły lej
I nurkujemy, wirujemy...
A dnie się robią coraz gęstsze,
W mięśniach znużenie, w mięśniach klej!
I łagodnieją, miękną ruchy,
Najpowolniejsze - jakże męczą!
Na schodach, młodzi, przystajemy,
I jak w syropie gęstym muchy,
W mózgu zlepione myśli brzęczą.

Tylko się oczy stają większe,
Tylko oddechy coraz cięższe
I kaszel żebra nam rozsadza.
Przeciągły, głuchy, w izbie dudni,
Do gardła skacze i ujada.
Oddech chwytam coraz trudnej,
W przekrwionych oczach fruwa sadza.
W ścianę stukają u sąsiada.


A za szybami ciągnie jesień -
Na liść ostatni dmucha mgłami.
I wyczerpanym, zakasłanym
Przygrywa miasto za szybami,
Jak dobrze nakręcony bąk.
Kołuje z gwizdem i warkoce.
Szyby przebiega melodiami,
A w takt mu wtórzy i dygoce
Spluwaczki metalowy krąg...

Liderzy to osoby, które przekazują komuś wiarę i nauczają innych, wydobywają z nich zdolności przez zmianę przekonania, że są ograniczone


Liderzy to osoby, które przekazują komuś wiarę i nauczają innych, wydobywają z nich zdolności przez zmianę przekonania, że są ograniczone. Wielkim liderem, który wywarł na mnie ogromne wrażenie jest nauczycielka Marva Collins. 30 lat temu użyła swojej siły, zdecydowała się wpłynąć na przyszłość poprzez wprowadzenie zmian w życie dzieci. Kiedy dostała pierwszą pracę jako nauczycielka, gdzie było wiele dzieci z getta w Chicago, jej uczniowie zdecydowali, że nie chcą się uczyć niczego. Misją Marvy było poruszenie życia tych dzieci. Ona nie miała tylko prostego przekonania, ona miała głęboko zakorzenione przeświadczenie, że będzie miała dobry wpływ na nich. Nie miała ograniczeń w tym co chciała robić. Przebywając z dziećmi, określanymi jako dyslektyczne i z zaburzeniami uczenia się i zachowania, zdecydowała, że problem nie tkwi w dzieciach lecz w sposobie w jaki zostały one dotknięte. Było to dosyć śmiałe stwierdzenie. Dzieci nie miały wiary w siebie, nie wiedziały kim naprawdę są, ani do czego są zdolne. Ludzie reagują na wyzwania i Marva uwierzyła, że te dzieci potrzebują tego bardziej niż czegokolwiek innego.

Wyrzuciła wszystkie stare książki i zastąpiła je Szekspirem, Sofoklesem i Tołstojem. Inni nauczyciele powiedzieli ,,Nie ma sposobu aby jej się udało, te dzieci nie zrozumieją tego".

Wielu z nich zaatakowało Marvę personalnie, mówiąc że zamierza zniszczyć życie tych dzieci. Ale uczniowie Marvy nie tylko zrozumieli materiał, ale i rozwijali się. Dlaczego? Ponieważ ona wierzyła tak gorąco w unikalność duszy każdego dziecka, w jej lub jego zdolności uczenia się czegokolwiek. Komunikowała się z wielką zgodnością i miłością, że dosłownie pozwoliła im uwierzyć w siebie - kilku z nich po raz pierwszy w ich młodym życiu. Rezultaty były nadzwyczajne.

Po raz pierwszy spotkałem Marvę i robiłem z nią wywiad w Westide Preparatory School, prywatnej szkole przez nią ufundowanej, która była poza systemem szkół w Chicago. Po naszym spotkaniu, postanowiłem porozmawiać z jej uczniami. Pierwszy młody człowiek, którego spotkałem miał cztery lata, jego uśmiech rozbrajał każdego. Uścisnąłem jego dłoń.

- Cześć nazywam się Tony Robbins.
- Dzień dobry panu. Nazywam się Talmadge E. Griffin. Mam cztery lata. Co chciałby pan wiedzieć? - Powiedz mi Talmadge, co przerabiałeś ostatnio?
- Wiele rzeczy panie Robbins.
- Właśnie skończyłem czytać ,,Myszy i ludzie" John`a Steibeck`a.
Nic więcej, byłem zaskoczony. Zapytałem go o czym jest ta książka, licząc, że odpowie, iż jest o dwóch facetach George i Lenny.
- Główny wątek to …
Od tego czasu uwierzyłem! Potem zapytałem go czego nauczył się z tej książki.
- Panie Robbins, nie tylko się nauczyłem, ta książka przeniknęła do mej duszy.
Zacząłem się śmiać i zapytałem:
- Co to znaczy ,,przeniknęła"?
- Przeszła przez - odpowiedział i podał mi pełniejszą odpowiedź niż ja mógłbym podać.
- Co wzruszyło cię najbardziej w tej książce?
- Zauważyłem w tej powieści, że dzieci nigdy nie oceniają nikogo po kolorze skóry tylko dorośli. Czego się nauczyłem to to, że gdy pewnego dnia stanę się dorosłym, nigdy nie zapomnę lekcji dzieciństwa.

Poleciały mi łzy, ponieważ zobaczyłem, że Marva Collins dostarczyła temu chłopcu i podobnym jemu siłę wiary, która ukształtuje ich decyzje nie tylko dziś ale przez całe ich życie. Marva wpłynęła na swoich uczniów, używając trzech zasad organizacji: spowodowała, że podniosły się ich normy, towarzyszyła im w przyswajaniu nowych, umożliwiła przełamać dawne ograniczenia i odwróciła wszystko z tak specyficznymi umiejętnościami i strategią konieczną do długo życiowego sukcesu.

Rezultaty? Jej uczniowie stali się nie tylko pewni siebie, ale i kompetentni. Efekty w ich życiu są głębokie.

W końcu zapytałem Talmadge:
- Jakiej najważniejszej rzeczy nauczyła cię pani Collins?
- Najważniejszą rzeczą, której nauczyła mnie pani Collins to ,,SPOŁECZEŃSTWO MOŻE PROROKOWAĆ, ALE TO JA KSZTAŁTUJĘ MOJE PRZEZNACZENIE!"

Może wszyscy musimy pamiętać lekcję dzieciństwa. Z przekonania młodego Talmadge wyrażonego tak pięknie, gwarantuję, że on, tak dobrze jak jego koledzy z klasy, będą mieć ogromne możliwości do interpretowania ich życia tworzenia przyszłości takiej jakiej oczekują, nie będą się jej obawiać.

Przyjrzyjmy się teraz czego się nauczyliśmy. Wyjaśniliśmy sobie, że w każdym z nas jest siła, którą trzeba rozbudzić (uświadomić ją sobie). Siła zaczyna działać, gdy uświadomimy sobie, nasze decyzje, a wtedy kształtujemy nasze przeznaczenie.

Anthony Robbins
Obudź w sobie olbrzyma , s 133- 135
Przekład: Paweł Cichawa

czwartek, 12 marca 2015

Jest chwiejność u tego kto jest zależny

 ... czcigodny Maha Cunda rzekł do czcigodnego Channy: "Zatem przyjacielu Channa na te instrukcje Zrealizowanego trzeba stale baczyć: 'Jest chwiejność u tego kto jest zależny, nie ma chwiejności u tego kto jest niezależny, kiedy nie ma chwiejności, jest spokój, kiedy jest spokój, nie ma skłonności, kiedy nie ma skłonności, nie ma przychodzenia i odchodzenia. Kiedy nie ma przychodzenia i odchodzenia, nie ma umierania i ponownego pojawiania, kiedy nie ma umierania i ponownego pojawiania, nie ma tutaj ani tam ani pomiędzy dwoma. I to jest koniec cierpienia".

M 144

Pierwszym językiem Boga jest milczenie


A zatem modlitwa, niezależnie od tego jaką formę przyjmuje, stanowi wyraz naszej zwyczajowej relacji z Bogiem. Przełożenie tej relacji na praktykę modlitwy zależy od jej charakteru. Boże zaproszenie można wyra­zić takimi słowami: Jeśli pragniesz głębszego poznania Boga i jeśli chcesz zainicjować w sobie proces prowa­dzący do zjednoczenia z Bogiem, wówczas pierwszym krokiem, jaki musisz uczynić jest wejście do twej „«izdebki»".

Pierwszy krok

  Słowo «izdebka» odnosi się do miejsca duchowego, a nie do konkretnego pomieszczenia. Tak fragment ten interpretowali egipscy ojcowie i matki pustyni z czwar­tego wieku. Oznacza ono, że mamy uwolnić naszą świadomość od spraw dnia powszedniego z całym jego zgiełkiem, hałasem i zmartwieniami a także ze wszyst­kimi komentarzami na temat ludzi, wydarzeń i naszych emocjonalnych reakcji na nie, krążących w naszej gło­wie. Niereagowanie na bodźce zmuszające nas do my­ślenia o czymkolwiek, pozwoli nam wejść w duchowy wymiar naszej osoby, którego symbolem jest „izdebka". Przebywając w tym wymiarze intuicyjnie szukamy ci­szy. Wejście w ten wymiar przybliża nas ku najgłębszemu ośrodkowi naszego istnienia, które jest naszym prawdziwym „ja", a także ku Trójcy, Źródłu naszego ist­nienia cielesnego, psychicznego i duchowego.

  Jezus zaleca nam, byśmy zrezygnowali z dotychcza­sowego podejścia do rzeczywistości na rzecz innego, które ma charakter wyzwalający i jednoczący zarazem. Kiedy pozostajemy zamknięci w granicach świadomo­ści, jesteśmy zdominowani przez nasze doświadczenia — przez wydarzenia i ludzi pojawiających się w naszym życiu oraz przez nasze reakcje na tych ludzi i na te wy­darzenia, i dlatego nie możemy odnieść się do rzeczy­wistości w całej pełni ani ocenić ją obiektywnie. Oprócz tego ciągły wpływ wywiera na nas kultura, w której ży­jemy i to, co ludzie o nas myślą, a nawet to, czego nie myślą. Tyrania nadmiernego utożsamiania się z tym, co się dzieje na powierzchni naszej świadomości uniemoż­liwia nam doświadczanie poziomu intuicyjnego, któ­ry z samej swej natury cechuje się większym spokojem i wyciszeniem i jest otwarty na obecność i prowadzenie przez Boga.

Zwróćmy uwagę, że twierdzenie Jezusa zakłada ko­nieczność uwolnienia się od rozproszeń, których źró­dłem są nasze zmysły, pamięć, wyobraźnia i władze umysłowe — aż do ich całkowitego ignorowania. Inny­mi słowy, w czasie modlitwy mamy nie zwracać uwagi na jakiekolwiek myśli.

Termin „myśl" posiada w głębo­kiej modlitwie bardzo szerokie znaczenie; oznacza każ­dy akt percepcji: doznania cielesne, odczucia zmysło­we, wyobrażenia, wspomnienia, plany, pomysły, refleksje i emocje. Jeśli chcemy wejść do „izdebki", wszystkie te „myśli" należy świadomie zostawić za sobą. W głębo­kiej modlitwie nie stawiamy oporu strumieniowi świa­domości, ale równocześnie nie skupiamy się na naszych myślach i nie reagujemy na nie emocjonalnie. Kiedy za­uważymy, że nasz umysł angażuje się w jakieś myśli, za­wsze powinniśmy łagodnie wrócić do Słowa.

  Należy podkreślić jeszcze raz, że praktykując głę­boką modlitwę musimy wyzwolić się od nacisku ze­wnętrznych bodźców. „Izdebka" to — jak widzieliśmy — nie tyle miejsce, co wewnętrzna dyspozycja cechują­ca się otwartością na Boga i poddaniem się Bogu. Głę­boką modlitwę można praktykować wszędzie i zawsze, nawet w hałaśliwym otoczeniu. Na początku jednak ci­sza zewnętrzna i samotność są bardzo pomocne, ponie­waż pomagają rozwinąć w sobie zwyczaj wsłuchiwania się w Boską obecność pośród hałasu i codziennej krzą­taniny, w konkretnym miejscu, w którym się znajduje­my. Z czasem, gdy nabierzemy wprawy, nauczymy się włączać hałasy zewnętrzne do naszej modlitwy, nie sta­wiając im oporu ani nie zwracając na nie uwagi.

Drugi krok

  Gdy uczynimy pierwszy krok, Jezus kieruje do nas ko­leiny nakaz: „Zamknij drzwi". Zalecenie Jezusa wią­że się oczywiście z koniecznością dokonania wyboru. Oznacza ono, że przynajmniej na poziomie wolitywnym rezygnujemy na cały czas modlitwy z uświadamia­nia sobie codziennych spraw. Myśli, które nieuchronnie będą płynęły strumieniem świadomości, nie zaniepoko­ją nas, po prostu je zignorujemy. Z czasem szybkość, z jaką pozwalamy im opuścić umysł, zmieni stopnio­wo nasze dotychczasowe nawyki myślowe. Na począt­ku każda myśl, jaką przyniesie ze sobą strumień świa­domości, wyzwoli najpewniej reakcję będącą pochodną naszych potrzeb instynktownych: potrzeby bezpieczeń­stwa i przetrwania, potrzeby szacunku i miłości, wła­dzy i kontroli nad otoczeniem. Bez regularnego prak­tykowania cichej modlitwy nie uświadomimy sobie, ile energii wkładamy w tego rodzaju reakcje. U niektórych ludzi chęć zaspokojenia którejś z tych emocjonalnych potrzeb zmienia się w żądanie. W takiej sytuacji ocze­kujemy, że inni uszanują nasze zaskakujące oczekiwania lub plany zaspokojenia naszych potrzeb emocjonalnych. Nasze   pragnienia  zaspokojenia  instynktownych   po­trzeb nie są czymś złym; są one koniecznym warunkiem przeżycia człowieka we wczesnym dzieciństwie. Nasz błąd polega na tym, że zbyt wiele się spodziewamy po ich zaspokojeniu i szukamy szczęścia przez zaspokajanie tych dziecięcych potrzeb w życiu dorosłym, co w żaden sposób nie zdaje egzaminu. Gdy zmniejsza się ogromna ilość energii, którą inwestowaliśmy dotąd w zaspokaja­nie tych instynktownych potrzeb, mamy jej o wiele wię­cej do tego, by kontynuować naszą wędrówkę duchową i by służyć innym.

  Pierwszym językiem Boga jest milczenie. Z chwilą gdy próbujemy ubrać w słowa „głębsze poznanie Boga", natychmiast dokonujemy jego interpretacji. Każde tłu­maczenie to do pewnego stopnia interpretacja. Tajem­nica, do której się zbliżamy dostępna jest nam taka, jaką jest, nie taka, jak nam się wydaje, że jest, ani taka, jaką chcielibyśmy ją mieć.

Dialog wewnętrzny

  Zalecenie, by zamknąć drzwi do naszej „izdebki" to równocześnie zaproszenie do tego, by przerwać nasz wewnętrzny dialog z samym sobą. Oznacza to, że po­winniśmy przestać myśleć o wszystkim, co przechodzi przez nasze zmysły lub czym zajmuje się nasz umysł.

  W praktyce oznacza to, że nie zajmujemy się zamierze­niami, ani oczekiwaniami, które wiążemy z czasem mo­dlitwy, na przykład takimi, by powtarzać ciągle słowa modlitwy, by nie mieć żadnych myśli, by opróżnić cał­kowicie umysł, by cieszyć się duchowymi przeżyciami, by doświadczać pokoju lub pocieszenia. Wszystkie takie pragnienia uzyskania określonych rezultatów to także „myśli" w szerokim znaczeniu tego słowa, jakim posłu­gujemy się, kiedy mówimy o głębokiej modlitwie. Gdy znajdujemy się w „izdebce", zajmowanie się tego typu myślami w jakiejś konkretnej postaci należy uznać za rzecz niewłaściwą. W praktyce chodzi o to, że ilekroć w czasie głębokiej modlitwy w naszym umyśle pojawia się konkretna myśl angażująca naszą uwagę, powinni­śmy wówczas utwierdzić w sobie nasze pierwotne po­stanowienie, że zamykamy drzwi i powrócić za każdym razem łagodnie do Słowa.
  Z czego składa się zazwyczaj taki wewnętrzny dia­log? To rozmowa, którą prowadzimy sami ze sobą dwa­dzieścia cztery godziny na dobę, w której oceniamy i komentujemy wydarzenia, ludzi wkraczających w na­sze życie i opuszczających je i nasze reakcje emocjonal­ne na nich. Ten niekończący się strumień komentarzy, osądów i pragnień może bardziej negatywnie wpływać na naszą wewnętrzną ciszę niż zwyczajna świadomość codziennych zdarzeń, którą decydujemy się porzucić na jakiś czas, gdy zaczynamy się modlić.

Biorąc pod uwagę to, że nasze nawyki myślowe i spo­soby reagowania są w nas mocno ugruntowane i sięgają swymi korzeniami wczesnego dzieciństwa, starając się modyfikować nasz umysł, skłonny rozważać wszystko, co przychodzi nam na myśl, musimy być wobec siebie cierpliwi. Pokorne przyjęcie własnej słabości to jeden z zasadniczych wymogów głębokiej modlitwy. Jest to równocześnie relacja oparta na bezgranicznym zaufa­niu Bogu. Wierzymy w to, że Bóg jest już obecny w nas. Oznacza to, że nie ma jakiegoś jednego szczególnego miejsca, w którym możemy Go znaleźć i nie ma potrze­by, byśmy uciekali przed sobą.

Trzeci krok

  Wreszcie na koniec Jezus mówi: „Módl się do twego Abba w ukryciu". Zwróćmy uwagę na to, że recepta, któ­rą podaje nam Jezus każe nam schodzić krok po kroku w coraz głębsze poziomy wewnętrznej ciszy. Najpierw odsuwamy od siebie bodźce zewnętrzne. Następnie za­przestajemy wewnętrznego dialogu sami z sobą. Wresz­cie wchodzimy w ciszę modlitwy w ukryciu. Można ją określić jako ciszę naszego ,Ja". „Modlitwa jest dosko­nała wtedy — mówi św. Antoni Pustelnik — kiedy nie wiesz, że się modlisz". Znaczy to, że w czasie modlitwy trzeba zapomnieć o sobie samym, wyzbyć się autore­fleksji oraz — na ile to możliwe — samoświadomości.

 Zwróćmy uwagę na powód, dla którego Jezus każe modlić się w ukryciu. Jeśli mamy dotrzeć do Boga, któ­ry widzi w ukryciu i pozostaje w ukryciu, musimy wejść w ten sam rodzaj skrytości. Bóg jest tak blisko, że nie posiadamy żadnej władzy cielesnej ani umysłowej, by umieć zinterpretować Bożą obecność. Dostęp do niej ma jedynie czysta wiara wykraczająca poza myśli, uczu­cia i refleksję.

  Wejście do „izdebki" daje nam sposobność zrobienia sobie wolnego od nas samych. Nie ma nic bardziej re­laksującego. To lepsze niż wyjazd na Majorkę, Hawa­je lub w jakiekolwiek inne miejsce, ponieważ naszym największym utrapieniem są nasze myśli (w sensie opi­sanym wyżej), zwłaszcza obciążone emocjami. Są one dla nas często torturą. Nasza decyzja podjęta na począt­ku modlitwy, by przystać na Bożą obecność i działa­nie, decyzja powtarzana przez cały czas modlitwy przez powracanie do świętych znaków, stanie się dla nas na­wykiem. Wierność tej decyzji pomoże wyelimino­wać stopniowo niecierpliwość i absorbujący charakter naszych recept na szczęście przeżywane emocjonalnie. Nie będziemy już dłużej marnować energii na błahost­ki, lecz będziemy mogli ją wykorzystać do tego, by od­powiedzieć na potrzeby drugich, i by wyzwolić nasze przyrodzone zdolności twórcze.

Za: Thomas Keating, Głęboka modlitwa, przekład: Aleksander Gomola, Wydawnictwo eSPe, Kraków 2007

Umysł


M: Najpierw rozpoznaj, że twój problem istnieje tylko w twoim przebudzonym stanie, że jakkolwiek bolesne to jest, jesteś w stanie całkowicie o tym zapomnieć, kiedy idziesz spać. (…) To co powstrzymuje cię od poznania siebie jako wszystko i poza wszystkim, jest umysł bazujący na pamięci. Ma on nad tobą władzę, ponieważ mu ufasz, nie walcz z nim a tylko przestań nań zważać. Pozbawiony uwagi, zwolni, odsłaniając mechanizm swej pracy. Po poznaniu jego natury i celów, nie pozwolisz mu tworzyć wyimaginowanych problemów.
P: Z pewnością nie wszystkie problemy są wyimaginowane.
M: Jakie problemy mogą tu być, których nie stworzył umysł? Życie i śmierć nie tworzą problemów; bóle i przyjemności przychodzą i odchodzą, doświadczane i zapominane. To pamięć i oczekiwania tworzą problemy osiągania i unikania, zabarwione upodobaniem i niechęcią.

*
P: Ale myślenie, rozumowanie jest normalnym stanem umysłu. Umysł po prostu nie potrafi się zatrzymać.
M: To może być stan nawykowy, ale nie musi być stanem normalnym. Normalny stan nie może być bolesny, podczas gdy błędny nawyk często prowadzi do chronicznego bólu.

*
P: Nasze pytanie: czy może być szczęśliwy umysł?
M: Pożądanie jest pamięcią o przyjemności a lęk jest pamięcią o bólu. Obydwie te rzeczy czynią umysł niespokojnym. Chwile przyjemności są zaledwie przerwami w strumieniu bólu. W jaki sposób umysł mógłby być szczęśliwy? (…)

M: Umysł z samej swej natury dzieli i stawia opór. Czy jest możliwy jakiś inny umysł, który jednoczy i harmonizuje, który widzi całość w częściowym i część jako totalnie związaną z całością?
P: Jakiś inny umysł – gdzie go szukać?
M: W wyjściu poza ograniczający, dzielący i oponujący umysł. W zakończeniu mentalnego procesu takim jakim go znamy. Kiedy to dochodzi do końca, pojawia się ten inny umysł.

*
M: Jak cokolwiek może być stałego w umyśle, który sam nie jest stałym?
P: Jak mogę uczynić mój umysł stałym?
M: Jak niestały umysł może uczynić się stałym? Rzecz jasna, że tego nie potrafi. W naturze umysłu leży wędrowanie. Wszystko co możesz zrobić to przenieść zogniskowanie świadomości poza umysł.
P: Jak się to robi?
M: Odrzuć wszelkie myśli poza jedną myślą: „jestem”. Na początku umysł będzie się buntował, ale dzięki cierpliwości i wytrwałości, podda się i uspokoi. Jak tylko staniesz się spokojnym, rzeczy zaczną dziać się spontanicznie i całkiem naturalnie, bez jakiegokolwiek wtrącania się z twojej strony.

*
Umysł powinien być normalnie w zawieszeniu, nieprzerwana aktywność jest stanem chorobowym.

*
M: Przestań ufać swemu umysłowi i wyjdź poza.
P: Co znajdę poza umysłem?
M: Bezpośrednie doświadczenie bycia, poznawania i miłości.
P: Jak można wyjść poza umysł?
M: Jest wiele punktów wyjścia – wszystkie one prowadzą do tego samego celu. Możesz rozpocząć od nieegoistycznej pracy i porzucić wszelkie owoce swego działania; możesz wtedy zrezygnować z myślenia i skończyć rezygnacją z wszelkich pragnień. Tu rezygnacja jest czynnikiem operatywnym.

*
M: Wszystkie skarby natury i ducha są otwarte dla człowieka który będzie właściwie używał swego umysłu.
P: Czym jest właściwe użycie umysłu?
M: Lęk i chciwość powodują błędne używanie umysłu.

*
M: Musisz przezwyciężyć swój własny umysł i by tego dokonać, musisz wyjść poza umysł.
P: Co to znaczy wyjść poza umysł?
M: Wyszedłeś poza ciało, czyż nie? Nie śledzisz dokładnie swego trawienia, wydalania czy krążenia. To stało się automatyczne. W ten sam sposób umysł powinien pracować automatycznie, bez potrzeby zwracania nań uwagi. To się nie zdarzy, zanim umysł nie zacznie pracować bezbłędnie. Przez większą część naszego czasu jesteśmy świadomi naszych ciał i umysłów, ponieważ one stale wołają o pomoc. Ból i cierpienie to tylko jęczenie ciała i umysłu proszących o uwagę. By wyjść poza ciało i umysł, musisz mieć swój umysł doskonale uporządkowany. Nie możesz pozostawić za sobą bałaganu i wyjść ponad. Bałagan ściągnie cię z powrotem. Zbieranie za sobą śmieci wydaje się prawem uniwersalnym. I także prawem sprawiedliwym.

*
M: … nie ma czegoś takiego jak spokój umysłu. Umysł oznacza zakłócenie; niepokój sam w sobie jest umysłem. Joga nie jest atrybutem umysłu, ani też nie jest stanem umysłu. (…) Przez dwadzieścia pięć lat poszukiwałeś spokoju umysłu. Nie mogłeś go znaleźć gdyż rzecz esencjonalnie niespokojna nie może stać się spokojną.
P: Jest pewna poprawa.
M: Spokój, który twierdzisz, że osiągnąłeś, jest bardzo kruchy; wszystko może go zakłócić. To co nazywasz spokojem jest ledwie absencją zakłóceń. Czy możesz rościć sobie prawo do spokoju umysłu, który jest niezniszczalny?
P: Wysilam się.
M: Wysiłek także jest formą niepokoju.
P: Zatem co pozostaje?
M: Jaźń nie wymaga uspokojenia. To spokój sam w sobie, tylko umysł jest niespokojny. Wszystko co zna to niepokój z jego wieloma odmianami i stopniami. Przyjemne jest uważane jako nadrzędne i bolesne jest dyskontowane. To co nazywamy postępem jest ledwie zmianą z nieprzyjemnego na przyjemne. Ale zmiany same z siebie nie mogą nas zabrać do niezmiennego, gdyż wszystko to co ma początek, musi mieć i koniec. Rzeczywiste się nie zaczyna; a tylko odsłania się jako bez początku i bez końca, wszystko przenikająca, wszechmocna, pierwotna nieruchomość poruszająca, bezczasowo niezmienna.

*
Kwestionowanie nawykowego jest obowiązkiem umysłu. Co umysł stworzył, umysł musi zniszczyć. Lub zdaj sobie sprawę, że nie ma pragnień poza umysłem i stań poza.

*
M: W końcu to umysł tworzy iluzję i to umysł się od niej uwalnia. Słowa mogą pogłębić iluzję, słowa mogą również ją rozproszyć. Nie ma nic złego w powtarzaniu wciąż od nowa tej samej prawdy, do czasu, aż stanie się rzeczywistością.

*
P: Jestem zmęczony wszelkimi sposobami i środkami i umiejętnościami i trikami, wszelką tą mentalną akrobacją. Czy jest sposób postrzeżenia rzeczywistości bezpośrednio i natychmiast?
M: Przestań używać swojego umysłu i zobacz co się stanie. Rób w pełni tą jedną rzecz. To wszystko.

*
M: Sprawa podstawowa to być wolnym od negatywnych emocji – pożądania, lęku, etc, „sześciu wrogów umysłu”. Raz się od nich uwolniwszy, reszta przyjdzie łatwo. Tak jak materiał trzymany w czystej wodzie stanie się czysty, tak też umysł oczyszcza się w strumieniu czystych uczuć.

*
M: Umysł jest tylko zestawem mentalnych nawyków, sposobów myślenia odczuwania, i by je zmienić, muszą być wyniesione na powierzchnię i przeegzaminowane. To także zabiera czas. Po prostu bądź zdecydowany i wytrwały, reszta zadba sama o siebie.

*
P: Jaki jest cel ciągłego przypominania sobie, że jest się obserwatorem?
M: Umysł musi się nauczyć, że ponad poruszającym się umysłem obecne jest tło przytomności, które nie podlega zmianie. Umysł musi dojść do poznania prawdziwej jaźni i respektować ją, i zaprzestać zakrywania jej i zapominania, jak księżyc który przesłania tarczę słońca. Tylko uświadom sobie, że nic dającego się zaobserwować czy doświadczyć nie jest tobą, ani cię nie wiąże. Nie zwracaj uwagi na to co nie-ja.

*
M: Umysł jest jak rzeka, płynąca nieustannie w korycie ciała; ty przez chwilę identyfikujesz się z jakąś poszczególną zmarszczką i nazywasz ją: „moją myślą”.

*
To nie tak, że tego nie można doświadczyć. To doświadczenie samo w sobie. Ale nie może ono być opisane w terminach umysłu, który musi separować o oponować, by poznawać.

*
M: Jak najbardziej, idź i daj się zabić – jeżeli myślisz, że to jest to co powinieneś zrobić. Albo nawet idź i zabijaj, jeżeli to jest tym, co uważasz za swój obowiązek. Ale to nie jest droga do zakończenia zła. Zło jest smrodem chorego umysłu. Uzdrów swój umysł a przestanie rzutować zniekształcone, brzydkie obrazy.

*
M: To pragnienia i obawy czynią umysł niespokojnym. Uwolniony od wszelkich negatywnych emocji, umysł jest cichy.

*
M: Żadne poszczególna myśl nie może być naturalnym stanem umysłu, tylko milczenie. Nie idea milczenia, ale milczenie samo w sobie. Kiedy umysł jest w swym naturalnym stanie, spontanicznie powraca do milczenia po każdym doświadczeniu, czy raczej, każde doświadczenie wydarza się na tle milczenia.

*
M: Tak długo jak umysł jest zajęty własnymi poruszeniami, nie postrzega swego źródła. Przychodzi Guru i obraca twoją uwagę na iskrę wewnątrz. Z samej swej natury umysł jest skierowany na zewnątrz, zawsze wykazuje tendencję do szukania źródła rzeczy w samych rzeczach; (…)

*
M: W końcu co powstrzymuje wgląd we własną prawdziwą naturę to słabość i omroczenie umysłu i jego tendencja do pomijania subtelnego i skupiania się tylko na topornym.
Kiedy podążasz za moją radą i próbujesz utrzymywać umysł tylko na pojęciu „jestem”, stajesz się w pełni przytomnym twego własnego umysłu i jego kaprysów. Przytomność, będąca jasną harmonią (sattava) w akcji, rozpuszcza otępienie i wycisza niespokojny umysł, oraz delikatnie choć stabilnie zmienia jego substancję.

*
M: Ciało zna swoją miarę, ale nie umysł. Jego apetyty są niezliczone i nieograniczone. Strzeż swego umysłu z wielką pilnością, bo tu dochodzi do twego zniewolenia, tu również znajduje się klucz do wolności.

*
M: Kiedy umysł przejmuje kontrolę, wspomina i antycypuje. Przesadza, zniekształca, przeocza. Przeszłość jest rzutowana na przyszłość i przyszłość zawodzi pokładane w niej nadzieje. Organy zmysłów i działania są stymulowane ponad swe możliwości i nieuniknienie psują się. Obiekty przyjemności nie mogą dostarczyć tego czego się od nich oczekuje, zużywają się czy niszczeją przez błędne użycie. Wynika z tego ekscesywny ból, podczas którego szuka się przyjemności.

*
P: Z tyłu mojego umysłu, nieprzerwanie słychać terkotanie. Małe i słabe myśli roją się i brzęczą i ich bezkształtna chmura jest zawsze ze mną. Czy z tobą jest tak samo? Co jest z tyłu twojego umysłu?
M: Gdzie nie ma umysłu, nie ma też jego tyłu. Jestem cały frontowy, bez tyłu! Pustka mówi, pustka pozostaje.
P: Czy nie pozostała żadna pamięć?
M: Nie pamięć o przeszłych przyjemnościach i bólach. Każdy moment jest nowo narodzonym.

*
M: Żadna ambicja nie jest duchowa. Wszelkie ambicje są dla „jestem”. Jeżeli chcesz uczynić rzeczywisty postęp, musisz zrezygnować z idei osobistego osiągnięcia. Ambicje tak zwanych jogów są absurdalne. Pożądanie kobiety przez mężczyznę jest czystą niewinnością w porównaniu z pragnieniem wiecznej osobistej błogości. Umysł jest oszustem. Czym pobożniejszy się wydaje, tym gorsza zdrada.

*
M: Co umysł wymyślił, umysł niszczy. Ale rzeczywiste nie jest wymyślone i nie może być zniszczone. Trzymaj się tego nad czym umysł nie sprawuje władzy.

*
M: Kiedy umysł jest trzymany z dala od swych zajęć, staje się cichy. Jeżeli nie zakłócisz tej ciszy, i pozostaniesz w niej, odkryjesz, że przenika ją światło i miłość, z których nigdy nie zdawałeś sobie sprawy, i od razu rozpoznasz to jako twą własną naturę. Kiedy raz już przeszedłeś przez to doświadczenie, nigdy więcej nie będziesz już tym samym człowiekiem; niesforny umysł może przerwać swój spokój i zniszczyć swą wizję; ale ona powróci, o ile podejmowany jest wysiłek w tym celu; aż do czasu, kiedy wszelkie więzy są zerwane, złudzenia i przywiązania zakończone i życie staje się doskonale skoncentrowane na teraźniejszym.
P: Jaką sprawia to różnicę?
M: Nie ma już dłużej umysłu. Jest tylko miłość w akcji.
P: Jak rozpoznam ten stan, kiedy go osiągnę?
M: Nie będzie w nim lęku.

*
M: Patrz na swój umysł beznamiętnie; to wystarczy by go uspokoić. Kiedy jest cichy, możesz wyjść poza umysł. Nie utrzymuj go cały czas zajętym. Zatrzymaj go i po prostu bądź. Jeśli zapewnisz mu odpoczynek, osiądzie i odzyska czystość i moc. Stałe myślenie sprawia, że umysł się starzeje.
P: Jeżeli mój prawdziwy byt jest zawsze ze mną, jak to jest, że jestem ignorantem o tym?
M: Ponieważ jest to bardzo subtelne, a twój umysł jest toporny, pełen topornych myśli i uczuć. Uspokój i oczyść umysł a poznasz siebie, takim jakim jesteś.
P: Czy potrzebuję umysłu by znać siebie?
M: Jesteś poza umysłem, ale poznajesz przy pomocy swego umysłu. Jest oczywistym, że obszar, głębia i charakter twojej wiedzy zależy od posiadanego przez ciebie instrumentu. Ulepsz swój instrument a poprawi się twój stan wiedzy.
P: By znać doskonale, potrzebuję doskonałego umysłu.
M: Cichy umysł jest wszystkim czego potrzebujesz. Wszystko inne wydarzy się odpowiednio, jak tylko wyciszysz umysł.

*
P: Podczas gdy jesteśmy świadomi przejawów, jak to jest, że nie jesteśmy świadomi, że są to tylko przejawy?
M: Umysł zakrywa rzeczywistość, bezwiednie. By znać naturę umysłu, wymagana jest inteligencja, zdolność wglądania się w umysł w milczeniu i beznamiętnej przytomności.

*
P: Jak mogę oczyścić mój umysł?
M: Przez wytrwałą obserwację umysłu. Brak uważności zaciemnia, uwaga rozjaśnia.

*
M: By poznać, czym jesteś, musisz wyjść poza umysł.

*
M: Po prostu odwróć się, spójrz raczej pomiędzy myśli niż na myśli. Kiedy zdarzy się, że idziesz w tłumie, nie walczysz z każdym człowiekiem, którego napotykasz na drodze – a po prostu znajdujesz swą drogę pomiędzy nimi.
P: Jeżeli użyję woli by kontrolować umysł, to tylko wzmocni ego.
M: Oczywiście. Kiedy walczysz, zapraszasz walkę. Ale kiedy nie stawiasz oporu, nie spotykasz się z oporem. Kiedy odmawiasz gry, wychodzisz poza nią.

*
M: Pozostaw swój umysł sam, to wszystko. Nie chodź nigdzie wraz z nim. W końcu, nie ma takiej rzeczy jak umysł, poza myślami, które przychodzą i odchodzą przestrzegając swych własnych praw, nie twoich. Zdominowały cię zupełnie ponieważ jesteś nimi zainteresowany. To dokładnie tak jak powiedział Jezus: „Nie stawiaj oporu złu”. Przez stawianie oporu złu, tylko je wzmacniasz.

*
Umysł pragnie doświadczać, a pamięć o doświadczeniu jest brana za wiedzę. Gnani jest ponad doświadczeniem i jego pamięć jest pusta od przeszłości. Jest on całkowicie bez relacji z czymkolwiek w szczególności. Ale umysł pragnie formuł i definicji, zawsze gotowy by wcisnąć rzeczywistość w werbalny kształt. Z wszystkiego chce tworzyć idee, gdyż bez idei nie ma umysłu. Rzeczywistość jest esencjonalnie sama, ale umysł nie pozostawi jej samej – i zamiast niej zajmuje się nierzeczywistym. Jednakże, to jest wszystko co umysł może zrobić – odkryć nierzeczywiste jako nierzeczywiste.

*
P: Dlaczego Wielka Śmierć umysłu zbiega się z „małą śmiercią” ciała?
M: Nie robi tego! Możesz umrzeć setki razy bez przerwania mentalnego pomieszania. Bądź też możesz zatrzymać swoje ciało i umrzeć tylko w umyśle. Śmierć umysłu jest narodzinami mądrości.

*
M: Błędne idee i pragnienia prowadzą do błędnych działań, powodujących rozproszenie i słabość umysłu i ciała. Odkrycie i porzucenie fałszywego, mimo że w obrębie umysłu, usuwa to co przeszkadza rzeczywistemu wejście do umysłu.

*
M: Zobaczyć rzeczywistość jest tak łatwo jak zobaczyć swą twarz w lustrze. Tylko lustro musi być czyste i prawdziwe. Cichy umysł, niezniekształcony przez pragnienia i lęki, wolny od idei i opinii, radosny na wszystkich poziomach, jest potrzebny do odzwierciedlenia rzeczywistości. Bądź jasny i cichy – czujny i oderwany, cała reszta stanie się sama przez się.

*
M: Tak jak każda fala niknie w oceanie, tak i każdy moment powraca do swego źródła. Realizacja polega na odkryciu źródła i trwaniu w nim.
P: Kto je odkrywa?
M: Umysł.
P: Czy odnajduje w tym odpowiedzi?
M: Odkrywa, że pozostał bez pytań, także żadne odpowiedzi nie są potrzebne.

*
P: Co pozostaje, kiedy „jestem” odchodzi?
M: Co nie przychodzi ani nie odchodzi – pozostaje. To wiecznie chciwy umysł tworzy ideę postępu i ewolucji ku doskonałości. Umysł zakłóca i mówi o porządku, niszczy i szuka bezpieczeństwa.

*
M: Tak jak umysł jest uczyniony ze słów i obrazów, tak jest i z każdą refleksją w umyśle. Przykrywa ona rzeczywistość werbalizacją i wtedy narzeka, że jej nie widzi.

*

P: Co osiągnę ucząc się używania swego umysłu?
M: Zdobędziesz wolność od pożądania i lęku, które istnieją całkowicie z uwagi na błędne użycie umysłu. Ani też nie będzie cię zatrzymywać wiedza. Poznawane jest przypadkowe, nieznane jest domem rzeczywistego. Żyć w znanym jest zniewoleniem, żyć w nieznanym jest wyzwoleniem.

*
P: Zatem dlaczego nie jesteśmy wolni tutaj i teraz?
M: Ależ my jesteśmy wolni tutaj i teraz. To tylko umysł wyobraża sobie zniewolenie.
P: Jak położyć kres wyobrażaniu?
M: Dlaczego miałbyś chcieć położyć temu kres? Poznawszy twój umysł i jego cudowne moce, i usunąwszy to co go zatruwa – ideę odseparowanej i odizolowanej osoby, pozostawiasz go samemu, by wykonywał swą pracę wśród rzeczy do jakich się nadaje. Trzymać umysł na jego własnym miejscu, i przy jego własnej pracy, jest wyzwoleniem umysłu.

*
M: Nie jesteś niczym, czego jesteś świadomy. Oddaj się pilnie rozbiciu struktury, którą wybudowałeś w swoim umyśle. Co umysł stworzył, umysł musi zniszczyć.

*
M: Jaka jest twoja wartość?
P: Jaką miarą powinienem to zmierzyć?
M: Spójrz na zawartość twojego umysłu. Jesteś tym o czy myślisz. Czyż nie jesteś przez większość czasu zajęty swą własną małą osobą i jej codziennymi potrzebami?

*
M: Kiedy się nie śpieszysz, i twój umysł jest wolny od niepokoju, staje się cichy i w tym milczeniu coś może być usłyszane, co zwykle jest zbyt delikatne i subtelne dla percepcji. Umysł musi być otwarty i cichy by zobaczyć.

*
M: Wszelkie zmiany wpływają tylko na umysł. By być tym czym jesteś, musisz wyjść poza umysł, w twój własny byt. To nie ma znaczenie, jaki jest umysł, który pozostawiasz za sobą, z zastrzeżeniem, że zostawiasz go za sobą na dobre. I to znów nie jest możliwe bez samorealizacji.
P: Co przychodzi pierwsze – porzucenie umysłu czy samorealizacja?
M: Samorealizacja zdecydowanie idzie pierwsza. Umysł nie może wyjść poza siebie. Musi eksplodować.
P: Żadnej eksploracji przed eksplozją?
M: Moc eksplozyjna przychodzi od strony rzeczywistego. Ale to dobra rada by mieć swój umysł na to przygotowany. Lęk zawsze może to opóźnić do czasu pojawienia się nowej okazji.

*
P: Kiedy obserwuję swój umysł, odnajduję, że zmienia się on przez cały czas, nastrój zastępuje nastrój w nieskończonej różnorodności, podczas gdy ty wydajesz się być perfekcyjnie w tym samym nastroju radosnej życzliwości.
M: Nastroje są w umyśle i nie mają znaczenia. Zagłąb się, wyjdź poza. Przestań być zafascynowanym zawartością twojej świadomości. Kiedy dosięgniesz głębokich poziomów twego prawdziwego bytu odkryjesz, że powierzchniowe gry umysłu obchodzą cię bardzo mało.
P: Tak czy tak, będzie gra na powierzchni?
M: Cichy umysł nie jest martwym umysłem.